Homilia na Uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela - rok c
Charyzmatyczny i tragicznie zmarły w katastrofie lotniczej sekretarz generalny ONZ Dag Hammarskjöld jeszcze w dzieciństwie włożył do modlitewnika swojej matki wierszowany tekst, który sam przetłumaczył z jakiegoś obcego języka. Brzmiał on mniej więcej tak: „W dniu, w którym przyszedłeś na świat, wszyscy się cieszyli, tylko ty płakałeś. Żyj tak, aby w dniu, w którym przyjdzie ci rozstać się z tym światem, płakali wszyscy inni, a ty byś uśmiech miał na twarzy i śmierć spotkał spokojnie, kiedykolwiek przyjdzie”.
Tekst ten z powodzeniem można odnieść do Jana Chrzciciela, zwłaszcza w dniu, w którym uroczyście wspominamy jego narodziny. Wielki i mocarny to był człowiek. Nieprzypadkowo w liturgicznym kalendarzu Kościoła nawet niedziela pozostawia dla niego miejsce. Miejsce na miarę roli, jaką odegrał w historii zbawienia, stając na pomoście łączącym Stare i Nowe Przymierze. Aż trudno sobie wyobrazić, ale w swojej ojczyźnie przez dłuższy czas, żyjąc w tym samym czasie co Chrystus, Jan Chrzciciel był postacią bardziej znaną, i nie było mu łatwo przekonać swoich uczniów, że „nie jest godny rozwiązać sandałów na nogach” Temu, który przyjdzie po nim. Wielkim szacunkiem darzyli Jana nawet jego adwersarze, jak na przykład król Herod. Aby zasłużyć na szacunek ze strony swoich wrogów, trzeba być człowiekiem nieprzeciętnej wielkości.
Śmierci św. Jana rozpatrywana od strony ludzkiej była nieracjonalna. Wielki prorok zostaje ścięty tylko dlatego, że słaby król ulega kaprysowi swej nielegalnej żony intrygantki. Pod tym względem Jan Chrzciciel był tylko jedną z ofiar ludzkiej głupoty, i gdyby był tylko przeciętnym człowiekiem, o jego śmierci nikt by nie wspominał. Ale Jan przeciętnym człowiekiem nie był. Dlatego jego męczeńska śmierć nie kończy jego biografii, ale nadaje jej nowy, pełniejszy, historiozbawczy wymiar. Urasta do rangi świadectwa. A że śmierć jest tylko ostatnią nutą symfonii, którą człowiek pisze przez całe życie, trzeba wrócić do początku, do nutki pierwszej, do dnia narodzin, a może nawet jeszcze dalej, aż do tajemniczego zamysłu Boga, który zapragnął, aby ktoś taki jak Jan Chrzciciel po prostu był. To właśnie czyni liturgia Kościoła.
Wyjątkowe zamiary Boga związane z osobą Jana Chrzciciela zdaje się sugerować szczególny charakter jego narodzin. Wprawdzie z narodzinami każdego człowieka wiąże się stwórcza ingerencja Boga, który w chwili poczęcia daje mu duszę nieśmiertelną, nie będzie jednak błędem stwierdzenie, że z reguły to planujący dziecko rodzice „wyznaczają” moment, w którym nieodwołalnie zaczyna działać Bóg. Z narodzeniem Jana Chrzciciela było jednak trochę inaczej. Tu rodzice mogli już zdziałać niewiele, a prawdę mówiąc — z ludzkiego punktu widzenia, także ze względu na swój podeszły wiek — nie mogli już zrobić nic. Narodziny tego dziecka rodzice odczytali jednoznacznie jako cud. Zachariasz wiedział o tym od samego początku, ale także Elżbieta nie miała wątpliwości, że to „Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią”. Nie ulega więc wątpliwości, że w narodzinach św. Jana Chrzciciela o wiele większą rolę odegrał sam Bóg aniżeli jego naturalni rodzice. Przypominają się tu słowa proroka Izajasza: „Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. [...] I rzekł mi: »To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba [...]. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi«”.
Jednakże z faktu, że narodzinom wielkich ludzi towarzyszą w Biblii nadzwyczajne okoliczności nie wynika wcale, że kto narodził się zupełnie „zwyczajnie”, nie może zostać wielkim człowiekiem. W świetle tej samej Ewangelii, która mówi o narodzinach Jana Chrzciciela, tajemnica narodzin każdego człowieka nabiera nowego, nadprzyrodzonego blasku. Przecież dla człowieka wierzącego każde dziecko jest oznaką wielkiego miłosierdzia Boga, i pochylając się nad każdym nowo narodzonym stawiamy sobie pytanie „Kimże będzie to dziecię?”. I nawet jeśli od razu nie wiadomo, kim będzie, to wiadomo, że będzie kimś jedynym, niepowtarzalnym, kimś, kogo Bóg pragnie dla niego samego i z kim także wiąże jakieś szczególne plany. W odwiecznym planie Boga nie ma ludzi „przeciętnych”. Bóg stwarza i kocha po imieniu. A do wielkości powołani są wszyscy, tak jak wszyscy są powołani do zbawienia i świętości. Bardzo radykalnie sformułował to Adam Mickiewicz: „Kto wielkim człowiekiem nie stara się być, o zbawienie swej duszy nie stara się”.
opr. mg/mg