Niedziela bez Mszy świętej? [N]

Strajki w 1980 nie były bezpośrednio zainspirowane przez Kościół, jednak dla strajkujących Msza św. w ich zakładzie lub w ich intencji była niezwykle istotna

Już od tygodnia trwały strajki w wielu regionach kraju, zanim w ostatnich dniach sierpnia dołączyła do nich załoga z Huty Warszawa. Ale huta i tak znajdowała się wśród pierwszych zakładów stolicy, które zastrajkowały. Już w lipcu zatrzymano jeden z wydziałów, postulując podwyżki płac. Pracownicy otrzymali podwyżki i wrócili do pracy. Zastrajkowali ponownie pod koniec sierpnia, solidaryzując się z Wybrzeżem

Huta Warszawa powstała na skraju miasta w 1954 r. Była uważana za jeden z bardziej sztandarowych zakładów stolicy. W języku nomenklatury partyjnej znaczyło to, że kierownictwo PZPR mogło w każdej chwili liczyć na załogę. Czy to podczas propagandowych czynów społecznych, akcji żniwnych, czy też podczas rozpędzania pałkami studentów Uniwersytetu Warszawskiego w marcu 1968 r. W hucie bowiem do PZPR należał największy odsetek załogi: ponad jedna czwarta na osiem i pół tysiąca pracowników. Także stąd wywodzili się najbardziej aktywni działacze partyjni — członkowie osławionego ORMO, czyli Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. W sierpniu 1980 r. aktyw partyjny sądził więc, że załoga nie podejmie strajku. Wręcz odwrotnie: potępi inne zakłady. Tak się jednak nie stało. Do Komitetu Strajkowego dołączyli również partyjni.

Solidarnie z Wybrzeżem

— Nie chcieliśmy zostawić Wybrzeża na pastwę losu, tak jak to się stało w 1970 r. Postanowiliśmy przyjść strajkującym z pomocą. Nasz strajk w sierpniu 1980 r. zorganizowały trzy osoby — Jan Gutowski, Jan Szponder i ja — wspomina Seweryn Jaworski, który wówczas pracował na wydziale „W 48”. Później pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” i zastępcy szefa regionu Mazowsze. — Miałem klucz do pomieszczenia, gdzie było nagłośnienie wydziału. Było to na drugiej zmianie 27 sierpnia. Odczytałem z kartki krótkie wystąpienie. Powoływałem się w nim na postulaty Wolnych Związków Zawodowych, których u nas nie było. Chciałem się jednak jakoś wesprzeć ich autorytetem. Zresztą nawoływałem właśnie m.in. do tego, aby je założono. Domagałem się też transmisji Mszy św. w radiu i nierepresjonowania strajkujących w Polsce. Odwołałem się także do postulatów ze Stoczni Gdańskiej, ale nie do wszystkich, bo Radio Wolna Europa było zagłuszane, odwoływałem się więc tylko do tych, które usłyszałem. Nie mieliśmy jeszcze wtedy kontaktu ze stoczniowcami. Byłem w wielkich nerwach. Natychmiast spaliłem kartkę, którą odczytałem. Ale zaraz zaczęli przychodzić do mnie ludzie z innych wydziałów, m.in. Karol Szadurski, wówczas młody, partyjny inżynier. Szybko okazało się, że wszystkie wydziały przystąpiły do strajku. Odetchnąłem. Utworzyliśmy kilkusetosobowy Komitet Strajkowy. Zajęliśmy salę BHP. Dzień czy dwa dni później przyjechał do nas wicepremier i minister przemysłu ciężkiego Franciszek Kaim. Przedstawiliśmy postulaty i rozpoczęliśmy negocjacje.

Rozpromieniona twarz księdza

W sobotę 30 sierpnia, kiedy pertraktacje zbliżały się ku końcowi, strajkujący bardziej zażądali, niż poprosili, by w niedzielę jakiś ksiądz odprawił Mszę św. Wśród żądających był Jan Marczak. — Prosili o Mszę św. nie tylko za strajkujących, ale i za nasze rodziny stojące przed bramą — wspomina tamten czas Marczak. — Bo jak to niedziela bez Mszy św.? Nie wyobrażano sobie, żeby mogło jej nie być. Znajdowaliśmy się właśnie w salce laboratorium z Jackiem Lipińskim. Padła propozycja, by nas oddelegować z Komitetu Strajkowego do poszukiwania księdza. Ale — o czym dopiero później się dowiedzieliśmy — ktoś już wcześniej poszedł szukać księży na własną rękę. Można powiedzieć, że kilku z nas wybrało się w cztery strony świata. My poszliśmy do parafii pw. Matki Bożej Królowej Pokoju, na terenie której leżała huta. Proboszczem był wówczas ks. Henryk Dreling. Powiedział nam, że nie może odprawić Mszy św., bo jest sam. Jednocześnie zaproponował, abyśmy pojechali do dziekana i on nam wskaże kapłana, który akurat będzie mógł przyjechać do huty. Wówczas dziekanem był ks. Teofil Bogucki, proboszcz parafii pw. św. Stanisława Kostki. Później mi powiedzieli, że dziekan zadzwonił do prymasa Wyszyńskiego. Prymas zaś zaproponował, żeby wyznaczyć ks. Jerzego Popiełuszkę, który był mu znany z bohaterskiej walki o Różaniec w czasie służby wojskowej.

Kiedy ks. Jerzy przyszedł do huty, była już odprawiona pierwsza Msza św. o godz. 12. Dzięki ks. Bronisławowi Piaseckiemu z sekretariatu prymasa Wyszyńskiego przyjechali do zakładu księża Stanisław Ciapała i Lucjan Kołodziej z parafii pw. Marii Magdaleny i odprawili Mszę św. Wcześniej, pod wodzą Alfreda Burakowskiego, zbudowano ołtarz nieopodal bramy głównej huty z wysokim na kilka metrów sosnowym krzyżem. Dziś znajduje się on w kościele pw. św. Stanisława Kostki. Kobiety przystroiły ołtarz kwiatami. Teren doskonale nagłośniono. Ks. Jerzy Popiełuszko widząc, że Msza św. została już odprawiona, szybko przywitał się i zasiadł na brązowym krzesełku do spowiadania.

— Kiedy przestał spowiadać, przyszedłem przywitać się z księdzem. Siedział na krześle gdzieś ok. dziesięciu metrów od bramy. Był niezwykle rozpromieniony — wspomina Seweryn Jaworski. — Jego twarz zawsze promieniała, gdy rozmawiał z ludźmi. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, z jakiej jest parafii. Ale od samego początku została mi w pamięci ta promieniejąca twarz... Na Mszy św., którą odprawił później, widziałem natchnionego kapłana. Kazanie też było pełne natchnienia i niezwykle sugestywne. Ks. Jerzy miał bardzo dobry kontakt z ludźmi. To nie było kazanie ex cathedra, jak to się niektórym księżom zdarzało, ale było proste. Takie do ludzi. Takim go wtedy zapamiętałem.

Trzydziestotrzyletni wówczas ks. Jerzy natomiast tak opisał w swoim pamiętniku to pierwsze spotkanie z załogą Huty Warszawa: „Tego dnia i tej Mszy św. nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? I wtedy przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi, uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. (...) Tak sobie wtedy pomyślałem: oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści lat wytrwale pukał do fabrycznych bram. Niepotrzebne były moje obawy — wszystko było przygotowane: ołtarz na środku placu fabrycznego i krzyż (...)”.

— Nie było mnie wtedy na Mszach św. na terenie huty — opowiada Karol Szadurski. — Tego dnia nasza delegacja pojechała do Gdańska i czekaliśmy w Warszawie na odpowiedź. Siedziałem więc w naszej sali BHP i wpatrywałem się w telefon. Ale doskonale zapamiętałem robotników wracających ze Mszy św. Z takim wielkim uniesieniem duchowym. Czegoś takiego później już nie widziałem... Skończył się strajk i mieliśmy mnóstwo pracy, bo załoga zgłosiła ponad dwa tysiące postulatów. I któregoś dnia, na samym początku września, w pomieszczeniach komisji zakładowej zauważyłem mężczyznę w koloratce. Pytam Marczaka: — A kto to jest? — A to jest ksiądz, który odprawiał u nas tę drugą, popołudniową Mszę św. — odpowiedział Marczak i przedstawił mnie księdzu. I tak się poznaliśmy, a niebawem zostaliśmy przyjaciółmi. Ks. Jerzy zaprosił mnie do siebie. Byłem w pierwszej grupie hutników, która go odwiedziła. Jego mieszkanie „składało się” z krzyża i biało-czerwonych flag.

— Pojechałem do ks. Jerzego z początkiem września — wspomina Seweryn Jaworski. — Siedział z grupką młodych ludzi. Grał na gitarze i śpiewał. Byli to studenci medycyny i pielęgniarki. Dowiedziałem się wtedy, że jest duszpasterzem pielęgniarek. Podarowałem mu znaczek „Solidarności”. Z wielką radością go przyjął. Znaczek miał jeszcze chorągiewkę nie nad literą „N”, jak dzisiaj, ale nad literą „D”. Rozmawialiśmy z półtorej godziny. O Polsce, o ludziach z huty. Był bardzo przejęty ciężkim losem i ciężką pracą robotników. Poprosił mnie o flagę, która wisiała na budynku BHP, czyli w miejscu, gdzie zbierał się Komitet Strajkowy. Nie potrafiłem znaleźć tej flagi, więc dałem mu tę, która wisiała przy naszej mównicy w sali BHP. Wieszał później na niej wszystkie znaczki „Solidarności”, które dostawał od ludzi. Miał ich bardzo wiele. Wtedy na koniec naszego spotkania spytał, czy mógłby poprosić hutników, aby co miesiąc przychodzili na Mszę św. za Ojczyznę. Z kolei ja zaprosiłem ks. Jerzego na posiedzenia Komisji Zakładowej. Już wówczas postrzegałem go jako patriotę i katolika. Dla niego było to nierozłączne.

Porozmawiać z ks. Jerzym

W owym czasie posiedzenia prezydium Komisji Zakładowej odbywały się bardzo często. Równolegle toczyły się negocjacje w sprawie realizacji kilkuset postulatów. Zaniedbania ze strony dyrekcji były bowiem tak ogromne, że spisano dwa tysiące postulatów. Zbierane w czasie strajku, dawały obraz warunków, w jakich pracowali hutnicy. Uczestnicząc w posiedzeniach, ks. Popiełuszko zaczął więc stopniowo poznawać ich problemy.

— Środowisko robotnicze nie było mu znane. Choć pochodził z rodziny chłopskiej, szybko stał się jednym z nas — opowiada Karol Szadurski. — Doradzał, kiedy go pytaliśmy: co ty byś zrobił w takiej czy innej sprawie? Wiosną 1981 r., podczas pierwszych wyborów NSZZ „Solidarność” w hucie, poprosiliśmy, by został naszym kapelanem. Powierzyliśmy mu również funkcję honorowego członka Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”. Wtedy też padł postulat, abyśmy ufundowali sztandar „Solidarności”. W kwietniu bp Kraszewski poświęcił go w kościele pw. św. Stanisława Kostki. We Mszy św. uczestniczyła cała dyrekcja i Komitet Fabryczny PZPR. I była w tym olbrzymia zasługa ks. Jerzego. Przyszłego błogosławionego... Kto wiedział, że za niecałe cztery lata już nie będzie żył?

— Z inicjatywy ks. Jerzego na terenie huty odbyła się też wielka modlitwa w intencji Jana Pawła II po zamachu na niego — wspomina Seweryn Jaworski. — Ołtarz był budowany przed bramą. Modliło się tysiące hutników. Było to wydarzenie, które zebrało nie tylko ludzi z „Solidarności”, ale też partyjnych. Był również dyrektor huty Adam Żurek. Trzeba zresztą oddać mu sprawiedliwość, że generalnie nam sprzyjał. Dążył do tego, żeby polubownie załatwiać wszystkie sprawy.

— Dzięki ks. Jerzemu wtedy, w tych radosnych, a zarazem stresowych szesnastu miesiącach, ale przede wszystkim w stanie wojennym zyskaliśmy poczucie wolności osobistej. Mimo zewnętrznego zniewolenia systemem, wewnętrznie czuliśmy się wolni — stwierdza Karol Szadurski. — W czasie stanu wojennego przy ks. Jerzym czuliśmy się w kościele pw. św. Stanisława Kostki jak w wolnej Polsce. Tam się utrwalały nasze przyjaźnie. Tam rosła nasza odwaga. Uczyliśmy się patriotyzmu. Do dziś ks. Jerzy jest dla mnie żywym człowiekiem. Nie jest człowiekiem, który przestał istnieć. Nie wstydzę się tego powiedzieć, że jak mam trudne momenty, to zawsze sobie z ks. Jerzym rozmawiam.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama