Refleksje u schyłku XX wieku
Zbliżający się koniec dwudziestego wieku, a zarazem finał drugiego tysiąclecia skłania do refleksji. Na pewno coś dobiega kresu i coś nowego się zaczyna. W tym miejscu pytanie o koniec i początek ma swoje uzasadnienie. Przygotowując się do napisania tego tekstu, sporo czasu spędziłem w bibliotece, by przejrzeć publikacje dotyczące tego wielkiego finału i uchwycić ich dominujący ton. Niektórzy historycy uważają, że dwudziesty wiek zaczął się i skończył strzałami w Sarajewie. Z początkiem i końcem są pewne komplikacje, ponieważ czas fizyczny rzadko kiedy pokrywa się z czasem historycznym. O tym ostatnim przesądza bieg wydarzeń i zmiany, jakie dokonują się w życiu społeczeństw. Biorąc to pod uwagę, wielu historyków twierdzi, że wiek dwudziesty zaczął się 28 czerwca 1914 r., a więc w dniu, gdy Gawriło Princip, serbski zamachowiec, wycelował swój rewolwer prosto w serce Europy i pociągnął za spust. Ofiarami zamachu byli: austriacki następca tronu arcyksiążę Ferdynand oraz jego żona Zofia (Czeszka z pochodzenia). Ale tak naprawdę główną ofiarą okazał się dotychczasowy, dziewiętnastowieczny porządek.
Świat po tych kilku strzałach w Sarajewie był już czymś zupełnie innym, choć okazał się jeszcze wolny od dwudziestowiecznego cynizmu. Do czasu. Principa skazano na wieloletnie więzienie. W chwili dokonania zabójstwa pary arcyksiążęcej nie był pełnoletni, więc nie mógł być zastosowany najwyższy wymiar kary. Państwo było praworządne. Zamachowiec nie dożył końca zawieruchy, jaką spowodowały jego strzały. Zmarł na gruźlicę w więzieniu w 1918 r. Mnie nie przestaje intrygować jeden szczegół. Otóż po zamachu Princip napisał list do dzieci arcyksięcia, w którym wyrażał żal i przepraszał je za to, że zabił im również matkę, co w żadnym wypadku nie było jego zamiarem. W tamtej epoce terroryści mieli jeszcze wyrzuty sumienia i stać ich było na ludzkie odruchy. W okopach I wojny światowej, a zwłaszcza konfliktu, który wybuchł w 1939 roku, będzie o nie coraz trudniej.
Skoro biorąc pod uwagę czas historyczny, wiek dwudziesty zaczął się z czternastoletnim opóźnieniem, kiedy tak naprawdę nastąpił jego finał? Część historyków uważa, że w roku 1989, gdy upadł system komunistyczny. Inni uznają za taką granicę wybuch wojny domowej w Jugosławii, stąd twierdzenie, że dwudzieste stulecie zaczęło się i skończyło strzałami w Sarajewie. Po latach Klio, muza historii, powróciła do miasta, w którym Princip dokonał swojego czynu. Bardzo to efektowna analogia. Według mnie wiek dwudziesty skończył się w 1991 r., w momencie rozpadu Związku Sowieckiego, ponieważ właśnie to zdarzenie obfituje w ogromne skutki. Historycznie wiek dwudziesty okazał się krótszy o całe 23 lata i trwał dokładnie 77 lat. Czy to oznacza, że biorąc pod uwagę czas historyczny, żyjemy już w stuleciu następnym? Na to będzie można odpowiedzieć, gdy upłynie trochę lat.
Nasze kończące się stulecie przypomina człowieka, który ma za sobą dwie śmiertelne choroby: nazizm i komunizm. Obydwie infekcje powstały w Niemczech, dopiero potem zainfekowały inne kraje. Obydwa eksperymenty spowodowały śmierć wielu milionów ludzi. Niedawno historycy rosyjscy obliczyli, że komunizm w byłym ZSRR spowodował śmierć 60 milionów istnień ludzkich! Taka statystyka przeraża. Czasami zdarza się, że zwykły przypadek stanowi doskonały komentarz do zdarzeń. Gdy w Petersburgu dojrzała decyzja o obaleniu cara i ustanowieniu republiki, Mikołaj II przebywał w kwaterze głównej w Mohylowie. Delegacja Dumy wymogła na nim podpisanie aktu o abdykacji w pociągu pędzącym nocą w stronę Carskiego Sioła. Tuż po podpisaniu dokumentu pociąg zatrzymał się na chwilę na jakiejś małej stacji. - Co to za stacja? - zapytał adiutanta były car, obecnie obywatel Romanow. - Dno, Wasza Wysokość. W istocie, stacyjka nazywała się, nomen omen, Dno, i nic lepiej od tej nazwy nie określało sytuacji, w jakiej znalazł się były cesarz.
Niektórzy historycy podkreślają: dobiegające kresu stulecie było bezgranicznie zadowolone z siebie i bardzo zadufane. Po poprzednim wieku odziedziczyło nadmierną pewność, że nauka potrafi rozwiązać wszystkie, bez wyjątku, problemy trapiące ludzkość. Nikt nie ma zamiaru kwestionować znaczenia nauki, ale chęć uczynienia z niej nowej odmiany religii okazała się sporą przesadą. Dla przyszłych badaczy będzie to wiek kontrastów, który wysłał człowieka na Księżyc, ale na przykład nie potrafił rozwiązać problemu głodu. Według ostrożnych obliczeń, w każdej minucie umiera z głodu trzech ludzi. Istnieje jednak opinia, że są to dane zaniżone. Przy okazji podsumowań, jakie powstają na zakończenie stulecia, pewien ekonomista odkrył, że aby uratować od śmierci głodowej połowę ludzi, którzy co roku umierają z braku żywności i wskutek chorób spowodowanych chronicznym niedożywieniem, wystarczyłoby przeznaczyć kwotę, jaką na przykład mieszkańcy Europy Zachodniej wydają w ciągu roku na lody, lub pieniądze, jakie mieszkańcy Stanów Zjednoczonych przeznaczają na zakup karmy dla psów i kotów. Dane te dają do myślenia i ukazują, że plagi trapiące ludzkość to nie tylko kwestie ekonomiczne i organizacyjne, lecz nade wszystko wielkie wyzwania moralne.
Wśród publikacji na koniec wieku zdarzają się również takie, które uznają wiek dwudziesty za katastrofę. W uzasadnieniu padają zwykle dwie nazwy: Oświęcim i Hiroszima. W istocie w stuleciu tym pojawiło się zło, którego rozmiary nie były do tej pory znane. Aby je ogarnąć i nazwać, wprowadzono zupełnie nowe pojęcia: zbrodnie przeciwko ludzkości, masowa zagłada itp. Właśnie te zdarzenia sprawiły, że wiek dwudziesty ma mocno nadszarpniętą opinię, ponieważ był czasem wielkich nadziei i zarazem dużych rozczarowań. Ale istnieje również coś, co daje wiele do myślenia. Zło we współczesnym świecie jest wszechobecne, ale jakby wielkie nie były jego triumfy, w ostatecznym rachunku zawsze przegrywa. Dla człowieka wierzącego okoliczność ta, potwierdzona przez bieg wydarzeń, może być dodatkowym dowodem na istnienie Boga. Rzadko się nad tym zastanawiamy.
A jak przedstawia się polski bilans? Wiek dwudziesty był dla nas trochę pomyślniejszy niż poprzednie stulecie. Dwa razy w ciągu tego okresu odzyskaliśmy niepodległość: w 1918 i w 1989 r. W sumie tylko 32 lata spędziliśmy żyjąc we własnym suwerennym kraju, aż 68 lat przypada na życie pod obcą okupacją. To wiele tłumaczy, choć stale aktualne pozostaje pytanie: jak korzystamy z wolności? Katastrofą dla nas była przede wszystkim II wojna światowa. Formalnie znalazłszy się po stronie zwycięzców, straciliśmy połowę terytorium, z którym w 1939 r. weszliśmy do wojny. Aby zapewnić sobie względny pokój i dobrobyt, zachodni sojusznicy zapłacili Stalinowi połową Polski, dodatkowo oddając nasz kraj, jak zakładnika, pod kuratelę komunistycznej Rosji. Aby wyrazić, jak wielka to była klęska, wystarczy wspomnieć, że pokonane w wojnie Niemcy, po bezwarunkowej kapitulacji, straciły zaledwie 18 proc. swojego terytorium. Ten jeden fakt daje jakie takie pojęcie o rozmiarach polskiej klęski. Na jej tle tym większym sukcesem wydaje się udana próba zrzucenia obcej dominacji przed 11 laty. Niestety, nie zawsze potrafimy ją docenić. Dla Polski wydarzeniem stulecia, a może również całego drugiego tysiąclecia, był wybór kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. To fakt, który nie podlega dyskusji, o licznych i pozytywnych następstwach dla życia kraju. Nie widzę zdarzenia, które by mogło z nim konkurować. Nie popadając w euforię, można stwierdzić, że po serii katastrof, ostatnie dziesiątki lat dwudziestego wieku przyniosły nam dwa wspaniałe wydarzenia: wybór Polaka na papieża i odzyskanie niepodległości. To, jak będzie wyglądał nasz kraj w dwudziestym pierwszym wieku, zależy wyłącznie od nas. Często o tym zapominamy i być może dlatego tak bezmyślnie tracimy obecnie czas na kłótnie, wzajemne podjazdy i pustosłowie. Sposób, w jaki korzystamy z wolności, pozostawia wiele do życzenia. Czy potrafimy to zmienić? Należy mieć nadzieję, że tak.
- Dlaczego na polskich ulicach jest tak mało uśmiechniętych ludzi? - pytał mnie niedawno pewien cudzoziemiec. - Przecież jako zbiorowość spotkały was w ostatnich latach same dobre rzeczy. Wyrzuciliście wojska rosyjskie, i to bez jednego strzału. Macie własny kraj. Cudzoziemiec był Amerykaninem, gdzie w życiu społecznym bardzo ceni się zbawienny wpływ pozytywnej energii. Nowsza psychologia uważa, że człowiek optymistycznie nastawiony do życia łatwiej osiąga postawione sobie cele. Między innymi dlatego na pytanie: jak leci, Amerykanin odpowiada, że wspaniale, nawet w sytuacji dla niego niewesołej. Polacy odwrotnie, wyraźnie cierpią na manię celebrowania i obnoszenia się z własnymi niepowodzeniami, stąd na ulicach tyle spiętych twarzy. Niestety, sytuacja społeczna nie zawsze sprzyja, aby pielęgnować optymizm. W tej wolnej Polsce zbyt wielu ludzi żyje w biedzie. Są to realia, których nie można przemilczeć. W przeciwnym razie łatwo obsunąć się w kolejne zakłamanie. Prawda o czasie nigdy nie jest ani zdecydowanie biała ani wyłącznie czarna. Zazwyczaj jest łaciata, z całą gamą szarości i półtonów. Dotyczy to również naszego spojrzenia na wiek dwudziesty. I o tym należy pamiętać.
Z powodzi publikacji, rozpraw filozoficznych i ankiet, jakie od kilku lat ukazują się na świecie na pożegnanie dwudziestego wieku, wybrałem opis sceny, która rozegrała się w latach sześćdziesiątych w samym sercu Petersburga (podówczas jeszcze Leningradu). Zdaniem autora, komentuje ona najlepiej historię tego kraju w naszym stuleciu. Przytaczam ją, bo jest naprawdę pogodna. Gdy znany reżyser filmowy, Bondarczuk, kręcił - który to już raz z rzędu? - scenę bolszewickiego ataku na Pałac Zimowy, w pewnej chwili ubogo ubrana starowinka przedarła się przez tłum statystów i zbliżywszy się do reżysera, zawołała oburzonym głosem: - Duraki! Kompletnie pomyliliście adres! Oni teraz urzędują na Kremlu!
opr. mg/mg