Szymon Łowca

O postaci Szymona Wiesenthala, "łowcy nazistów"

„Udało mi się znaleźć tych morderców, których ścigałem. Wszystkich przeżyłem. Ci, których nie szukałem, są zbyt starzy i chorzy, aby można ich było legalnie skazać" - mówił w 2003 r. Szymon Wiesenthal w wywiadzie dla austriackiego czasopisma „Format". To był jednocześnie rodzaj oświadczenia, w którym 94-letni Wiesenthal wycofywał się z dalszego tropienia nazistowskich zbrodniarzy. Jednak prawdziwe uczucie ulgi wśród byłych hitlerowców wywołała dopiero niedawna informacja o śmierci słynnego „łowcy nazistów".

Zawsze powtarzał, że żadna zbrodnia nie może pozostać bez kary. Jednocześnie podkreślał, iż swoją walkę z nazizmem prowadzi w imię uniwersalnej sprawiedliwości, a nie z chęci zemsty.

I chociaż Szymon Wiesenthal nieustannie spotykał się z atakami na swoją osobę i choć przez wiele lat prowadził swoją działalność w niemal zupełnej samotności, to w ostatnich latach życia słusznie nazywany był „Sumieniem Holocaustu".

Ocalony

Wiesenthal, urodzony w grudniu 1908 r. w Buczaczu, należącym wówczas do Polski, był przed wojną wziętym lwowskim architektem. Po wybuchu wojny wielokrotnie w ostatniej chwili unikał śmierci. Po aresztowaniu przez hitlerowców został wraz z innymi Żydami postawiony przed plutonem egzekucyjnym. Życie uratował mu dźwięk kościelnego dzwonu wzywającego na nabożeństwo. W tym momencie oprawcy zaprzestali dalszego rozstrzeliwania...

Wiesenthalowi udało się także przeżyć getto i dwanaście niemieckich obozów koncentracyjnych.

W 1943 roku usiłował popełnić samobójstwo. Mimo że podciął sobie żyły, komendant obozu - przez przekorę - kazał go odratować. Gdy w maju 1945 roku Amerykanie wyzwolili obóz w Mauthausen, Wiesenthal postanowił poświęcić się swoje dalsze życie dla ścigania zbrodniarzy hitlerowskich. W 1947 roku założył w Linzu, a potem w Wiedniu, Żydowskie Centrum Dokumentacji, którego celem stało się zachowanie pamięci o Holocauście oraz ściganie winnych tej zbrodni.

Sam Wiesenthal stracił w czasie wojny osiemdziesięciu dziewięciu krewnych. Nigdy też nie wypierał się swoich polskich korzeni. Przeciwnie - wielokrotnie podkreślał, że ma polską duszę, przypominał także, iż jego żona została uratowana dzięki ofiarności polskiej rodziny. Mimo to przez wiele lat przedstawiany był przez peere-lowską propagandę jako uosobienie krwiożerczego syjonisty.

W czasach zimnej wojny Wiesenthal i jego organizacja stali się niewygodni niemal dla wszystkich. Tym bardziej, że w obliczu sowieckiego zagrożenia Amerykanie nie wahali się korzystać z pomocy byłych nazistowskich specjalistów. O ukaraniu zbrodniarzy wojennych nie myślał wówczas nikt. W tym czasie biuro Wiesenthala odnajdywało nowych zbrodniarzy wojennych, jednak sędziowie i prokuratorzy na Zachodzie w ogóle nie chcieli zajmować się takimi sprawami. Przez swój upór Wiesenthal robił sobie jedynie całe zastępy nowych wpływowych wrogów.

Cel uświęca środki

Mimo tych wszystkich przeciwności Wiesenthal i jego organizacja szybko zasłynęli z wyjątkowej skuteczności swoich działań. Jego ludziom udało się m.in. wytropić w Argentynie doktora Josefa Mengele - złowieszczego „anioła śmierci" z obozu Auschwitz, jednak miejscowe władze odmówiły wydania zbrodniarza, który wkrótce znów przepadł bez śladu.

Wiesenthal wpadł również na ślad Adolfa Eichmanna, odpowiedzialnego za organizację eksterminacji europejskich Żydów. Po brawurowej akcji izraelskich służb specjalnych Ricardo Klement - bo takie nazwisko przybrał Eichmann - został porwany i wywieziony do Izraela. Tam po procesie skazano go na śmierć i następnie powieszono.

Sam Wiesenthal bagatelizował swoją rolę w złapaniu Eichmanna. Za swój największy sukces uważał wykrycie organizacji „Odessa", zajmującej się przerzutem byłych nazistów do latynoskich państw, a także wytropienie i przyczynienie się do ekstradycji Franza Strangla, byłego komendanta obozu koncentracyjnego w Treblince. „W całym życiu mógłbym niczego nie zrobić, tylko postawić przed sądem tego człowieka odpowiedzialnego za śmierć 800 tys. ludzi, a i tak nie żyłbym na darmo" - mówił po tym sukcesie Wiesenthal.

Mimo to jego działania nieraz budziły etyczne wątpliwości. Kiedy władze Syrii odmówiły wydania przebywającego w tym państwie byłego zastępcy Eichmanna - Aloisa Brunnera, ten otrzymał wkrótce potem przesyłkę zawierającą bombę, która urwała byłemu esesmanowi palce lewej ręki. Nadawcą paczki było Stowarzyszenie Przyjaciół Ziołolecznictwa w Karlstein, jednak o zamach oskarżono organizację Wiesenthala. Ten nigdy nie potwierdził swojego uczestnictwa w tamtym wydarzeniu...

Rok temu z inicjatywy Centrum Szymona Wiesenthala uruchomiono w Warszawie infolinię zbierającą informacje o Polakach kolaborujących z Niemcami lub biorących udział w pogromach Żydów. Za informacje prowadzące do skazania winnych przewidziana została nagroda w wysokości 10 tys. euro. W Polsce pomysł założenia infolinii wzbudził spore kontrowersje.

- Jeżeli ktoś ujawnia pewne fakty po to, żeby otrzymać wynagrodzenie finansowe, a nie uczynił tego, kierując się międzyludzką, elementarną solidarnością, jest to premiowanie działań moralnie niewłaściwych - mówił w rozmowie z PAP metropolita lubelski abp Józef Zyciński.

Niezależnie jednak od rozmaitych kontrowersji, jakie budziła działalność Wiesenthala, dzięki jego konsekwencji i uporowi udało się ukarać ponad 1100 przestępców wojennych.

On sam podchodził do swoich sukcesów z daleko większym dystansem. W1994 roku w wywiadzie dla dziennika „Washington Post" powiedział: „Jedyną wartością prawie pięciu dekad mojej pracy jest ostrzeżenie dla przyszłych morderców, że nigdy nie będą mieli spokoju".

Prof. dr hab. Witold Kulesza
dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu

- Po raz ostatni rozmawiałem z Szymonem Wiesenthalem przed sześcioma laty wiosną 1999 roku. Miałem wtedy zaszczyt wręczyć mu medal za zasługi dla Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Wiesenthal mówił wówczas o swoim wielkim projekcie zbudowania Muzeum Tolerancji, które chciał utworzyć w Nowym Jorku. Według jego wizji, do muzeum miało prowadzić dwoje drzwi. Nad jednymi widniałby napis: przez te drzwi wchodzą tylko ci odwiedzający, którzy uważają, że nie są tacy sami jak Murzyni, Żydzi, Polacy, Portorykanie, Indianie, Niemcy i wiele innych nacji. Nad drugimi drzwiami miał być umieszczony odwrotny napis: przez te drzwi wchodzą tylko ci, którzy uważają, że są tacy sami jak Murzyni, Żydzi, Polacy, Meksykanie itd. Wiesenthal z nieukrywaną pasją mówił o tym, że z pewnością wszyscy odwiedzający muzeum będą chcieli przejść przez drzwi dla „tolerancyjnych". Tymczasem te drzwi będą na stałe zamknięte, bo to będzie jedynie wmurowana atrapa.

Z wypowiedzi Wiesenthala wynikało, że nie spotkał on w swoim życiu człowieka, który w sposób przemyślany, wynikający z głębokiej autorefleksji, mógłby stwierdzić, że nie ma żadnych uprzedzeń w stosunku do innych. Tę gorzką refleksję Wiesenthal zdawał się odnosić również do samego siebie. Dlatego te drugie drzwi miały stanowić takie miejsce, które zmusiłoby odwiedzającego do zastanowienia nad samym sobą. Po bezowocnych próbach pokonania wejścia głównego w końcu musiałby on przejść do drugich drzwi, które otworzyłyby się z łatwością. Ostatnia sala muzeum miała ukazywać najstraszliwszy skutek nietolerancji: wnętrze komory gazowej zamaskowane jako łaźnia. W ten sposób Wiesenthal chciał pokazać, do czego prowadzi brak krytycznej refleksji nad samym sobą. Drzwi zaś miały ukazać praźródło wszystkich okropieństw, do jakich doszło podczas II wojny światowej. Sposób, w jaki mówił do mnie wówczas 90-letni Szymon Wiesenthal, wywarł na mnie wielkie wrażenie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama