Recenzja: Przemysław Czapliński, ŚLADY PRZEŁOMU. O PROZIE POLSKIEJ 1976-1996, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997
Osobliwa praktyka krytycznoliteracka ostatniego półwiecza sprawiła, iż kategoria przełomu (w literaturze) stała się pojęciem w dużym stopniu zużytym i bodaj podejrzanym. Cezury w literaturze wyznaczano u nas i chętnie, i często, z upodobaniem dzieląc naszą literacką współczesność na drobne miniepoki. Każde poważniejsze przesilenie polityczne wydawało się dostatecznym uzasadnieniem pochopnie - jak należy sądzić - ogłaszanego przełomu literackiego. Z rzadka natomiast podnosiły się głosy przeciwne: nie tylko wskazujące na ciągłość wielu zjawisk artystycznych, lecz przede wszystkim apelujące o umiar i rozsądek - w imię przekonania, że przemiany zewnętrzne (np. właśnie polityczne) niekoniecznie za każdym razem przekształcają samą literaturę. Tak czy inaczej można chyba mówić o dewaluacji pojęcia przełomu literackiego.
Ale przemiana przemianie nie równa... Rok 1989, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wygląda na datę zupełnie wyjątkową; jakże wiele mogą sobie obiecywać po tej dacie znawcy współczesnej literatury polskiej. W istocie - skala przełomu (politycznego, ustrojowego, ba, dziejowego!) prowokuje do poszukiwania zasadniczych zmian także w sferze kultury, zwłaszcza w domenie literatury. Można by nawet powiedzieć, że gdyby ów generalny zwrot w polskim losie nie znalazł potwierdzenia w przestrzeni artystycznej, byłby w pewnym sensie przełomem niepełnym. Skoro rok 1989 aż tak wiele w najnowszej historii Polski znaczy, skoro nic po tym przełomie nie chce być takie jak przed owym zwrotem... Stąd też, przynajmniej w pierwszym odruchu, wolno się było spodziewać po tej umownej, symbolicznej dacie, iż dla literatury polskiej znaczyć będzie to, co oznacza rok 1918. Krytyka literacka bez ociągania się podchwyciła ten motyw. Tak w drobnych wypowiedziach i szkicach, jak i w osobnych, poświęconych temu zagadnieniu książkach próbuje się nas przekonać, że stare ustąpiło, a narodziło się nowe, że w poezji i prozie zaszła wielka zmiana. Zwłaszcza że nastał czas wstępnych podsumowań i uogólnień, wiązania w jedno tego, co się w literaturze polskiej po roku 1989 zdarzyło.
Tak oto pojawiły się ostatnio cztery książki krytycznoliterackie, które łączy teza o przełomowym znaczeniu roku 1989. Wymieńmy te pozycje: Jarosława Klejnockiego i Jerzego Sosnowskiego Chwilowe zawieszenie broni. O twórczości tzw. pokolenia "bruLionu" (Warszawa 1996), Rafała Grupińskiego i Izoldy Kiec Niebawem spadnie błoto, czyli kilka uwag o literaturze nieprzyjemnej (Poznań 1997), Leszka Szarugi Dochodzenie do siebie. Wybrane wątki literatury po 1989 roku (Sejny 1997) oraz właśnie Przemysława Czaplińskiego Ślady przełomu. Spośród wymienionych tytułów ten ostatni zasługuje - jak sądzę - na szczególne wyróżnienie. Bo choć poświęcona wyłącznie prozie, książka Czaplińskiego to - jak dotąd - najbardziej ambitny i oryginalny wykład na temat literatury najnowszej, bardzo interesująca próba uporządkowania faktów literackich właśnie w kontekście wspomnianego przełomu.
Przemysław Czapliński zaczyna tak: "Jesteśmy świadkami i uczestnikami przełomu literackiego. Gdy nadchodzi, rozgrywa się przynajmniej w trzech sferach: poetyk, idei, instytucji" (s. 5). Tym samym wiemy, gdzie śladów przełomu szukać, co ma być tropione: gatunki i konwencje, czyli sposoby literackiego mówienia - to po pierwsze. Dalej szeroko pojęta idea literatury: czym jest, jak się o niej dziś dyskutuje, komu jest potrzebna. Wreszcie "sfera instytucjonalna", czyli mówiąc słowami odautorskiego wstępu: "zasady produkcji i rozpowszechniania literatury, relacje między pisarzem i mecenasem, między urzędem i wydawcą, szkołą i rynkiem" (jw.). I tu od razu warto wyraźnie powiedzieć: otóż cały kłopot polega na tym, że tropienie tytułowych "śladów" (przełomu) w dwu ostatnich z wymienionych sfer (idei i instytucji) to wysiłek najzupełniej zbędny. W zakresie idei i instytucji - tak jak je rozumie autor Śladów przełomu - bez wątpienia nastąpił poważny przełom i jest to fakt poza wszelką dyskusją! Lecz w sferze poetyki? Cóż, wydaje się, że nawet sam autor ma wątpliwości: "zamiast przełomu co się zowie, przełomu całą gębą, przełomu na miarę przejścia od nowoczesności do ponowoczesności, mamy do czynienia ze zjawiskiem niewyraźnym i trudno uchwytnym, zjawiskiem, które mnoży i myli ślady" (s. 6-7). W innym miejscu Czapliński powiada: "zmiana ustrojowa, choć nie musi wywołać zmiany poetyk, powoduje zmianę położenia i postrzegania literatury, zmianę jej usytuowania wobec rynku, polityki, pieniądza, źródeł społecznych wzorców osobowościowych, potrzeb i zamówień odbiorcy. W takiej sytuacji sztuka - choćby nie miała do zaproponowania niczego nowego - ulega zmianom, ponieważ znaczy co innego, jest inna, ponieważ znajduje się w nowym układzie. Przełom w literaturze nie musi być więc realny, ponieważ jest aż nadto realny wokół niej" (s. 166). Sądzę, że ostatnie zdanie wiele wyjaśnia.
Być może jest właśnie tak, iż po 1989 roku zmieniło się wszystko wokół literatury, lecz ona sama zmieniła się najmniej lub zgoła wcale? Nie warto dyskutować o sprawach oczywistych, wszelako zaakcentujmy: zniesienie cenzury, zanik mecenatu państwowego, zniknięcie wielu wydawnictw i powstanie setek nowych oficyn, poważne zmiany na mapie pism i środowisk literackich, dostosowanie nakładów książek wysokoartystycznych do rzeczywistych potrzeb rynku, pojawienie się nie znanych wcześniej mechanizmów promocji i reklamy - wszystkie te zjawiska (a nie jest to pełne zestawienie) przeorały i zmieniły życie literackie nie do poznania. Różnie się te przemiany ocenia. Niektórzy twierdzą, że owa rewolucja to rodzaj cichego mordu dokonanego na kulturze narodowej, inni z kolei sądzą, że wielka przemiana zainicjowana w roku 1989 to powrót do normalności, przybliżenie się do standardów świata zachodniego, gdzie od dziesięcioleci literatura wysokoartystyczna z powodzeniem funkcjonuje na marginesie: jest elitarna, jest własnością specjalistów i koneserów (przełom 1989 jako zerwanie z peerelowską utopią masowości i powszechności udziału w ambitnej kulturze literackiej). W każdym razie na tej płaszczyźnie sporu o przełom nie ma (tak jak nie ma powrotu do sposobu funkcjonowania literatury w Polsce Ludowej), tu Czapliński ma całkowitą słuszność: w roku 1989 coś się skończyło i zarazem zaczęło, tak w obszarze instytucji literatury, jak i w obszarze idei.
Trudno rozstrzygnąć, która ze zmian jest najważniejsza. Jasne, że zmieniły się sposoby patrzenia na literaturę, inaczej dzisiaj wygląda - podkreślmy raz jeszcze - udział w kulturze literackiej. Jednak znawca literatury o co innego pyta, co innego go interesuje czy raczej interesować powinno. Jeśli nie jest socjologiem lub ekspertem w sprawach rynku książki, nie pyta o infrastrukturę literacką, lecz o kształt dzieł, ich charakter i byt swoisty, po prostu zajmują go przemiany w sferze poetyki, a to - rzecz jasna - najtwardszy orzech do zgryzienia. Spróbujmy prześledzić, jak z tą czynnością radzi sobie Przemysław Czapliński.
Ślady przełomu
to wypowiedź starannie przemyślana, publikacja wyróżniająca się klarownością i precyzją wykładu. Towarzyszy temu ład kompozycyjny, a zwłaszcza przywiązanie autora do symetrii i wyrazistych dychotomii. Dwudzielność daje o sobie znać przede wszystkim w ten sposób, iż tytułowe "ślady" (przełomu) rozpadają się na "ślady końca" (1976-1989) i "ślady początku (1989-1996), stosunki zaś między nimi oparte zostały na regule antytezy. I tak wiodącej, zdaniem krytyka, tendencji w prozie lat 1976-1989, tj. antyfikcji, odpowiada tendencja poprzełomowa, czyli metafikcja, w której z kolei Czapliński wyróżnia dwa nurty twórczości: fabulację oraz "model nieepicki". Opisywana przez krytyka proza sprzed 1989 roku stoi pod znakiem schyłkowości i kryzysu, po 1989 roku nabiera rumieńców. Prozę sprzed przełomu Czapliński ocenia dość surowo, natomiast tę z lat ostatnich raczej ciepło i przychylnie; ta pierwsza nie potrafiła wyzwolić się z kręgu przeklętych polskich tematów, ta druga sprawia wrażenie wyemancypowanej (zrzuciła z ramion płaszcz Konrada); pierwszą określa rozczarowanie, jakie w ostatecznym rachunku przyniosła wybrednym czytelnikom, drugą - nadzieja na lepsze jutro prozatorskiego słowa. A zatem - nim bliżej przyjrzymy się systematyce zaproponowanej przez Czaplińskiego, nim spróbujemy objaśnić jego terminologię - wolno chyba podzielić się następującą wątpliwością: czy aby autor Śladów przełomu nie stał się zakładnikiem, chwalebnej skądinąd, skłonności do ładu (symetria, układy dwójkowe i antytetyczne, logika góra-dół, wczoraj i dziś, przed i po przełomie)? A przecież nie trzeba wielkiej przenikliwości, by żywić przekonanie, że w świecie sztuki stosunki są zawsze nieporównanie bardziej złożone. Stąd też proza polska z lat 1976-1989 może być antytezą doświadczenia prozatorskiego z lat 1989-1996 tylko za cenę pewnych uproszczeń. Oczywiście, rozumiem intencje Czaplińskiego: potrzebny jest kontrast, gdyż tylko wówczas można mówić o przełomie. Wystarczy więc prozę powstałą w końcowych latach Polski Ludowej przedstawić w niekorzystnym świetle - w tym kierunku poszedł wykład Czaplińskiego - następnie nędzę zdarzeń literackich z lat 1976-1989 przeciwstawić świeżym, ożywczym trendom aktualnej doby, a teza o przełomowym znaczeniu roku 1989 niejako udowodni się sama na zasadzie prostej implikacji.Poznański krytyk powiada, że "całą historię prozy po roku 1945 opisać można (...) jako współwystępowanie i naprzemienne nasilanie się (...) dwóch postaw - fikcyjnej i antyfikcyjnej, opartej na zaufaniu do powieści i nieufnej w stosunku do niej, korzystającej z prawa do zmyślenia i dążącej do prawdziwości, utożsamiającej literackość z gatunkami literackimi i szukającej literackości poza nimi" (s. 11). Po roku 1976 (cezurę fundują narodziny niezależnego obiegu wydawniczego), kiedy spór między etyką i estetyką wygrywa ta pierwsza, kiedy literaturze polskiej (zwłaszcza powieści) wyznacza się poważne, społeczne zadania (postulat mówienia wprost, dyrektywa nakazująca świata przedstawianie), zaleca się jej protokolarność i "styl przezroczysty", postawa antyfikcyjna, choć tryumfująca, znalazła się w pułapce. Postulaty prezentyzmu i etyzmu musiały doprowadzić do bankructwa sztuki - tak rozkwitł "realizm antysocjalistyczny", tendencja szczególnie produktywna w latach stanu wojennego. Czapliński definiuje tę tendencję następująco: "Realizm antysocjalistyczny był literacką strategią kompromitowania socjalizmu. Zrodził się w okolicach przełomu październikowego, spełnienie znalazł w utworach z lat osiemdziesiątych (publikowanych głównie w tzw. drugim obiegu), parodii i przekształceń doczekał się pod koniec ósmej dekady" (s. 34). Ponadto autor Śladów przełomu omawia szerszy kryzys gatunkowy - zdaje sprawę z tego, jak i dlaczego w okolicach 1989 roku wypalił się tzw. "autentyk" oraz poczęła plajtować sylwa.
Słowem, krytyk wskazuje na "ślady końca". Opowiada tedy o przygodzie prozy polskiej spętanej powinnościami, które ją przerosły, przypomina, jak to nie ufano podówczas wszelkiej maści "estetyzmom" i "formalizmom", a spełnienia szukano w antyfikcji. Szukał i pisarz, i czytelnik, albowiem obaj uczestnicy komunikacji literackiej byli święcie przekonani o istnieniu "obowiązku uczestnictwa literatury w życiu społeczeństwa oraz obowiązku liczenia się z prawdą jako zasadniczym układem weryfikującym dzieło i pozwalającym go ocenić" (s. 31). Dlatego też - poniekąd paradoksalnie - "o kryzysie antyfikcji końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych, jej wewnętrznym wyjałowieniu, zdecydowała (...) przede wszystkim próba spełnienia podstawowych zasad ideowo-formalnych, które kultura po 1976 roku, a zwłaszcza po 1981, nałożyła na literaturę w ogóle. Ponadto do owego kryzysu przyczyniły się też inne czynniki: zmiana nastawienia czytelnika, który w antyfikcji dostrzegł malejące wymagania stawiane sobie przez autorów i związaną z tym trywializację treści, a także coraz bardziej wątpliwą wartość literacką" (s. 32).
Bez wątpienia tendencja opisana przez Czaplińskiego (antyfikcyjny model prozy) była swego czasu nurtem najbardziej wpływowym, choć przecież nie jedynym. W swoich trzech gatunkowych odmianach (quasi-dokument, sylwa i tzw. "autentyk") obrodziła dziełami dużej klasy (ich lista na stronach 14-15), ale Czaplińskiemu zależy na wypunktowaniu realizacji słabych w tej grupie, schyłkowych - wszak krytyk poszukuje "śladów końca", pragnie mówić o agonii antyfikcji. I tu wszystko się zgadza, aliści za cenę przemilczenia. Otóż Czapliński nie wspomina, że nurt fikcyjny w prozie lat 1976-1989 - trzymając się zaproponowanej w Śladach przełomu terminologii - ma się całkiem dobrze. Owej dobrej (a choćby tylko nie najgorszej) kondycji za nic nie chce on dostrzec, ponieważ tylko negatywna świadomość uzasadnia przełom. W ten sposób Czapliński przygotował "ciemne" tło, na którym zechciał pokazać nową prozę, tę z lat 90. ("oto »książki pierwsze« trafiły na moment przesilenia, pojawiły się wtedy, gdy wyraźne stało się wyjałowienie konwencji wypracowanych i ustabilizowanych przez prozę polską ostatniego ćwierćwiecza", s. 110).
W istocie utwory Pawła Huellego, Jerzego Pilcha, Andrzeja Stasiuka, Tomka Tryzny, Izabeli Filipiak czy Manueli Gretkowskiej, rozpatrywane na tle porażek artystycznych w rodzaju Raportu o stanie wojennym Marka Nowakowskiego, Braku tchu Janusza Andermana czy Rzeki podziemnej, podziemnych ptaków Tadeusza Konwickiego, zdają się lśnić nieprzeciętnym blaskiem. Rzec wolno: białe na czarnym. Lecz jeśli powieści i opowiadania triumfatorów ostatnich lat postawić obok tak ważnych dzieł, jak Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego czy Obłęd Jerzego Krzysztonia, nie wspominając o późnych utworach Teodora Parnickiego, Andrzeja Kuśniewicza, Juliana Stryjkowskiego, Tadeusza Nowaka bądź Igora Newerlego, ów domniemany blask przygasa. Wydaje się więc, że Śladom przełomu należy postawić główny i chyba poważny zarzut: krytyk zaktualizował zasadę im gorzej (przed rokiem 1989), tym lepiej (po roku 1989). Bardzo to efektowna reguła, szkoda, że nieprawdziwa; w latach 1976-1989 wymienieni tu klasycy współczesności dostarczali nowych dzieł, w większości wyśmienicie przyjętych przez krytykę i czytelników (godzi się wspomnieć o takich objawieniach, jak Wzgórze Błękitnego Snu i Zostało z uczty bogów Newerlego, Mieszaniny obyczajowe i Nawrócenie Kuśniewicza czy choćby o smakowitej mikropowieści Stryjkowskiego Tommaso del Cavaliere). A przecież nie wolno zapominać również o całej serii dobrze przyjętych debiutów prozatorskich z lat 1976-1989, zwłaszcza - wbrew wywodom Czaplińskiego - nieantyfikcyjnych (Ballada o Januszku Sławomira Łubińskiego, Cigi de Montbazon Anatola Ulmana, Ucieczka do nieba Jana Komolki, Oficer Tadeusza Siejaka, Stankiewicz i Powrót Eustachego Rylskiego...; wyliczankę z powodzeniem można by kontynuować).
Zgłoszone tu zastrzeżenia (a właściwie jedna generalna korekta) nie wydają mi się wszakże na tyle istotne, by przekreślały niezwykle ciekawe rozpoznania Przemysława Czaplińskiego dotyczące prozy lat 90. Przenikliwe to diagnozy. I tak autor Śladów przełomu dostrzega dwie ważne właściwości literatury ostatnich lat (obie dają o sobie znać głównie na poziomie strategii pisarskiej), które - według niego - przesądzają o zmianie jakościowej. Po pierwsze, twierdzi on, że literatura ostatniej doby jest w dużym stopniu samoświadoma, tzn. ma charakter metafikcyjny; po wtóre, zasadniczo stoi ona pod znakiem "powrotu fabuły, kultu intrygi, przywrócenia do łask konwencji literatury popularnej" (s. 130). W tej postaci to tylko hasła. Tymczasem wywody krytyka są dość skomplikowane i po prostu specjalistyczne. Godzi się więc powiedzieć, że teza o metafikcyjnym charakterze prozy polskiej lat 90. została wszechstronnie wyłożona (trzy aspekty tego zjawiska omówiono na stronach 116-129). Kłopot polega na tym, że o zjawiskach tak złożonych jak dzisiejsze rozumienie kategorii mimesis lub ontologii fikcji literackiej nie sposób mówić w krótkich, żołnierskich słowach. Dodatkowa trudność bierze się stąd, iż Czapliński częściowo zapożyczył terminologię z pism teoretyków literackiego postmodernizmu (m.in. Scholes, Federmann), przy czym nazewnictwo to w niektórych wypadkach zmodyfikował czy też dostosował do potrzeb swojego wykładu. A zatem wyczerpującego komentarza - a jedynie taki wchodzi tu w rachubę - niepodobna dać w ramach skromnej recenzji.
Choć w niepełnej postaci, drobny komentarz pojawić się jednak musi. Otóż wzmożonej literackości (metafikcyjności), z jaką nowa proza, zdaniem Czaplińskiego, odpowiedziała na antyfikcyjność literatury poprzedniego okresu, nie można utożsamiać ze "sztuką ładnego opowiadania". Bo choć fabuła wróciła do łask, poznański krytyk dostrzega obecność tendencji odmiennej, jakby komplementarnej wobec żywiołu fabularnego - to "nieepicki model prozy" (mówiąc w największym uproszczeniu, chodzi tu o prozę, która została zbudowana wedle reguł organizacji tekstu poetyckiego i tak też musi być czytana). Tedy z ogółu pisarzy, jacy zaludniają królestwo prozy ostatnich sześciu, siedmiu lat, można by wydzielić grupę "fabulatorów" oraz grupę "nieepików"; ci pierwsi - zdaniem Czaplińskiego - to między innymi Paweł Huelle, Tomek Tryzna, Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk, nieepicki zaś model prozy uprawiają: Jerzy Pilch, Magdalena Tulli, Natasza Goerke, Marek Bieńczyk plus dziewięciu innych pisarzy wymienionych w przypisie 3 na stronie 140. To niezwykle pojemne podzbiory, a samo cięcie dokonane przez poznańskiego krytyka wygląda na zabieg porządkujący pozbawiony chyba większej wartości operacyjnej. Ale też - nie dostrzegam lepszego rozwiązania. Trzeba bowiem wyraźnie powiedzieć, że osiągnięciem Czaplińskiego zasługującym na szczególne wyróżnienie pozostaje tak czy owak fakt, iż nie dał się on skusić ujęciom dotychczas powszechnie stosowanym (autor Śladów przełomu nie buduje typologii opartej na kategoriach jeszcze mniej przydatnych, np. pokoleniowych, tematycznych, ideowych). Badacz ten wybrał bez porównania trudniejszą metodę, aczkolwiek zyski poznawcze płynące z dychotomii fabularyzatorstwo-nieepickość budzą wątpliwości.
Jak każda typologia (oparta na uogólnieniu, bo inna być nie może) również systematyka Czaplińskiego wydaje się wielce ryzykowna, ale tak to już jest z porządkowaniem faktów literackich... Ryzykowna, ponieważ dająca się w wielu punktach zakwestionować. Można na przykład dowodzić, że nowa proza wcale nie jest aż tak bardzo samoświadoma, że ofensywa "fabulatorów" jest pozorna (tzn. możliwa po przyjęciu kontrowersyjnej tezy o nadrzędnej afabularności prozy z lat 1976-1989), wreszcie że kategoria "nieepickości" zaproponowana przez Czaplińskiego jest co najmniej nieostra. Lecz co innego wydaje mi się istotne, a zarazem przemawiające na korzyść autora Śladów przełomu: nie wystawił się on na ryzyko największe, to znaczy nie poddał się elementarnemu prawu informatyki - im mniej informacji, tym większy porządek (temu właśnie prawu podlegają zazwyczaj książki krytycznoliterackie o ambicjach systematyzujących). Innymi słowy, można się z rozpoznaniami Czaplińskiego nie zgadzać, natomiast nie sposób zarzucić mu, iż posłużył się jakimikolwiek redukcjami, jeśli idzie o dobór lektur - czytając Ślady przełomu w części poświęconej prozie lat 90. (dwie trzecie objętości tomu!), nie mogłem pozbyć się wrażenia, że krytyk przeczytał wszystko, co było do przeczytania. Tak więc do opinii widniejącej na czwartej stronie okładki (czytamy tam: "Przemysław Czapliński należy do grona najwybitniejszych badaczy i krytyków najnowszej literatury") należałoby dorzucić i taki (niewyszukany) komplement: autor Śladów przełomu to bez wątpienia krytyk najlepiej zorientowany, najpełniej zaznajomiony z dorobkiem najnowszej prozy polskiej. Dlatego też ostatecznie gotów jestem zlekceważyć własne zastrzeżenia, jakie zgłosiłem tutaj pod adresem książki; powtórzę - bodaj najbardziej ambitnej książki krytycznoliterackiej ostatnich lat.
DARIUSZ NOWACKI, ur. 1965, krytyk literacki, redaktor kwartalników "Opcje" i "FA-art.". Mieszka w Sosnowcu.