Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych to rehabilitacja polskich patriotów, którzy zginęli z rąk UB, NKWD i organów władzy zainstalowanych przez Sowietów
„Polska się o nas upomni” — stwierdził rotmistrz Witold Pilecki, bohater niepodległościowego podziemia, który przez komunistów został fałszywie oskarżony o szpiegostwo i po ciężkich torturach zabity strzałem w tył głowy. Jego wizja spełniła się po ponad 60 latach. W tym roku po raz czwarty 1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
To nowe święto państwowe, ustanowione 3 lutego 2011 r., poświęcone jest bohaterom antykomunistycznej konspiracji, czyli konkretnie na przykład żołnierzom Armii Krajowej, takim jak Witold Pilecki, którzy od lata 1944 r. aż do połowy lat 50. przeciwstawiali się zbrojnie sowietyzacji Polski, walcząc ze służbami bezpieczeństwa ZSRR i aparatem przemocy zorganizowanym przez rządzących krajem komunistów. Odwaga i determinacja Żołnierzy Wyklętych była tak wielka, że jeszcze 25 listopada 1946 r. — kiedy w Polsce niepodzielnie rządziła już zainstalowana z Moskwy „władza ludowa” — oddział organizacji Wolność i Niezawisłość z Obwodu Ostrów Mazowiecka przeprowadził w Pułtusku brawurową akcję rozbicia zakładu karnego i uwolnienia 56 więźniów politycznych. To była ostatnia tak spektakularna operacja bojowników podziemia, ale akty dywersji, potyczki i otwarte walki z siłami komunistycznego państwa trwały jeszcze kilka lat. A ostatni ukrywający się partyzant, Józef Franczak „Lalek”, zginął 18 lat po wojnie, w październiku 1963 r. — w obławie zorganizowanej przez bezpiekę na Lubelszczyźnie.
Konspiracja zwykle kojarzy się z działaniami w ograniczonym zakresie, tymczasem antykomunistyczny ruch oporu, który wyrósł z Armii Krajowej — rozwiązanej w styczniu 1945 r. — stanowił wielkie przedsięwzięcie, zrzeszające wiele formacji zbrojnych i organizacji cywilnych. Do czasu powstania „Solidarności” była to najliczniejsza forma zorganizowanego oporu przeciw narzuconej władzy. W kulminacyjnym roku 1945 niepodległościowe podziemie liczyło 150—200 tys. konspiratorów, w tym 20—25 tys. żołnierzy w oddziałach partyzanckich. Kolejne kilkaset tysięcy osób (nie wyłączając młodzieży) wspierało bojowników, zapewniając im żywność i schronienie, a także organizując wywiad, łączność i transport.
Przeciwko sobie bojownicy niepodległościowego podziemia mieli znacznie potężniejsze siły sowieckie (500 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i 30 tys. Wojsk Wewnętrznych NKWD), a także liczne formacje krajowe: niemal 400 tys. żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego,
40 tys. żołnierzy KBW, ok. 30 tys. funkcjonariuszy UB i 50 tys. milicjantów oraz ponad 100 tys. członków ORMO. Ta dysproporcja na początku lat 50. stała się przygniatająca, gdyż sama tylko bezpieka miała ponad 300 tys. ludzi pod bronią, a w podziemiu pozostało już tylko kilkuset uzbrojonych partyzantów, których na zapleczu wspierało kilkanaście tysięcy członków konspiracyjnych organizacji. W bezpośrednich walkach z aparatem władzy zginęło co najmniej 7 tys. uczestników podziemia. Jednak znacznie więcej ofiar śmiertelnych wśród konspiratorów (ponad 20 tys. według szacunków prof. Jana Żaryna) przyniosły takie działania komunistycznej bezpieki jak skrytobójstwa, morderstwa i tortury w więzieniach, wyroki śmierci i deportacje do ZSRR. Wielu ludzi zmarło także w obozach pracy, w których na przełomie lat 40. i 50 przetrzymywano 250 tys. osób.
Siłą antykomunistycznego ruchu oporu była jednak niezłomność i wierność ideałom zawartym w słynnej triadzie „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Z tego właśnie powodu żołnierze antykomunistycznego podziemia mieli być na zawsze wyklęci i pohańbieni. Propaganda PRL przedstawiała ich przez kilka dziesięcioleci jako bandytów, zwyrodnialców, degeneratów, pijaków i złodziei, a nawet kolaborantów Hitlera. Już we wrześniu 1943 r. dowódca oddziału Armii Ludowej Władysław Skrzypek „Grzybkowski”, pisząc w raporcie o żołnierzach AK, zapewniał, że „sojusznik nam pomoże, czym tylko będzie mógł, aby ścierwo to wytępić, równocześnie z okupantem”. Dowodził przy tym, że „automaty w garści” to gwarancja „likwidacji reakcyjnych band”. Władze PRL usiłowały przedstawić żołnierzy powojennej konspiracji jako wyalienowanych ze „zdrowego społeczeństwa” przedstawicieli ziemiaństwa i burżuazji. Tymczasem nawet z opracowań Biura „C” MSW z lat 60. wynikało, że w 80—90 proc. partyzantami byli chłopi, często pochodzący z bardzo biednych rodzin.
Komuniści ze szczególnym upodobaniem nazywali podziemne oddziały „bandami terrorystycznymi”. Na cmentarzu w Limanowej do dziś istnieje tablica gloryfikująca milicjantów i ubeków, na której tym znieważającym sformułowaniem określono Żołnierzy Wyklętych. Niedawno ktoś zamalował ją czerwoną farbą i postawił tam znak Polski Walczącej. Na wniosek krakowskiego IPN wojewoda małopolski zdecydował, że tablica zostanie wreszcie usunięta. Czasami jednak — nie czekając na oficjalne decyzje władz III RP — mieszkańcy terenów, na których antykomunistyczna partyzantka była szczególnie aktywna, sami przywracają prawdę historyczną i oddają część żołnierzom podziemia. We wsi Boćki niedaleko Bielska Podlaskiego już w 1990 r. miejscowa ludność obok pomnika milicjantów poległych w walkach z „bandami” umieściła tablicę z komentarzem: „Pomnik ten pochodzi z okresu, w którym gwałt uchodził za męstwo, a cnota i patriotyzm były reliktami przeszłości”.
To, co było oczywiste dla prostych ludzi, z wielkim trudem przebijało się do świadomości historyków i polityków związanych z postkomunistyczną lewicą. Jeszcze pod koniec lat 90. w publicznych dyskusjach przywoływano likwidację „robotników z Chodakowa” jako przykład rzekomo zbrodniczej działalności powojennej partyzantki. Rzecz dotyczyła wydarzeń
z 12 grudnia 1946 r., kiedy szwadron ppor. Waleriana Nowackiego „Bartosza” w zasadzce we wsi Grochów k. Węgrowa na Podlasiu pojmał i rozstrzelał grupę aktywistów PPR, wyposażonych w broń i dokumenty bezpieki, mających we współpracy z miejscowym UB „zabezpieczać” (czyli fałszować) wybory do Sejmu Ustawodawczego. Ciała zabitych partyzanci pozostawili na brzegu Bugu, gdzie zamarzły. Kiedy funkcjonariusze po trzech dniach odnaleźli zwłoki, pośpiesznie wyrąbali je z lodu za pomocą siekier. Powstałe wówczas obrażenia wykorzystano do ukucia propagandowej tezy, że „leśni” pastwili się nad PPR-owcami, a potem bestialsko ich zamordowali.
Jeszcze w 2001 r. podczas dyskusji w Sejmie ówczesny marszałek Sejmu Marek Borowski oraz poseł SLD Longin Pastusiak powoływali się na „masakrę robotników z Chodakowa”, sprzeciwiając się oddaniu czci i sprawiedliwości żołnierzom WiN. Ostatecznie jednak Sejm przyjął uchwałę, w której uznał „zasługi organizacji i grup niepodległościowych, które po zakończeniu II wojny światowej zdecydowały się na podjęcie nierównej walki o suwerenność i niepodległość Polski”. Parlamentarzyści oddali hołd wszystkim poległym, pomordowanym, więzionym i prześladowanym członkom organizacji Wolność i Niezawisłość. Było to pierwsze po wojnie, potwierdzone autorytetem państwa, uhonorowanie Żołnierzy Wyklętych.
Nowym impulsem stała się w lutym 2009 r. inicjatywa organizacji skupionych w Porozumieniu Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych, zmierzająca do ustanowienia 1 marca Dniem Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia. Wsparł ją między innymi samorząd Opola i Stowarzyszenie NZS 1980, a w sprawę zaangażował się bardzo ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka, który zaapelował, aby uroczystości ku czci bohaterów powojennej konspiracji, zwalczanych i zohydzanych przez komunistów, wpisać na stałe do kalendarza świąt państwowych. „Tradycję niepodległościową uważamy za jeden z najważniejszych elementów tożsamości naszego państwa” — podkreślił prezes Kurtyka. PiS i PO były „za”, ale inicjatywę ustawodawczą w 2010 r. — krótko przed katastrofą smoleńską — podjął prezydent Lech Kaczyński, który w uzasadnieniu napisał, że Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych będzie wyrazem „hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej i przywiązania do tradycji niepodległościowych, za krew przelaną w obronie Ojczyzny”. Po tragicznej śmierci głowy państwa prace legislacyjne przeciągały się, ale ostatecznie 3 lutego 2011 r. Sejm głosami 406 posłów (z 417 obecnych) ustalił, że 1 marca będzie dniem oddawania czci bohaterom antykomunistycznego podziemia. Następnego dnia Senat bez poprawek przyjął sejmową ustawę. Wybór daty był nieprzypadkowy: 1 marca 1951 r. w więzieniu na warszawskim Mokotowie komuniści zamordowali przywódców IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, w tym Łukasza Cieplińskiego urodzonego w wielkopolskim Kwilczu.
Dlaczego „Wyklęci”?
Na koniec wyjaśnienie, skąd wzięło się określenie „Żołnierze Wyklęci”. Otóż rozpropagował je dziennikarz i pisarz Jerzy Ślaski, podporucznik AK ps. „Nieczuja”, który w 1996 r. pod takim właśnie tytułem opublikował książkę o bohaterach niepodległościowego podziemia. Po raz pierwszy termin „Żołnierze Wyklęci” został jednak użyty trzy lata wcześniej (1993) w tytule wystawy „Żołnierze Wyklęci — antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.”, którą Liga Republikańska zorganizowała na Uniwersytecie Warszawskim.
Dziś określenie to jest już w Polsce tak upowszechnione i jednoznaczne, że nie wymaga dodatkowych wyjaśnień. Problemem pozostaje jego popularyzacja za granicą, gdyż w przekładach na język angielski ginie głęboki sens emocjonalny tych słów. Spotyka się nieprecyzyjne tłumaczenie „Cursed Soldiers”, które oznacza „żołnierzy przeklętych”, a jeszcze bardziej mylące jest sformułowanie „Condemned Soldiers”, znaczące tyle, co „potępieni”, ale potępieni słusznie. Dlatego Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, ekspert od spraw międzynarodowych, były dyrektor w MSZ i MON, nawołuje, aby używać określenia „Enduring Soldiers” — „Żołnierze Niezłomni”, a dodatkowo jeszcze „Heroic Soldiers”. Dyplomata i politolog podkreśla, że żołnierzy antykomunistycznego podziemia nie wyklął ani naród polski, ani niepodległe państwo, lecz władze ZSRR i PRL, które prowadziły z nimi brutalną wojnę. „Przypisywanie komunistycznym reżimom mocy wyklinania to wyrafinowana czarna ironia” — stwierdził Kostrzewa-Zorbas w jednym z artykułów, zachęcając, by używać „pięknej, jasnej i jednoznacznej” nazwy „Żołnierze Niezłomni”.
Rzecz jednak nie w terminologii, lecz w konsekwentnym odkłamaniu historii Polski i w oddawaniu — po latach opluwania, wzgardy i kłamstw — należnej czci bohaterom niepodległościowego podziemia. Takie było przesłanie prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Stanisława Oleksiaka, który w ubiegłym roku, podczas warszawskich obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, wspominając bohaterów walk o niepodległość, stwierdził: „Mieli być wyklęci z naszej pamięci, ale ta klątwa została już zdjęta”. Dodał przy tym, że choć antykomunistyczne podziemie nie miało żadnych szans na zwycięstwo, to „ta beznadziejność świadczyła w sposób dobitny o niezłomnej woli Polaków bycia wolnymi”.
Przez lata krążyła ironiczna i niesprawiedliwa opinia, że w Wielkopolsce nie działała konspiracja, gdyż została zakazana. Tymczasem na terenie samej tylko ziemi kaliskiej funkcjonowały 23 formacje podziemne. Do historii przeszła zwłaszcza Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta”, czyli antykomunistyczna organizacja działająca w konspiracji od wiosny do jesieni 1945 r. WSGO „Warta” była dobrze zorganizowana i miała rozbudowane struktury. Dzieliły się one na siedem rejonów, a te na obwody, które powierzchnią odpowiadały powiatom. Istniały także jednostki gminne oraz podobwody miejskie w Poznaniu, Ostrowie czy Wolsztynie.
Obecnie Wielkopolska bardzo aktywnie włącza się w obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W 2013 r. duże wrażenie 1 marca zrobił poznański Marsz Pamięci, w którym wzięło udział kilkaset osób. Uczestnicy wznosili okrzyki: „Cześć i chwała bohaterom”, „Armia Wyklęta — Poznań pamięta!”, „Bogu i Ojczyźnie zawsze wierni”.
Tegoroczne obchody zapowiadają się wyjątkowo godnie i okazale. W sobotę 1 marca (godz. 10) w Poznaniu w kościele pw. najświętszego Zbawiciela odprawiona zostanie Msza św., a po niej wyruszy Marsz Pamięci. W stolicy regionu i innych miastach Wielkopolski odbędą się pokazy filmów, wystawy, wykłady, koncerty. Ukaże się także okolicznościowa publikacja Do końca wierni. Żołnierze Wyklęci 1944—1963, pod redakcją Dariusza Piotra Kucharskiego i Rafała Sierchuły.
opr. mg/mg