Wielu z nas coraz częściej zastanawia się i zadaje sobie pytanie dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi? Co się z nami stało? W którym miejscu się zgubiliśmy? Dlaczego ukrywamy najprawdziwszą część siebie i nie postępujemy zgodnie z tym, co rzeczywiście czujemy
stron: 256
format: 130 x 210 mm
ISBN 978-83-7485-194-7
Wielu z nas coraz częściej zastanawia się i zadaje sobie pytanie dlaczego jesteśmy nieszczęśliwy? Co się z nami stało? W którym miejscu się zgubiliśmy? Dlaczego ukrywamy najprawdziwszą część siebie i nie postępujemy zgodnie z tym, co rzeczywiście czujemy i myślimy.
Jakaś niewidzialna siła zmusza nas jednak do dokonania bilansu własnego życia, z którego wynika, że trzeba w końcu coś zmienić.
Co oznacza być sobą i żyć w harmonii z własną najgłębszą naturą? Jakie sygnały ostrzegawcze pojawiają się, kiedy zaczynamy się gubić, rezygnując z siebie? Jakie mechanizmy prowadzą do samounicestwienia? Te właśnie pytania stawia książka, napisana, by pokazać możliwe drogi ku życiu bardziej autentycznemu, dającemu większe poczucie spełnienia.
Refleksje zawarte w tej książce dotyczą ludzi, którzy choć zagubili się to znaleźli siłę do przyjęcia swojej tożsamości, by zacząć prawdziwe życie w zgodzie ze swoją najbardziej autentyczną naturą.
Co oznacza być sobą i żyć w harmonii z własną, najgłębszą naturą? Jakie sygnały ostrzegawcze pojawiają się, kiedy rezygnując z siebie zaczynamy się gubić? Te właśnie pytania stanowią kanwę książki, napisanej, by wskazać potencjalne możliwości wyboru dróg, które prowadzą do życia bardziej autentycznego, dającego większe poczucie spełnienia.
Często to właśnie okoliczności zewnętrzne zmuszają nas do dokonania bilansu własnego życia, z którego wynika, że trzeba w końcu coś zmienić. Zastanawiamy się, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi? Co się z nami stało? W którym miejscu się zgubiliśmy? Zmianę wymusza ból cierpienie człowieka, który z trudem mówi o tym czego pragnie i postępuje wbrew swojej naturze, czuje, że nie żyje pełnią życia, w poszanowaniu własnej tożsamości.
Nieobecni duchem cierpią zamknięci w niewidocznym więzieniu. Duszą się w nim. Przyczyną zniewolenia jest ukrywanie najprawdziwszej części siebie. Nie postępują zgodnie z tym, co rzeczywiście czują i myślą. Utrzymują się na powierzchni życia, bez zaangażowania. Zamiast reżyserować bieg zdarzeń, stoją gdzieś w kulisach, przyglądając się jak widzowie albo marionetki poruszane sznurkami własnych lęków.
Płomień życia jest jednak silny i nie tak łatwo zgasić tożsamość odporną na ataki wroga. Należy wysłuchać jej tajnego planu i przystąpić do niego, przyznając się do najcięższego zarzutu, jaki wobec nas wysuwa, czyli nieświadomej współpracy z tymi, którzy doradzali nam ukrywanie jej lub chcieli ją stłamsić, zamiast wspierać w rozwoju.
Jakie psychologiczne wirusy potrafią naruszyć najgłębsze korzenie zaufania do siebie? Jakie mechanizmy prowadzą do samounicestwienia? Jakie ukryte lęki zmuszają do rezygnacji z siebie?
Refleksje zawarte w tej książce zawdzięczam ludziom, którzy podzielili się ze mną swoim zagubieniem i znaleźli siłę do przyjęcia swojej tożsamości, przezwyciężając paraliżujący strach, który przeszkadzał im być sobą, wyrażać to, co w głębi ducha myślą, i działać z przekonaniem; ludziom, którzy zdecydowali się żyć zgodnie ze swoją najbardziej autentyczną naturą, mówiąc: zaczynam na nowo od siebie.
Często właśnie w kryzysie życie daje nam ostatnią szansę, byśmy nauczyli się żyć bardziej autentycznie; i nigdy nie jest za późno: niektóre róże zakwitają w grudniu. Sekret odnowy polega na usuwaniu kamieni, które przez lata gromadziły się u ujścia źródła życia, tamując je. Żeby poczuć, że żyjemy intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej. Gdy ze źródła popłynie woda, życie rozkwitnie na nowo.
Na początku warto rozróżnić cztery aspekty charakteru: temperament, charakter (we właściwym tego słowa znaczeniu), osobowość i tożsamość. To cztery elementy naszej osobowości, pozamykane jeden w drugim niczym matrioszki. By móc zrozumieć i ocenić siebie i innych, trzeba potrafić je właściwie rozpoznać.
Temperament to ta najmniejsza matrioszka. Składają się na niego cechy charakteru przejawiające się od urodzenia, podlegające często nieprzeniknionym prawom widocznego podobieństwa do któregoś z członków rodziny. Właśnie on jest przyczyną nierzadko całkiem zasadnych obserwacji, że jak to się mówi najmłodsza latorośl wdała się w wuja albo przypomina dziadka.
Temperament to najbardziej ogólne cechy charakteru, na przykład: bycie introwertykiem lub ekstrawertykiem, nieśmiałość albo pewność siebie, uległość albo buntownicze usposobienie. Można go zdefiniować jako głęboką naturę, będącą rezultatem wyłącznie tajemniczej kombinacji czynników dziedzicznych. Jedno dziecko może być żywiołowe nie potrafi usiedzieć w miejscu i ciekawskie, drugie wręcz przeciwnie. U bliźniąt jednojajowych także występują często zasadnicze różnice temperamentu.
Najbardziej zaraźliwym psychologicznym wirusem jest determinizm wychowawczy, oparty na przemilczanym założeniu, że jakość relacji wychowawczej jest jedyną zmienną, która może zaważyć na zachowaniu dzieci, wyznawanych przez nie wartościach i ich udanym życiu. Zakłada, że rodzice nie oddziałują (w sposób oczywisty i znaczący) na dzieci, tylko determinują ich zachowania i życie. W konsekwencji, błędy dzieci i ich złe zachowanie można zawsze wytłumaczyć błędami wychowawczymi rodziców. Współczesna kultura psychologiczna nieustannie oskarża rodziców niemal o każde niewłaściwe zachowania dzieci, dlatego matki żyją w ciągłym lęku.
Dzisiejsza bezrefleksyjna kultura wychowawcza w obliczu każdego problemu stawia pytanie: Gdzie byli rodzice?, nie uwzględniając w najmniejszym stopniu ich zaangażowania i umiejętności wychowawczych, a ponieważ nie ma rodziców idealnych, szybko udaje się znaleźć winnego wystarczy, że mama pracuje cały dzień i wieczorem jest zmęczona i już mamy wyjaśnienie słabych stopni dziecka. Między tymi dwoma sprawami nie zachodzi bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy, ale ta nieprzemyślana uwaga wystarczy, żeby wpuścić do systemu wirusa i obudzić w matce poczucie winy z powodu domniemanego zaniedbywania dziecka. Problemem w tym przypadku nie jest jednak jej brak czasu, tylko owo poczucie winy, które prowadzi do wywierania presji na syna i budowania niezdrowej relacji. Prawda jest taka, że gdyby ten nie zamęczał jej tysiącem wymówek (Tego nie trzeba się uczyć Nie potrafię To już wiem I tak jutro nie będzie pytała ), okazałoby się, że poświęca mu wystarczająco dużo czasu. Determinizm wychowawczy zdaje się jednak zupełnie nie uwzględniać tego czynnika. Bliżej nieokreślone poczucie winy osłabia matkę, zmusza do podjęcia wysiłku, na które dziecko nie ma ochoty, czyli uczenia się za niego i zadręczania historią starożytną, kiedy on bawi się samochodzikami. Jego brak zaangażowania albo dziecięcy spryt (I tak mi się uda ) jest zbyt banalną i nieodpowiednią przyczyną, żeby wyjaśnić słabe stopnie.
Inny przykład: dzieciak spędza popołudnie grając w gry wideo. Na pytanie ojca, czy odrobił lekcję, nie odrywając wzroku od ekranu dopowiada: Mama jeszcze nie wróciła ale to ona ma wrażenie, że popełnia błędy, w czym utwierdzają ją nauczycielki, powtarzając niczym mantrę: Proszę spróbować poświęcać mu więcej czasu! . Powszechnie wiadomo, że dzieci mogą się przykładać do nauki tylko wtedy, gdy rodzice są zrelaksowani i w świetnym humorze, mają dużo wolnego czasu i pieniędzy!
Determinizm wychowawczy zakłada, że przyczyną błędu dziecka zawsze i koniecznie jest jakieś niedopatrzenie rodzica, który powinien rozumieć, przewidywać, zapobiegać, dlatego niepowodzenia pierwszego oznaczają zawsze porażkę wychowawczą drugiego. O związku przyczynowo skutkowym przesądza się a priori. Rodzica zaślepia oczywistość własnej winy, dlatego nikt nie podważa jego odpowiedzialności, a to uniemożliwia właściwą ocenę sytuacji.
By całego losu własnego i dzieci nie składać na karb wychowania, trzeba pamiętać o wrodzonym temperamencie. Założenie, że wszystko zależy od osobistych umiejętności wychowawczych rodzica przy zanikaniu pojęcia temperamentu pozbawia rodziców ochronnej tarczy pojęciowej, która mogłaby im pomóc odróżnić swoją odpowiedzialność od odpowiedzialności dziecka. Tak jakby rodzic był wszechmogący, a wszystko zależało od wychowania. Rzecz jasna, kłam temu zadaje doświadczenie dnia codziennego, ale chyba nikt tego nie dostrzega, co nie zmienia faktu, że każdego dnia rodzic zmuszony jest uznawać granice swojej władzy wychowawczej, kiedy dziecko, na przykład, zaniedbuje obowiązki i nie reaguje na upomnienia i kary.
Zasada determinizmu wychowawczego odbiera rodzicom nadzieję, obarcza nadmierną odpowiedzialnością, budząc lęki i narażając na poczucie osobistej porażki, jeśli dziecko nie spełnia ich oczekiwań. Istnieje różnica pomiędzy rodzicem nadmiernie obarczonym obowiązkami i (właśnie dlatego) zdesperowanym a rodzicem głęboko cierpiącym z powodu błędów dzieci. Cierpienie pierwszego jest niezdrowe, ponieważ podyktowane jest poczuciem winy; w drugim przypadku mamy do czynienia z cierpieniem zdrowym, ponieważ rodzicowi jest naprawdę przykro, ze względu na dziecko. Rezygnując z pojęcia temperamentu, szukamy przyczyn trudności wyłącznie w procesie wychowania, czyli w umiejętnościach rodziców, zapominając o dziecku. Mama zawsze jest pierwszą podejrzaną i oczywiście odpowiedzialną za problemy dziecka. Jeśli już naprawdę niczego nie można jej zarzucić, wina spada na ojca, który za dużo pracuje i zasypia zmęczony na kanapie, nie lubi bawić się Pokemonami i nie jest na bieżąco z ostatnimi zawirowaniami sercowymi dorastającej córki. Oskarża się go o to, że nie wziął dnia wolnego, żeby obejrzeć przedstawienie na zakończenie roku szkolnego, w którym syn grał drzewo w ostatnim rzędzie, a jego rola ogranicza się do codziennego zaharowywania na śmierć, żeby utrzymać rodzinę.
Rodzice idealni nie istnieją, dlatego aż nazbyt łatwo przychodzi nam sprowadzanie wszystkiego do błędów wychowawczych, niesprawiedliwie i niebezpiecznie pomijając temperament dziecka. Dziecko jest uparte? Może to dlatego, że w czasie ciąży przyjmowałam kwas foliowy. Powinnam była bardziej uważać myśli mama, gubiąc się wśród wątpliwości i hipotez uprawdopodobnianych wyłącznie jej własnymi obawami. Ich lawinowe nagromadzenie wynika z niejasnych, właściwych kobietom i matkom przeczuć, prowadzących je nieuchronnie do takiej interpretacji zdarzeń, która pozwoli im obarczyć winą siebie. Z kolei możliwość, że syn odziedziczył temperament po dziadku, jest dla nich zbyt mało przekonująca i wnikliwa, by mogła być prawdziwa, ponieważ zdejmuje z nich brzemię winy.
Każdy psycholog wie, jak trudno przekonać matkę, że w niczym nie zawiniła, jak ciężko pomóc jej w odróżnieniu odpowiedzialności własnej od odpowiedzialności dziecka, a jak łatwo z kolei przekonać, że zawiodła w sprawie fundamentalnej dla jego rozwoju. Ponieważ matki w wyniku pokrętnego, tylko pozornie niesprzecznego rozumowania mają skłonność do przyjmowania na siebie cudzych win. Ustalenie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy niekarmieniem dziecka piersią a jego grymaszeniem przy stole możliwe jest tylko wtedy, gdy tego typu pomysły rodzą się bardziej z poczucia winy niż realnego oglądu rzeczywistości. Skłonność do kłamstwa może potencjalnie mieć związek z rozwodem rodziców, aby jednak to stwierdzić potrzeba w danej sytuacji rzetelnych i przekonujących obserwacji. Interpretacyjne hipotezy zachowania dziecka nie mogą opierać się na strachu. Odwieczna mądrość podpowiadała kobiecie czekającej na księcia ostrożność, by nie pomyliła stukotu kopyt z biciem własnego serca.
Rezygnacja z pojęcia temperamentu doprowadziła do absolutyzacji znaczenia relacji wychowawczych i wyjaśniania zachowań dzieci błędami rodziców. Determinizm wychowawczy zawsze i bez względu na okoliczności przypisuje błąd dziecka brakowi umiejętności wychowawczych rodzica, uznając jego wyłączną odpowiedzialność za zachowania latorośli, jakby wszystko zależało od jego umiejętności, bez względu na wrodzone cechy dziecka i możliwość samostanowienia o sobie. Kategoria temperamentu zniknęła z publicystyki psychologicznej, starannie unika się jej w diagnozie; na próżno też szukać temperamentu w zawiłych wyjaśnieniach dotyczących zachowań dzieci. Przetrwał on jednak po cichu w ludowym zdrowym rozsądku, który nie przestał odwoływać się do materii, z której jesteśmy utkani i związanych z nią aluzji do natury konkretnej osoby i jej esencjonalnych cech, wytyczających nieprzekraczalną granicę możliwości zmiany siebie.
Rezygnując z temperamentu pozbawiamy rozum interpretacyjnego światła. Osąd rzeczywistości staje się wówczas mało realny, ponieważ niektóre cechy dzieci poprzedzają potencjalne błędy wychowawcze rodziców i można je było zaobserwować zanim jeszcze tata i mama mogliby zbłądzić. Zdrowy rozsądek zawsze podpowiadał rodzicom, że temperament może być pomocny w wytłumaczeniu niektórych postaw dzieci. Rodzice często mówią: Mam dwoje dzieci, ale można by pomyśleć, że wcale nie są rodzeństwem, ponieważ zachowują się zupełnie inaczej . Kiedy na przykład rodzice okazują sobie niewinnie czułość, pierworodny jest poirytowany i zazdrosny, i zamyka się w swoim pokoju, a jego czteroletnia siostrzyczka bije radośnie brawo wołając: Jeszcze, jeszcze! Gdy na plaży woda morska obmywa dzieciom stopy, jedno zaczyna desperacko płakać, jakby ktoś je śmiertelnie obraził, tymczasem jego brata bliźniaka trzeba przytrzymywać, żeby nie rzucił się do wody w ubraniu. Jeden chowa urazy na długo, drugi otrząsa się od razu i zachowuje jak gdyby nigdy nic. Jedno dziecko może być posłuszne, podczas gdy drugie jest uparte i nieustępliwe. Syn może na przykład ulegać zakusom ojca, który po separacji próbuje kupić dzieci nieustannie obsypując je prezentami, tymczasem siostra zrezygnuje z pieniędzy, ubrań i drogich wakacji, ponieważ zachowanie rodzica jej się nie podoba.
Dzieci diametralnie różnią się od siebie. Przyczyną tych różnic mogą być wyłącznie wrodzone cechy, oprogramowanie, w które zostaliśmy wyposażeni już w chwili poczęcia.
opr. ab/ab