Krótka biografia Valdemara Rordama.
22 kwietnia 1946 roku ukazał się w gazecie "Information" - podczas wojny organie duńskiego ruchu oporu, po wojnie i jeszcze całkiem do niedawna trybunie duńskiej lewicy - artykuł Valdemara Rordama pt. Głos w własnej sprawie. Wybitny poeta i tłumacz został wykluczony ze związku pisarzy za kolaborację z Niemcami w latach 1941-1943. Wyrok złagodzono oświadczeniem, iż cierpi na sklerozę.
W odpowiedzi Rordam wysłał do "Information" wiersz - objętość 43 linijki - z zapytaniem, czy redakcja gazety i władze związku są w stanie na podstawie utworu stwierdzić zaburzenia władz umysłowych. Wiersza nie zamieszczono, redakcja odpowiedziała, że jego autor jest, i nigdy nie przestał być, znakomitym pisarzem.
Zamiast wiersza ukazał się wyżej wymieniony artykuł. Rordam tłumaczy się w nim z poematu Nadszedł ów dzień, który napisał po ofensywie Niemców na Związek Sowiecki, a który opublikowany został w faszyzującym czasopiśmie studenckim. Czytamy w nim: "Poprzez ofiarność i trud, poprzez wolę walki / Niemcy Hitlera stały się sercem naszej Europy..." W kolejnych strofach zachęca rodaków do utworzenia wspólnego frontu z Niemcami. W artykule wysłanym do "Information" tłumaczy, iż pisząc wiersz starał się obudzić w Duńczykach wolę walki i pracy w warunkach, które żądały wyrzeczeń. Stwierdza bez ogródek: "Pomyliłem się okrutnie w mojej ocenie największego niebezpieczeństwa..." A za największe niebezpieczeństwo Rordam - podobnie jak Józef Mackiewicz - uważał bolszewizm.
Oskarżenie zostało sformułowane łagodnie, z typową dla Duńczyków wstrzemięźliwością. Główny zarzut brzmiał, iż pozycja Rordama, jednego z najwybitniejszych poetów narodowych, nadała jego proniemieckiej agitacji ogromne znaczenie. Rordam broni się z mniejszą wstrzemięźliwością, lecz godnie: nie utrzymywał kontaktów ani z Niemcami, ani z duńskimi faszystami, odmówił przyjęcia oficjalnej nagrody literackiej w okresie, kiedy był już bojkotowany i pozbawiony środków do życia. Nie kwestionuje decyzji związku pisarzy. Błędnie, powiada, ocenił sytuację polityczną, o zbrodniach niemieckich dowiedział się dopiero po zakończeniu wojny. Protestuje jedynie przeciwko odebraniu mu państwowej dotacji, którą zasłużeni duńscy pisarze otrzymują do tej pory i która jest rodzajem dożywotniej emerytury. "To nie ja - pisze - lecz moja poezja została skazana na dożywotnie więzienie." Umarł w parę miesięcy później, przeżywszy 74 lata.
Urodził się w roku 1872 na prowincji. Studiował języki na uniwersytecie w Kopenhadze, zachorował ciężko na gruźlicę, był przez dwa lata umierający. Życie uratował mu wyjazd na południe Europy. Po powrocie do kraju, zaledwie 27-letni, zdecydował się żyć z pisania.
Był poetą narodowo-romantycznym, opiewał niegdysiejszą wielkość Duńczyków, dzielnych mężów, nabożne białogłowy. Był patriotą, konserwatystą, cenił stare cnoty prowincji, gdzie każdy miał swoje organiczne miejsce w społeczeństwie. Poglądy, które z końcem ubiegłego stulecia były w Danii popularne i które dzielił z innymi pisarzami. Dygresja natury historycznej: w roku 1864 Dania, która w wojnie francusko-pruskiej stanęła po stronie Francji, utraciła Północny Schleswig i Południową Jutlandię. Po klęsce nastąpił upadek ducha narodowego, a po okresie marazmu - wielkie narodowe przebudzenie: okres reform społeczno-politycznych i demokratyzacji życia publicznego. W tym ruchu, w którym sporą rolę odegrali pisarze i część duchowieństwa, działały zarówno siły postępowe, jak konserwatywne. Rordam był jednym z najbardziej produktywnych i społecznie aktywnych pisarzy. Stał się narodowym bardem, nazywano go poetą kantat. Opublikował około 40 zbiorów poezji, pisał artykuły, dramaty, wygłaszał odczyty. Opiewał, co się dało: dwór królewski, organizacje rolnicze, nowy przemysł. Opisywał z miłością duńską przyrodę, pisał również znakomite i zgoła frywolne erotyki, w których bronił wolnej miłości - w konsekwencji owa wolna miłość i tak prowadziła na ślubny kobierzec - i poematy epickie. Czuł się spokrewniony z poetami innych nacji, którzy podobnie jak on opiewali przyrodę swojej ojczyzny i jej bohaterską tradycję.
Hołdował tezie, iż wojny są żywiołem oczyszczającym, pobudzającym ducha narodowego. Neutralność Danii podczas I wojny światowej odczuł bardzo boleśnie. (W rzeczywistości, choć pod okupacją, Dania zachowała również neutralność podczas ostatniej wojny.) Rordam nie mógł pogodzić się z faktem, iż jego ojczyzna w latach 1914-1918 handlowała z obydwiema stronami i zasłynęła jedynie z "gulaszowych baronów", którzy obydwa fronty zaopatrywali w zepsute mięso w puszkach, zbijając na tym fortuny.
Był wybitnym tłumaczem. Przetłumaczył między innymi Selmę Lagerlöf, Kiplinga, Rabindranatha Tagore, Yeatsa, Ibsena, Eugeniusza Oniegina Puszkina, Chłopów Reymonta i... Pana Tadeusza.
Pan Tadeusz - pod tym właśnie tytułem - ukazał się w roku 1958, dwanaście lat po śmierci poety. Nie udało mi się dowiedzieć, kiedy Rordam pracował nad przekładem, ale wiele wskazuje na to, że miało to miejsce w ostatnich latach jego życia, czyli podczas wojny. Edycja duńska jest wzorowa, opatrzona obszernym wstępem historyczno-literackim, analizą tłumaczenia i przypisami, w których znajdujemy objaśnienia wszystkich nazw i obrządków w poemacie Mickiewicza.
Rordam nie znał polskiego, ale posiadał wyjątkowy słuch poetycki. Podobno kazał sobie wielokrotnie czytać Pana Tadeusza w oryginale, by wsłuchać się w jego melodię. Tłumaczenie jest kompilacją wielu innych tłumaczeń. Niemniej, według znawców, jest to najlepsze, najwierniejsze i najbardziej żywe tłumaczenie tego poematu. To prawda, że trzynastozgłoskowiec przechodzi czasem w linie dwunasto- i czternastozgłoskowe, ale zachowane są rytm, rymy i cezura, świerzop jest bursztynowy, gryka biała jak śnieg, a dzięcielina pała panieńskim rumieńcem. Pana Tadeusza po duńsku czyta się niemal jak Pana Tadeusza po polsku. Podobne odczucie miałam tylko przy lekturze pierwszego tomu Dziennika Gombrowicza w tłumaczeniu polonisty Peera Hultberga, który ze szkodą dla polskiej literatury przerzucił się na psychoanalizę i własną twórczość.
O Rordamie po raz pierwszy usłyszałam krótko po przyjeździe do Danii. Zostałam zaproszona przez rodzinę bardzo już sędziwego i znanego malarza, która postanowiła zaopiekować się biedną emigrantką. Był obiad z damami w białych fartuszkach, które podawały do stołu, rozmowa toczyła się na poły po niemiecku, na poły po angielsku. Było niezmiernie elegancko i niezmiernie nudno. Aż do momentu, kiedy ktoś powiedział, że Valdemar Rordam jest spokrewniony z rodziną gospodarzy i towarzystwo zdumiało się, że nie znałam autora najlepszego na świecie tłumaczenia Pana Tadeusza. Że był kolaborantem, dowiedziałam się znacznie później.
Mogłam z powodzeniem przykleić się do tej serdecznej i ustosunkowanej rodziny i kto wie, czy moje życie w Danii nie ułożyłoby się znacznie łatwiej. Ale w tym okresie nie miałam ochoty być z ludźmi - skrajna mizantropia wydawała mi się jedynym lekarstwem na samotność. Zaczęłam wymigiwać się od kolejnych zaproszeń. Po paru latach odwiedziłam starego, już prawie zupełnie ślepego malarza w jego pracowni. Malował obandażowaną ręką przymocowaną do drewnianej podpórki. Przyniosłam mu bukiet fiołków. Ktoś z rodziny zadzwonił do mnie później, aby powiedzieć, że Sigurd Svane namalował swój ostatni obraz. Wisi on w Państwowym Muzeum Sztuki w Kopenhadze: bukiet impresjonistycznie rozdygotanych fiołków.
JANINA KATZ, ur. 1939, absolwentka polonistyki i socjologii UJ, tłumaczka, publicystka, pisarka (duńska). Od 1969 mieszka w Danii.