Fragmenty książki p.t. "Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. O marginesie społecznym XVI-XVII w."
Michał Rożek, ks. Jan Kracik Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie O marginesie społecznym XVI-XVII w. |
Źródeł represyjnego traktowania wielkich przestępstw i małych wykroczeń, powodów tak mocnego funkcjonowania stereotypu winowajcy, przyczyn zarówno mitologizowania złych skłonności ludzi marginesu, jak i barbarzyństwa odwetowego prawa karnego należy szukać najpierw w społecznym poczuciu zagrożenia. Strach wobec niebezpieczeństwa realnie wiszącego nad życiem i mieniem przeplatał się z irracjonalnym lękiem wobec rozmaitych odmieńców. Wszechobecne w średniowieczu, tak w formie kolektywnej, jak indywidualnej, uczucie strachu wobec klęsk spadających lub zagrażających nieustannie jednostce i grupie przetwarzało się we wszelkie akty agresji zbiorowej wobec tych, co zakłócali poczucie bezpieczeństwa. Stopniowe łagodzenie represji w przeciągu XVI—XVIII w. wynikało również ze zmiany owych napięć. Postawy wobec ostatnich w hierarchii społecznej zmieniały się także pod wpływem wielu omówionych już czynników, ale świadomość społecznych uwarunkowań przestępstwa pozostawała niska, mimo że ukazywano nieraz wręcz przymusowe sytuacje, gdy ktoś
musi nierad zbijać, Kiedy nie ma skadby wziął. A gdy co ukradnie, To wdasz, to obiesić każesz za tę winę. Cóż ma czynić? Musi kraść. Spytam cię samego, Co byś czynił w tym razie, gdybyś nie miał co jeść? Czy nie kradłbyś? ba, wziąłbyś pono i z ołtarza10.
Podobne poglądy na kradzież w koniecznej potrzebie zgodne były zarówno z naturalnym poczuciem sprawiedliwości, jak z teologią moralną, lecz nie z rozpowszechnionymi opiniami potocznymi. Pleban spod Biecza, który wyszedł na ambonę z owym pedagogicznie ryzykownym apelem, spotkał się z ironią słuchaczy. Nauczał bowiem:
gdy panu służysz, a nie chce ci zapłacić (...), wolno wam kraść, kiedy się nie macie czym pożywić; z czego się ludzie gorszyli i śmiali mówiąc: dobry to ksiądz pleban, co pozwala kraść11.
Prymitywnej antropologii demonizującej przestępcę towarzyszyła takaż dydaktyka społeczna, spodziewająca się po publicznych egzekucjach zbawiennych skutków w postaci odstraszania od zła uczestników krwawego widowiska. Skutki jednak były prawie dokładnie przeciwne: przytępieniu wrażliwości moralno-emocjonalnej gapiów odpowiadała bowiem determinacja, z jaką kolejny debiutant w przestępczym fachu brnął w rozpoczęty proceder. W Koprzywnicy w 1787 r. jeden z hersztów wykrytej bandy, uprawiającej rozbój, zapytany, czemu „tak wiele złego broił”, odpowiedział:
Gdym się odważył na pierwszą złość, która śmiercią karana bywa, wiedząc o tym, iż jedną mam tylko głowę, którą gdy mi za pierwszy występek utną, więcej mi nic złego uczynić nie mogą, choćbym najwięcej broił; śmiałom więc się odważał na wiele złości, które wszystkie już mi bezkarnie ujdą, utraciwszy głowę za jedną12.
Trudno tej wypowiedzi odmówić logiki. Oto złoczyńca, którego demoralizowało prawo mieniące się strażnikiem moralności, wyczuwał to, czego nie pojmowali sędziowie. Bezwzględność grożących kar pchała przestępcę do nowych zbrodni. Jeden z opryszków wspominał wymówki drugiego o puszczenie z życiem ofiar napadu: „czemuście nie zabili, bo się to rozsławi”13.
Współczesne badania kryminologów, pedagogów i psychologów wykazały przecież, że fałszywe było zarówno lokowanie źródeł zła wyłącznie w osobie winowajcy, jak i złudne spodziewanie się jego poprawy w wyniku dotkliwych, a odstraszających pozostałych, represji. Wówczas jednak społeczeństwo szukało zabezpieczeń przed zagrożeniem ze strony nieprzystosowanych jednostek nie tyle przez ich leczenie, ile poprzez zadawanie cierpień.
Poglądy społeczeństwa na jego własny margines ujawniały się przy wielu okazjach, zostały utrwalone w źródłach i wielekroć omówione. Najłatwiej poddać się jednostronności spojrzenia udokumentowanego w materiałach śledczych, tworzonych wszak nie dla rejestrowania przekonań podsądnych. A przecież protokolant w tok przyjętych formuł narracji włączył mimochodem niejedną wypowiedź żywego człowieka, opowiadającego o swych troskach, krzywdzie i animozjach. Wiele dziedzin życia pozostało jednak poza zasięgiem zainteresowań ratuszowego skryby. Trudno szczegółowo przedstawić przekonania i postawy owego środowiska wyrzutków nie stanowiącego przecież żadnej grupy społecznej, lecz zbiorowość jednostek łączących się najwyżej na krótko i doraźnie. Życie z dorywczej pracy, żebractwa lub kradzieży, nie mówiąc o prostytucji, powodowało różnice mentalności i stylu egzystencji hultaja, dziada czy złodzieja. Ponieważ jednak ten sam osobnik wykonywał często przemiennie owe profesje, a wiele elementów losu człowieka pozbawionego stabilizacji i podstawowych warunków do życia, a poddanego społecznemu potępieniu, było podobnych, można szukać cech wspólnych etosu tych ludzi.
Głodni, bezdomni, lekceważeni i zepchnięci poniżej społecznego minimum posiadania i respektu, nie umieli odnaleźć w sobie owej godności, której im odmawiano z zewnątrz. U ludzi luźnych, w przeciwieństwie do przestępców, pojawia się jednak często rodzaj obrony przed degradacją, gdy usiłują żyć „z pracy rąk swoich” i „nikogo nie ukrzywdzić”, co powtarzają w zeznaniach także wtedy, gdy przyznają się do drobnych kradzieży.
Nie można tych prostych, nieskomplikowanych ludzi wyposażać literacko w świadomość ani równających świat szlachetnych Janosików, ani cynicznych bandytów. Wskazywali przy przesłuchaniach na nędzę, jaka ich pchnęła na podejrzane drogi, ale rzadko widzieli w tym zupełne usprawiedliwienie lub mieli się za lepszych w myśl frantowskiego porzekadła:
Stara przypowieść prawdziwa, Że karany lepszy bywa.
Pomimo rozmaitości kryteriów określających zbiorowość postawioną najniżej, bo poza uznanymi ramami społeczności, przynależność do kręgu pariasów dekretowana była odgórnie. Ludzie marginesu godzili się z tym na ogół, wierząc w swą niższość. Byli bowiem tłamszeni wraz ze swym poczuciem godności. Widzieli przecież zwłaszcza naruszanie cudzej własności w rozsądniejszych proporcjach niż sędziowie: „żal mi tylko wielki, że tu o jednego barana tak długo siedzę i biedę znoszę” — ubolewał nad swym losem jeden z karanych. Obok poczucia krzywdy trudno nie uznać tęsknoty za wolnością za wspólną, i to ponadczasową cechę wszystkich aresztantów, gdyż
wolę na swobodzie żyć, chocia o głodzie, niżli w turmie zasieść, sławne bażanty jeść14
Więzionych o własnym wikcie, w którym coś w rodzaju „sławnych bażantów” mogło się tylko przyśnić, luźnych, opryszków i prostytutki, ludzi często niepiśmiennych, nie stać było jak klechów i autorów sowizdrzalskich na własną refleksję nad porządkiem świata, w którym musieli się zadowolić najpośledniejszym z ostatnich miejsc. Wspólnota doświadczanej, chociaż w różnym stopniu, biedy rybałtów i hultajów czyniła tych pierwszych rzecznikami wszystkich ubogich i społecznie pokrzywdzonych, a przecież takimi byli często liczni żebracy, pomniejsi zlodziejaszkowie amatorzy i sporo sprzedających się z nędzy kobiet. Pochwala lekkiego życia, sprytu i przemyślności była nieraz tylko słowną przekorą wobec oficjalnej moralistyki, lecz przecież zawierała także elementy filozofii życiowej niejednego łotrzyka.
Nie wszyscy jednak, przekraczając liczne zasady moralne, kwestionowali świadomie uznane normy etyczne. Częściej miewali poczucie winy, nie tylko wobec sędziego, ale i wobec spowiednika. Któryś ze skazanych w 1589 r. gorzko ocenił treść swego życia:
in summa powiadał, że nic dobrego na świecie nie uczynił, jedno kradł pieniądze, a mieszki urzynał15.
10 K. Opaliński, Satyry, jw., s. 33.
11 AKM, Producta, teczka 89.
12 AKM, AG 12, Relariones de causis 1784—1787, s. 518.
13 APKr 865, s. 36 (1589 r.).
14 APKr 894, s. 70; Polska fraszka mieszczańska, jw., s. 250, 257.
15 APKr 865, s. 30.
opr. aw/aw