Prawda o Powstaniu Warszawskim

Wstrząsające świadectwo żołnierza AK dotyczące okoliczności wybuchu Powstania Warszawskiego, ujawniające również kulisy zdrady dokonanej przez USA w Teheranie

Prawda o Powstaniu Warszawskim

Z prof. dr. hab. Witoldem Kieżunem, wybitnym polskim ekonomistą, przedstawicielem polskiej szkoły prakseologicznej, żołnierzem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim rozmawiają Barbara Mikulska i Oskar Maria Bramski.

Panie Profesorze, co było najbardziej fascynujące w Pana długim i szalenie ciekawym życiu?

Najwspanialszym okresem mojego życia było Powstanie Warszawskie. Ci, którzy nie przeżyli okupacji w Warszawie, a szczególnie młodzi ludzie, nie potrafią sobie uświadomić czym był ten okres i że zniszczono nam całą młodość. Proszę sobie wyobrazić, że całymi dniami trzeba było siedzieć w domu, bo albo była godzina policyjna, albo groziła łapanka. Wychodząc na ulicę, nie było wiadomo czy się wróci, czym się to zakończy - obozem czy też wywózką na roboty do Niemiec. A może egzekucją. Przecież co chwila spotyka się dziś tablice lub kamienie upamiętniające miejsca rozstrzelania Polaków.

Jak ludzie zachowywali się w obliczu śmierci?

To było zawsze największe przeżycie dla mnie. Idę ulicą, nagle pojawiają się ciężarówki, wyskakują z nich żołnierze z krzykiem. Niemiec nigdy nie mówił do Polaka normalnie tylko wrzeszczał. Ustawiają nas, przechodniów po jednej stronie. Na drugą przyprowadzają czterech Polaków, a naprzeciw nich formuje się rząd sześciu Niemców z karabinami w rękach, stają i celują w nich. Polacy, stają na baczność i jak jeden mąż wołają „Niech żyje Polska!”. Padają strzały. Nigdy tego nie zapomnę. Miałem wtedy 22 lata.

 

Ostrożność trzeba było zachowywać na każdym kroku. Ale jak w tej sytuacji normalnie funkcjonować?

Tak było stale. Np. rano, przychodzi dozorca i mówi: - „Wie pan Krzyśka aresztowali dzisiaj” —„ naprawdę?” — „tak, w nocy”. Wracam do domu, a mama mówi: „Zbyszka aresztowali. Natychmiast przenoś się do cioci, nie wiadomo czy na ciebie też nie czyhają.” Mija miesiąc, nic się nie dzieje, wracam do domu.. Przychodzi depesza - „Zawiadamiamy, że Zbigniew i Krzysiek nie żyją.” I tak stale, co rusz. To ten kolega, to tamten. Andrzej Wojnar, na Żoliborzu wracał do domu, Niemiec mówi „Halt! Dokumenten!” oczywiście, nie powiedział tego spokojnie, tylko wykrzyczał. W człowieku krew się gotowała, myślał sobie, ach chwycę cię kiedyś... Dwa dni później lista osób i nazwiska tych, którzy będą rozstrzelani.. Andrzej Wojnar na czwartym miejscu..

 Dziś po 70 latach, mówi Pan Profesor o tamtych dniach nadal z wielkimi emocjami.

Tak, taka była ta rzeczywistość. Wszystko było tajne, wszystko. Chodziło się na tajną uczelnię, na Wydział Prawa tajny. Pamiętam, profesor prowadzi wykład, a my cały czas czujni, przy oknach czy nie nadchodzi jakiś patrol. Wybieraliśmy zawsze takie mieszkania, gdzie było drugie wyjście. Na szczęście w starych domach mieszkania zawsze miały główne wejście i wejście tzw. kuchenne. Czasami można było uciec.

- Panie Profesorze, być może to pytanie jest nie na miejscu, ale jak z perspektywy lat ocenia Pan Profesor Powstanie Warszawskie..? Czy rzeczywiście było potrzebne? Dzisiaj słyszymy różne głosy...

Powstanie Warszawskie było koniecznością! W dniach 22- 25 lipca po klęsce armii niemieckiej Warszawa był pełna niemieckich uciekinierów, jadących nawet w konnych wiejskich wozach. Cała niemiecka admnistracja uciekła.

Gdzie Pan Profesor wtedy przebywał?

Ja byłem żołnierzem kompanii łączności pułku Baszta. Jak nasza kompania rozpadła się po aresztowaniu 3 żołnierzy i utracie danych personalnych, to przeszedłem do Oddziału Specjalnego zgrupowania Gustaw i mieszkałem w  mieszkaniu, gdzie był nasz skład broni. Mieliśmy pistolety maszynowe, pistolety ręczne, amunicję, granaty. Widzimy tych wycofujących się Niemców i czekamy tylko na rozkaz, aby się ujawnić i przejąć władzę. W tej sytuacji  zastanie nas nadchodząca Armia Czerwona. Ale mija jeden dzień, drugi 23, 24, 25 lipca. I nagle pojawia się u mnie czterech kolegów, którzy znali adres i wzburzeni mówią: „Myśmy do ciebie przyszli, bo to skandal! Nasze dowództwo zdradziło nas! Nie dało rozkazu ataku. A przecież takich punktów z bronią jest kilkadziesiąt w Warszawie. (Wiadomo nam było, że pod bronią jest ponad dwadzieścia kilka tysięcy osób.). Jeśli my zaczniemy na ulicy Mickiewicza, w pobliżu Placu Wilsona strzelać z 3 piętra i zabijemy kilkudziesięciu Niemców natychmiast dołączą do nas inne składy broni, rozpoczniemy powstanie i zdobędziemy Warszawę, bo przecież Niemcy się wycofują. Ale takie zdanie miało dwóch kolegów, a dwóch innych mówiło: „ No nie, bo widzisz my jesteśmy żołnierzami, myśmy składali przysięgę - a w przysiędze najważniejsza jest m. in.  dyscyplina bo „zobowiązuję się do zachowania pełnej dyscypliny, wykonania rozkazu” itd. - „ przysięgałeś tak?” —„przysięgałem... - bez rozkazu nie wolno nam rozpocząć walki”, ale oponenci mówią tak: -„można, bo dowództwo widocznie nas zdradziło”. Sytuacja więc tak wygląda - dwóch jest na tak, dwóch na nie, a łącznie było nas pięciu. Decyduje zasada demokratyczna. Koledzy mówią: „ty Witek decydujesz! Jak powiesz „tak” to będzie nas przewaga 3:2 i rozpoczynamy natychmiast walkę ”. Powiedziałem im jednak: „nie, nie możemy”. W tym momencie przypomniałem sobie właśnie przysięgę.

Zatem pozostaje czekanie na rozkazy dowództwa.

W tym czasie Radio Moskwa, sowieckie Radio Kościuszko nadaje: „Warszawiacy! Natychmiast bierzcie co tylko macie, jesteśmy tuż przy waszych granicach! Siekiery, noże, wszystko czym można! Bijcie Niemców! Pokazały się ulotki: „Powstał Komitet Wyzwolenia Narodowego w Lublinie, my jesteśmy tuż przy granicach Warszawy, wystąpcie!” Jest 27 lipca. Niemcy jednak wracają i przez swoje szczekaczki, czyli megafony nadają po polsku: „Tu mówi Gubernator Warszawy Fischer — Warszawa została ogłoszona fortecą! Warszawa się będzie bronić! W związku z tym zawsze waleczni i dzielni Warszawiacy musicie stanąć też do obrony przed czerwonym niebezpieczeństwem i jutro rano 100 tys. Warszawiaków zgłosi się na placach w celach kopania fortyfikacji! Niewykonanie rozkazu będzie karane!” Wiadomo, że kara jest jedna: śmierć I co  wtedy zrobiła Warszawa? Zgłosiło się jedynie kilkadziesiąt osób. W związku z tym 28 lipca pada rozkaz Komendy AK: „Mobilizacja! dziś o godz. 20:00 - wszyscy w lokalach zbiórek z bronią.” Mieliśmy je już wcześniej przygotowane.

To rzeczywiście zaskakujące fakty!

Przybiega do mnie Lusia - wpuszczam ją do mnie po umówionym wcześniej sygnale. Lusia używała nazwiska Dąbrowska, ale była to Żydówka, i mówi: „Rozkaz, godzina 20-cała broń ma być przeniesiona na ulicę Marszałkowską, róg Sienkiewicza, pierwsze piętro”. Wcześniej była to fabryka mundurów niemieckich, ale już wtedy opuszczona. Mój kolega opisał tak ten moment: „Dorożka, broń spakowana do walizek, pistolety za pas, granaty w kieszeniach. Wjeżdżamy na ulicę Mickiewicza, a po prawej stronie idzie oddział żołnierzy niemieckich. Jedziemy równolegle do nich, wtem jeden z żołnierzy wskakuje na tę dorożkę i mówi: schnell! Okazuje się, że on chce być na czole. Poczęstowaliśmy go papierosem, on zadowolony, bo u nich już papierosy się pokończyły, później zeskakuje i mówi „danke”.

Zadaniem bojowym naszego oddziału było zdobycie Komendy Miasta. Jesteśmy w punkcie zbiórki, cała kompania, każdy z nas z Oddzjału Specjalnego, ma podwójną broń, ja miałem jeszcze dwa granaty, no i czekamy teraz na rozkaz. Wiadomo było, że rozkaz będzie w godzinach rannych, bo przecież wszystkie akcje dywersyjne rozpoczynają się w godzinach 4:00 — 5:00 rano, jest to najlepsza godzina. No więc czekamy, oczywiście nie śpimy, bo nie wolno spać. W każdej chwili może nadejść rozkaz. Ale o godz. 8:00 rano znów pojawia się Lusia i mówi : „Rozkaz! Broń zostawić, schować, wszyscy wracacie do swoich mieszkań i czekacie na rozkaz!”. Wracamy.

Nie było sprzeciwów? Przecież chcieliście walczyć!

No i teraz moi koledzy tak mówią „słuchaj, to jest wielkie ryzyko, bo być może Sowieci, dziś 28 lipca, albo jutro bądź pojutrze otoczą nas wszystkich w domach, wyciągną, zamordują, a potem ewakuują miasto. Wiedzieliśmy już, że przed nami fortecą ogłoszony był litewski Mińsk — po zdobyciu miasta sowieci całą ludność ewakuowali, 40 proc. zginęło w czasie ewakuacji i 92 proc. miasta zostało zniszczone, bo forteca „festung” oznaczała, że się nie poddadzą, a więc mieliśmy też taką perspektywę w Warszawie. Dwóch kolegów mówi: „wiesz co, ale w takiej sytuacji to ja już nie będę ryzykował”... i uciekli. Ja czekam i raptem przybiega do mnie Olgierd Budrewicz z wiadomością, którą przekazała mu matka (Jego matka Emilia von Eller była Niemką, lekarzem Gestapo, ale pomagała nam, to była wspaniała kobieta, był później taki jej proces, który zakończył się dla niej oklaskami, a dla nas to było jeszcze o tyle ważne, że w jej domu było radio) i mówi: „słuchaj — matka dostała tajny rozkaz...2 sierpnia rano wszyscy Niemcy mają być przygotowani do ewakuacji, żywność przygotować na 2 dni. To chyba znaczy, że jeśli 2 sierpnia ewakuują Niemców, to nas w międzyczasie zlikwidują, a 3 sierpnia będzie ewakuacja całej Warszawy... Matka radzi żebyśmy uciekali.” W tej chwili wróciło już do Warszawy Gestapo, jest Żandarmeria. To oczywiste, że nie będzie się broniło miasta wiedząc, że jest w nim około 40 tys. żołnierzy podziemnej uzbrojonej armii, wcześniej trzeba ją zlikwidować. Nie będzie się też broniło miasta w którym 1 mln ludności nienawidzi Niemców. I w związku z tym rozkaz 1 sierpnia o godz. 17:00, bo prawdopodobnie następnego dnia byłoby już za późno.

To był rozkaz niezgodny z zasadami dywersji, ale to była konieczność, bo ryzykowaliśmy to, że 2 sierpnia by nas wymordowali, a 3 sierpnia by wszystkich wysiedlili. I taka jest prawda o Powstaniu. A o tym się nie pisze. Na obrzeżu Pragi były już patrole sowieckich czołgów. Ich odgłosy słychać było cały czas. Oczywiście gdyby nie było Powstania, Niemcy Akowców by zamordowali, całą ludność by wysiedlili. Warszawa była by fortecą i wtedy Rosjanie by ruszyli. I Warszawa byłaby w 100 proc. zniszczona,

Warszawa została zniszczona po Powstaniu?

Tak, została zniszczona po Powstaniu. Przemilcza się jeden ważny fakt. 30 lipca premier Rządu Polskiego Mikołajczyk przyjechał do Moskwy - co zostało ustalone między Churchillem a Stalinem - aby uzgodnić współpracę rządu londyńskiego z polskimi komunistami, Związkiem Patriotów Polskich. Stalin obiecał dostosować się do tych uzgodnień. 5 sierpnia Mikołajczyk spotkał się z z Wasilewską, Bierutem i Osóbką — Morawskim, informując, że powstanie w Warszawie to sprawa uratowania Warszawy i miliona ludzi. „Dogadamy się, ja jestem zgodny” zwrócił się do Wasilewskiej, która miała wielki wpływy w Moskwie, podobno jako ulubienica Stalina i Berii. Ale Wasilewska odmówiła pomocy, mówiąc kategoryczne „nie” i stąd ta olbrzymia propaganda komunistów, bo przede wszystkim oni są odpowiedzialni za tragiczny los Warszawy. A teraz są powielane poglądy, że to był głupi rozkaz. Ale był on koniecznością! I tak wygląda prawda o Powstaniu. Profesor Aleksander  Gieysztor opisał to pod tytułem „Tragedia Grecka”, dając bardzo dokładny opis. Tak, bo naprawdę była to grecka tragedia, każde wyjście, którego by nie wybrano zakończyłoby się tragedią. I w związku z tym, trzeba mieć szacunek do naszych dowódców, że oni jednak wydali ten rozkaz, dlatego, że lepiej było już później zginąć w walce.

A czy według Pana były realne szanse na zwycięstwo?

Szanse na zwycięstwo naprawdę były — 18 września, byłem na dachu ruin warszawskiego drapacza Prudential - przy Placu Napoleona — dziś to Plac Powstańców Warszawy - to był wtedy punkt obserwacyjny. Bardzo ciężko było tam wejść, na 16 piętro szło się po obramowaniach wind. Wchodziłem mimo lęku przestrzeni. I w tym momencie widziałem chmarę 104 samolotów, które zrzucały „Piaty” (jeden ich pocisk niszczył czołg), armatki przeciwlotnicze.  Gdyby to było 3, 6 czy nawet 25 sierpnia to zdobylibyśmy miasto i utrzymali je... ale dopiero 18 września.

Dlaczego więc tak późno?

Roosevelt nie potrafił odpowiedzieć. Najwięksi zbrodniarze czasów wojny to był Stalin, Hitler, ale niestety i Roosevelt, który umówił się ze Stalinem, że Stalin po wojnie będzie miał najbogatszy kraj i wspólnie zniszczą system kolonialny, zniszczą Imperium Brytyjskie, francuskie, belgijskie itd. Treść tej rozmowy przekazał amerykańskiemu kardynałowi Francisowi Spellmanowi, który mógł ją ujawnić w 25 lat po śmierci Roosevelta. Ja dowiedziałem się o tym rok po śmierci Roosevelta, dokładnie od Rektora Fordham Catholic University, w Nowym Jorku, który był przyjacielem Spellmana. Ten fakt opisany jest w niektórych publikacjach, ale szeroko nie upowszechniany.

Czy znał Pan Profesor inne tajne dokumenty z tamtego okresu?

Posiadam protokół z Konferencji w Teheranie, z którego wynika, że w tajemnicy przed Churchillem odbyła się rozmowa między Stalinem a Rooseveltem w nocy w Ambasadzie Radzieckiej. Zaczyna się w ten sposób: - „Witam Pana Panie Marszałku!” — „Moje uszanowanie Panu Prezydentowi!” „Panie Marszałku, oczywiście sprawa granicy Polskiej jest załatwiona, zgadzam się na Lwów, tylko Panie Marszałku proszę o zachowanie tego w tajemnicy, ponieważ jest około 9 mln. Polaków w Stanach, a ja chcę jeszcze za trzecim razem być wybrany. Proszę aby Polacy się o tym nie dowiedzieli” — „Zapewniam Pana, Panie Prezydencie, że nikt się o tym nie dowie, to będzie tajemnica”. A potem, na posiedzeniu Kongresu Amerykańskiego pada pytanie skierowane do Roosevelta: „Panie Prezydencie, czy dyskutowana była sprawa granicy polskiej", a on mówi: „oświadczam kategorycznie, że żadna sprawa granicy Polskiej w Teheranie nie była dyskutowana”. Po czym  następnego dnia spotyka się delegacją Kongresu Polskiego, przyjmując ją w pokoju, gdzie wisi olbrzymia mapa Polski. Palcem wskazując na Lwów mówi: „Ja będę się bił o odwieczne Polskie miasto Lwów i okręg naftowy”.

Dziękujemy za rozmowę.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama