Wojna w zatoce perskiej 2003

Fragmenty książki p.t. "Sprawiedliwość"

Wojna w zatoce perskiej 2003

Walter J. Burghardt

SPRAWIEDLIWOŚĆ

Globalna perspektywa

ISBN: 83-7318-628-X

wyd.: WAM 2006



WOJNA W ZATOCE PERSKIEJ 2003

W swoim orędziu o stanie państwa z 29 stycznia 2002 roku, prezydent George W. Bush po raz pierwszy użył określenia „oś zła” w stosunku do Iranu, Iraku i Korei Północnej. Rezultat, jaki to przyniosło, trafnie opisał Michael Elliott w swoim felietonie w magazynie „Time”:

[...] sformułowanie natychmiast weszło do słownika współczesnej polityki. Wśród wielbicieli prezydenta słowa te sprytnie skojarzyły pamięć o II wojnie światowej z przekonaniem Busha, że walka z terrorystami i wspierającymi ich państwami jest wojną przejrzystą pod względem moralnym. Zdaniem jego wrogów, było to określenie niewybredne i niedorzeczne; nie ma „osi”, mówiono, ponieważ trzy państwa stanowią różne i odrębne zagrożenia. Co do określenia ich jako zła, po raz kolejny dowiodło to tylko, że Bush jest niedouczonym kowbojem, który widzi różnokolorowy świat w czarno-białych barwach.

Zło czy nie, oświadcza Elliott, plany są ogromnie niebezpieczne. Co powinna robić administracja Busha? Wszystko co może, z wyjątkiem dążenia do nieuzasadnionej jednolitości w swoim podejściu do różnych sytuacji. Ponieważ Bush jest głównie zainteresowany rozbrojeniem Saddama Husajna lub pozbyciem się go, swoją uwagę skupię na kryzysie irackim. Interesujący jest fakt, że Stany Zjednoczone rozpoczęły rok 2003, stając oko w oko z chorym, bezwzględnym reżimem zdecydowanym zdobyć broń atomową w celu wzmocnienia armii, którą Pentagon ocenia jako jedną z najpotężniejszych na świecie. O jakie państwo chodzi? O Północną Koreę. Dodatkowy powód do obaw: 10 stycznia 2003 roku Korea Północna oświadczyła, że wycofuje się z Układu w Sprawie Nierozprzestrzeniania Broni Jądrowej będącego kamieniem węgielnym ogólnoświatowych wysiłków na rzecz powstrzymania zbrojeń atomowych. Poza tym Korea Północna nie zezwoliła na powrót inspektorów ONZ do badań reaktora nuklearnego, zdolnego do produkcji materiałów jądrowych, które mogłyby zostać wykorzystane do skonstruowania bomby.

Teraz, jak zauważył Michael Duffy we wrześniu 2002 roku, zasadniczą kwestią jest przyjęta przez Busha nowa strategia bezpieczeństwa narodowego, długofalowy plan dla polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, zgodnie z którym najsilniejsze państwo na świecie ma prawo prewencyjnie zaatakować każdego, kto zagraża jego obywatelom lub interesom. Felieton zamyka takie oto, trafne spostrzeżenie:

Logika podpowiada, że prowadzenie wojny opartej na doktrynie ataku wyprzedzającego wymagać będzie lepszych informacji — o wiele lepszych aniżeli posiadamy aktualnie. W zeszłym tygodniu w Kongresie odbyły się przesłuchania mające ustalić, co w zeszłym roku poszło nie tak [9/11/01] — oraz dlaczego prezydent nie działał na podstawie informacji, które jego administracja zgromadziła w miesiącach poprzedzających 11 września. Krytycy Busha sugerują, że gdyby zawczasu zebrano wszystkie ostrzeżenia i wskazówki, prezydent lub jego bliscy współpracownicy mogliby rozpoznać spisek i przypuścić prewencyjny atak na Osamę bin Ladena latem poprzedniego roku. Biały Dom odrzuca to oskarżenie. Ale doktryna wojny prewencyjnej Busha zakłada możliwość, że nigdy nie będziemy posiadać wszystkich informacji, możemy jedynie stawiać hipotezy dotyczące arsenału i intencji naszych wrogów oraz polegać na strzępach informacji, ostrzeżeniach i własnym instynkcie. Bush może być spokojny, podejmując decyzje w ten sposób. Inna kwestią jest to, czy kraj jest gotowy iść na wojnę, kierując się wyłącznie instynktem.

Na krótko przed ukazaniem się felietonu Duffy'ego, kwestionującego taktyczną celowość wyprzedzającego ataku na Irak z punktu widzenia możliwości odniesienia sukcesu przy bardzo ograniczonym materiale wywiadowczym, 13 września powstał list wystosowany do George'a Busha i doręczony 16 września na ręce Condoleezzy Rice, Doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego, przez biskupa Wiltona Gregory'ego z Belleville z Illinois, przewodniczącego Konferencji Biskupów Katolickich Stanów Zjednoczonych. List wystosowany przez liczącą 60 członków Komisję Administracyjną biskupów amerykańskich, potwierdził tradycyjne katolickie zasady wojny sprawiedliwej służące do oceny moralnej wojny, w tym przypadku do oceny wyprzedzającego uderzenia na Irak.

8 listopada 2002 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych, po ponownym wezwaniu do podjęcia stosownych działań w związku z problemem irackim, zdeterminowana, by zapewnić posłuszeństwo wobec podjętych decyzji, uznała, że Irak naruszył i nadal rażąco narusza zobowiązania nałożone przez odpowiednie rezolucje. Pomimo to, ONZ dała Irakowi ostatnią szansę na wypełnienie zobowiązań rozbrojeniowych nałożonych poprzednimi rezolucjami Rady Bezpieczeństwa i równocześnie ustaliła wszczęcie wzmożonych inspekcji w celu doprowadzenia do pełnego i zweryfikowanego zakończenia procesu rozbrojeniowego wprowadzonego rezolucją nr 687 (1991) oraz kolejnymi rezolucjami Rady.

Konferencja Biskupów Katolickich Stanów Zjednoczonych znając treść rezolucji, wydała 13 listopada 2002 roku oświadczenie w sprawie Iraku.

W czasie, gdy my, Biskupi Katoliccy spotykamy się tu, w Waszyngtonie, nasz kraj, Irak i cały świat stoją przed poważnymi wyborami dotyczącymi wojny i pokoju, dążenia do sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Nie są to tylko wybory wojskowe i polityczne, lecz również moralne, dotyczą one bowiem spraw życia i śmierci. Tradycyjne nauczanie chrześcijańskie oferuje zasady etyczne oraz moralne kryteria, którymi powinno się kierować w tak trudnych wyborach.

Dwa miesiące temu, biskup Wilton Gregory, przewodniczący Konferencji Biskupów Katolickich Stanów Zjednoczonych, skierował do prezydenta George'a Busha list, w którym z zadowoleniem powitał starania o to, by uwagę świata skoncentrować na irackiej odmowie dostosowania się do kilku rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych w ostatnich jedenastu latach oraz na dążeniu tego kraju do posiadania broni masowego rażenia. W liście tym, napisanym z upoważnienia Komisji Administracyjnej Biskupów Stanów Zjednoczonych, poruszone zostały poważne kwestie dotyczące moralnego prawa do zastosowania wyprzedzającego, jednostronnego użycia sił wojskowych w celu obalenia irackiego rządu. Jako ciało kolegialne, sami podejmujemy kwestie i obawy poruszone w liście biskupa Gregory'ego, biorąc pod uwagę późniejszy rozwój wydarzeń, szczególnie jednomyślne działanie Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych z 8 listopada.

Nie mamy żadnych złudzeń co do postępowania i zamierzeń rządu irackiego. Władze Iraku muszą zakończyć represje w kraju, przestać zagrażać swoim sąsiadom, wstrzymać jakąkolwiek pomoc dla terrorystów, porzucić wysiłki na rzecz skonstruowania broni masowego rażenia oraz zniszczyć całą posiadaną już tego typu broń. Z zadowoleniem przyjmujemy fakt, że ONZ pracuje nad podjęciem na nowo przez Radę Bezpieczeństwa niedawnych działań, mających na celu zagwarantowanie wypełnienia przez Irak jego zobowiązań rozbrojeniowych. Razem z innymi nalegamy na Irak, by w pełni dostosował się do tej ostatniej rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Gorąco modlimy się, by wszystkie zaangażowane strony działały w sposób gwarantujący, że kroki poczynione przez ONZ nie będą zwyczajnie wstępem do wojny, lecz sposobem na jej uniknięcie.

Chociaż nie możemy przewidzieć, co zdarzy się w nadchodzących tygodniach, pragniemy powtórzyć kwestie dotyczące wyboru celów i środków, którymi mimo wszystko będzie trzeba się zająć. Nie przedstawiamy ostatecznych wniosków, lecz raczej nasze obawy i pytania, w nadziei, że pomogą one nam wszystkim wydać rozsądną ocenę moralną. Ludzie dobrej woli mogą mieć różne zdania na temat tego, jak stosować normy wojny sprawiedliwej w konkretnych przypadkach, szczególnie, jeśli wydarzenia następują szybko po sobie, a fakty nie są całkiem oczywiste. Opierając się na znanych nam faktach, nadal trudno jest nam uzasadnić wojnę przeciwko Irakowi, wobec braku oczywistego i wystarczającego dowodu na poważne zagrożenie atakiem. Razem ze Stolicą Apostolską, biskupami z Bliskiego Wschodu oraz całego świata obawiamy się, że rozpoczęcie wojny w obecnych okolicznościach i w świetle bieżących informacji podanych do publicznej wiadomości, nie spełniłoby surowych warunków koniecznych w nauczaniu katolickim do uchylenia mocnych przesłanek przemawiających przeciwko użyciu siły.

Słuszny powód. Katechizm Kościoła Katolickiego ogranicza istnienie słusznego powodu do przypadków, w których „szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów [jest] długotrwała, poważna i niezaprzeczalna” (#2309). Jesteśmy głęboko zaniepokojeni ostatnimi propozycjami, by radykalnie rozszerzyć granice istnienia słusznego powodu, tak aby zmieściło się w nich prewencyjne użycie siły wojskowej celem obalenia groźnych reżimów lub radzenia sobie z bronią masowego rażenia. Należy, zgodnie z zakazami zawartymi w prawie międzynarodowym, przeprowadzić rozróżnienie pomiędzy staraniami, by zmienić niedopuszczalne postępowanie państwa i staraniami, by położyć kres istnieniu państwa.

Prawowita władza. W naszym mniemaniu, decyzje dotyczące ewentualnej wojny w Iraku wymagają zgodności z normami konstytucyjnymi Stanów Zjednoczonych, szerokiego konsensu w ramach naszego narodu oraz jakiejś formy międzynarodowej aprobaty. Dlatego ważne są działania podejmowane przez Kongres i Radę Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jak zwraca uwagę Stolica Apostolska, jeśli użycie siły uznano by za konieczne, powinno do tego dojść w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych po rozważeniu konsekwencji dla irackiej ludności cywilnej oraz regionalnej i globalnej stabilności (arcybiskup Jean-Louis Tauran, watykański sekretarz do spraw stosunków z państwami, 9/10/02).

Prawdopodobieństwo sukcesu i proporcjonalność. W przypadku użycia broni muszą istnieć „uzasadnione warunki powodzenia” oraz nie może ono „pociągać za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć” (Katechizm, #2309). Zdajemy sobie sprawę, że niepodjęcie akcji zbrojnej może mieć własne, negatywne konsekwencje. Obawiamy się jednak, że wojna przeciwko Irakowi może mieć nieprzewidywalne konsekwencje nie tylko dla Iraku, lecz również dla pokoju i stabilności na całym Środkowym Wschodzie. Użycie siły mogłoby sprowokować właśnie te ataki, którym miało zapobiec, nałożyć na już cierpiącą w milczeniu ludność cywilną, nowe straszne brzemię oraz prowadzić do szerszego konfliktu i niestabilności w regionie. Wojna z Irakiem mogłaby także zaszkodzić obowiązkowi pomocy w budowaniu sprawiedliwego i stabilnego porządku w Afganistanie oraz podważyć szeroko zakrojone wysiłki podejmowane w celu powstrzymania terroryzmu.

Normy rządzące prowadzeniem wojny. Istnienie słusznego powodu nie umniejsza moralnego obowiązku stosowania się do norm nietykalności ludności cywilnej i proporcjonalności. Choć zdajemy sobie sprawę z większych możliwości i poważnych starań, by uniknąć wybierania za cel ataków ludności cywilnej, użycie sił zbrojnych w Iraku mogłoby przynieść nieprzewidzialne koszty dla ludności cywilnej, która tak wiele wycierpiała z powodu wojny, represji i destrukcyjnie działającego embarga. Przy ocenie, czy „zniszczenia i straty wśród ludności cywilnej powstałe na skutek działań wojennych” są proporcjonalne, życie irackiej ludności powinno mieć taką samą wartość, jaką przypisalibyśmy życiu członków naszej własnej rodziny i obywateli naszego kraju.

Sposób, w jaki oceniamy powyższe kwestie, prowadzi nas do zalecenia, by nasz kraj i świat nadal aktywnie poszukiwał alternatyw dla wojny na Środkowym Wschodzie. Koniecznie trzeba, aby nasz kraj nie ustawał w trudnych — acz czasem głęboko frustrujących z powodu miernych wyników — wysiłkach na rzecz utrzymania szerokiego międzynarodowego poparcia dla konstruktywnych, skutecznych i legalnych metod ograniczenia i powstrzymania agresywnych działań i zagrożeń ze strony Iraku. Popieramy faktyczne przestrzeganie embarga na dostawy broni oraz utrzymanie sankcji politycznych. Po raz kolejny wzywamy, by sankcje ekonomiczne nakładane były w sposób o wiele bardziej przemyślany i precyzyjny, tak by nie stanowiły zagrożenia dla życia niewinnej irackiej ludności cywilnej. Na problem irackiej broni masowego rażenia powinniśmy odpowiedzieć, podejmując szerzej zakrojone i bardziej zdecydowane kroki przeciwdziałające rozprzestrzenianiu się broni nuklearnej. Do takich posunięć, znajdujących oparcie w doktrynie wzajemnego powstrzymywania, powinno należeć między innymi większe wsparcie dla programów mających na celu zabezpieczenie i zlikwidowanie arsenałów broni masowego rażenia we wszystkich państwach, bardziej rygorystyczne kontrolowanie eksportu pocisków i technologii militarnych, pełniejsze przestrzeganie konwencji dotyczących stosowania broni biologicznej i chemicznej, wypełnianie zobowiązania Organizacji Narodów Zjednoczonych do prowadzenia w dobrej wierze negocjacji dotyczących nuklearnego rozbrojenia w ramach Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.

Nie istnieją proste rozwiązania. Odpowiedzialność za podejmowanie decyzji dotyczących narodowego bezpieczeństwa spoczywa ostatecznie na wybranych przez nas władzach, mamy jednak nadzieję, że nasi przywódcy polityczni oraz wszyscy obywatele poważnie rozważą poruszane przez nas kwestie i problemy moralne. Zachęcamy innych — szczególnie katolików świeckich, których głównym obowiązkiem jest przekształcanie porządku społecznego zgodnie z orędziem ewangelicznym — by nie zatracili poczucia tego, jak najlepiej urzeczywistniać swoje powołanie do bycia „świadkami i tymi, którzy wprowadzają pokój i sprawiedliwość” (Katechizm, #2442). Jak powiedział Jezus, Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój (Mt 5).

Modlimy się za tych wszystkich, których z największym prawdopodobieństwem dotknie potencjalny konflikt, szczególnie za cierpiący naród iracki oraz za mężczyzn i kobiety, którzy służą w naszych siłach zbrojnych. Pragniemy wyrazić poparcie dla tych, którzy ryzykują życie w służbie naszego narodu. Wspieramy także tych, którzy starają się korzystać z prawa do odmowy służby wojskowej lub odmowy udziału w wojnie niesprawiedliwej, zgodnie z naszym dotychczasowym stanowiskiem.

Modlimy się za prezydenta Busha oraz innych światowych przywódców politycznych, by odnaleźli sposób oraz wolę do cofnięcia się znad krawędzi wojny z Irakiem i działania na rzecz sprawiedliwego i trwałego pokoju. Gorąco namawiamy ich, by w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Iraku, wspólnie z innymi wypracowali skuteczną taktykę, która uznaje prawo do koniecznej obrony oraz jest zgodna z tradycyjnymi moralnymi ograniczeniami nakładanymi na użycie siły wojskowej.

Zgadzam się w pełni z przedstawionymi przez Komisję Administracyjną oraz biskupów tradycyjnymi zasadami katolickiej teorii wojny sprawiedliwej. Niemniej jednak, choćby tylko z chęci oddania sprawiedliwości prezydentowi Bushowi, muszę przyznać, że zdaję sobie sprawę z poważnego dylematu, jaki przed nim stoi. Z jednej strony nie może on użyć wojska, jeśli zagrożenie ze strony Iraku nie jest „realne”. Z drugiej strony, czy jest sens, by „realne zagrożenie” ograniczać do sytuacji, w której wystrzelone pociski rakietowe wyposażone w głowice nuklearne zmierzają już w kierunku Stanów Zjednoczonych lub innego kraju?

W artykule zamieszczonym w londyńskim wydaniu magazynu „Tablet”, J. Bryan Hehir, amerykański specjalista od zasad teorii wojny sprawiedliwej przyznał, że:

[...] są powody by wierzyć, że uderzenie na Irak jest zarówno racjonalne ze strategicznego punktu widzenia, jak i uzasadnione z moralnego punktu widzenia. Istnieje jednak aż nazbyt wiele czynników przemawiających za wycofaniem się Stanów Zjednoczonych z zamiaru akcji zbrojnej, aby przyznać tamtym powodom rozstrzygający charakter. Ostatecznie pozostaje nam więc nakaz chwili. Czy konieczność nakazuje, by problem „radykalizmu i technologii jądrowej” rozwiązać drogą zbrojnej napaści na Irak? Nie chodzi o to, „czy jest to sposób możliwy do zrealizowania, pożądany i prostszy od innych”, gdyż spełnienie takich kryteriów nie wystarcza do rozpoczęcia wojny. Rzecz w tym, czy jest to jedyna droga, ostatnia deska ratunku? Jest to konieczny warunek, a jak dotychczas nie został on spełniony.

„The New York Times” z 9 marca 2003 roku opublikował cztery artykuły krytykujące planowany przez prezydenta Busha atak na Irak: artykuł wstępny oraz trzy komentarze autorstwa Thomasa L. Friedmana, byłego prezydenta Jimmy'ego Cartera i Maureen Dowd.

W artykule wstępnym, zatytułowanym: Powszechny brak zgody na wojnę, autorzy stwierdzili kategorycznie: jeśli problem sprowadzić do odpowiedzi na proste pytanie, tak lub nie dla inwazji bez szerokiego międzynarodowego poparcia, nasza odpowiedź brzmi nie. Redaktorzy stwierdzili, że z setkami dodatkowych inspektorów rozbrojeniowych, stosując groźbę użycia siły, by zapewnić im swobodę działania, podtrzymując ewentualność uderzenia na Irak, jeśli ów będzie próbował zrzucić z siebie ciężar nałożony przez programy inspekcyjne, Stany Zjednoczone mogłyby osiągnąć wiele z tego, co miały nadzieję uzyskać na początku. Ich zdaniem, Bush sam zapędził się w ślepy zaułek, gdzie jedynymi możliwościami, jakie wydaje się dostrzegać administracja, jest wojna lub — co nie do pomyślenia — wycofanie się Ameryki. Co więcej, mimo podejmowanych w nieskończoność przez administrację Busha prób powiązania Iraku z wydarzeniami z 11 września, dowodu na to po prostu nie ma. Co do Organizacji Narodów Zjednoczonych, jeśli Stany Zjednoczone zignorują Radę Bezpieczeństwa i zaatakują na własną rękę, pierwszą ofiarą konfliktu będzie sama Organizacja Narodów Zjednoczonych. W końcu, Stany Zjednoczone na własnym przykładzie muszą dowieść, że istnieją pewne zasady, których każdy musi przestrzegać, spośród których jedną z najważniejszych jest ta, że inwazji na inny kraj dokonuje się tylko, jeśli przemawiają za tym niepodważalne racje. Jeśli rezultat jest niepewny lub opiera się na wątpliwych wnioskach, najwyższy czas zatrzymać się i poszukać innych, mniej radykalnych środków dla osiągnięcia swoich celów.

Komentarz Friedmana: Gotów, cel, pal zaczyna się słowami Busha, które zdaniem znawcy globalizmu oddają wszystko to, co jego samego niepokoi w podejściu prezydenta do kwestii Iraku: Gdy w grę wchodzi nasze bezpieczeństwo, tak naprawdę nie potrzebujemy czyjejkolwiek zgody. Dlaczego niepokojące? Po pierwsze, co znaczy nasze bezpieczeństwo? Saddam Husajn nie ma ani zamiaru, ani możliwości zagrozić Ameryce. Gdy Bush zamienia wojnę z wyboru w wojnę z konieczności, ludzie podejrzewają, że prawdziwym powodem musi być jego ojciec, ropa lub jakaś prawicowa ideologia. Po drugie, czy nie potrzeba czyjejkolwiek zgody? Nie, w przypadku wojny z konieczności, takiej jak prowadzona w Kabulu przeciwko zamachowcom z 11 września. Lecz w przypadku wojny z wyboru w Iraku, potrzebna jest nam zgoda świata, ponieważ nie możemy odbudować Iraku bez sojuszników. Świat nie chce, by na jego czele stał prezydent, z pobudek ideologicznych zdecydowany prowadzić wojnę z Irakiem bez względu na cenę. Potrzebujemy sojuszników nie po to, by wygrać wojnę, lecz by wygrać pokój.

Carter w swoim komentarzu: Po prostu wojna czy wojna sprawiedliwa?, twierdzi: w zasadzie jednostronny atak na Irak nie spełnia [kryteriów wojny sprawiedliwej]: prowadzonej tylko w ostateczności, po wyczerpaniu wszystkich środków pokojowych rokowań; honorującej rozróżnienie pomiędzy walczącymi i ludnością cywilną, gdy użyta przemoc jest proporcjonalna do wyrządzonej szkody; wypowiedzianej przez prawowitą władzę aprobowaną przez społeczeństwo, w którego imieniu występuje strona atakująca (w szczególności, brak w tym przypadku międzynarodowego upoważnienia do realizacji celu, jakim jest zmiana rządu i ustanowienie Pax Americana w regionie); a przede wszystkim prowadzącej do pokoju, który jest oczywistym postępem w porównaniu z obecną sytuacją. Pozycja Ameryki z pewnością jeszcze się pogorszy, jeśli rozpoczniemy wojnę wyraźnie wbrew stanowisku Organizacji Narodów Zjednoczonych. Natomiast zastosowanie groźby użycia siły militarnej, żeby zmusić Irak do wypełnienia wszystkich rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych — z wojną jako ostateczną możliwością — umocni naszą pozycję, jako światowego orędownika pokoju i sprawiedliwości.

Tytuł komentarza Dowd: Xanax Cowboy, powstał pod wpływem jej wrażenia, że w swoim przemówieniu wojennym wygłoszonym w czasie konferencji prasowej 6 marca, prezydent wydawał się być pod wpływem środków uspokajających. Skacząc z argumentu na argument, przemawiający za prewencyjną inwazją Bush, dał jasno do zrozumienia, że Saddam zapłaci za 11 września, jakkolwiek administracja przyznaje, że nie ma żadnego dowodu wiążącego Irak ze spiskiem 11 września. [...] Wielu Amerykanów dziwi wciąż fakt, że w świecie pełnym podłych gnid, mamy zamiar zbombardować tę, która nie zaatakowała nas 11 września (jak Osama); nie krzyżuje naszych planów (jak Korea Północna); nie finansuje Al Qaedy (jak Arabia Saudyjska); nie udziela schronienia Osamie i jego pomocnikom (jak Pakistan); nie jest krajem goszczącym terrorystów (jak Iran, Libia i Syria). Dla szczerze zatroskanego bezpieczeństwem Amerykanów Busha, żadna cena nie jest zbyt wysoka — zniszczenie współpracy z ONZ, NATO i Europą, zrujnowanie kadencji Tony Blaira oraz budżetu Stanów Zjednoczonych. W zakończeniu Dowd cytuje „deklarację zasad” z 1997 roku, podpisaną przez Jeba Busha oraz przyszłych urzędników administracji George'a Busha (m.in. Rumsfelda, Cheneya i Abramsa), która nawoływała do „reaganowskiej polityki militarnej siły i moralnej jednoznaczności” oraz wizji Ameryki, która rozszerza swoje wpływy, walcząc z „reżimami zagrażającymi jej interesom i wartościom”.

Niespodziewanie przeciwnikiem wojny z Irakiem okazał się gen. Norman Schwarzkopf. Słynny „Stormin' Norman”, który dowodził wojskami Stanów Zjednoczonych w 1991 roku w Zatoce Perskiej, powiedział, że nie widzi dostatecznych dowodów, które mogłyby go przekonać, że jego dawni towarzysze, Dick Cheney, Colin Powell i Paul Wolfowitz postępują słusznie, zmierzając teraz ku nowej wojnie [28 stycznia 2003]. Martwi się o powodzenie planu wojennego Stanów Zjednoczonych, a jeszcze bardziej o potencjalne, ludzkie i finansowe, koszty okupacji Iraku. [...] Niepokoi go zachowanie irackiego przywódcy, lecz chciałby ujrzeć jakiś przekonujący dowód rzekomych irackich programów zbrojeń .

Jak można się było spodziewać, stanowisko prezydenta miało silne poparcie społeczne — ostatecznie 60%. Również wpływowi obywatele, błyskotliwie i z zaangażowaniem, dawali wyraz swoim prowojennym przekonaniom. William Safire, mistrz słowa, niech posłuży nam za przykład. Można odrzucić jego argumenty za przerwaniem „dziwnej wojny”, którą Tony Blair wyszydził jako nieustanne pertraktacje. Istotne jest, by wraz z nim i prezydentem Bushem przypomnieć, że dnia 10 marca 2003 roku przypadła piętnasta rocznica mordu na Kurdach dokonanego przez Saddama w miejscowości Halabija przy użyciu gazu trującego. Szczególnie intrygują mnie jednak przewidywania Safire'a dotyczące tego, co wydarzy się, jeśli odpowiedzią Busha na tę uzasadnioną różnicę zdań będzie po prostu wojna i pomoc w stworzeniu wolnej od dyktatora konfederacji: Gdy Stany Zjednoczone zrobią to, wówczas sprzeciw zmaleje. Tragiczne pomyłki wyjdą na jaw, ale większość mediów towarzyszących amerykańskim oddziałom wojskowym skoncentruje swoją uwagę na bohaterach. Broń i ukrywający się terroryści zostaną odnalezieni. Niesprzymierzone państwa europejskie i arabscy potentaci znajdą sposób, by nam wybaczyć, a nasi nowi sojusznicy w nagrodę otrzymają poczucie bezpieczeństwa. Amerykańscy wyborcy z kolei, będą w przyszłym roku pamiętać, kto siał obawy, a kto dał nadzieję.

W poniedziałek, 17 marca 2003 roku prezydent Bush przesłał Saddamowi Husajnowi ultimatum: jeśli nie opuści Iraku w ciągu 48 godzin, zacznie się wojna. W środę, 19 marca 2003 roku na Irak spadły pierwsze bomby.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama