Kara śmierci wzbudza ogromne emocje. Dożywocie jest bardziej humanitarne, a przede wszystkim liczy się z realiami procesowymi
Niewielu ludzi spoza sądownictwa zdaje sobie sprawę z tego, że procesy o zabójstwa są niesłychanie trudne. To nie wygląda tak, jak w telewizji, gdzie nam ktoś z góry powie, kto zabił, albo że ta zagadka jest wyjaśniana w finale filmu. W życiu jest zupełnie inaczej. Z Rafałem Malarskim, Sędzią Izby Karnej Sądu Najwyższego rozmawia Tomasz Maćkowiak
Uczestniczył pan kiedyś w sprawie, w której orzeczono karę śmierci?
Nie, prawdopodobnie z tego powodu, że urodziłem się w odpowiednim momencie. W czasie, kiedy zapadały najważniejsze decyzje w sprawie kary śmierci w Polsce, a właściwie następowała pewnego rodzaju kulminacja dyskusji wokół tego problemu, ja byłem poza sądami. Zacząłem pracę jako sędzia rejonowy w sierpniu 1975 roku, a w 1981 roku usunięto mnie ze stanowiska sędziowskiego za działalność w „Solidarności”. Wróciłem w styczniu 1990 roku. Ostatni wyrok śmierci został w Polsce wykonany w 1988 roku.
Gdzie to było?
W Krakowie, w areszcie przy ulicy Montelupich. Ten nieszczęśnik został powieszony — taka była przyjęta forma wykonania wyroku śmierci. To był zabójca, sprawca jakiegoś wyjątkowo okrutnego przestępstwa. Potem kary śmierci były nadal orzekane, ale nie były już wykonywane. W 1988 roku, jeszcze za rządów Mieczysława Rakowskiego, ogłoszono moratorium na wykonywanie kary śmierci. W grudniu 1989 roku ustawą o amnestii zamieniono skazanym kary śmierci na kary 25 lat pozbawienia wolności. Było to o tyle nieszczęśliwe posunięcie, że nie wprowadzono wtedy zamiast kary śmierci kary dożywotniego pozbawienia wolności. W takiej sytuacji znalazł się między innymi Mariusz T., który zabił na tle seksualnym z wyjątkowym okrucieństwem czterech chłopców. Kilka lat temu było o nim bardzo głośno właśnie dlatego, że po odbyciu kary, którą mu wymierzono zamiast kary śmierci, wychodził na wolność.
Karę dożywotniego pozbawienia wolności przywrócono dopiero w 1995 roku. A w 1997 roku uchwalono nowy Kodeks karny i kara śmierci po prostu zniknęła z naszego ustawodawstwa. Wcześniej, w 1996 roku w Elblągu, orzeczono po raz ostatni w historii polskiego sądownictwa karę śmierci — oczywiście wyrok nie został wykonany.
W krajach Unii Europejskiej obowiązuje Protokół nr 13 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, który zabrania państwom członkom UE orzekania kary śmierci we wszystkich okolicznościach. Polska ratyfikowała ten protokół za prezydentury Bronisława Komorowskiego w 2013 roku. Od strony prawnej sytuacja jest zatem jasna.
To dobrze?
Ufff... Do pewnego czasu byłem takim wahającym się, czy też mocno sceptycznym zwolennikiem kary śmierci. Myślałem o tym w kategoriach podstawowych. Wierzę, że człowiek dysponuje wolną wolą, że ma zdolność rozróżniania dobra i zła. I właśnie z faktu ludzkiej godności wypływa też konieczność odpowiadania za swoje czyny do końca — do śmierci. To miało zakładać możliwość poniesienia kary, którą nazywamy eliminacyjną.
Ujmując to precyzyjnie: uważałem, że ze względu na godność człowieka taka kara jest dopuszczalna.
Jest też argument praktyczny: człowiek skazany, oczekując na wykonanie wyroku, jest w zasadzie nietykalny. Może robić, co chce, dopuszczać się dowolnej zbrodni — jego już nikt nie jest w stanie surowiej ukarać. Stąd spory kłopot z odizolowaniem takich ludzi od otoczenia — przecież oni mogą zabijać strażników, współwięźniów. Podkreślam jednak, że mówię to wszystko w czasie przeszłym, bo zmieniłem w tej sprawie poglądy.
Dlaczego?
Bo ja tę karę uznawałem za dopuszczalną, ale wątpiłem w jej skuteczność. To jest skomplikowane, ale spróbuję to wyjaśnić. Niewielu ludzi spoza sądownictwa zdaje sobie sprawę z tego, że procesy o zabójstwa, szczególnie te okrutne, budzące największe emocje społeczne, w których ofiarami są dzieci, przypadki seryjnych morderców — są niesłychanie trudne. To nie wygląda tak, jak w telewizji, gdzie nam ktoś z góry powie, kto zabił, albo że ta zagadka jest wyjaśniana w finale filmu. W życiu jest zupełnie inaczej.
Na czym polega największa trudność?
Chyba na tym, że materiał dowodowy jest zwykle bardzo szczupły. To są najczęściej procesy poszlakowe. Przecież w tych sprawach nikt się nie przyznaje do popełnionego czynu. Nie ma naocznych świadków ani nawet świadków ze słyszenia, bo przecież nikt się nie chełpi takimi czynami. Oczywiście nowoczesna kryminalistyka jest pomocna, ale w praktyce zawsze jest jakiś kłopot.
Na przykład jaki?
Wiele dowodów, uznawanych jeszcze niedawno za niepodważalne i naukowe, już dziś za takie nie uchodzi. Jeszcze kilkanaście lat temu ekspertyzy włosów ludzkich były uważane za pewne dowody. Bywa, że sprawcy zostawiają włosy na miejscu zbrodni. Te włosy, znalezione przez specjalistów, zabezpieczano i porównywano z włosami wytypowanych podejrzanych. I na tej podstawie skazywano ludzi. W Stanach Zjednoczonych wydawano na tej podstawie wyroki śmierci i sporo osób rzeczywiście stracono. Tymczasem już teraz wiadomo, że w sporej liczbie przypadków postąpiono błędnie — udało się to ustalić dopiero wtedy, kiedy nauczyliśmy się analizować ludzkie DNA i na tej podstawie, badając sprawy skazanych z przeszłości, ze zgrozą się dowiedzieliśmy, że wykonano wyroki śmierci na ludziach niewinnych!
Proces karny jest też inny niż na przykład ustalanie prawdy w nauce. Poznanie sądowe ma ogromne ograniczenia. Nie wolno dochodzić do prawdy za wszelką cenę. W proces karny jest wbudowanych szereg instytucji, które bardzo skutecznie potrafią uniemożliwić dotarcie do prawdy.
Jak to?
Przykład najbardziej oczywisty: fundamentalna zasada in dubio pro reo, która wszelkie wątpliwości nakazuje tłumaczyć na korzyść oskarżonego. Przecież w tych skomplikowanych procesach o zabójstwa występują różne warianty wydarzeń, każdy zbudowany na podstawie tych samych dowodów, które udało się zgromadzi?. Sędzia musi te warianty przeanalizować i w toku tych analiz jakąkolwiek wątpliwość czy niejasność musi rozstrzygać na korzyść oskarżonego. Przecież w tych skomplikowanych procesach o zabójstwa występują różne warianty wydarzeń, każdy zbudowany na podstawie tych samych dowodów, które udało się zgromadzić. Sędzia musi te warianty przeanalizować i w toku tych analiz jakąkolwiek wątpliwość czy niejasność musi rozstrzygać na korzyść oskarżonego.
A przecież takich zasad jest więcej: prawo do odmowy składania wyjaśnień albo prawo oskarżonego do kłamstwa we własnej obronie. Zdobyte dowody można zdyskwalifikować, jeśli się przed sądem choćby uprawdopodobni, że zostały pozyskane nielegalnie, np. przez wymuszenie, groźbę czy choćby przez sugestywne pytanie. To bardzo trudne, a na sędzi spoczywa ogromna odpowiedzialność ocenienia tych nielicznych dowodów i wydania wyroku.
I z tego powodu należało, pańskim zdaniem, zrezygnować z kary śmierci?
Tak. Nasi politycy chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jakie to trudne, kiedy zbyt lekko wzywają do stanowczego karania sprawców szczególnie oburzających zbrodni. Dlatego czasem niefrasobliwie zachwala się zalety kary ostatecznej. Ryzyko pomyłki jest zbyt duże. I wcale nie musimy takich przypadków szukać w Stanach Zjednoczonych.
W Polsce były tego typu pomyłki sądowe?
Oczywiście! Słynna z prasy i telewizji sprawa Tomasza Komendy — to jest właśnie taki przypadek.
No zaraz, ale jego właśnie wypuszczono z więzienia, bo przed laty skazano go niesłusznie...
No właśnie! Przecież jego niesłusznie skazano za wyjątkowo okrutne zabójstwo dziecka na tle seksualnym. Gdyby w naszym prawie nadal była instytucja kary śmierci, to on by już nie żył! Powieszono by go! Sąd go skazał między innymi dlatego, że dysponował opinią biegłego, który bez najmniejszych wątpliwości stwierdził, że ślady zębów na ciele zabitego dziecka były śladami zębów pana Komendy. Dawniej za taki czyn sędzia musiałby orzec karę śmierci. A jak się po latach okazało, człowiek jest niewinny i został wypuszczony z więzienia.
I właśnie podobne przypadki przekonały pana do zmiany zdania na temat kary śmierci?
Tak. Dla mnie jednak sprawę przypieczętowała zmiana wprowadzona niedawno przez papieża w Katechizmie. To są dla mnie kwestie niezmiernie ważne, a nawet najważniejsze. Ja w tym wypadku stosuję też regułę ignacjańską: nie chodzi tylko o to, że muszę to zaakceptować, ale też w swoim sercu przyjąć tę prawdę jako oczywiście słuszną.
Decyzja papieża — przynajmniej w części mediów — wzbudziła protesty. Niezadowolenie wyrażali publicyści, którzy jednocześnie deklarują przywiązanie do katolicyzmu.
Z badań wynika, że w polskim społeczeństwie poparcie dla instytucji kary śmierci systematycznie maleje. Ostatnie badania pochodzą z 2016 roku i według nich 45 procent badanych było za tą karą. To i tak jest dużo, ale należy pamiętać, że w nieodległej przeszłości było to 75 procent.
Ale z tego wynika, że decyzja o rezygnacji z kary śmierci była podjęta wbrew społeczeństwu!
Tak, oczywiście, że tak!
Jak to? Przecież to się stało w chwili, kiedy się kończył komunizm i zaczynała się demokracja. I dokładnie w tym momencie elity podejmują decyzję sprzeczną z opinią większości?
Czasem tak jest, że pewne decyzje dotyczące fundamentalnych kwestii moralnych trzeba podejmować wbrew opinii publicznej.
Ale spadek poparcia dla kary śmierci wskazywałby, że ta decyzja podziałała jednak na społeczeństwo wychowawczo.
W naszym wypadku sprawę przesądziło członkostwo w Unii Europejskiej. A rezygnacja z kary śmierci to była droga, przez którą przeszliśmy wspólnie, elity i społeczeństwo. Różne społeczeństwa dochodzą do tego punktu w różnym tempie i różnymi drogami. Interesujący jest przypadek państwa, które już nie istnieje — Niemieckiej Republiki Demokratycznej, czyli komunistycznych Niemiec. To było państwo dużo bardziej opresyjne niż PRL, a jednak z kary śmierci zrezygnowano tam znacznie wcześniej niż u nas, bo już na początku lat osiemdziesiątych. O tym, jak różne są w tej materii wybory, świadczy też sposób, w jaki w tamtym kraju wykonywano karę śmierci. Brzmi to bardzo drastycznie: strzałem w tył głowy, ale robiono to w taki sposób, żeby skazany się tego nie spodziewał.
Czym oni to motywowali?
Względami humanitarnymi. Chodziło o to, że po wydaniu prawomocnego wyroku skazującego człowiek w oczekiwaniu na śmierć na pewno cierpi, liczy sekundy, odwleka moment zgonu i się go boi. Niespodziewana śmierć miała zmniejszyć te psychiczne katusze.
Republika Federalna Niemiec zniosła karę śmierci jeszcze wcześniej, konstytucją z 1949 roku. Ale na przykład we Francji wykonywano wyroki śmierci do początku lat siedemdziesiątych. i tam zmiana nastawienia był związana z przewrotem światopoglądowym 1968 roku.
Jak to się stało, że z krajów Zachodu właściwie tylko Stany Zjednoczone nadal stosują tę karę?
W części stanów kara śmierci jest zniesiona. To fascynujące, że stan Michigan zniósł ją w połowie XIX wieku. Przeważyły względy religijne, przede wszystkim dominujące tam pacyfistyczne nurty w protestantyzmie. Jedną z głównych przesłanek, którymi kierowali się wtedy ustawodawcy, była możliwość nawrócenia się grzesznika przed śmiercią. Uznano, że każdy musi mieć taką szansę poprawy, jaką daje mu Bóg, i ludzie nie powinni w to ingerować. Nie wiem jednak, czy komuś udało się nawrócić w warunkach, które zastępowały wtedy karę śmierci. Było to dożywocie spędzane w ciemnej, wilgotnej celi, w samotności i zupełnej izolacji od świata. Skazany dostawał jedzenie i Biblię jako duchową strawę. Brzmi to strasznie.
A współcześnie jak to wygląda?
W 1972 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych doszedł do wniosku, że kara śmierci jest nakładana w poszczególnych stanach zbyt arbitralnie, lekkomyślnie. Sąd Najwyższy w ich systemie prawnym ma ogromny autorytet i orzeczenie to zaowocowało faktycznym moratorium na tę postać kary. Po prostu przestano ją wykonywać. Ale w 1976 roku ten sam Sąd Najwyższy uznał, że nie zachodzi niezgodność orzekania kary śmierci z Konstytucją. W tej chwili mniej więcej w dwóch trzecich stanów kara śmierci jest orzekana, a wykonywana w jeszcze mniejszej ich liczbie. Rocznie jest to około 20 wykonanych kar śmierci. Do tego dochodzi przewlekanie wykonania, które sprawia, że osoba skazana czasem ponad 20 lat czeka w celi śmierci na wykonanie wyroku, a w tym czasie trwa biurokratyczna procedura odwołań, apelacji itd.
W Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich 25 lat 69 osób, które skazano na karę śmierci, zostało potem uniewinnionych. Z tego część z nich już po śmierci. To straszna liczba.
Straszne jest i to, co się wokół tego dzieje w publicystyce. Ludzie piszą, że jeśli jest prawie pewne, że ktoś jest winny, to nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba orzekać karę śmierci. To koszmarne myślenie. Sąd nie może wydawać wyroków na 70 czy 80 procent pewności, bo to by była droga do potwornych nadużyć! Musi być 100 procent — taka jest natura procesu karnego. Sąd musi być w pełni przekonany, że oskarżony jest winny. W cywilizowanym zachodnim prawodawstwie nie ma stanów pośrednich: człowiek jest albo winny, albo niewinny. A w prasie czytam czasem wywody na temat konkretnych procesów, że skoro jest „prawie pewne”, że oskarżony popełnił zbrodnię, to te niewielkie wątpliwości można obejść w ten sposób, że trzeba go skazać na trochę mniej surową karę, na przykład na 10 lat zamiast 25. Co to w ogóle jest? Co to za pomysł, żeby skazywać kogoś „na wszelki wypadek”?
Czy kara śmierci działa odstraszająco?
Część badaczy w Stanach Zjednoczonych twierdzi, że tak rzeczywiście jest. Z drugiej strony amerykańska statystyka pokazuje jasno, że w tych stanach na Południu, w których kara śmierci jest stosowana, liczba przestępstw gwałtownych, zabójstw wcale nie jest niższa niż na Północy, gdzie kary śmierci nie ma. Nie ma więc takiej zależności. Większość badaczy uważa, że sprawca w momencie popełniania czynu nie zastanawia się nad konsekwencjami.
Nigdy?
Karę śmierci w ostatnim okresie w Polsce orzekano tylko w przypadkach zabójstw. Jeśli nie było pozbawienia kogoś życia, sąd tej kary nie stosował. Otóż wiadomo, że zabójstwa można dzielić na rozmaite kategorie i sporą część z nich stanowią zabójstwa popełnione w wyniku przemocy domowej. Zdarzają się szczególnie trudne przypadki kobiet, które latami dręczone i bite w akcie desperacji zabijają brutalnego partnera. Gdzie jest miejsce na odstraszanie sprawców takich zbrodni? Przecież gdy mowa o tych kobietach, często chodzi o jeden gwałtowny ruch najpopularniejszym narzędziem zbrodni w Polsce, czyli nożem kuchennym. Te kobiety nie zastanawiają się nad tym, co robią. Rozważając takie tragiczne zdarzenia, sąd czasem stosuje przepisy o obronie koniecznej.
Czy ten trend odchodzenia od kary śmierci występuje na całym świecie?
Kara śmierci jest zakazana w ponad 100 krajach. A nie jest wykonywana w ponad 140. Czyli wykonywanie tej kary dotyczy już tylko mniejszości państw świata, z zastrzeżeniem, że są to kraje największe. Państwem, które nadal w bardzo szerokim zakresie stosuje karę śmierci, są Chiny. To nie jest demokracja, to nie jest kraj Zachodu, a przy tym tych kar wymierza się tam bardzo dużo. W Rosji obowiązuje moratorium, ale kara śmierci jest wykonywana nadal na Białorusi. Iran, Arabia Saudyjska — to dobrze znane przykłady. Generalnie jednak stosowanie kary śmierci znacznie się ogranicza albo w ogóle się z niej rezygnuje.
I na tym tle mamy Stany Zjednoczone.
No właśnie, to dość szokujące. Wydaje mi się, że ma to korzenie religijne, tam jednak kulturowo dominują biblijne, starotestamentowe nurty protestantyzmu. Mówię tu głównie o południu tego kraju. Ta religijność dla nas jest zupełnie niezrozumiała.
Należy przy tym pamiętać, że zawsze, w najbardziej niespodziewanym czasie i najbardziej niespodziewanym miejscu może nastąpić regres. To nie jest stan trwały. Wystarczy, że w jakimś kraju władzę przejmą ludzie, którzy będą chcieli zyskać poklask pewnej części społeczeństwa. Nie da się tego wykluczyć.
Bo poparcie dla kary śmierci jest nadal dość wysokie.
Oczywiście. Pewną rolę odgrywa tu oburzenie wywołane opisami szczególnie okrutnych zbrodni w mediach. Ludzie współczują ofiarom i domagają się przykładnej — jak to sobie wyobrażają — kary. W języku prawniczym też istnieje argument za karą śmierci, który określamy jako „interes ofiary”.
To jest prawo zemsty!
Tak. Brzmi to okropnie, ale nie oszukujmy się — bliscy osoby zamordowanej bardzo często czują potrzebę czy wręcz przymus zemsty. Niejednokrotnie są to bardzo kulturalni, wykształceni ludzie, którzy potrafią wprost powiedzieć, że nie wyobrażają sobie, żeby mieli się zadowolić skazaniem zabójcy na więzienie! To zrozumiałe, ludzkie emocje. Sąd jednak musi się kierować prawem, a nie emocjami.
Rafał Malarski — ur. 1951, sędzia Izby Karnej Sądu Najwyższego. W latach 1969—1973 studiował na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Od połowy lat 70. pracował jako sędzia okręgowy, po wprowadzeniu stanu wojennego, jako przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Sądzie Rejonowym w Ostródzie został usunięty ze stanowiska sędziego. Wrócił do zawodu po Okrągłym Stole, najpierw w Sądzie Rejonowym w Ostródzie, potem w Sądzie Apelacyjnym w Gdańsku, a od 2002 roku w Sądzie Najwyższym.
opr. mg/mg