Słynne hasło "Stop przemocy" dotyczy nie tylko sytuacji, gdy "zupa była za słona", ale jest to także przeciwstawienie się agresji słownej: "Nie chcę, abyś tak do mnie mówił"
Słynne hasło „Stop przemocy” nie dotyczy tylko sytuacji, gdy „zupa była za słona”. „Stop przemocy” to także powiedzenie: Nie chcę, żebyś tak do mnie mówił, to boli, nie zgadzam się na takie traktowanie.
Przeczytałam kiedyś takie zdanie: „Rany zadane słowem mogą się goić dłużej niż sińce”. Prawda to czy fałsz?
A ja z kolei trafiłam na stare porzekadło mówiące, że słowo przecież nie zabija. Kompletnie się z nim nie zgadzam. Podpisuję się natomiast pod stwierdzeniem, że słowo, wypowiedziane w nieodpowiednim momencie, jest w stanie upokorzyć, a nawet zabić w białych rękawiczkach.
Przemoc werbalna to problem dotyczący wyłącznie rodzin patologicznych? Takie mamy pierwsze skojarzenie.
Myśląc w ten sposób, pozwalamy sobie na zignorowanie tego, co się dzieje w tak zwanych normalnych rodzinach.
A nie dzieje się w nich dobrze?
Bywa różnie. Dziś w ogóle obowiązuje duża tolerancja i duże przyzwolenie na używanie słów, wyrażeń lub zdań, które gdzieś pod spodem upokarzają, poniżają drugiego.
I nie ma pani na myśli wyłącznie wulgarnych epitetów?
Przemoc słowna, wpisująca się w szersze pojęcie przemocy psychicznej, przybiera różne formy. To mogą być wulgaryzmy, ale także bardziej subtelne komunikaty. Natomiast łączy je cel, którym jest wykazanie władzy nad drugą osobą, poniżenie jej, sprowadzenie do parteru po to, żeby tę osobę wykorzystać czy użyć. Albo — w przypadku relacji między rodzicami a dziećmi — żeby tę osobę wychować. Rodzice są dla dziecka wszechpotężnymi władcami świata i w wielu domach obowiązuje coś, co ja nazywam czarną pedagogiką — dziecko trzeba skruszyć, zmusić do posłuszeństwa, skłonić do tego, by było grzeczne, a idąc dalej, żeby mieściło się w ramach zakreślonych przez rodziców. A idąc jeszcze dalej, żeby realizowało ich pomysł na życie, a nie własny. To jest zamach na godność osobistą małego człowieka.
Syn odrabia lekcje, nie potrafi rozwiązać zadania z matematyki, więc ojciec motywuje go pohukiwaniem: Ty idioto, ty matole! To też jest zamach na godność dziecka? Użycie wobec niego przemocy?
Oczywiście, że tak, ale w opisanej przez panią sytuacji łatwo to zauważyć. Natomiast komunikaty w stylu: „Nie poradzisz sobie z tym, a musisz dostać piątkę, więc ja zrobię zadanie za ciebie”, już nam się nie kojarzą z przemocą.
A są nią?
W słowie „przemoc” jest zawarte działanie przeciwko mocy i przeciwko potencjałowi, które znajdują się w człowieku. Jeśli dziecko wiele razy słyszy, że nie umie, nie da rady, że ktoś zrobi coś lepiej, to mamy tu do czynienia z bardzo ukrytym, ale skutecznym pozbawianiem go wewnętrznej siły. Te teksty są dalekie od brzydkich słów, które trzeba by wykropkować, ale wpisują się w sposób wychowania podskórnie niszczący młodego człowieka.
Większość rodziców powiedziałaby pewnie, że postępują w ten sposób, ponieważ troszczą się o swoje dziecko.
Nadopiekuńczość też może być formą przemocy. Mam trzydziestoparoletnią pacjentkę, która została zaopiekowana, a właściwie zawłaszczona przez rodziców do tego stopnia, że dziś kompletnie nie radzi sobie w życiu, nie potrafi uwierzyć ani w siebie, ani w swój potencjał.
Przemoc słowna często kryje się tam, gdzie niekoniecznie byśmy się jej spodziewali — pod płaszczem krytyki, lekceważenia, złośliwości, a nawet żartów.
W żartach w zawoalowany sposób mówimy to, co bardzo chcemy przekazać, ale za co nie chcemy wziąć odpowiedzialności. Inteligentne żarty i złośliwości na temat drugiej osoby generalnie są towarzysko pożądane, ale jeśli mają na celu poniżenie czy upokorzenie kogoś, ocierają się o przemoc. Podobnie zresztą jak przypinanie komuś etykietki czy stawianie diagnoz na jego temat. Często się to odbywa w bardzo radosnej atmosferze, jednak samego zainteresowanego na pewno boli.
Jak mogę rozpoznać, czy w skierowanym do mnie komunikacie czai się przemoc?
Jeśli ktoś panią uderzy...
...to odczuwam fizyczny, czyli namacalny ból.
A kiedy ktoś panią upokorzy słowem, to panią boli czy nie?
Pewnie, że boli, chociaż w niektórych sytuacjach próbuję to ukryć.
Gdy stajemy się ofiarami przemocy fizycznej, trudniej nam się obronić przed bólem. Natomiast przemoc słowna pozwala nam zrobić kilka rzeczy, żeby bolało nas mniej. Można się na przykład od razu roześmiać, obrócić usłyszany komunikat w żart, puścić go mimochodem. Co nie zmienia faktu, że jeśli skierowane przeciwko nam słowo miało nas osłabić, poniżyć albo upokorzyć, to ból będzie tu naturalną reakcją.
Zdarzają się czasem sytuacje, gdy ktoś nie atakuje wprost, tylko mówi coś, po czym czuję się nieswojo albo mam ochotę się schować, chociaż nie do końca wiem, dlaczego.
Pyta mnie pani w tej chwili o to, czy zaufać swojemu odczuciu. Ale to pani jest jedyną osobą na świecie, która wie, co tak naprawdę czuje. Oczywiście, może pani podważyć swój ból, uznać, że nie powinno panią boleć, bo powiedział to ktoś, kto na pewno nie chciał pani skrzywdzić. Ale wtedy zajmie się pani intencjami tej drugiej osoby. Jeśli jednak zajmie się pani sobą, to wyraźnie zobaczy pani swój ból. W takich sytuacjach — choć to wymaga odwagi i czasem bywa ryzykowne — warto zapytać wprost: Co masz na myśli? O co ci chodzi? Czuję się nieswojo z tym, co do mnie mówisz.
A jeśli usłyszę: Wymyślasz, jesteś przewrażliwiona, robisz z igły widły?
Odpowiedź jest podobna: Czy ma pani łyknąć czyjś tekst na swój temat, czy jednak, znając swoją wrażliwość, zaufać sobie? Poza tym komunikat „jesteś przewrażliwiona” to nic innego jak powiedzenie: Jesteś za słaba, żeby wytrzymać moją uwagę.
Czyli mój rozmówca po raz kolejny we mnie uderza.
Udowadniając w białych rękawiczkach swoją wyższość nad panią. A teraz ja zadam pani pytanie, pani Aniu. Gdyby usłyszała pani komunikat: „Jesteś za słaba, żeby wytrzymać mój tekst”, co miałaby pani ochotę zrobić?
Raczej posłuchałabym swoich odczuć i odpowiedziała: Znam siebie, dlatego uważam, że się mylisz. Ale mogłabym też odpłacić pięknym za nadobne i wypalić coś nieprzyjemnego.
Czyli obroniłaby się pani przez atak, który również zakłada użycie przemocy. Skoro jednak ma pani w sobie energię do obrony, to może warto ją spożytkować w inny sposób?
W jaki?
Słynne hasło „Stop przemocy” nie dotyczy tylko sytuacji, gdy „zupa była za słona”. „Stop przemocy” to także powiedzenie: Nie chcę, żebyś tak do mnie mówił, to boli, nie życzę sobie tego, nie zgadzam się na takie traktowanie.
Czy stać na takie komunikaty osoby, które już zostały osłabione przez przemocowy związek? Wyobrażam sobie, że z czasem coraz trudniej się bronić.
Tak się dzieje w małżeństwach, w których dochodzi do bardzo trudnego uwikłania między ofiarą a sprawcą. Ofiara nie ma już siły i wydaje się jej, że jest bezradna. Sprawca jeszcze utwierdza ją w tym przekonaniu, powtarzając: Beze mnie sobie nie poradzisz; ja dużo zarabiam, a ty nawet nie skończyłaś studiów itd. Ale to nieprawda, że z takiej sytuacji nie ma wyjścia. Ofiara musi się tylko odważyć i poszukać pomocy na zewnątrz. Wtedy może odbudować w sobie siłę i powiedzieć przemocy „stop”, niekiedy nawet rozstając się ze współmałżonkiem. W niektórych przypadkach takie rozwiązanie jest nieuniknione.
Niestety, ofiary wpadają czasem w błędne koło i jeśli np. kobieta kochała i nadal kocha męża, to potrafi zrobić ze swojego cierpienia misję i będzie się poświęcać dla dobra tego małżeństwa czy dla dobra dzieci.
W Kościele można niekiedy usłyszeć: Jeśli masz trudnego współmałżonka, to widocznie taki człowiek jest ci potrzebny do uświęcenia. Tego typu komunikaty tylko utwierdzają ofiary w przekonaniu, że poświęcenie się jest słuszną drogą.
Spotykam w swojej pracy osoby doświadczające przemocy, które nazywają to dźwiganiem krzyża. I z jednej strony jest w tym rozumowaniu pewna logika, ale z drugiej strony jej nie ma. Bo czasem większym trudem i krzyżem będzie skonfrontowanie sprawcy przemocy z tym, co robi, i kochanie go dalej, niż przyjmowanie kolejnych ciosów; większym trudem i krzyżem będzie dla ofiary nazwanie rzeczy po imieniu i przeciwstawienie się przemocy, niż pełnienie swojej misji.
Pewna kobieta napisała na forum internetowym: „Jestem zamknięta w zbroi od 25 lat, i to jest straszne, ale wśród znajomych (nielicznych) i rodziny jesteśmy wzorowym małżeństwem. Tak to wygląda”. Czy osoby z zewnątrz mogą rozpoznać po jakichś symptomach, że w tym małżeństwie, w tej rodzinie dochodzi do przemocy werbalnej?
Trudne pytanie, ponieważ układ małżeński ze swojej natury jest terytorium delikatnym i dość hermetycznym. A jeśli, dodatkowo, mamy do czynienia ze związkiem przemocowym, sprawca bardzo dba o to, żeby nic nie wydostawało się na zewnątrz. W skrajnych przypadkach nie chce nawet wypuszczać ofiary z domu. Dochodzi wtedy do jej całkowitego zawłaszczenia i odcięcia nie tylko od źródeł zewnętrznej pomocy, ale w ogóle od myślenia, że jest tej pomocy warta. Zdarza się nie tak rzadko, że ofiary za układ, w którym się znalazły, obwiniają same siebie. Natomiast jeśli zacytowana przez panią kobieta zdecydowała się opisać swoją sytuację, to pojawia się jakieś światełko w tunelu, ponieważ w ten sposób zaczyna szukać pomocy.
Czy ofiarą przemocy w związku może się stać osoba z tak zwanego normalnego domu? Usłyszałam kiedyś: Nigdy bym nie przypuszczała, że w coś takiego wejdę.
Ale cóż to znaczy ta normalna rodzina? Trzeba by się przyjrzeć, jak wyglądał dom tej osoby, jak wyglądały jej relacje z mężczyznami, dlaczego dała się uwieść takiemu właśnie mężczyźnie, co ją w nim pociągało? To są ważne pytania, które trzeba sobie zadać.
Bo co człowiek, to historia?
Oczywiście. Każdy z nas nosi w sobie pokłady złości, agresji, niechęci. Inaczej mówiąc, każdy ma swoją ciemną stronę. Problem zaczyna się wtedy, kiedy ktoś nie nauczył się wyrażać tych emocji w sposób nieraniący innych, czyli w sposób kulturalny. Są osoby mniej lub bardziej impulsywne i tym bardziej impulsywnym trudniej radzić sobie z uczuciami — one chciałyby je natychmiast wyładować.
Czy zdarza się, że małżeństwo — do któregoś momentu zgodne, udane — zamienia się pod wpływem kryzysu w związek przemocowy? Czy raczej dochodzi wtedy do głosu coś, co dało się przewidzieć od początku?
Bywa i tak, i tak. Poznając rodziny każdego ze współmałżonków i ich samych, łatwo sobie wyobrazić, że tam może dojść do przemocy. Są też małżeństwa bardzo kulturalnych i grzecznych ludzi, którzy w białych rękawiczkach poniżają i zawłaszczają się nawzajem. Jednak umówmy się, również w normalnych rodzinach i małżeństwach, kiedy dochodzi do kłótni — a daj, Panie Boże, żeby dochodziło, bo według mnie żadne małżeństwo bez wypracowywania konstruktywnego sposobu kłócenia się nie będzie święte — to w czasie tej kłótni może dojść do zachowań przemocowych.
Gdzie leży w takim razie granica, której nie powinniśmy przekraczać?
No właśnie. Czy ją wyznacza sąsiad, który powie: Zadzwoniłem na policję i zaraz przyjedzie radiowóz? Czy może dzieci, które wychodzą na klatkę, bo nie są w stanie wytrzymać tego, co się dzieje w domu? Bardzo trudno to ocenić, bo przy pewnym poziomie intensywnych emocji może dochodzić do krzyku, a nawet do przepychanek. Oczywiście, oby nie dochodziło.
Jak temu zapobiec?
Nauczyć się mówić na co dzień i wprost o tym, co przeżywamy, co nas boli, co nam się nie podoba i — z drugiej strony — nauczyć się przyjmować takie komunikaty. Nauczyć się mówić „stop”, czyli na przykład: Nie życzę sobie, żebyś mnie tak traktował, nie będę w ten sposób rozmawiać. Tłumione emocje się kumulują, a potem, z byle powodu, wybucha nawałnica. Bardzo często nawet nie do końca wiadomo, o co tak naprawdę poszło.
Jeżeli małżonkowie uświadamiają sobie, że dzieje się między nimi coś niedobrego, to następnym krokiem powinna być terapia?
To zależy. Czasem para, zaniepokojona sytuacją, zaczyna ze sobą rozmawiać i to wystarcza. Można też skorzystać z różnych spotkań małżeńskich prowadzonych przez Kościół, podczas których uczestnicy nie tylko czytają Pismo Święte i słuchają księdza, ale także analizują to, co się dzieje w ich związku. Więc nie wszyscy muszą się udać na terapię. A jeśli już to zrobią, części z nich wystarczy konsultacja małżeńska, która poprzedza terapię i która pozwala zobaczyć, co się kryje pod tymi wyzwiskami czy upokorzeniami. Zwykle są to głębokie i zadawnione sprawy, przemilczane z lęku o trwałość małżeństwa czy o dobro dzieci.
Sytuacja, kiedy para wspólnie idzie na terapię, byłaby pewnie optymalna, ale często ten krok podejmuje tylko jedno ze współmałżonków. To dobre rozwiązanie?
Dla tej osoby na pewno dobre. I zwykle tą, która chce pójść na terapię, jest ofiara szukająca pomocy. Jednak z mojego doświadczenia wynika, że z ofiarami przemocy pracuje się bardzo trudno.
Z czego to wynika?
Z tego, że one są uzależnione od pewnego sposobu życia i nawet kiedy zaczynają odbudowywać własną siłę, własny potencjał i mogłyby coś zrobić ze swoim małżeństwem, to ostatecznie się wycofują. Znowu działa tu błędne koło przemocowego związku. Kiedy sprawca widzi, że ofiara rośnie w siłę, to wtedy funduje jej drugi miesiąc miodowy, powtórkę z cudownych lat, i ona mięknie. Nakłada się na to jeszcze poczucie winy, o którym już wcześniej wspominałam. Dlatego ofiara, szukając pomocy, jednocześnie gdzieś podskórnie mocno wierzy w to, że gdyby ona była inna, to współmałżonek też inaczej by się zachowywał. Jeśli ofiara nie przepracuje tego poczucia winy, nie może otwarcie stanąć wobec przemocy i w pewnym momencie wraca na te same tory.
Ofiara, czyli kobieta?
To stereotyp. Z mojego doświadczenia wynika, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety są gotowi do tego, by traktować współmałżonka przemocowo. I chociaż spotkałam się z małżeństwem, w którym żona bije męża, to generalnie kobiety częściej dopuszczają się przemocy, o jakiej rozmawiamy — zawoalowanej, w białych rękawiczkach. Weźmy choćby pantoflarza.
Przedmiot tylu żartów.
A tu nie ma się z czego śmiać, ponieważ pantoflarz to też ofiara przemocy. Określamy przecież w ten sposób mężczyznę, który jest notorycznie kastrowany przez silną kobietę, pozbawiany sprawczości i wpływu na ich wspólne życie. To złe traktowanie przybiera różne formy — np. wyśmiewania, lekceważenia czy wytykania, że mężczyzna za mało zarabia albo że nie nadaje się na ojca rodziny.
Jak widać, przemoc — w znaczeniu wykazywania swojej wyższości czy władzy poprzez poniżenie drugiej osoby i odbieranie jej godności — możemy napotkać w wielu, nawet nieoczekiwanych, momentach i sytuacjach. |
LENA WOJDAN — psycholog, absolwentka UW, certyfikowany psychoterapeuta Europejskiego Stowarzyszenia Psychoterapii (EAP) i Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Ukończyła czteroletnie szkolenie w zakresie psychoterapii w Laboratorium Psychoedukacji oraz w podejściu ISTDP (Krótkoterminowa Intensywna Psychoterapia Psychodynamiczna). Współpracuje z ośrodkiem „Odwaga” w Lublinie. Prowadzi psychoterapię indywidualną i grupową. Mieszka w Warszawie.
opr. mg/mg