Fragmenty książki " Krakowska Katedra na Wawelu"
Michał Rożek Krakowska Katedra na Wawelu |
|
Papież Sylwester II wydał w roku 999 bullę erygującą archidiecezję gnieźnieńską z podległymi stolicami biskupimi w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Bolesława Chrobrego i jego kraj godnie wyróżnił cesarz Otton III, wyznaczając Polsce należne jej miejsce w uniwersalistycznej chrześcijańskiej monarchii. Koncepcja ta, przygotowana podczas cesarskiej podróży do Italii, w pełni zaowocowała w czasie zjazdu gnieźnieńskiego w roku 1000. Współczesny temu wydarzeniu, niechętny Ottonowi III, biskup merseburski Thietmar pisał:
„Cesarz dowiedziawszy się o cudach, które Bóg zdziałał przez upodobanego sobie męczennika Wojciecha, wyruszył tam (do Gniezna) pośpiesznie gwoli modlitwy. [...] Kiedy przez kraj Miłczan dotarł do siedzib Dziadoszan, wyjechał z radością na jego spotkanie Bolesław [...]. Trudno uwierzyć i powiedzieć, z jaką wspaniałością przyjmował wówczas Bolesław cesarza i jak prowadził go przez swój kraj aż do Gniezna. Gdy Otto ujrzał z daleka upragniony gród zbliżył się doń boso ze słowami modlitwy na ustach. Tamtejszy biskup Unger przyjął go z wielkim szacunkiem i wprowadził do kościoła, gdzie cesarz, zalany łzami, prosił świętego męczennika o wstawiennictwo, by mógł dostąpić łaski Chrystusowej.- Następnie utworzył zaraz arcybiskupstwo zgodnie z prawem [...]. Arcybiskupstwo to powierzył bratu wspomnianego męczennika Radzimowi i podporządkował mu z wyjątkiem biskupa poznańskiego Ungera następujących biskupów: kołobrzeskiego Reinberna, krakowskiego Poppona i wrocławskiego Jana. Również ufundował tam ołtarz i złożył na nim uroczyście święte relikwie. Po załatwieniu tych wszystkich spraw cesarz otrzymał od księcia Bolesława wspaniałe dary i wśród nich, co największą sprawiło mu przyjemność, trzystu opancerzonych żołnierzy. Kiedy odjeżdżał, Bolesław odprowadził go z doborowym pocztem aż do Magdeburga, gdzie obchodzili uroczyście Niedzielę Palmową".
Znacznie szerszą relację dał w sto łat później Gall Anonim:
„Również i to uważamy za godne przekazania pamięci, że za jego czasów (Bolesława Chrobrego) cesarz Otto Rudy przybył do (grobu) św. Wojciecha dla modlitwy i pojednania (z Bogiem), a zarazem w celu poznania sławnego Bolesława, jak o tern można przeczytać w książce o męczeństwie świętego (Wojciecha). Bolesław przyjął go tak zaszczytnie i okazale, jak wypadało przyjąć króla imperatora rzymskiego i tak wielkiego gościa. Albowiem przedziwne wprost cuda przygotował na przybycie cesarza. [...] Zważywszy jego chwałę i potęgę i bogactwa, cesarz rzymski zawołał w podziwie: Na koronę mego cesarstwa, to, co widzę, większe jest, niż wieści niosły! I za radą swych magnatów dodał wobec wszystkich: Nie uchodzi to, by takiego i tak wielkiego męża księciem nazywać lub komesem, jakby jednego z pośród dostojników, lecz wypada chlubnie wynieść go na tron królewski i wywyższyć koroną. I zdjąwszy z głowy swej diadem cesarski, włożył go na głowę Bolesława na przymierze przyjaźni, i za chorągiew tryumfalną dał mu w darze gwóźdź z krzyża Pańskiego z włócznią Św. Maurycego, za co w zamian ofiarował mu Bolesław ramię św. Wojciecha. I tak wielką owego dnia złączyli się miłością, że cesarz mianował go bratem i współpracownikiem cesarstwa i nazwał go przyjacielem i sprzymierzeńcem narodu rzymskiego. Ponadto też odstąpił jego władzy oraz jego dostojnikom wszystko to, co w zakresie zaszczytów kościelnych należało do cesarstwa w królestwie polskim a także w innych podbitych już przez Bolesława krajach barbarzyńców, oraz w tych, które podbije w przyszłości. Układ ten zatwierdził papież Sylwester przywilejem św. Rzymskiego Kościoła. Bolesław więc, tak chlubnie wyniesiony na królewski tron przez cesarza, nałożony tak na siebie królewski obowiązek hojności spełniał podczas trzech dni swej konsekracji prawdziwie cesarskie i królewskie urządzając biesiady [...]. Cesarz tedy wesoło z wielkimi darami powrócił do siebie, Bolesław zaś, podniesiony (był) do godności królewskiej". Gall skorzystał przy budowaniu swej opowieści z zaginionego dziś „Żywotu św. Wojciecha", w którym szczegółowo opisano historyczne spotkanie cesarza Ottona III z księciem Bolesławem Chrobrym. Konferencja dwóch mężów stanu została w szczegółach przygotowana, zatem za zgodą papieską erygowano metropolię gnieźnieńską, równocześnie przelewając na Chrobrego cesarskie prawa nominacji biskupich za pomocą inwestytury pierścienia i pastorału. Stanowiło to całkowitą emancypację księcia polskiego spod wpływów niemieckiej hierarchii kościelnej, skoro w Gnieźnie budowano już własną. Co więcej, w myśl panujących zwyczajów metropolita posiadał uprawnienia koronacyjne, o czym Bolesław dobrze wiedział, snując ambitne plany przekształcenia państwa w królestwo. Dobitnie ilustruje to wypowiedź Thietmara o politycznych wydarzeniach podczas zjazdu gnieźnieńskiego: „niech Bóg wybaczy cesarzowi, że czyniąc trybutariusza panem wyniósł go tak wysoko". Komentarza nie potrzeba. Zjazd gnieźnieński o zdecydowanie politycznym charakterze był momentem zwrotnym w kształtowaniu międzynarodowej pozycji Polski.
Obok postanowień natury politycznej duże znaczenie miała symbolika gestów cesarskich, Otton bowiem wręczył Bolesławowi włócznię św. Maurycego, palladium dynastii saskiej. Fakt wręczenia włóczni oraz rzekoma koronacja stała się przedmiotem wnikliwych studiów wielu badaczy, nastręczając z powodu zawiłej symboliki rozliczne problemy i sugestie interpretacyjne.
Najstarsi badacze dostrzegają w zjeździe gnieźnieńskim symboliczny gest przekazania przez Ottona III części władzy nad cesarstwem Bolesławowi, a nawet kreowania polskiego księcia na swego następcę. Inni uważali go za formalny akt koronacji Bolesława, o czym nadmienia Gall, a włócznia św. Maurycego była kluczem do rozwiązania problemu. Koronacja to w średniowieczu obrządek liturgiczny połączony z pomazaniem olejami świętymi, a o tym żadne ze źródeł wzmiankujących zjazd gnieźnieński nie wspomina. Zatem nie była to w żadnym przypadku koronacja, choć tradycja, potwierdzona przez Galla uznała cesarski gest za równoznaczny z koronacją. Jedynym przedmiotem zachowanym po spotkaniu obydwu monarchów jest włócznia św. Maurycego, szczególny symbol władzy suwerennej, nie będący nigdy insygnium koronacyjnym. Wedle niemieckiego ceremoniału koronacyjnego (Ordo coronandi) z X wieku, włócznia nie wchodziła do obrzędu nadawania sakry monarszej. Natomiast obejmowanie księstw lennych wiązało się z wręczeniem chorągwi zawieszonej na włóczni — vexillum triumphale (chorągiew tryumfalna). Wręczenie włóczni Bolesławowi Chrobremu przez Ottona III, Gerard Labuda interpretuje jako uwolnienie polskiego władcy od obowiązku płacenia cesarstwu trybutu. W przyszłości akt ten ułatwił starania o koronę królewską, którą nadawał papież.
Otton III dał Chrobremu kopię włóczni św. Maurycego, oryginał bowiem był szczególnie szanowaną relikwią dynastii saskiej. Ceremoniał uroczystego przekazania włóczni ustalono jeszcze podczas pobytu dworu cesarskiego we Włoszech. Sporządzono chyba wtedy kopię włóczni, zawierającą jakieś okruchy przejęte z oryginału, tak bowiem wówczas postępowano, przez co kopia zyskiwała na wartości, stając się w odczuciu współczesnych relikwią, tak jak oryginał.
Ceremoniał potwierdzał włączenie polskiego księcia do symbolicznej rodziny władców chrześcijańskich, regulował wzajemne stosunki pomiędzy Polską, cesarstwem i papiestwem. Odtąd Bolesław Chrobry, suwerenny członek cesarskiej rodziny władców europejskich, świecki opiekun grobu św. Wojciecha — szczególnego protektora i patrona cesarstwa — dzierżąc włócznię św. Maurycego miał strzec i rozwijać chrześcijaństwo z woli cesarza, posiadającego oryginał świętej włóczni.
Chrześcijaństwo znało dwie święte włócznie /sacra lancea/, z których jedna to włócznia św. ......druga zaś nosi nazwę włóczni św. Maurycego. Obydwie związane były z kultem Męki Pańskiej. Ewangelista św. Jan powiada o męce Chrystusa: "A gdy Jezus skosztował octu rzekł: Wykonało się! I skłoniwszy głowę wyzionął ducha. Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat - ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem - Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamać golenie i usunięto ich ciała. Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz kiedy podeszli do Jesusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. /.../ Stało się bowiem, aby wypełniło ale Pismo: Kości Jego nie będą łamane. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na lago, którego przebodli /J 19.30-37/. Mówiąc o Męce Pańskiej ewangelie wymieniają trzech żołnierzy rzymskich, najważniejszy był ten, który włócznią przebił bok Chrystusa. Już na początku V wieku tzw. ”Acta Pilati” nazwały go Longinem. To imię nadał mu na początku VIII stulecia św. German Konstantynopolitański. Przeszło także do ikonografii chrześcijańskiej co zdają się potwierdzać zabytki z wieku VI. Apokryfy, jak i kościelna tradycja utrzymują dość zgodnie, że Longin po Zesłaniu Ducha Świętego został uczniem apostołów, potem sam zaczął działalność apostolską. Poniósł śmierć męczeńską w Crzarei Kapadockiej. Włócznia, którą przebił Bok Zbawiciela stała się z czasem najcenniejszą - obok relikwii krzyża - relikwią chrześcijaństwa. Już źródła z czasów cesarza Justyniana /zm. 565/ wspominają o "włóczni Pana", z której miano sporządzić krzyż, przechowywany w bazylice Konstantyna w Jerozolimie. Niewiele wiemy na jej temat, zwłaszcza po zniszczeniu Jerozolimy /614 r./ przez wojska perskie. W sposób cudowny odnaleziono ją i przywrócono bazylice Grobu Pańskiego. Stamtąd zabrano ją do Konstantynopola i złożono w Hagia Sophia. W okresie cesarstwa łacińskiego /1204-1261/ ostrza włóczni cesarz Baldwin dał Wenecjanom, którzy tę relikwię wraz ze szczotkami korony cierniowej i resztkami krzyża sprzedali królowi francuskiemu Ludwikowi XX.
Od tej pory czczono je w paryskiej Saint Chapelle. Drzewce włóczni pozostawiono w Konstantynopolu aż do końca XV stulecia. Dopiero w roku 1492 sułtan Bajazyt II podarował je papieżowi Innocentemu VIII. Ten tę bezcenną pamiątkę Męki Pańskiej umieścił w bazylice św. Piotra na Watykanie. Tak pokrótce przedstawiają się - jak widać skomplikowane - dzieje włóczni św. Longina, zatem tej którą przebito bok Chrystusa.
Natomiast z dynastią Karolingów związana jest historia drugiej bezcennej pamiątki chrześcijaństwa - włóczni św. Maurycego. Ten legendarny męczennik, przywódca legii tebańskiej, żył za czasów cesarza Dioklecjana i to za jego rządów w roku 305 poniósł męczeńską śmierć. Włócznia ta była w posiadaniu Karola Martela, który dzięki niej - jak odnotowali ówcześni kronikarze - odniósł zwycięstw o nad Saracenami w bitwie pod Poitiers w roku 732. Od tego momentu włócznię św. Maurycego uważano za symbol mocy i woli Bożej, dającej zwycięstwa nad nieprzyjaciołami. Wręczenie tej właśnie włóczni oznaczało przyjęcie wraz z nią władzy w pełni suwerennej. Weszła w skład skarbca cesarza Karola Wielkiego, który rzekomo - jak przyjmowali ówcześni - posiadał także włóczę nie św. Longina. Chyba już wtedy - zatem w czasach karolińskich - nastąpiło tak charakterystyczne dla mentalności średniowiecznej przeniesienie atrybutów oryginału na kopię. Istniało bowiem już wtedy pojęcie relikwii "es contactu" - z czyli przez dotyk z oryginałem. Kronikarze usłużnie szybko wylansowali iż święta włócznia Longina była od samego początku własnością Karolingów. O jednej rzeczy tylko zapomniano, iż włócznia św. Longina spoczywała w skarbcu Hagia Sophia. Wszak zachód także musiał posiadać tak cenną relikwię związaną bezpośrednio z Męką Zbawiciela. Ale powróćmy do włóczni św. Maurycego, która po śmierci Karola Wielkiego /zm. 814/ znalazła się u władców Burgundii. Stolicą ich państwa było St.Maurice, gdzie zginął św.Maurycy. Od króla Burgundów otrzymał ją król niemiecki Henryk I. Powszechnie uważano, że włócznia ta dawała jej posiadaczowi mistyczną władzę, usakralizowaną przez samego Stwórcę. Ba, uważano, iż matka cesarza Konstantyna, święta Helena dołączyła do grotu włóczni gwóźdź z krzyża Pańskiego. Zatem włócznię św.Maurycego elity średniowieczne postrzegały jako relikwię Męki Chrystusa, skoro kryła w sobie gwóźdź krzyża. Syn króla Henryka I, Otto I przyjął w roku 962 koronę cesarską, zaś znaczenie włóczni. św.Maurycago uległo pomnożeniu, jako szczególnego symbolu władzy cesarskiej, talizmanu, z którym się cesarz nie rozstawał. To posiadanie tej włóczni dawało cesarzowi moc pokonywania wrogów. Z czasem stała się jednym z najważniejszych symboli władzy cesarskiej. Noszona przed cesarzem nadawała mu sakralny charakter. Na przełomie X i XX stulecia włócznię tę wszyscy kronikarze nader zgodnie określają mianem włóczni św.Maurycego.
Nadmieńmy, że od drugiej połowy X wieku św. Maurycy należał do głównych patronów Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego Biskup merseburski Thietmar odnotował, iż jeszcze przed objęciom władzy cesarskiej Otto I sprowadził do Magdeburga relikwie św.Maurycego - ”w wigilię Bożego narodzenia” zapisał nasz kronikarz - - przywieziono cesarzowi do Ratyzbony /.../ zwłoki św. Maurycego /.../. Zwłoki te przewieziono do Magdeburga, gdzie przyjęły je tłumy zebrane samorzutnie z miasta i okolicy. Do dziś dnia są one tam przedmiotem czci 'ku chwale jogo ojczyzny" . Włócznia św. Maurycego stała się symbolem władzy państwowej w Rzeszy. Głęboko też wierzono, iż zawiera gwóźdź z krzyża Chrystusowego. Po Ottonie I przejęli ją cesarz Otto II Otto III.
Zwłaszcza w zamyśle cesarza Ottona III lansującego uniwersalistyczną rodzinę chrześcijańskich państw europejskich, włócznia ta zyskiwała szczególnego znaczenia. Cesarz nieraz ofiarowywał w darze jej kopię, która przez kontakt z oryginałem, nabierała jego charakteru. Otto III przekazywał kopię włóczni św. Maurycego tym władcom, którzy realizowali jego wizję zjednoczonej Europy wokół tronu cesarskiego.
Przypomnijmy w tym miejscu pamiętne wydarzenia z roku 1000. Podczas zjazdu gnieźnieńskiego cesarz Otto III wręczył włócznię /raczej jej kopię/ św. Maurycego polskiemu księciu Bolesławowi, któremu historia nadała przydomek Chrobry. Wielcy tego świata obdarowali się wzajemnie cennymi relikwiami. Włóczni św. Maurycego nigdy nie używano podczas koronacji, niemniej uważano ją za symbol władzy suwerennej i najcenniejszą relikwię Rzeszy.
Wedle kronikarza Galla dostrzeżono w niej symbol władzy i rzekomą pamiątkę po koronacji Chrobrego w roku 1000. oczywiście koronacji w tym pamiętnym roku nie było, ale tak się specyficzną ceremonię odbytą podczas zjazdu gnieźnieńskiego postrzegali potomni, w tym nasz anonimowy kronikarz. W XI stuleciu włócznia św. Maurycego dostała się do skarbca katedry krakowskiej i dostrzegano w niej — zwłaszcza w XIII stuleciu — symbol utraconego królestwa, mistrz Wincenty w Kielczy, pisząc w XIII wieku ”Żywot św. Stanisława” / Vita maior S. Stanislai”/ trafnie określił znaczenie naszej włóczni, jako pamiątki chronionej ”ku pamięci potomnych”. Gdy w XIV stuleciu oddzielono skarbiec koronny od skarbca katedralnego, włócznię pozostawiono w katedrze. W XVI wieku historyk Marcin Kromer widział ją przy ołtarzu głównym — ”na miejscu, gdzie biskup siada”.
Z czasem przestano wierzyć, że we włóczni św. Maurycego znajduje się gwóźdź Chrystusowy, bowiem przy dokładnym jej oglądzie w skarbcu katedry krakowskiej była już tylko relikwią po św. Maurycym i pamiątką historyczną. Świadkiem narodowych, jakże skomplikowanych dziejów. Jej znaczenie dla kultury polskiej pomnożyło XIX stulecie, dostrzegając w niej wartości historyczne, żywy symbol państwowości polskiej. Ba, głównie w XX stuleciu doskonale zdawano sobie sprawę, iż oryginalna włócznia św. Maurycego przechowywana jest w skarbcu cesarskim w Wiedniu, będąc niemym symbolem imperium. O ona jest zarazem włócznią i relikwiarzem. Liść grotu został na wylot przepruty i zawiera uszkodzony żelazny gwóźdź, rzekomo z krzyża Chrystusowego. Krakowska włócznia św. Maurycego to zredukowana kopia wiedeńskiej, niemal symbolicznie powtarzająca jej elementy, w tym umocowanie gwoździa krzyża.
Krakowska włócznia powstała gdzieś u samego schyłku V wieku przez kontakt /ex contactu/, w którym to dotyk z sacrum z kopii tworzył autentyk. Tak to ongiś pojmowano. W kulturze chrześcijańskiej dawnych wieków relikwie istniały zawsze na poziomie wiary bez głębszego wnikania w ich pochodzenie i autentyczność. Kontakt z relikwiami miał dla wiernych wymiar sakralny, wyciskający piętno na ich psychice.
Krakowska włócznia św. Maurycego to palladium naszej przeszłości. Stróż narodu na dobre i na złe. Ukryta skrzętnie w skarbcu katedralnym na Wawelu wynoszona jest tylko podczas wielkich uroczystości kościelnych. Kiedyś wierzono w jej niemalże magiczne właściwości, chroniące suwerenność państwową. Jakimś cudem przetrwała do naszych czasów. Noszona w Rzeczy przed cesarzem była symbolem sakralizującym władzę. Dla Bolesława Chrobrego zyskiwała jeszcze dodatkowy walor — suwerenności polskiego władcy. Pojawiła się na polskiej ziemi równo 1005 lat temu, kiedy to w marcu Roku Pańskiego 1000 przybył do Gniezna cesarz Otto III. Posiada podwójną funkcję relikwii i zarazem symbolu państwowości polskiej. Te słowa o niej skreślił w roku 1845 badacz Krakowa Józef Mączyński: ”włócznia ta żelazna z rękojeścią drewnianą od niepamiętnych czasów tutaj się znajduje i uważaną zawsze jest za ową włócznię tego świętego, darowaną przez Ottona III cesarza Bolesławowi Chrobremu królowi polskiemu w czasie koronacjo w roku 1000”. Już w drugiej połowie XIX wieku widziano w niej symbol udzielnej władzy i niepodległości”. Dla wierzących jest nadal relikwią, otartą o gwóźdź Chrystusowy, zaś dla narodu ma wymowę li tylko symboliczną.
Święty Wacław wywodził się z książęcego rodu Przemyślidów, był synem księcia Czech Bratysława I i Drahomiry. Przyszedł na światna początku X wieku. Wychowywała go babka św. Ludmiła. To od niej uczył się podstaw wiary, której zasadami ściśle się kierował. Po śmierci księcia Bratysława rządy przejęła księżna Drahomira, gdyż Wacław był jeszcze małoletni. Księżna z gronem popleczników przywracała w Czechach zwyczaje pogańskie. Plany synowej starała się zniweczyć jej teściowa Ludmiła, która z rozkazu Drabomiry została podstępnie zamordowana, Taka polityka Drahomiry doprowadziła do konfliktu z Niemcami. Pod wpływem niemieckiej interwencji Drahomira ustąpiła, oddając rządy księciu Wacławowi, który rozpoczął odbudowę zniszczonego chrześcijaństwa. Był niedościgłym wzorem Chrześcijańskich cnót. Jednak taka postawa księcia nie wszystkim się podobała. Możnowładcy wraz z bratem Wacława, księciem Bolesławem uknuli spisek, doprowadzając do zamordowanie Wacława, morderstwa dokonał książę Bolesław w roku 929 — jak podaje/kronikarz Kosmas - lub w roku 935 - jak chce Widukind z Korbei. miejscem morderstwa był Stary Bolesławiec koło Pragi. Czy dokonał tego osobiście książę, czy też nasłani przez niego siepacze, trudno stwierdzić. Zaraz po śmierci Wacława lud czeski czcił go jako świętego męczennika. Głównym miejscem jego kultu z czasem stała się katedra praska, gdzie spoczęły jego relikwie. Święty Wacław był stryjem pierwszej polskiej władczyni Dobrawy (zm. 977), matki Bolesława Chrobrego a małżonki Mieszka I;
To św. Wacław został patronem dostojnej katedry krakowskiej u zaranie jej dziejów. Wtedy zapewne przywieziono z Pragi relikwie świętego, które legły u podstaw fundacji przez Bolesława Chrobrego pierwszej katedry w Krakowie. To św. Wacław legł u początków kształtowania się biskupstwa- krakowskiego.
Obecnie tylko późnobarokowy ołtarz św. Wacława, znajdujący się we wschodnim ramieniu katedralnego ambitu, przypomina o pierwszym patronie kościoła katedralnego. Także - niewidoczny - zwornik na sklepieniu prezbiterium posiada płaskorzeźbę /1 poł. XIVw./ wyobrażającą św. Wacława.
W drugiej połowie XIII stulecia przybyło katedrze drugie wezwanie /patrocinium/ - św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Ode tej pory prawidłowe wezwanie katedry krakowskiej brzmiało — św. Św. Wacława i Stanisława. Na zachodniej fasadzie gotyckiej katedry znajduje się posąg św. Stanisława, od XIV wieku przypominający wiernym o tym patronie królewskiej katedry. Dopiero bulla papieża Jana Pawła II — ”Totus Tuus Poloniae Populus” - z roku 1992 ustanawiająca nowe metropolie i biskupstwa w Polsce podała patrociunium katedry krakowskiej : św. Św. Stanisława i Wacława.
Początki krakowskiej katedry wiążą się pośrednio z pamiętnym zjazdem gnieźnieńskim w roku 1000. Spotkali się w Gnieźnie cesarz Otto III i Bolesław Chrobry. W wyniku rozmów, za zgodą papieża Sylwestra II, ustanowiono dla Polski stałą organizację kościelną z arcybiskupem mającym siedzibę w Gnieźnie oraz podległymi mu trzema biskupstwami: wrocławskim, kołobrzeskim i krakowskim. Diecezję krakowską objął biskup Poppon. Jednakże najstarszy Katalog biskupów krakowskich, zachowany co prawda w rękopisie z XIII w. ale oparty na starszych zapisach, wymienia jako jego bezpośrednich poprzedników Prohora i Prokulfa. Prawdopodobnie prowadzili oni działalność duszpasterską jeszcze" przed formalnym utworzeniem polskiej prowincji kościelnej i podporządkowaniu jej biskupstwa krakowskiego. Przypuszcza się, iż byli to być może misjonarze posiadający sakrę biskupią. Ich działalność przypadłaby więc na krótko przed rokiem 1000. Kraków w owym czasie należał do głównych grodów Polski południowej.
Na Wawelu już w 2 poł. X w. istniały budowle o charakterze sakralnym, by tylko wspomnieć rotundę Najświętszej Panny Marii czy zagadkowy kościół odkryty w roku 1966 w trakcie prac archeologicznych. Zwłaszcza ta pierwsza, znana powszechnie pod późniejszym wezwaniem Św. św. Feliksa i Adaukta, założona na rzucie koła z, przyległymi doń czterema absydami przypomina w ogólnej koncepcji, bez porównania większą, rotundę św. Wita w Pradze na Hradczanach. Praga była w 2 poł. X w. silnym centrum chrześcijaństwa, skąd dotarło ono w roku 966 do Poznania. Zapewne też z pobliskiej Pragi docierało i do Krakowa, natrafiając tu na podatny grunt. Wypada przyjąć, że wraz z kapłanami przybyłymi na tereny nadwiślańskie przeniesiono tu formy architektoniczne, które zadecydowały o kształcie rotundy Najświętszej Panny Marii. Jednakże na budowę pierwszej katedry przyszło jeszcze poczekać, aż do momentu formalnego erygowania biskupstwa. Rok 1000 był zatem przełomowy dla powstania pierwszej katedry wawelskiej. Niewierny, gdzie rezydował i miał swoją katedrę biskup krakowski Poppon. Niemiec z pochodzenia, zdaje się zakonnik benedyktyński. Zapewne musiała istnieć na Wawelu jakaś świątynia, pełniąca funkcje katedry biskupiej. Nic jednak o niej bliższego nie wiemy.
Tradycja przypisała fundację pierwszej katedry Bolesławowi Chrobremu. Nie znamy dokładnej daty konsekracji katedry. Zachowane roczniki jej nie zanotowały. Poświęcono ją św. Wacławowi, którego kult w Czechach był u schyłku wieku X bardzo ożywiony, a król Bolesław Chrobry bliski krewny świętego przez matkę Dobrawę, uczynił z. Wacława patrona katedry wawelskiej. Kult św. Wacława w Polsce wydaje się historycznie uzasadniony i zrozumiały jedynie w okresie rządów Bolesława Chrobrego. Nie wykluczone, że krakowski kościół katedralny posiadał już wtedy relikwie św. Wacława.
W 2 pol. XI stulecia zaistniała potrzeba budowy w Krakowie nowej okazalej katedry. Za panowania bowiem Bolesława Śmiałego (1058—1079) restytuowano w pełni i formalnie polską organizację kościelną. Temu wybitnemu i ambitnemu władcy coraz częściej przypisuje się doniosłą rolę w utrwaleniu chrystianizacji Polski, a przede wszystkim w ostatecznym uregulowaniu administracji kościelnej na naszych ziemiach. W roku 1075 jako stronnik papieża Grzegorza VII, król zaprosił do Polski legatów papieskich, zwołał synod, na którym restytuowano .metropolię gnieźnieńską. Fundacja, początek i pierwsze lata budowy nowej katedry z powodu braku jednoznacznych źródeł są nader / zawiłe, a poglądy na jej historię zagmatwane. Sugeruje się, że miał ją ufundować Bolesław Śmiały, choć tradycja i część uczonych przypisuje jej fundację księciu Władysławowi Hermanowi, nazywając ją katedrą Hermanowską. Wśród bezpośrednich przyczyn fundacji tej budowli wymienia się pożar, który strawił starą katedrę. Kataklizmy takie bardzo często przytrafiały się budynkom średniowiecznym, szczególnie nakrytych wewnątrz stropem. Kiedy to nastąpiło w przypadku naszej katedry, trudno dziś ustalić. Niestety zasób źródeł rękopiśmiennych dotyczących dziejów katedry krakowskiej jest dla XI nader skromny. Niektórzy badacze jej fundację przypisali królowi Bolesławowi Śmiałemu, dostrzegając w tym władcy znaczącą rolę w dziejach chrystianizacji Polski. W zatargu Grzegorza VII z cesarzem Henrykiem IV stanął wyraźnie po stronie papieża. W roku 1075 zaprosił papieskich legatów do Polski, zwołał synod plenarny, na którym to odnowiono organizację kościelną w naszym kraju. Był też szczerym i szczodrym protektorem zakonu benedyktyńskiego, mnożąc jego fundacje / Tyniec, Mogilno, Lubiń /. Niesławą zostało obarczone imię królewskie po zabiciu biskupa Stanisława ze Szczepanowa. Niemniej jeszcze w drugiej połowie XI wieku kapituła katedralna krakowska modliła się o dusze króla Bolesława, swojego dobrodzieja, co poświadcza psałterz księżnej Gertrudy, córki króla Mieszka II, przechowywany w Cividale. Jak Dotąd nieznany jest ewentualny zakres związków króla Bolesława Śmiałego z fundacją drugiej romańskiej katedry, aczkolwiek hipotezy w tej mierze SA nader wątłe. Jednak należy i o tym problemie pamiętać.
Lata osiemdziesiąte XI stulecia są nader enigmatyczne w historii Krakowa. Przypomnijmy, że bezpośrednio po restytucji polskiej organizacji kościelnej z arcybiskupem gnieźnieńskim na czele doszło do ostrego i tragicznego — nieznanego w szczegółach — konfliktu pomiędzy biskupem krakowskim Stanisławem a królem Bolesławem Śmiałym, w wyniku którego w roku 1079 Stanisław miał z ręki królewskiej zginąć. Męczeńska śmierć biskupa, a także wewnętrzna opozycja spowodowały wygnanie króla z kraju. Na tronie Piastów zasiadł wtedy młodszy brat Śmiałego, książę Władysław Herman. Wiemy również, że w roku 1086 powrócił do Polski syn Bolesława Śmiałego, Mieszko, który zmarł tragicznie w bliżej nieznanych okolicznościach w roku 1089. Ciało jego niezbyt wiarygodnie miało spocząć w katedrze krakowskiej, niewątpliwie w katedrze chrobrowskiej. Wreszcie w roku 1087 lub 1088, jak podają źródła, miano przenieść kości biskupa Stanisława ze Skałki, miejsca domniemanej śmierci, do katedry. W ten sposób uczczono doczesne szczątki zabitego biskupa. Przypuszcza się, że w końcu lat osiemdziesiątych wieku XI katedrę mógł strawić pożar. Biskup krakowski Lambert III (1082—1101) i duchowieństwo katedralne stanęło wobec konieczności budowy nowej katedry. Wzniesiono ją na miejscu obecnej gotyckiej świątyni. Nasuwało to jednak wiele trudności technicznych z powodu wąwozu, biegnącemu przez wzgórze wawelskie z południa na północ. Leżącą nad wąwozem nieckę skalną wykorzystano w trakcie budowy i wypełniono ją kryptą. Obok biskupa Lamberta III głównym fundatorem był książę Władysław Herman. Sugeruje się ostatnio, że Herman ufundował ją z pobudek ekspiacyjnych, jako że przyczynił się do śmierci swego bratanka Mieszka. Kronikarz Gall Anonim otwarcie stwierdza, iż sprowadzony do Krakowa przez stryja Mieszko został otruty: ”powiadają - pisze kronikarz - mianowicie , że jacyś wrogowie z obawy, by krzywdy ojca /Bolesława Śmiałego/ nie pomścił, trucizną zgładzili tak pięknie zapowie dającego się chłopca; niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledwie uszli niebezpieczeństwu śmierci. Skoro zaś umarł młody Mieszko, cała Polska tak go opłakiwała jak matka śmierć syna-jedynaka. /.../ Na koniec biedna matka, gdy w sarkofagu składano szczątki nieodżałowanego chłopca, przez godzinę leżała jakby umarła, bez tchu i życia, i dopiero po egzekwiach biskupi ocucili ją wachlarzami i zimną wodą". Mieszko umarł w roku 1039. Trudno cokolwiek pewnego powiedzieć o miejscu jego pochówku: katedra krakowska czy opactwo benedyktyńskie w Tyńcu? Jan Długosz - co prawda piszący o Mieszku z perspektyw blisko czterystu lat - stwierdza, że "na jego pogrzeb, który odbywał się w katedrze krakowskiej, zebrał się ogromny tłum nie tylko rycerzy, ale rzemieślników i wieśniaków, którzy porzuciwszy pracę szli, jak długo wolno było, za marami, na których niesiono martwe ciało Mieczysława, płakali i wydawali nieopanowane jęki".
Niespodziewany zgon Mieszka otwierał drogę do tronu potomkom Hermana, w tym Bolesławowi krzywoustemu. Przypuszczenie to w odniesieniu do katedry jest wyłącznie hipotezą nie pozbawioną jednak dużej dozy prawdopodobieństwa. W każdym razie zdecydowano się na budowę nowej okazałej katedry odpowiadającej randze biskupstwa krakowskiego.
Przypuszczalnie zdaniem prof. Klementyny Żurowskiej w latach 1090-1095 zaprojektowano część zachodnią katedry i przystąpiono do robót budowlanych przy tej partii kościoła, wzorując się na współczesnej katedrze mogunckiej. Przed rokiem 1118 gotowa była krypta św. Leonarda skoro pogrzebano w niej biskupa Maurusa (zm., 1118), musiała być zatem ukończona i poświęcona w roku 1115 konserwował ją Maurus. Wedle kroniki Jana Długosza książę Bolesław Krzywousty, syn Władysława Hermana, postanowił „dźwignąć wspanialej i nad inne kościoły polskie uświetnić kościół katedralny krakowski" — i jak zapisał nasz kronikarz pod rokiem 1126 — „niskie i nikczemne (mury) podwyższył i dwie wieże z posad samycli wybudowane do niego przyłączył". Przebudowany przez Krzywoustego kościół katedralny został uroczyście konsekrowany przez biskupa Roberta dnia 20 kwietnia 1142, już po śmierci księcia Bolesława Krzywoustego (zm. 1138). Wreszcie przed połową XII wieku przeniesiono kości biskupa Stanisława ze Szczepanowa ze Skałki, miejsca domniemanej śmierci, do katedry. W ten sposób uczczono doczesne szczątki zabitego biskupa. W XIII stuleciu dobudowano do katedry od strony południowej kaplicę św. św. Piotra i Pawła, wzniesioną przez biskupa Jana Prandotę (zm. 1266) a od północy kaplicę św. Mikołaja, fundowaną zapewne przez Mikołaja Strzemieńczyka, wojewodę krakowskiego. Już wtedy katedra zyskała funkcję świątyni dziękczynnej, w murach której dziękowano Stwórcy za odniesione sukcesy militarne. I tak, by nie być gołosłownym wystarczy wspomnieć fundację ołtarza pod wezwaniem świętych Gerwazego i Protazego przez książąt Leszka Białego i jego brata Konrada mazowieckiego, dokonaną na pamiątkę zwycięstwa odniesionego w roku 1205 pod Zawichostem nad księciem halickim Romanem. Po zburzeniu romańskiej katedry ołtarz ten został przeniesiony do kaplicy Mariackiej zwanej też Mansjonarską albo Batorego.
Z katedry Hermanowskiej zachowały się spore fragmenty tkwiące w zachodnich murach obecnej gotyckiej budowli. Była to okazała świątynia godna stołecznego Krakowa. Jej nieci fantazyjno-symboliczne widoki przetrwały na dwóch pieczęciach przywieszonych do trzynastowiecznych dokumentów, dając nam wyobrażenie o kształcie zewnętrznym katedry romańskiej. Zbudowano ją w głównym zrębie ze starannie odkutego kamienia wapiennego. Użyto także do budowy piaskowca, z którego wykonano naroża wieży i drobne detale architektoniczne. Była to spora bazylika, dwuchórowa, trójnawowa, bez transeptu z dwiema wieżami umieszczonymi przy chórze zachodnim. Ostatnie badania archeologiczne pozwalają na rekonstrukcję czegoś na kształt „atrium”, przylegającym do zachodniego masywu katedry. Nie wykluczone, że wewnątrz znajdowały się empory. Od strony zachodniej mieściło się nad kryptą podwyższone o kilka stopni prezbiterium. Wieże założone na rzucie kwadratu wraz z dużą absydą chóru stanowiły silny akcent fasady. Pomiędzy absydą a wieżami umieszczono dwa przedsionki stanowiące wejście do naw bocznych. Tak wyglądała fasada zachodnia. O części wschodniej nie można przy obecnym stanie badań nic konkretnego powiedzieć, poza hipotetycznym stwierdzeniem, iż była zakończona drugim prezbiterium zamkniętym absydą, pod którym mieściła się krypta.
Z katedry Hermanowskiej zachowały się mury wieży Srebrnych Dzwonów (Wikaryjskiej), całko-, wicie zaś przetrwała krypta św. Leonarda, dająca doskonałe wyobrażenie o stylu i formie artystycznej drugiej katedry. Ukończona pomiędzy rokiem 1110 a 1118 posiada trzy nawy - w układzie halowym - oddzielone od siebie ośmioma kolumnami, ustawionymi po cztery w rzędzie. Wsparte są na bazach attyckich z kapitelami kostkowymi i podtrzymują krzyżowe sklepienie. Krypta świadczy o wysokim poziomie artystycznym katedry Hermanowskiej. Uczeni zwracają uwagę na anologie wiążące naszą katedrę ze środowiskiem nadreńskim. Najstarsze inwentarze katedry krakowskiej spisane w roku 1101 z inicjatywy biskupa Czasława i w roku 1110 przy objęciu władzy przez biskupa Maurusa, dają nam wyobrażenie o zasobach skarbca, a nadto biblioteki katedralnej.
Jeśli chodzi o skarbiec, to dokładniejszy jest wykaz przedmiotów w drugim inwentarzu. W sumie wraz z uzupełnieniami dodanymi w roku 1118 obejmował 303 obiekty, które dziś nie istnieją. Wśród nich było sześć złotych kielichów, dwanaście srebrnych, trzy złote krzyże, siedem srebrnych i trzy brązowe. Nadto złoty wiszący świecznik i 2 podobne srebrne. Inwentarz wymienia także dziesięć stojących srebrnych świeczników, pięć srebrnych kadzielnic i jedną brązową, ampułki srebrne, trzy naczynia używane do mycia rąk podczas mszy wykonane również ze srebra, miednicę srebrną, cztery srebrne relikwiarze w kształcie skrzynki oraz trzy rogi myśliwskie, służące za relikwiarze, często wiszące przed ołtarzem. Wedle średniowiecznego ”Fizjologusa” struś zagrzebuje swoje jajo w pisaku, a młode wylęgają się dzięki ogrzewającym je słonecznym promieniom. T ostatnie symbolizują Ducha Świętego. Jajo strusie symbolizowało dziewicze macierzyństwo Maryi. Ornatów posiadała katedra 32. z których osiem obszyte były frędzlami, zaś kap było 29. pomijając inne, drobniejsze parametry. Trzeba wspomnieć o chorągwi kościelnej, używanej w czacie procesji. Wymienione w obydwu inwentarzach przedmioty uświetniały liturgię, a ich wspaniałość i blask w pełni się ujawniały podczas podniosłych ceremonii związanych z rokiem kościelnym.
Biblioteka katedralna liczyła w owym czasie 5 3 tomy woluminów, z których spora część zawierała na pewno więcej niż jedno dzieło. W liczbie tej odnajdujemy podręczniki gramatyki, dialektyki, pisma autorów rzymskich złotego wieku, jak Salustiusza, Owidiusza, Stacjusza, Terencjusza i Persjusza. Obok nich są wymienione dzieła pisarzy chrześcijańskich Boecjusza i Aratora. Inwentarz biblioteki wzmiankuje encyklopedię Izydora z Sewilii, obejmującą bez mała całokształt średniowiecznej wiedzy humanistycznej, nadto cztery psałterze, używane w liturgii, poza tym trzy kodeksy Pisma Św., dzieła Grzegorza Wielkiego i dwa zbiory homilii Ojców Kościoła. Poza wymienionymi psałterzami w bibliotece znajdowały się księgi liturgiczne, z których korzystano w czasie mszy i nabożeństw celebrowanych w katedrze, świadczące także o utylitarnym charakterze księgozbioru. Fakt posiadania tak wielu ksiąg, wśród nich dzieł pisarzy starożytnych przemawia za istnieniem przy katedrze krakowskiej żywego środowiska intelektualnego.
Na Wawelu w owym czasie działała szkoła katedralna, do której książę Władysław Herman skierował na naukę swego pierworodnego, księcia Zbigniewa.
Pierwszy polski s c h o ł a r czyli odnotowany w źródłach uczeń wiąże się z krakowską katedrą. Był to książę Zbigniew, syn Władysława Hermana z nieprawego łoża. Data jego urodzin nie jest znana, najprawdopodobniej starszy brat Bolesława Krzywoustego przyszedł na świat gdzieś około roku 1070, choć niektórzy badacze przesuwają datę jego narodzin na rok 1073 lub 1076. to właśnie swego pierworodnego — zdaniem Galla-oddał Herman na naukę w Krakowie do miejscowej szkoły katedralnej zorganizowanej przy katedrze na Wawelu. Kronikarz Gall Anonim ten fakt skwitował: ”Zbigneus in Cracoviensi civitate adultus iam atate litteris datus fuit”. Tutaj pobierał nauki i dzięki Gallowi wiemy jakie nosił imię pierwszy Odnotowany w źródłach polski scholar. Zapewne studia zaczął Zbigniew około roku 1087. jaki był rezultat tej edukacji nie wiemy. Z czasem Zbigniew zaczął kojarzyć nam się z konfliktem z młodszym przyrodnim bratem Bolesławem Krzywoustym, synem księżniczki czeskiej Judyty. Walki pomiędzy braćmi znane są nam z historii. W rezultacie bratobójczych starć Zbigniew został przez Bolesława skazany na oślepienie w roku 1111. przeżył jeszcze trzy lata i nie wykluczone, że żywot zakończył w opactwie benedyktyńskim w Tyńcu, pod Krakowem. Mimo, że u schyłku wieku XI dwór książęcy przebywał stale w Płocku, to jednak Kraków posiadał niezaprzeczalnie prymat kulturalny. Biblioteka katedralna służyła pomocą szkole, w której scholastyk uczył młodzież, zrazu sam, później z pomocą kantora, śpiewu kościelnego uświetniającego służbę bożą. Szkole katedralnej wyznaczono ważną rolę w obrzędach liturgicznych, o czym wspomina dwunastowieczny Pontyfikał biskupów krakowskich.
W niewiadomym czasie dotarły do zbiorów katedralnych wczesnośredniowieczne iluminowane księgi, których nie sposób związać z wymienionymi w inwentarzu z roku 1100. W archiwum kapitulnym zachowały się Predicationes z końca VIII wieku, z symbolami ewangelistów i dekorowane ornamentem plecionkowym, także Homiliae et lectiones z około roku 1100 oraz z tego czasu Pontificale dekorowane rysowanymi piórkiem inicjałami roślinnymi i zwierzęcymi. Do najcenniejszych jednak ksiąg katedry krakowskiej
kowskicj należy Ewangeliarz Emmeramski wykonany w benedyktyńskim opactwie św. Emmerama w Ratyzbonie około roku 1100, a przywieziony do Polski najpewniej przez żonę Władysława Hermana, Judytę Marię, która ofiarowała go do katedry krakowskiej. W kodeksie tym uwagę zwracają wizerunki ewangelistów oraz cesarza Henryka IV i jego synów Henryka i Konrada.
Kraków od początku wieku XI był głównym ośrodkiem życia umysłowego Polski, a przy katedrze istniało juz od najdawniejszych czasów skryptorium, w którym powstały najstarsze kodeksy notujące współczesne wydarzenia, w tym Kalendaria krakowski, Rocznik kapitulny krakowski i Katalog biskupów krakowskich. W obecnym kształcie pochodzą one już z XIII stulecia, ale zawierają materiały przepisane z wcześniejszych nie-dochowanych źródeł.
Katedra wawelska w XII i XIII stuleciu była świadkiem wielu podniosłych wydarzeń. Do niej w połowie XII wieku zapraszał biskup Mateusz cenioną ówcześnie osobistość w Kościele, św. Bernarda z Clairvaux, wizyta ta jednak nie doszła do skutku. W roku 1184 biskup Gedko sprowadził z Włoch relikwie rzymskiego męczennika Św. Floriana. Złożono je w okazałym relikwiarzu ustawionym na środku nawy głównej.
W średniowieczu niezwykłą rolę w kulcie świętych odgrywały relikwie. Posiadanie ich stawało się niejako rękojmą łaski Bożej Opatrzności, chroniło od wszelkiego zła, wojen, kataklizmów i było jakby zadatkiem pomyślności doczesnej. Zwłaszcza kościoły katedralne, jeśli nie posiadały znaczniejszych relikwii jakiegoś świętego, w szczególności męczennika, uchodziły w ówczesnej opinii za świątynie pośledniejsze, po prostu drugiej kategorii. To przecież w 1000 roku relikwie - ciało św. Wojciecha - stało się fundamentem ideowym i kultowym metropolii gnieźnieńskiej. W roku 1038 Brzetysław czeski wywiózł z Gniezna relikwie św.Wojciecha. Na rok 1127 przypadło odnalezienie rzekomej czaszki św. Wojciecha /inventio capitis/, podobną też znaleziono w Pradze. Tym samym wobec wiernych rekompensowano brak ciała św.Wojciecha. W roku 1168 biskup Werner sprowadza do Płocka relikwie św.Zygmunta i umieszcza je w miejscowej katedrze. Podczas gdy katedra gnieźnieńska słynęła w chrześcijaństwie z przechowywanego tam ciała św. Wojciecha /wystarczyło mieć tylko głowę, zgodnie z rzymską zasadą: ubi caput ibi corpus - gdzie głowa tam i ciało/. Kraków prze kanonizacją św.Stanisława /1253 r./ nie mógł się czymś podobnym szczycić. A to już zubażało rangę katedry wawelskiej Posiadane w owym czasie partykuły św.Wacława, patrona, katedry krakowskiej, były tylko fragmentaryczne, skoro ciało czeskiego męczennika spoczywało w katedrze praskiej. A ambicje - w tym metropolitalne pokusy -biskupów krakowskich w miarę upływu czasu rosły. Szczególnie po pamiętnym zjeździe łęczyckim /1180 r./, gdy posłowie księcia Kazimierza Sprawiedliwego dokument ów zawieźli do Rzymu papieżowi Aleksandrowi III do akceptacji. Ne wykluczone, że w tym właśnie czasie powstała w Krakowie myśl wyproszenia w Stolicy Apostolskiej relikwii jakiegoś rzymskiego męczennika, najlepiej z czasów wczesnochrześcijańskich, bowiem tylko taki nobilitowałby miejscową katedrę i jej gospodarza biskupa Gedeona /1166 - 1185/. A zasoby relikwiajne Rzymu były nie do ogarnięcia. Tam świętych kości nie brakowało. Być może już wtedy papieżowi przedłożono prośbę, lecz z powodu śmierci Aleksandra III w roku 1181 na krótko zaniechano starań. Po Aleksandrze na tronie św.Piotra zasiadł Lucjusz III /1181- 1185/, przyjaciel ze studiów uniwersyteckich w Padwie biskupa krakowskiego Gedeona, zwanego Gedką. Gdy książę Kazimierz ponowił prośby o relikwie, do jego starań przyłączył się papieski przyjaciel Gedeon. Tym razem papież nie odmówił. Całą tę historię, pomnożoną o hagiograficzną konfabulację, opisał po blisko trzystu latach ks Jan Długosz, największy polski historyk.
Pod rokiem 1184 kanonik Jan Długosz zanotował: "Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb księcia i monarchy polskiego Kazimierza, których już łaskawie wysłuchał jego poprzednik, Aleksander III, postanawia dać wymienionemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św.Floriana. /.../ Na większą cześć zarówno świętego, jak Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Sen przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa /.../ został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedeona, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które mu wyszły naprzeciw siedem roił. Wszyscy cieszy li się, że Polakom za zmiłowaniem Bożym przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Do niej bowiem wniesiono w tłumnej procesji ludu wymieniona ciało i tam je złożono, w przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jej sława. Na cześć zaś świętego męczennika biskup krakowski Gedeon zbudował dla niego poza murami Krakowa z wielkim nakładem kosztów kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Na zakończenie swego wywodu Długosz nadmienił: ”Biskupa zaś Modeny Idziego obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedeona odprawiono do Rzymu”.
Tak naprawdę to o św. Florianie bardzo mało wiemy, a życiorysy - niejednokrotnie misternie spreparowane - kilku świętych o tym imieniu wzajemnie się nawzajem przenikają, tworząc zupełnie nową całość. Był czas, gdy wielu uczonych zawzięcie odmawiało św,Florianowi istnienia, byli zaś tacy, którzy wręcz maniakalnie potwierdzali jego prawdziwość. Źródła mówią, że papież Lucjusz III ofiarował szczątki męczennika z czasów Dioklecjana. Obecnie przyjmuje się, że św.Florian żył na przełomie III i IV w. Miał być urzędnikiem cesarskim w prowincji Noricum. Poniósł męczeńską śmierć według wszelkich danych 4 maja 304 roku. Został z zawieszonym na szyi kamieniem strącony do rzeki Eims. W VIII stuleciu powstało hagiograficzne dzieło "Passio Floriani". Legenda podaje, że ciało męczennika zostało przeniesione do Wiecznego Miasta. Posłuchajmy tej legendarnej opowieści: "Rzymianie trapieni ciągłymi napadami przez /.../ otaczające ludy, już dłużej opierać się nie mogli. /..,/ I usłyszeli głos z nieba: Dopóki ciało św. męczennika Floriana tutaj nie będzie sprowadzone, Rzym nie będzie wolny od napadów nieprzyjaciół. Papież nakazał szukać ciała św. Floriana. Po znalezieniu go koło Laureacum polecił je przywieźć do Rzymu i kazał złożyć obok ciał św. męczenników Stefana i Wawrzyńca. Od tego czasu Rzym za przyczyną św.Floriana zażywał najlepszego spokoju. Wedle rzymskiej tradycji ciało św.Floriana do momentu translacji do Polski miało spoczywać w bazylice S.Lorenzo fuori le Mura obok największych męczenników św.św.Szczepana i Wawrzyńca.
Oddajamy ponownie głos Długoszowi, który znając dziełko pt. "Translatio S.Floriani", opowiada tej treści historię o pobycie polskich posłów w Rzymie: "Papież Lucjusz , jak głosi stare podanie, które dotarło aż do naszych czasów, wszedłszy do kaplicy kryjącej ciała wielu męczenników, zapytał, kto ze spoczywających tam świętych pragnie przenieść się do Polski. Na te słowa wypowiedziane przez papieża - nie wiadomo - na serio, czy dla żartu, z grobowca, w którym pochowano czcigodne zwłoki św.Floriana, ukazała się papieżowi wyciągnięta ręka /świętego/, który wzywał, wyznaczał, wskazywał i tym wyciągnięciem ręki dawał znak, żeby jego dano Polakom i katedrze krakowskiej. Papież Lucjusz napomniany tym objawionym mu wtedy cudem, natychmiast przeznaczył ciało świętego męczennika Polakom i katedrze krakowskiej. Hagiograficzne "Translatio S.Floriani" dodaje, że papież wraz z kardynałami udał się do bazyliki św .Wawrzyńca za murami i otworzył grobowce św.Szczepana i św.Wawrzyńca, którzy "odwrócili się od niego". Był tam jeszcze trzeci grób - św.Floria - który zza grobu wyciągnął rękę z napisem "Ja pójdę do Polski". W takich opowiastkach celowało średniowiecze. Na pewno papież nie darował relikwii Floriana z Lorch, bo one najpewniej nie istniały. A świętych Florianów w wiekach średnich było kilku. W samych Włoszech czczono paru Florianów, a to w Wenecji, Bolonii, Vinzenzy, zatem w północnej Italii. W Bolonii czczono św.Floriana z Gazy, także męczennika z czasów Dioklecjana. Tam też znajdują się relikwie czaszki św. Floriana; analogiczną czaszkę posiada katedra krakowska. Był również męczennik o tym imieniu, rodem z Afryki, spoczywający w Rzymie. Wspomniane wyżej "Translatio S.Floriani" pochodzące z VIII wieku, było tyko jedno i to pełne konfabulacji, zatem niewiarygodne. Wszystkich Florianów łączono z tym dziełem. I bądź tu człowiecze mądrym. Czy można tych Florianów wydzielić? Trudno to w pełni i satysfakcjonująco wszystkich wykonać. Czas i kurz niepamięci zrobiły swoje.
Święty Florian, którego czaszkę i inne relikwie posiada katedra wawelska jest nieznanym nam rzymskim męczennikiem. Ponieważ klasztor kanoników regularnych w Sankt Florian w Austrii, koło Linzu nie powsiadał relikwii św.Floriana, na którego rzekomym grobie został zbudowany, zrodziła się tam około XIV stulecia legenda, nazywana norycko-polską, która utożsamia rzymskiego Floriana z męczennikiem z Bauriacum /Lorch/, przyjąwszy za fakt oczywisty, że relikwie św, Floriana odbyły wędrówkę z Lorch do Rzymu, a z Rzymu do Krakowa. Nadmieńmy, że dopiero w roku 1736 klasztor w Sankt Florian dorobił się relikwii św.Floriana, które pochodzą z katedry wawelskiej. Jest to kawałek kości z ramienia.
Wreszcie kolejna uwaga demistyfikująca legendy hagiograficzne. Otóż papież Lucjusz III obrany głową Kościoła w roku 1181 w Velletri, miał od początku pontyfikatu ostry konflikt z senatem Rzymu, który zażądał wysokiej opłaty za ingres nowo wybranego papieża. Lucjusz III wszedł do Rzymu pod osłoną wojsk, ale po kilku miesiącach wycofał się z Wiecznego Miasta. Jego kuria urzędowała zrazu w Velletri, potem w Anagni, wreszcie w Weronie. Nadmieńmy, że papieża - przyjaciela biskupa Gedeona - wspierał finansowo książę Kazimierz Sprawiedliwy. Za pośrednictwem Idziego z Modeny / w roku 1184 nie był jeszcze biskupem/ przekazał do Krakowa relikwie męczennika o imieniu Florian, czczonego w Akwilei, Rawennie, Bolonii i
Modenie. Jego patronalne święto obchodzono w północnej Italii 16 grudnia. Nie wykluczone, że kości męczennika przywieziono do Krakowa z Modeny. Ale któż po stuleciach, pozna dzisiaj rzetelną prawdę, skoro święci Florianowie jakoś cudownie się rozszczepili, a kanonicy Regularni z Sankt Florian lansowali z całą stanowczością opowiastkę o przeniesieniu ciała, św.Floriana z Lorch do Rzymu, a stamtąd do Krakowa. Fakt ten potwieradzały żywoty św.Floriana, w tym także popularny pióra księdza Piotra Skargi, wreszcie ikonografia naszego świętego męczennika. W roku 1605-1606 została wydana w Kolonii
przez Piotra Overndta rycina, w serii "Icones et Miracula Sanctorum Poloniae", wyobrażająca sceny z legendy św.Floriana. To tutaj odnajdziemy scenę wyobrażającą papieża i polskich posłów w krypcie bazyliki S.Lorenzo w Rzymie. Kartusz przedstawiający to zdarzenie odnajdziemy na ołtarzu głównym w kościele św.Floriana W Krakowie, a jego
treść zaczerpnięto z legendy w Polsce powstałej, a spisanej w średniowieczenej "Translatio S.Floriani".
W roku 1184 Polsce przybył nowy święty, który odtąd wraz ze św. Wojciechem, a potem od roku 1253 ze św.Stanisławem należał do głównych patronów kraju. Szczątki świętego Floriana złożono w miejscu najgodniejszym katedry krakowskiej - "in medio ecclesiae /.../ in loculo marmoreo" - to jest na środku katedry, która od tej pory stała się centrum kultu naszego męczennika, przyćmionego potem przez św.Stanisława. Czcigodne relikwie św.Floriana złożono pośródku romańskiej katedry, podobnie, jak w roku 1164 złożono w środku katedry kolońskiej relikwie Trzech Króli.
Drugim ośrodkiem kultu Floriana stała się kolegiata jemu dedykowana na Kleparzu. Trzeba też przypomnieć, że od roku 1436 - wedle statutu biskupa Zbigniewa Oleśnickiego - wraz ze świętymi Wojciechem, Wacławem i Stanisławem jest św.Florian patronem Królestwa Polskiego. Otrzymał też w XVI wieku honorowe miejsce dopisanej zwrotce do ”Bogurodzicy”
”Święty Florianie Miły nasz patronie Proś za nami Gospodyna Paniej Maryjej Syna”
Dodać trzeba, że nasz Mistrz Wincenty Kadłubek do roku 1218 zasiadał na stolicy biskupiej w Krakowie i spod bram katedry krakowskiej wyruszył do klasztoru Cystersów w Jędrzejowie, by tam osiąść. Jego następcą został wszechstronnie wykształcony biskup Iwo Odrowąż należący ówcześnie do elity intelektualnej Europy.
Nie omijały też katedry klęski elementarne, a pożary w tym względzie sprawiały największe spustoszenie. W roku i 212 od pioruna, który uderzył w skarbiec zapalił się jego dach i spłonęła spora część paramentów liturgicznych, cennych szat i kosztownych naczyń tam przechowywanych, wymienianych w najstarszych inwentarzach. W roku 1230 przy pokrywaniu ołowiem wieży zaprószono ogień i płomienie strawiły Kościół. Długosza tak pisał o tym zdarzeniu: "kiedy na koszt biskupa Iwona i staraniem wykonawców jego testamentu pokrywano ołowiem wieżę katedry krakowskiej, wskutek nieostrożnego obchodzenia się z ogniem robotnika, rozżarzony węgiel spadł przypadkiem z ogniska i trafiając w pobliżu na wyschnięty strop, łatwo go nocą podpalił. Spłonął cały kościół, mimo że mnóstwo ludzi odważnie, ale na próżno usiłowało powstrzymać i zatamować gwałtowny pożar". Z krakowskim kościołem katedralnym wiąże się w XIII stuleciu teatr. Jego zaczątkiem jest wystawienie w katedrze w okresie wielkanocnym misterium "Officium sepulchri". Rzecz rozgrywała się w kościele. Podstawę scenografii stanowiła płyta zasłaniająca zejście do grobu. Tekst odgrywany przez żaków był niejako uzupełnieniem nabożeństwa. Nie wykluczone, że oglądał to misterium książę Bolesław Wstydliwy.
W pierwszej połowie wieku XIII rozwinął się kult biskupa Stanisława, którego relikwie spoczywały na katedrze.
Niewątpliwie inspiracją dla kultu Stanisławowego stała się męczeńska śmierć w roku. 1170 a potem rychła kanonizacja św. Tomasza Becketa arcybiskupa Centerbury, który - podobnie jak Stanisław ze Szczepanowa — popadł w konflikt ze swoim królem Henrykiem II. Z zachęty monarchy kilku rycerzy wpadłszy do katedry w Canterbury za biskupem postanowili Tomasza stamtąd wyciągnąć, a potom zamordowali. Kult św.Tomasza Kontuaryjskiego szybko dotarł na ziemie polskie. gdzie przez analogie oddziałał na rozwój kultu św.Stanisława. Pierwszym hagiografem św.Stanisława był Mistrz Wincenty Kadłubek, w latach 1208-1218 jego następca na stolicy biskupiej w Krakowie. To on położył podwaliny literackie pod przyszły kult biskupa Stanisława, którego przedstawił wedle dawnego archetypu świętego, który przede wszystkim był męczennikiem a przez męczeńską śmierć uznanym za świętego. Wincenty na kartach swojej "Kroniki" wprost określił Stanisława jako "męczennika i świętego", który sam jeszcze nie czynił cudów, ale przy ciele którego natychmiast po tragicznym zgonie dzieją się cudowne zdarzenia, wskazujące na szczególną łaskę Bożą, W bardziej pewny sposób możemy mówić już o skonkretyzowanych planach kanonizacyjnych za biskupa Iwo Odrowąża /1218-1229/, który zlecił dominikaninowi Wincentemu z Kielczy zajęcie się sprawą Stanisława ze Szczepanowa, jak zebranie informacji o Stanisławie, celem napisania jego żywotu. Po śmierci Iwona Odrowąża sprawę kanonizacji zaniedbał biskup Wisław /zm. 1242/ i dopiero jego następca biskup Prandota całe przedsięwzięcie szczęśliwie sfinalizował. On to w roku 1243 albo 1245 dokonał kanonicznego podniesienia kości Męczennika, a mistrz Wincenty z
Kielczy napisał "Żywot św.Stanisława" /Vita minor/, który niewątpliwie wysłano do Rzymu, a jego celem było urobienie kurii o potrzebie otwarcia przewodu kanonizacyjnego. Jeszcze przed rokiem 1250 papież Innocenty IV wyznaczył specjalną komisję do zbadania cudów św. Stanisława. Komisja pod przewodnictwem arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki i biskupa wrocławskiego Tomasza wykonała w ciągu roku 1250 swoje zadanie i akta przesłano do Rzymu. Sporządzony przez komisję spis cudów miał stanowić podstawę do kanonizacji. Misja rzymska nie powiodła się, bowiem papież skierował do Polski franciszkanina Jabuba z Velletri aby dokonał rewizji wcześniejszych ustaleń dotyczących cudów. Papież polecił mu także zbadanie kultu i opinii co do świętości Stanisława. Prace tej nowej komisji na czele której stał Jakub z Velletri zakończono w roku 1252.Wtedy to sporządzono nowy wykaz cudów, a treść tego aktu świadczy o sumiennym prowadzeniu całej sprawy. W roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo z kanonikiem Jakubem ze Skareszowa oraz mistrzem Gerardem. Towarzyszyli im świadkowie cudów św.Stanisława. Jak widać sprawa kanonizacji ważyła się dość długo. I tym razem nie obyło się bez kłopotów. Stanowczy opór przeciw kanonizacji postawił kardynał Reginald - przyszły papież Aleksander IV. Co było bezpośrednim powodem jego sprzeciwu, tego nie wiemy. Być może źródłem oporu Reginalda była zbyt długa odległość męczeństwa w czasie, jak i brak ciągłości kultu. Komisja bowiem nie znalazła cudów starszych niż sprzed dwudziestu laty. Należy zwrócić uwagę, że od procesu kanonizacyjnego św.Stanisława w praktyce procesowej pojawia się nieznana dotychczas funkcje, mianowicie jeden, z członków procesu kanonizacyjnego musi z urzędu przeciwstawiać się kanonizacji i szukać argumentów na poparcie swoich tez. To tak zwany advocatus diaboli, czyli adwokat diabła. Po wielu perturbacjach kardynał Reginald ustapił ze swego sprzeciwu i papież Innocenty IV mógł 8 września 1253 roku dokonać w kościele św. Franciszka z Asyżu kanonizacji krakowskiego biskupa Stanisława ze Szczepanowa.
Współczesny tym wydarzeniom Wincenty z Kielczy pisałt "Od razu tedy pan papież udawszy się do miasta Asyżu w porozumieniu z kardynałami postanowił, że należy kanonizować męża takiej świętości, co do którego no podstawie niewątpliwych danych można mieć pewność, że trzymał już koronę chwały niebieskiej. Na sam zas akt kanonizacji wyznaczył miejsce wysoko położone, a mianowicie bazylikę św. Franciszka, ustalając termin na dzień narodzenia NPMaryi, co spotkało się z ogólną aprobatą. Skoro więc nadszedł dzień narodzenia Matki Boskiej, tak ogólne nastało wesele i taka radość nadprzyrodzona, jakiej nie pamiętano przy żadnej z kanonizacji dokonywanych przez Rzym w naszych czasach. Kiedy ojciec całego chrześcijaństwa wszedł do bazyliki, a za nim ogromne tłumy zebrane ze wszystkich stron świata zabłysły pod sklepieniem równo w krąg ustawione światła, nadające otoczeniu niezmiernie radosny wygląd. I ta jasność promienna nie była pozbawiona znaczenia, lecz wyrażała światłość niebiańską, która strzegła ongiś chwalebnego ciała, kiedy to przyleciały na rozkaz Boży cztery orły z czterech stron świata, aby uchronić szczątki świętego przed żarłocznością choćby najdzikszych bestii. A następnie biskup rzymski wstąpił na katedrę, aby wygłosić formułę kanonizacyjną, podniosła naprzeciw niego piękna chorągiew z umieszczonym na niej imieniem i wizerunkiem św.Stanisława, pierwszego męczennika wśród Polaków. Czerwień tej chorągwi symbolizowała rozlanie cennej krwi męczennika a wizerunek przedstawiał chwalebnego biskupa, czyli obraz cierpiące jednostki. Papież wtedy przedstawiwszy jego życie i męczeństwo oraz wyliczywszy znaki i cuda, które Bóg z mocy swojej sprawił dla zasług męczennika, w obliczu Kościoła całego i obecnych tam prałatów zaliczył go do grona świętych i polecił, aby czcigodną pamięć jego obchodzono wśród innych uroczystości sławnych męczenników dnia 8 maja. Z kolei papież zaintonował pieśń anielską i hymn, a równocześnie zaczęto po kościele rozdawać świece w takiej ilości, jakiej nigdy jeszcze nie widziano na żadnym uroczystym nabożeństwie. Wreszcie papież wygłosił kazanie o chwalebnym męczenniku i biskupie, które sam ułożył, a po odprawieniu mszy pontyfikalnej udzielił ogólnego odpustu. Wszystkim zaś, którzy któregokolwiek roku przybędą do Krakowa i w dzień św,Stanisława nawiedzą jego czcigodny grób, udzielił miłosiernie rok i 40 dni odpustu pod warunkiem żalu za grzechy i spowiedzi. Po odbyciu zaś wszystkich uroczystości sztandar ów pozostał w kościele św.Franciszka jako pamiątka. Zbudowano nadto w tejże bazylice ku czci nowego męczennika ołtarz, którego artyzm wykonania przyćmiewa samą kosztowność użytych materiałów - aby tam stał na znak, wspomnienie i pamiątkę wiekuistą nadzwyczajnej świętości tego, któremu jest poświęcony". Proces kanonizacyjny św. Stanisława odbył się według dekretu ”Audivimus” z roku 1170 papieża Aleksandra III. Nowościa było wprowadzenie prokuratora wiary /advocatus diaboli/, wywieszenie chorągwi z wizerunkiem nowego świętego oraz przeprowadzenie aktu kanonizacyjnego nie na zebraniu kardynałów, lecz uroczyście ogłoszonego w bazylice św. Franciszka z Asyżu.
Wracających z Rzymu posłów uroczyście powitano na krakowskich Błoniach. Oddajmy zresztą głos Janowi Długoszowi: "posłom katedry krakowskiej, a mianowicie dziekanowi krakowskiemu, mistrzowi Jakubowi ze Skarzeszowa i kanonikowi krakowskiemu Gostwinowi, nadto braciom zakonu kaznodziejskiego oraz braciom mniejszym wracającym z kurii rzymskiej i wiozącym ze sobą bullę kanonizacyjną św.Stanisława, gdy mieli wjeżdżać do Krakowa, wyległ naprzeciw cały lud. Przyjął ich także biskup krakowski Prandota i cały kler uroczystą procesją wszystkich kościołów miasta Krakowa. Zasłużyli bowiem w pełni, żeby im oddano te honory jako zmęczonym długą podróżą bojownikom i zwycięzcom przynoszącym pożytek wszystkim. Bardzo szczęśliwi zaiste ci, którym przypadł ów trud i korzystny wynik /kanonizacyjny/, który zachowano do ich dni i czasów. A na podniesienie z grobu kości św.Stanisława wyznaczył biskup Prandota dzień ósmego maja, w którym to dniu zarządził obchodzenie jego święta papież i polecił, by ogłoszono to i podano do powszechnej wiadomości całemu Kościołowi polskiemu.
Wreszcie nadszedł ów dzień ósmego maja roku Pańskiego 1254. Zgodnie z obyczajem kościelnym uroczystości pokanonizacyjne odbyły się w Krakowie. Książę Bolesław Wstydliwy z małżonką Kingą podejmowali wszystkich liczących się książąt polskich. Odwołajmy się zresztą do świadectwa Jana Długosza, który o tych wydarzeniach pisał: "A kiedy nadchodził ten dzień /8 Maja 1254 r./ ze wszystkich okolic Polski, a nawet z królestwa węgierskiego, zbiegł się do Krakowa tak wielki tłum ludu obojga płci, że tak duże miasto nie mieściło przybyłych, ale i na polach przebywały tłumy, jak jakieś trzody. Zebrało się nadto dla uczestniczenia w uroczystości podniesienia kości świętych wielu biskupów Kościoła polskiego, a mianowicie: arcybiskup gnieźnieński Fulko, nuncjusz Stolicy Apostolskiej, opat z Mezzano Opizo, biskupi: krakowski Prandota, wrocławski Tomasz, włocławski Wolimir, płocki Andrzej, ruski Gerard i litewski Wit /.../. Zgromadzili się również książęta polscy a mianowicie: książę krakowski i sandomierski Bolesław Wstydliwy, który wtedy uchodził prawie za monarchę polskiego, książę wielkopolski i poznański Przemył, książę kujawski i łęczycki Kazimierz, książę Mazowsza Siemowit i książę opolski Władysław. W obecności ich oraz nieprzeliczonych tłumów ludu zgromadzeni biskupi podnieśli z grobu znajdującego się w pobliżu bramy południowej w katedrze krakowskiej kości św.Stanisława a obmywszy winem, pokazali je wśród oklasków i okrzyków ludu wzywającego pomocy świętego Stanisława o rozdzielili między kościoły katedralne oraz inne znaczniejsze kolegiaty, kościoły klasztorne i parafialne. Cześć ich jednak, a to głowa, ręce i inne znaczniejsze członki wraz z prochami świętego ciała pozostały w katedrze krakowskiej". Był to zaiste prawdziwy kongres dynastii Piastów, której przedstawiciele czcili relikwie św. Stanisława, oddając hołd nowemu polskiemu świętemu. Od tej pory kult św.Stanisława był zawsze kultem prodynastycznym i pronarodowym. Jak w roku 1927 pisał znakomity uczony prof. Mieczysław Gębarowicz .'"Kult ten uważać musimy za jeden z najpiękniejszych tworów ducha polskiego w średniowieczu, o znaczeniu przerastającym pod niejednym względem zarówno samo zdarzenie historyczce które stanowi jego podkład, jak i intencje jego pierwszego twórcy". Już Piastowie dostrzegli w świętym Stanisławie patrona narodowego, swego orędownika, protektora narodu i państwa. Wszyscy przybyli w roku 1254 do grobu świętego, który swoją osobą integrował podzielone na dzielnice państwo. "Żywot św. Stanisława " zawierał legendę o cudownym zrośnięciu się ciała posiekanego biskupa, traktowaną jako aluzję do przyszłego zjednoczenia Królestwa Polskiego. Wszak utracona korona, berło i święta włócznia spoczywały w katedrze wawelskiej, jakby w oczekiwaniu na przyszłego pomazańca. W stanisławowym „tzw. większym” żywocie czytano: "iż Bóg za zabicie sługi swego Stanisława dopiero nad trzecim i czwartym pokoleniom się zlituje i naród, z rozbicia wywiedzie snadź dla jego królewskie insygnia, mianowicie koronę, berło i włócznię aż do dzisiejszych czasów w skarbcu kościoła krakowskiego w ukryciu przechowuje dotąd, aż przyjdzie ten, co się zwie u Boga, jakoby Dawid, dla którego one złożono", I takie też było przesłanie kanonizacji św.Stanisława, którego kult miał przyczynić się w niedalekiej przyszłości do zjednoczenia Regni Poloniae i wzrostu poczucia jedności narodowej. W związku z kanonizacją położono w katedrze w roku 1250 nową ceramiczną posadzkę, której fragmenty zachowały się w krypcie św. Leonarda. Inwentarz skarbca katedralnego z roku 1252 podaje, że w katedrze było wtedy siedem kielichów w tym jeden złoty.
Kanonizacja św. Stanisława uczyniła z katedry krakowskiej kościół pielgrzymkowy, do którego z odległych stron Polski zdążali pątnicy, aby zanosić modły przy grobie św.Stanisława. Przybywali tutaj nie tylko polscy pielgrzymi. Także z ościennych krajów. Również głowy koronowane. W roku 1270 pojawił się u grobu św.Stanisława król węgierski Stefan, który był bratem św.Kingi. Przybył wyłącznie w pobożnym celu, "aby odwiedzić grób św.Stanisława", jak to odnotowały akta kapitulne.
Dla pełnego zrozumienia, jak postrzegano ideał społeczeństwa średniowiecznego, przyda się nieco podstawowej informacji. Otóż w drugiej połowie 2 wieku Adalberon z Laon sformułował teorię trzech "ordines" w społeczeństwie. Byli to oratores, bellatores i laboratores, zatem ci którzy się modlą, walczą i pracują. Bo tego po roku 1000 doszła kolejna kategoria społeczna - peregrinatores - pielgrzymujący do grobów znamienitych świętych. Tam, gdzie znajdował się grób -zwłaszcza męczennika-świątynia nabierała wśród ludu Bożego szczególnegoblasku z racji posiadania relikwii świętego, będących celem pielgrzymek. Peregrynują oni w swojej intencji, jak i cudzej, starając się po przez pielgrzyminą pokutę oczyścić z grzechów, zyskując "obrok duchowy". Pielgrzym w dobie średniowiecza to prawdziwa instytucja. Zyskuje odpusty, dba o służbę bożą, jak i przynosi nowinki z dalekiego świata. Do XIII stulecia Europę pokryła sieć szlaków pielgrzymkowych, na których także znalazła się katedra krakowska.
Wkrótce po kanonizacji św. Stanisława musiała powstać przy katedrze kaplica pod wezwaniem św .Tomasza Kantuaryjskiego /obecnie kaplica Tomickiego/. Patronat tej kaplicy należał do biskupów krakowskich, zatem można sądzić, iż fundował ją albo biskup Prandota, albo jego następca biskup Paweł. Żywoty obydwu świętych - Stanisława i Tomasza - są do siebie zbliżone, jako że "gladiis impiorum occubuerunt", jak modlono się na ich patronalne święta. Nie wykluczone, iż podobne męczeństwo tych świętych było przyczyną fundacji kaplicy i ołtarza św.Tomasza. Na rok 1271 przypadła fundacja ołtarza św. Małgorzaty oraz uposażenie ołtarza św. Leonarda przez kanonika Hermana z Liege.
Jeszcze przez przeszło czterdzieści lat po kanonizacji św.Stanisława katedra krakowska strzegła polskich insygniów koronacyjnych, jakoby w oczekiwaniu na nowego pomazańca. W skarbcu katedralnym spoczywała korona Bolesława Śmiałego. Prześledźmy okoliczności wywiezienia korony z katedry krakowskiej.
Uroczystości kanonizacyjne w Krakowie przyczyniły się walnie do wzrostu poczucia świadomości narodowej Polaków i przyspieszyły niewątpliwie procesy integracyjne. Odtąd zjednoczenie Polski stało się programem na przyszłość całego narodu. W tych podniosłych ceremoniach uczestniczył książę wielkopolski Przemył I, ojciec naszego Przemysła II. Urodził się on 14 października 1257 roku i był pogrobowcem, przyszedł bowiem na świat w cztery miesiące po zgonie swojego ojca. Opiekunem dziecka został jego stryj Bolesław Pobożny, książę kaliski. Chłopiec niewątpliwie wzrastał w poczuciu godności książęcej i ukrytych roszczeń do monarszej korony. To w poznańskiej katedrze mógł modlić się przy grobie wielkiego Bolesława Chrobrego, pierwszego polskiego monarchy. A mistyka złocistej korony zawsze usidlała piastowiczów. A kandydatów do monarszego diademu, zwłaszcza w ostatniej ćwierci XIII wieku nie brakowało.
Ambicje zjednoczeniowe konkretyzowały się wokół Krakowa. A posiadali je książęta Leszek Czarny, Henryk Probus i Przemysł II. Potem doszedł do nich książę Władysław Łokietek. Ambitne plany koronacyjne snuł książę wrocławski Henryk IV Probus, zyskując nawet aprobatę króla niemieckiego Rudolfa Habsburga. Wedle ówczesnych zwyczajów, aby zdobyć koronę należało zawładnąć Krakowem, który strzegł insygniów koronacyjnych. Powszechnie bowiem wszyscy koronę królewską łączyli z Krakowem, uważanym w Europie za wurbs sedes regia" /miasto i siedzibę królewską/, gdzie w katedrze wawelskiej strzeżono pilnie regaliów i świętej włóczni św. Maurycego, którą podczas zjazdu gnieźnieńskiego cesarz Otto III wręczył Bolesławowi Chrobremu.
Energiczne zabiegi Henryka IV Probusa znalazły szerokie odbicie w źródłach, ukazujących jego starania o królewski diadem. Henryk II po śmierci Leszka Czarnego /zm. 1238/ wygnał z Krakowa księcia Władysława Łokietka. Natychmiast wysłał do papieża posłów z prośbą o wyrażenie zgody na koronację. Jednak wysłany w poselstwie prawnik sprzeniewierzył pieniądze przeznaczone na uzyskanie papieskiej aprobaty, po czym miał namówić brata medyka do podania księciu trucizny. Książę faktycznie odszedł z tego świata w roku 1290. Korony Probus nie doczekał. Legista Jakub sprzeniewierzył pieniądze przeznaczone dla wpływowych urzędników kurii rzymskiej. Henryk IV do końca pamiętał o zjednoczeniu ziem polskich, przekazując testamentem Kraków wraz z Małopolską w ręce księcia Przemysła, który ostatecznie zrealizował ambitne plany Henryka i do naszej historii przeszedł jako król Przemysł II, pierwszy od roku 1076 koronowany władca Polski.
Na mocy aktów sukcesyjnych od lipca 1290 roku aż do połowy września tegoż roku Przemysł II władał Krakowem, rezydując na zamku wawelskim. Opuszczając miasto wywiózł z katedry korony, które złożył w skarbcu katedry metropolitalnej gnieźnieńskiej. Zezwolił na to ówczesny biskup krakowski Paweł z Przemankowa, którego zaraz po zajęciu Krakowa, książę Przemysł II uwolnił z więzienia, ponadto obdarzył dziesięciną z żup wielickich. Mając za sobą mocne poparcie krakowskiego kleru i wdzięczność biskupa Pawła, stróża insygniów koronacyjnych, mógł Przemysł uzyskać jego zgodę na przewiezienie regaliów do Gniezna, gdzie do tej pory odbywały się wszystkie polskie koronacje. Gospodarz katedry wawelskiej biskup Paweł i dziekan kapituły katedralnej Albert wydali Przemysłowi koronacyjną koronę, będąc zapewne wtajemniczeni w książęce plany restytucji królestwa polskiego. Być może wyraźna niechęć wobec Wacława króla czeskiego, grożącego zajęciem Krakowa, jak i żywotny interes Kościoła zadecydowały o wydaniu korony ze skarbca katedralnego. W każdym razie krakowskie duchowieństwo doskonale pojmując interesy Przemysła, poszło mu wyraźnie na rękę, przekazując w książęce dłonie koronę Bolesława Śmiałego.
Wejście w posiadanie Bolesławowej korony umożliwiło Przemysłowi koronację. Zanim do niej doszło, Kraków zajęły wojska Wacława Czeskiego, zaś Przemył dyplomatycznie wycofał się z rządów w Małopolsce, koncentrując uwagę na Wielkopolsce i Pomorzu Gdańskim. Planom księcia wyraźnie sprzyjał arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, spiritus movens procesu zjednoczeniowego. Już w pierwszej połowie roku 1295 przy aprobacie arcybiskupa Jakuba, książę wysłał poselstwo do papieża Bonifacego VIII. Uzyskał od niego pozwolenie na koronację. Gdy bulla papieska nadeszła rozpoczął książę Przemysł przygotowania do tej niezwykłej ceremonii. Metropolita gnieźnieński wezwał do Gniezna polskich biskupów. Ze względów politycznych nie przybyli biskup wrocławski Jan i krakowski Jan Muskata, którzy jednak wyrazili poparcie dla koronacyjnych planów księcia. Uroczystości koronacyjne odbyły się w katedrze gnieźnieńskiej. Był czerwiec Roku Pańskiego 1295. Zresztą oddajmy głos Janowi Długoszowi, który powiada o tej historycznej chwili:
"Opatrzność wzbudziła bowiem odwagę w mężu bohaterskim i w tym czasie sławnym, księciu poznańskim Przemyśle, który miał ojca o samym tym imieniu. /.../ I żeby ogółowi podać do wiadomości jego wybór, by mu wszyscy oddali cześć królewską, dwudziestego szóstego czerwca, w dzień słońca, to jest w niedzielę, w dzień świętych męczenników Jana i Pawła w roku 1235 po narodzeniu Pana naszego, cieszący się ogromnym poważaniem arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka po odprawieniu zgodnie ze zwyczajem uroczystej mszy św. do Ducha św. w katedrze metropolitalnej w Gnieźnie, namaszcza i wynosi na wymienionego księcia Przemyśla na króla /.../. W ten sposób zatem przywrócono Polsce za Bożą pomocą berło królewskie i zaszczytną godność króla, których była pozbawiona niemal przez dwieście lat". W ceremonii uczestniczyła Małgorzata, żona Przemyśla. Jak wspomina "Katalog arcybiskupów gnieźnieńskich" została ona ukoronowana na polską monarchinię. Ta przedstawicielka rodu askańskiego stała się naszą królową.
Restytucję królestwa uważał Przemysł II za sprawę niezmiernie doniosłą, dając temu najlepszy wyraz okazałą pieczęcią majestatyczą na, na której z jednej strony uwiecznił siebie, z drugiej zaś orła polskiego, dając w otoku napis: REDDIDIT IPSE DEUS VITRICIA SIGNA POLONIS - Sam Bóg przywrócił zwycięskie znaki Polakom. W sformułowaniu tym kryje się znaczenie koronacji Przemysła II, który uczynił z niej ogólnopolskie wydarzenie, co podkreślała nie tylko papieska akceptacja, lecz także udział episkopatu, wykluczający dzielnicowy charakter uroczystości. Wtedy to na wspomnianej pieczęci majestatycznej narodził się orzeł polski, jako godło państwowe, które nieraz przy zmienionym kształcie przetrwało siedemset lat. Po uroczystościach koronacyjnych insygnia do Krakowa już nie powróciły. Jeszcze w roku 1300 koronował się nimi - także w katedrze gnieźnieńskiej - król Wacław II. Z czasem przepadły.
Otóż po koronacji Wacław II wywiózł nasze regalia do Pragi, na koronację Elżbiety, córki Przemysła II. Współcześni bez najmniejszych ogródek twierdzili, "że z nią przejął Królestwo Polskie". Potem koronę czeską i polską zabrał ze sobą książę Henryk Karyncki, gdy uchodził z Pragi przed Jenem Luksemburskim walczącym o tron czeski po tragicznej śmierci w roku 1306 Wacława III, ostatniego z dynastii Przemyślidów. Tak więc na początku XIV wieku - w nie wyjaśnionych okolicznościach - przepadała raz na zawsze korona Bolesława śmiałego, która przez z góra dwa stulecia przechowywana była w skarbcu katedry krakowskiej.
Dawne katedralne paramenty liturgiczne znamy jedynie z opisów znajdujących się we wspomnianych wyżej inwentarzach, trudne są dziś do identyfikacji. Do naszych czasów zachowało się kilka niepośledniej klasy zabytków romańskich będących perłami wawelskiej kolekcji. W skarbcu katedralnym przechowuje się włócznię św. Maurycego, ofiarowaną Bolesławowi Chrobremu przez cesarza Ottona III podczas zjazdu gnieźnieńskiego, jako symbol władzy suwerennej. Cennym zabytkiem złotnictwa saraceńsko-sycylijskiego z XII wieku jest niewielka szkatułka, służąca ongiś do przechowywania relikwii. Tradycja wiąże ją z kultem św. Stanisława. Ma katedra w swoich zbiorach dwa romańskie złote pierścienie biskupie z i połowy XIII wieku. Jeden z żabieńcem (lapis ranarum) drugi skromniejszy z szafirem, obydwa przez tradycję wiązane są z osobą św. Stanisława. Z drugiej ćwierci XIII wieku pochodzą diademy książęce, ongiś zdobiące zapewne głowy księcia Bolesława Wstydliwego i jego żony Kingi. Oba diademy, skrócone o jeden człon w latach 1472-1488 zostały przerobione na krzyż ołtarzowy. U podstawy krzyża widnieją herby: orzeł królewski, herb Trzy Korony, odnoszący się do kapituły oraz Półksiężyc — biskupa Jana Rzeszowskiego, ordynariusza diecezji krakowskiej w latach 1472-1488. Diademy te ujawniają wysoki poziom kunsztu złotniczego. Pokrywają je szlachetne kamienie, zdobią sceny myśliwskie, wyobrażenia walczących rycerzy i filigranowe ornamenty. Zabytki te nauka wiąże z warsztatem weneckim.
Z tego czasu co diademy pochodzi również infuła biskupia nazywana św. Stanisława. Uszyta jest ze srebrnej lamy o motywie skośnej kratki, ozdobiona perłami i kamieniami osadzonymi na srebrnych, pozłacanych blaszkach. Należy ona do najcenniejszych europejskich haftów. Wiąże się ją z uroczystościami kanonizacyjnymi św. Stanisława. Prawdopodobnie ufundował ją biskup Prandota.
Ze skarbca romańskiej katedry pozostało niewiele. Są to jednak dzieła sztuki stojące na bardzo wysokim poziomie artystycznym i dobrze świadczą o znakomitym wyposażeniu katedry Hermanowskiej.
W wieku XIX i XX dotarły do zbiorów skarbca katedralnego cenne romańskie przedmioty: naczynie do umywania rąk podczas mszy (urceolus), mające kształt lwa, datowane przez historyków sztuki na wiek XII oraz srebrny krzyż z XIII stulecia przysłany z Rzymu w roku 1878 przez kardynała Mieczysława Ledóchowskiego. W roku 1938 wydobyto z grobu biskupa Maurusa (zm. 1118) skromny, nieduży wykonany z blachy srebrnej ze znaczną domieszką miedzi kielich, patenę, złoty pierścień ze szmaragdem oraz szczątki pastorału.
Przypomnijmy to wydarzenie. Otóż 14 października 1938 roku niespodziewanie w krypcie św. Leonarda odkryto grób biskupi, odsłaniając szczątki zmarłego. Biskup był słusznego wzrostu, liczył bowiem 180. Przy szkielecie znaleziono niewielki kielich tzw. ,,calix viaticus”, używany w podróży. Na sygnecie od wewnątrz znajdował się napis: ”Maurus episcopus”. Nie znaleziono w grobie mitry biskupiej, której nie nosił bowiem to nakrycie liturgiczne głowy biskupiej upowszechniło się dopiero od połowy XII stulecia. Wśród przedmiotów liturgicznych szczególną uwagę przykuwa ołowiana tablica, którą zwyczajem nadreńskim położono pod głowa biskupa w grobie. Tablica ta zawiera romański napis oraz datę śmierci biskupa — 5 III 1118 rok, imię zmarłego, który umierając wierzył w Skład Apostolski / credo In unum Deum/. Jego artykuły zaznaczono na tablicy tylko pierwszymi literami wyrazów z wyjątkiem ostatniego artykułu: ”Carnis resserectionem” — Ciał zmartwychwstanie. Brak tego artykułu jest interpretowany w ten sposób, iż pisarz mógł być neomanichejczykiem, niewierzącym w ożywienie ciał po śmierci. Przedmioty z grobu Maurusa w ożywienie ciał po śmierci. Przedmioty z grobu Maurusa trafiły do skarbca katedralnego. Nadmieńmy, że biskup Maurus /1110 — 1118/ był z pochodzeniem Francuzem.
opr. aw/aw