Wojna o pamięć

Głos Kremla zagłusza prawdę o narodach, dla których zakończenie II wojny światowej oznaczało początek nowego - sowieckiego - zniewolenia

Wojna o pamięć

Głos Kremla zagłusza prawdę o narodach, którym rok 1945 przyniósł kolejne zniewolenie. Organizując obchody zakończenia II wojny światowej, Polska miałaby szansę stać się ich rzecznikiem.

Historia pisana jest przez zwycięzców. To banalna prawda, mało jednak oczywista w kontekście pamięci o wydarzeniach 1945r. Niektórzy z tych, których można byłoby uznać za przedstawicieli obozu zwycięzców II wojny światowej, w rzeczywistości wcale doń nie należą. Ich wizja przeszłości niewiele miała dotąd szans, aby przebić się do powszechnej świadomości. To właśnie przypadek Polski, od której rozpoczął się w 1939 r. światowy konflikt, która pozostawała przez cały czas wojny po słusznej, ostatecznie zwycięskiej stronie, ale wyszła z niej okrojona terytorialnie, pozbawiona suwerenności i wyniszczona, jak bodajże nigdy w swoich dziejach. W żaden sposób nie można zaliczyć naszego kraju do grona rzeczywistych beneficjentów wydarzeń lat 1939—1945. Jak więc powinniśmy upamiętniać rocznicę końca II wojny światowej, co chcemy utrwalić w społecznej pamięci współczesnego pokolenia Polaków, do jakich interpretacji przekonać świat?

Niepamięć przedpolem klęski

Pytania te odnoszą się do tego, co zwykliśmy dziś nazywać polityką historyczną, albo lepiej: polityką pamięci. Jej uprawianie jest szczególnie widoczne wówczas, gdy wydarzenia historyczne są wykorzystywane do osiągnięcia aktualnych politycznych celów, zarówno w wymiarze krajowym, jak i międzynarodowym. Polityka pamięci nie jest jednak prostym synonimem manipulowania historią przez cynicznych politycznych graczy, ale działaniem, które konsekwentnie i profesjonalnie prowadzi każde państwo. Idzie w nim przede wszystkim o ukształtowanie pamięci zbiorowej społeczeństw, tak aby je zintegrować wokół wspólnego zasobu wiedzy i ocen własnej przeszłości. Wydarzenia, postaci, mity, które zaludniają naszą zbiorową wyobraźnię, konstytuują nas jako wspólnotę, z autonomicznych jednostek tworzą naród. Bez pewnego, choć trudnego do jednoznacznego zdefiniowania, minimum wiedzy o przeszłości i jej wspólnej oceny nie ma szans na przetrwanie jakiejkolwiek wspólnoty! I właśnie dlatego powinna funkcjonować odpowiedzialnie zaprogramowana i konsekwentnie prowadzona polityka pamięci. Poprzez programy nauczania, organizowanie obchodów rocznic, upamiętnianie zdarzeń i postaci oraz zagospodarowywanie publicznej przestrzeni państwo może i powinno współtworzyć świadomość historyczną społeczeństwa, po to, aby przeciwdziałać dezintegrującym procesom społecznego zapominania. Tak rozumiana działalność jest skądinąd domeną nie tylko państwa i jego instytucji, ale także innych środowisk, np. Kościoła, który pamięć o przeszłości, stałe jej kultywowanie uznaje za gwarancję zachowania tożsamości społeczeństwa. Widzi w tym część swojej nadprzyrodzonej misji, obowiązek w znaczeniu nie tylko doczesnym, ale również wiecznym. „Niepamięć bywa przedpolem klęski”, tak jeden z listów pasterskich Episkopatu ujmuje znaczenie kształtu pamięci zbiorowej Polaków.

Zbliżająca się rocznica zakończenia II wojny światowej stała się ostatnio szczególnie intensywnie uprawianym polem polityki pamięci. Zbiegło się to w czasie z narastającym konfliktem polsko-rosyjskim, który rozgrywany jest również poprzez eksponowanie odmiennych wizji przeszłości. To swoista „wojna o pamięć”. II wojna światowa, a szczególnie kwestia jej zakończenia i bilansu, zdają się znamiennym tego przykładem.

Zgoda buduje

Obie strony starają się ukazać wydarzenia sprzed 70 lat w taki sposób, aby wpłynąć na świadomość historyczną własnych społeczeństw, ale również aby ukształtować pożądaną przez siebie wizję przeszłości poza granicami swych krajów. Putinowska Rosja, coraz konsekwentniej poszukująca swej tożsamości w tradycji łączącej wątki „świętej Rusi”, „carskiego imperium” i jego sowieckiego sukcesora usilnie stara się kontynuować dawne kierunki swej polityki pamięci. Jej najważniejszym motywem jest bez wątpienia mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pokonania faszyzmu, co przedstawiane jest w eschatologicznym wręcz wymiarze zwycięstwa dobra nad złem. Interesującym i mało w Polsce znanym aspektem owego parareligijnego kultu zwycięstwa jest udział w jego kształtowaniu Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, której przedstawiciele doskonale wpisują się w kremlowską politykę pamięci. Nietrudno znaleźć wypowiedzi i publikacje znaczących postaci Cerkwi twierdzących, że zwycięstwo nad Niemcami było wyrazem szczególnej troski Maryi o Rosję. Powtarzane są informacje o proroctwach, objawieniach, warunkach stawianych przez Opatrzność, do których stosował się sam Stalin i co utorować miało drogę do pokonania wroga. Ów, głęboko zakorzeniony w tradycji „trzeciego Rzymu” mistycyzm znakomicie uzupełnia w dzisiejszej putinowskiej Rosji państwową wersję polityki pamięci, współtworząc szczególnie intensywną emocjonalnie i agresywną formę nacjonalizmu. Często i słusznie podkreśla się, że zbudowany na sakralnym kulcie zwycięstwa mit jest być może jedynym głęboko i autentycznie zakorzenionym w świadomości społeczeństwa rosyjskiego czynnikiem o narodowo- i państwowotwórczym charakterze. Nie udało się, mimo usilnych prób, zbudować w świadomości Rosjan innych budujących ich tożsamość historycznych odniesień.

Fiaskiem zakończyła się np. próba wykorzystania w tym celu rocznicy usunięcia Polaków z Kremla w 1612 r., ustanowionej jako święto państwowe na miejsce rocznicy rewolucji październikowej. Jedynie Dzień Zwycięstwa, 9 maja, pozostaje dla Rosjan i wielu innych obywateli dawnego ZSSR swoistym świętym. Wszelkie próby relatywizowania wymowy tej rocznicy, widoczne choćby w Polsce czy krajach bałtyckich, budzą zatem w Rosji odruch głębokiego i dodajmy autentycznego oburzenia. Sakralizacja Wielkiej Wojny Ojczyźnianej jest powiązana z dążeniem do ukazywania całej II wojny światowej w kategoriach walki sił światła i ciemności. Taka wizja koresponduje z dość mocno, bo już od lat 40., utrwaloną na Zachodzie interpretacją tego konfliktu, w której ramach stalinowskie imperium było postrzegane jako sojusznik w walce z wcieleniem zła absolutnego — nazizmem. ZSRR to zatem sojusznik, którego nie można zrównywać z wrogiem. Odmienna, charakterystyczna dla doświadczonych przez komunistyczną dyktaturę narodów Europy Środkowo-Wschodniej, wizja zmagań dwu totalitaryzmów, które po równi dławiły wolność w wymiarach państwowym, społecznym i jednostkowym, ciągle nie w pełni przeniknęła do historycznej świadomości Zachodu. Rosja uczyni wszystko, aby temu zapobiec.

Polityka pamięci Kremla zmierza ku chronologicznemu i treściowemu utożsamieniu pojęć II wojny światowej i Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, tak aby przesunąć w sferę niepamięci wydarzenia lat 1939—1941. Najnowsza koncepcja nauczania historii w rosyjskich szkołach średnich kreuje jednostronny obraz wojny jako czynnika budowy dumy narodowej, pomijając przy tym wszystko, co mogłoby zachwiać jednoznacznym obrazem „wielkiego zwycięstwa”. Młody obywatel Rosji nie usłyszy więc o pakcie Ribbentrop—Mołotow i wynikających z niego aktach sowieckiej agresji na Polskę i kraje bałtyckie ani o zbrodni katyńskiej. Nie wzbudzi jego wątpliwości fakt pozostawania ZSSR w pierwszych dwóch latach wojny w faktycznym sojuszu z hitlerowskimi Niemcami i czerpania z tego korzyści. Ta strategia — zawężania czasowego i pojęciowego — II wojny światowej zdaje się przynosić sukcesy także za granicą. Niedawne dzieło niemieckiej polityki „pophistorycznej” film Nasze matki, nasi ojcowie dokładnie powiela takie postrzeganie wojny. Dla jego bohaterów prawdziwa wojna zaczęła się w czerwcu 1941 r., wcześniej jeden z nich tylko „służył w Polsce”. Trudno nie zauważyć, że postsowiecka wersja historii, która absolutnie dominuje w Rosji, nadal znajduje wielu zwolenników poza jej granicami.

Niezgoda rujnuje

Polska stara się przeciwstawić temu swą własną politykę pamięci. Trudno jednak nie zauważyć, że jest ona zaprojektowana i prowadzona w sposób o wiele mniej konsekwentny niż jej rosyjski odpowiednik. Weźmy choćby prezydencki pomysł przeprowadzenia alternatywnych wobec moskiewskich obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie na Westerplatte. Wbrew wielu krytycznym reakcjom nie uważam, aby była to idea chybiona. Właśnie teraz bowiem, w momencie pogłębiania się konfliktu Rosji z Zachodem, co skłoniło większość przywódców zachodnich do rezygnacji z uczestnictwa w moskiewskich obchodach Dnia Zwycięstwa, możemy przebić się z naszą narracją, która zawiera przecież prawdziwszy, mniej uproszczony obraz wojny i jej konsekwencji. Westerplatte przywraca pamięć o roku 1939 jako początku światowego konfliktu, pośrednio przypomina o tych wydarzeniach, które Rosja najchętniej usunęłaby z pamięci historycznej, ponieważ burzą pielęgnowany przez nią mit „obrońcy i wyzwoliciela”. Skuteczniej niż kiedykolwiek wcześniej można byłoby w tym miejscu i czasie przypomnieć, że narodom Europy Środkowo-Wschodniej i południowej Armia Czerwona przyniosła nie wolność, ale nową formę zniewolenia, niekiedy, jak było to w przypadku państw bałtyckich, bardziej bezwzględną i opresyjną niż niemiecka. Byłby to jasny sygnał, ważny z historycznego, ale również z doraźnego i politycznego punktu widzenia. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby tak miało się stać.

Brakuje zgody, politycznego consensu i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze — zgody wewnętrznej. Tutaj idea uroczystości na Westerplatte pada, jak to ostatnio bywa, ofiarą partyjnego sporu, który każe obu jego stronom negować a priori wszelkie pomysły przeciwnika. Skądinąd sami autorzy koncepcji również nie wykazują determinacji i organizacyjnego zaangażowania, co wydaje się grozić prestiżowym fiaskiem, gorszym, niż gdyby pomysł w ogóle nie zaistniał. Po drugie — zgody międzynarodowej. Obchody na Westerplatte mogłyby się bowiem stać okazją do zaprezentowania wspólnej polityki pamięci, dla wszystkich krajów, które stały się niegdyś ofiarami sowieckiego zniewolenia. Tu gołym okiem widać brak solidarności państw naszego regionu, które w imię osiągnięcia doraźnych zysków skłonne są zapomnieć o niedawnej przeszłości i ukorzyć się przed Kremlem. Tak stało się niedawno na Węgrzech, które przecież w żadnym wypadku nie można zaliczyć do krajów „wyzwolonych” przez ZSSR, a obecnie dzieje się w Czechach, których prezydent będzie najprawdopodobniej jedynym przywódcą z grona krajów UE obecnym 9 maja na obchodach w Moskwie. Niewiele zdaje się zatem zapowiadać, aby „wojna o pamięć”, którą toczymy dziś z Rosją zakończyć się miała naszym sukcesem.

Dla Polski jest to groźne, szczególnie dziś, gdy pojawia się zagrożenie naszego bezpieczeństwa ze strony rosyjskich dążeń neoimperialnych. Dlatego odpowiedzialnie i kompetentnie prowadzona polityka pamięci powinna być obecnie jednym z ważnych działań podejmowanych przez polskie elity — polityczne, kulturalne, duchowe. Jest to tym ważniejsze, że polityka putinowska opiera się na wyjątkowo uproszczonym i zafałszowanym obrazie przeszłości, ale szerzonym z dużym profesjonalizmem i konsekwencją. W świadomy sposób Rosja próbuje nas skłócać i dzielić, zarówno między sobą, jak również z naszymi sąsiadami i sojusznikami. Trzeba się temu przeciwstawiać. Cóż z tego jednak skoro brak zarówno w Polsce, jak i w bliskich nam krajach, elementarnej świadomości, że potrzebna nam jest równie konsekwentna i profesjonalna, ale przede wszystkim solidarna i godna polityka pamięci.

Dr Paweł Stachowiak — historyk i politolog, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM w Poznaniu. Zajmuje się najnowszą historią polityczną Polski i problematyką polityki pamięci.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama