Trzecia część rozważań o muzyce w cyklu "Harmonia mundi"
Bóg stworzył wszystko stosownie do największej harmonii, czyli możliwego piękna.
Leibniz, Pisma z teologii mistycznej
1. Kto dzisiaj jeszcze naprawdę wierzy w harmonię świata ("przedustawną")? Któż pojmuje ją jako realną rzeczywistość? Nasz ziemski świat jawi się nam jako rzeczywistość nieprawdopodobnie zróżnicowana, oszałamiający galimatias, labirynt przyprawiający o zawrót głowy; coś nieskończenie wielościowego: krzyżowanie sprzecznych dążeń, ścieranie się przeciwnych tendencji, splątanie różnych nurtów, przenikanie płaszczyzn i poziomów... Cywilizacyjny pseudo-kosmos, podszyty chaosem, wciskany, "wkomponowywany" w obcy mu porządek natury (której bytu do końca nigdy nie pojmiemy); wielość pstrokata i hałaśliwa, w którą my, władzami naszego umysłu, usiłujemy wprowadzić jakiś ład, dla orientacji. Świat pozaziemski natomiast, wszechświat kosmiczny, jest już wprost nie do objęcia i nie do pojęcia...
Czym jest dziś zresztą dla nas samo pojęcie świata, sygnujące "ogół istniejącego"; hipotetyczne wszystko (całość?) - dziedzinę przedmiotową bezkresną i nieskończoną, istniejącą poza czystą świadomością (czy obok niej), choć tylko przez świadomość może być ukonstytuowana i poznana? Światem w potocznie filozoficznym pojęciu może być wszystko, co możemy uprzedmiotowić, zobiektywizować. Światem więc - z naszej ludzkiej perspektywy - będzie ów przedziwny konglomerat natury i kultury, niezborny, niespójny, z pozorami koegzystencji (możliwej jedynie w sferze estetycznej). Światem są owe przeróżne skupiska przedmiotów najrozmaitszych - rzeczy materialnych; światem jest owa ziemska przestrzeń współistnienia trzech zasadniczych poziomów życia: wegetatywnego, popędowo-uczuciowego, świadomościowo-umysłowego; życia roślin, zwierząt i ludzi. Światem jest wreszcie to współistnienie dwóch zasadniczych sfer rzeczywistości realnej: ziemskiej, którą mimo jej niesłychanego złożenia i wielości potrafimy jeszcze ująć rozumowo i objąć całościowo, jako że skupiona jest na jednej planecie-Ziemi; i kosmicznej, która w przeciwieństwie do konkretności rzeczywistości ziemskiej jest dla nas czymś abstrakcyjnym, to jest możliwym do określenia i do pojęcia tylko w kategoriach symboli i działań liczbowych, w języku matematyki. (Tak więc dziś, na owym zawrotnie wysokim poziomie wiedzy o kosmosie, powracamy niejako do źródła, początku, pierwszego etapu rozwoju świadomości kosmicznej u Greków, w szkole pitagorejskiej.)
2. Czymże więc jest owa Harmonia mundi? Czy nie brzmi dziś pusto piękne hasło mojego cyklu? Jaki sens jeszcze może mieć dla nas? I jaką ma jeszcze siłę działania na wyobraźnię? Czy nie jest to już aby tylko pojęcie w swoim historyzmie zamknięte (archiwalne), pozbawione aktualnego życia? Choć każdy, kto się nim dzisiaj świadomie posługuje, musi wiedzieć o jego głębokich korzeniach w starożytności greckiej, w myśli przed-Platońskiej, i jego odrodzeniu w umysłowości wieków średnich; określa wszak ono wtedy sedno obrazu świata, żywe właściwie jeszcze przez dwa stulecia (XVI-XVII) kulminujące po raz ostatni z dawną siłą w filozofii Leibniza.
W średniowieczu Harmonia mundi to jedno z głównych pojęć synonimicznych muzyki i muzyczności jako naczelnej zasady istnienia świata; zasady kosmicznej czy kosmologicznej: kosmos poruszał się, krążył, a także brzmiał i dźwięczał muzycznie, według liczbowych praw muzyki - muzyki umysłowej, której muzyka zmysłowa była tylko przejawem. W świadomości intelektualnej średniowiecza muzyka pozostawała w ścisłym związku z matematyką - muzyka była w matematyce, a matematyka w muzyce, muzyka była matematyki strukturalno-brzmieniowym przejawem, formą dźwięczącą liczbowych układów i działań. Matematyczność muzyki jest oczywista i dobrze czytelna w strukturach dźwiękowych (także w notacji) i formach muzyki średniowiecza. Liczbowe są (już!) struktury melodii chorałowych - według zasad jeszcze teorii muzyki starogreckich (co jasno widać z traktatu De musica św. Augustyna). Wyższy stopień tej matematyczności w muzyce przedstawiają formy średniowiecznej wielogłosowości (polifonii): organum, conductus, motet XIII wieku i apogeum kunsztowności i złożenia struktury liczbowej - motet XIV wieku (izorytmiczny).
Jak ludzie ówczesnych średniowiecznych elit umysłowych - tak bardzo wyczuleni na muzykę, mający ją w sobie - godzili tę matematyczną (umysłową) obiektywność muzyki z jej stroną subiektywną - siłą emocjonalnego oddziaływania? A może wcale nie musieli godzić i tylko rozróżniali rozmaite rodzaje i poziomy muzyki (podobnie jak platończycy stopnie piękna)? Muzyka, muzyczność była w centrum świato-odczucia i świato-obrazu wieków średnich. Wnikanie zaś w owo świato-odczucie i ów świato-obraz, wczuwanie się w ową wrażliwość i mentalność sprzed tylu wieków, jej rekonstruowanie przez nas, jest sprawą ogromnie trudną, złożoną i subtelną. Jak bowiem przy takiej "rekonstrukcji" wyłączać, separować, zawieszać naszą własną wrażliwość i odczucie świata; nas, ludzi z końca XX wieku? Powstaje tu sporo frapujących pytań - bez jednoznacznych odpowiedzi. Na przykład: czy dostrzegano wyraźnie, tak jak my dziś dostrzegamy, tę szczególną dwoistość muzyki samej, jej rozdwojenie na: "ścisłą strukturę" i "żywioł" (uczuciowy)?
Może więc to pojęcie muzycznej "harmonii świata" - które dla uczonych, twórców, artystów i w ogóle światłych umysłów średniowiecza znaczyło tak wiele, wynikało bowiem z istoty ich obrazu świata i odczucia rzeczywistości - może kategoria ta, tak niegdyś żywa i światopoglądowa, dla nas jest już tylko pojęciem z dziejów nauki i filozofii, z historii sztuk? Cennym świadectwem stanu wyższej świadomości intelektualnej w tamtej wielkiej epoce dziejów kultury duchowej?
Dla dzisiejszego historyka-paleografa-archiwisty, poruszającego się jedynie w zakresie swojej dziedziny, pojęcie Harmonia mundi pozostanie zapewne tylko przedmiotem pojęciowych klasyfikacji i ewentualnie obiektem badań historycznych. Niczym więcej. Nie będzie jednak nigdy takim dla ludzi, którym historia naszej śródziemnomorskiej kultury - od czasów starogreckich - otwiera liczne i coraz silniej bijące źródła duchowego życia, intelektualnej energii, artystycznej siły.
Dla mnie hasło "Harmonia mundi" dźwięczy żywo, brzmi aktualnie, ożywia wyobraźnię, działa na intelekt, pobudza myśl o muzyce. Otwiera szerokie perspektywy rozważań na temat sensu i istoty muzyki samej.
3. Lecz jak w końcu owa "harmonia" ma się do "świata" w dzisiejszym (filozoficznym?) tego świata pojęciu? Najpierw jednak przypomnijmy, co znaczy w ogóle pojęcie harmonii.
Proporcjonalność, symetria, zgodność, współgranie, współistnienie, współdziałanie; współrozwój: z całostek - w ramach całości, z elementów - w polu struktury, z komponentów - w zakresie formy; doskonałe dopełnienie w wymiarze czasu i przestrzeni. Harmonia w znaczeniu estetycznym jest tajemniczą energią (siłą formy?), dzięki której elementy, komponenty, składniki, cząstki, całostki wiążą się w całości. Tu zresztą samo pojęcie harmonii jest szerokie i zróżnicowane: istnieje harmonia klasyczna doskonałych proporcji, tożsama (synonimiczna) z greckim pojęciem symetrii; to jest pojęciowe centrum, rdzeń pojęcia harmonii; taka harmonia w sztuce (architektura, muzyka, malarstwo, rzeźba), bliska ideałom antycznym, znamienna jest zwłaszcza dla czasów renesansu.
Ale przecież w dziejach sztuk wyróżnić można inne rodzaje harmonijności, dalsze od ideału symetrii doskonałej:
Takie zasadnicze rodzaje formalnej harmonii wyróżnimy przede wszystkim w muzyce, ale przypisać je można także innym sztukom, posługującym się zarówno tworzywem słów i pojęć, jak też kształtów, rysunków i barw. Wszystkim wszakże tak różnym rodzajom harmonii przysługuje jej wspólne pojęcie: duchowej mocy scalającej składniki, elementy, komponenty w estetycznie spójną, sensowną całość.
Jaki jednak sens ma dzisiaj w pojęciu Harmonia mundi to odniesienie do świata? Pytanie wiąże się z kwestią sensu i istnienia muzyki w ogóle, celu jej bytowania w przestrzeni kultury duchowej. A dotyczy ono jednako przeszłości jak i naszego czasu; odnosi się zarówno do muzyki powstałej w przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat - stanowiącej najcenniejszy nasz skarbiec dóbr muzycznych, jak i do tej muzyki, która powstaje aktualnie, muzyki w naszej przytomności tworzonej.
Otóż nie widzę innego sposobu tłumaczenia sensu i uzasadniania celu oraz posłannictwa muzyki, jak tylko w ramach tego światopoglądu - obrazu świata, odczuwania i pojmowania rzeczywistości - którego sednem myślowym jest idealizm obiektywny o genezie platońskiej; postawa wyrastająca z wiary w wyższy porządek rzeczywistości, w porządek transcendentny - w transcendentalia; wiary w dostępną jedynie poznaniu umysłowemu boską sferę idei, do której cała rzeczywistość świata postrzeganego zmysłowo jedynie się odnosi, zbliżając się do niej bądź oddalając, przytwierdzając jej bądź przecząc. Wszak i kultura chrześcijańska w swej filozoficznej osnowie ma zakorzenienie głęboko platońskie, jest religijnym uszczegółowieniem platonizmu.
Pojęcie Harmonia mundi nie odnosi się więc bezpośrednio do tego świata, który staje się, rozpada, by znów się odrodzić - na naszych oczach; świata doraźnych niedoskonałości, skażonego złem, dotkniętego brakiem, z każdą chwilą przemijającego. Harmonia mundi odnosi się natomiast do stałego miernika i wzorca wszelkiej rzeczywistości doraźnej.
W świecie ziemskim, przygodnym, mieszają się ustawicznie dobro i zło, piękno i szpetota, prawda z fałszem, świętość z profanacją świętości. Sztuka jest wielkim pośrednikiem między światem doraźnie rzeczywistym a sferą idei; do tego sprowadza się ostateczny sens i cel sztuki. Piękno, które przecież w takiej obfitości i tak rozmaicie przejawia się w tym świecie, dostępne naszym uszom i oczom, jest najmocniejszym, najbardziej sugestywnym zwiastunem, świadectwem i przejawem świata wyższego, idealnego. Owe przejawy piękna - jako refleksy, prześwity idei - sztuka organizuje w artystycznych formach; pośrednio - przez słowo, kształt, barwę, rysunek, obraz; bezpośrednio - poprzez dźwięki i sekretne więzi oraz proporcje liczbowe między dźwiękami. Muzyka - każda muzyka zasługująca na to miano, nie tylko naszego kręgu ale i innych, bardziej odległych egzotycznych kultur - poprzez swe istnienie i działanie uświadamia nam rzeczywistość wyższej harmonii świata idealnego; do niego to bowiem odnoszą się - powiedzieć można: z niego wynikają - dźwiękowe muzyczne struktury, oparte na układach i konstelacjach liczb. I nie tylko ta muzyka w sposób oczywisty oparta na klasycznej harmonii, muzyka doskonałych proporcji, symetrii - polifonia renesansu, Monteverdi, Mozart - ale i muzyka harmonii i formy "barokowej", "romantycznej", nawet "ekspresjonistycznej". Także więc ta muzyka, której zjawiska i zdarzenia dźwiękowe w swym niepokoju formy zdają się klasycznej harmonii przeczyć; jeśli tylko cały ów niepokój wzburzonej materii przejawia się w ramach spójnej formy - i ta muzyka "romantyczna" czy "ekspresjonistyczna" jest jakimś refleksem Harmoniae mundi.
Takie pojmowanie muzyki (postulatywne) jako harmonii świata było oczywiste w wiekach średnich i w czasach renesansu. Szczególnie zaś poruszającej i nowej wymowy nabrało w krystalizacji nowego stylu i nowej koncepcji muzyki, z początkiem wieku XVII, za sprawą pierwszego geniusza muzyki czasów nowożytnych, Claudio Monteverdiego (1567-1643). Takie neoplatońskie pojmowanie sztuki muzycznej odradza się i kulminuje rewelacyjnie w dziele, które otwiera zupełnie nową epokę w dziejach muzyki - w "baśni muzycznej" (Favola in musica) Orfeusz, pierwszym w dziejach arcydziele dramatu muzycznego.1
BOHDAN POCIEJ, ur. 1933, muzykolog, krytyk muzyczny. Wydał m.in.: Klawesyniści francuscy (1969), Bach - muzyka i wielkość (1972), Idea - dźwięk - forma (1972), Lutosławski a wartość muzyki (1976), Szkice z późnego romantyzmu (1978). Mieszka w Warszawie.
Przypisy:
1. O tych doniosłych dla kultury europejskiej sprawach pisze obszernie Ewa Obniska w swej niedawno wydanej książce o Monteverdim (Claudio Monteverdi, Życie i twórczość, Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej "Stella Maris", Gdańsk 1993); ukazanie się takiej książki u nas stanowi rewelację wydawniczą nie tylko dla miłośników muzyki dawnej. Wspominam o tej pracy tutaj, bo jest to druga z książek wydanych niedawno a wspierających mnie duchowo w moich rozważaniach problemu muzycznej "harmonii świata". Pierwsza, autorstwa Elżbiety Witkowskiej-Zaremba, dotyczyła średniowiecznej teorii muzyki "spekulatywnej" na przykładzie traktatu Johannesa de Muris z XIV wieku.