O dialogu międzyreligijnym
Księże profesorze, na czym polega dialog międzyreligijny?
Tego ciągle się uczymy. Sama propozycja dialogu międzyreligijnego pojawiła się w Kościele czterdzieści lat temu. Została oi cjalnie przedstawiona przez papieża Pawła VI w encyklice Ecclesiam Tuam. Dialog w tym czasie był już pojęciem zgłębionym przez i filozofów i obecnym w relacjach międzynarodowych. Ludzie żyjący po II wojnie światowej, mający w pamięci eksterminację Żydów, zrzucenie bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki oraz wyścig zbrojeń, uzmysłowili sobie, że grozi im zagłada, jeśli mocarstwa nie dojdą ze sobą do porozumienia. Słowo "dialog" stało się nośne. We wspomnianej encyklice, pisanej między drugą a trzecią sesją Soboru Watykańskiego II, Paweł VI pragnąc uporządkować nieco jego obrady, zaproponował zajęcie się identyfikacją, określeniem Kościoła: po pierwsze, od wewnątrz (ad intra) - czym Kościół jest sam w sobie i po drugie, na zewnątrz (ad extra), czyli jak powinna wyglądać jego relacja ze światem. Papież uznał, że Kościół powinien otworzyć się na dialog. Wyróżnił przy tym kręgi dialogu, stopniując je według tego, co jest wspólne i co dzieli.
Przypominają się tutaj nakreślone przez sobór kręgi przynależności do Kościoła...
Kręgi dialogu są z nimi związane. Pierwszy, najwęższy obejmuje Kościół katolicki. Dialog -w tym wypadku w pełni wiary i teologii - jest tu możliwy, gdyż Kościół jest wewnątrz siebie pluralistyczny, choćby dlatego, że składa się z mężczyzn i kobiet, z duchownych i świeckich, z zakonników i osób niekonsekrowanych, z przedstawicieli wielu narodów i różnych kultur. Dialog jest potrzebny, żeby zachować jedność w różnorodności. Kościół ma być odblaskiem Trójjedynego Boga na ziemi, a Boskie Osoby są w nieustannym dialogu miłości - jeżeli oczywiście nasze słowa potrafią jakoś oddać tę rzeczywistość. Dialog powinien więc istnieć również wewnątrz Kościoła.
Drugi krąg także obejmuje chrześcijan, ale jest to już dialog ekumeniczny, trzeci - inne religie, a ostatni, najszerszy - wszystkich ludzi dobrej woli, nawet tych, którzy nie znają Boga w ogóle.
Paweł VI widział więc jakąś postawę bliskości wyróżniającą wszystkich ludzi religijnych i uważał, że dialog z nimi jest bardziej realny niż z przedstawicielami świata niereligijnego, a nawet zwalczającego religię. Przypomnijmy, że mówił o tym w okresie wojującego ateizmu w krajach Związku Radzieckiego i Chin Ludowych. Myśl tę kontynuował Karol Wojtyła, najpierw jako kardynał, później jako papież Jan Paweł II. Podszedł jednak do tego problemu jako filozof, etyk. Zajął się tym tematem już w 1972 r. w książce "U podstaw odnowy", przygotowując program synodu archidiecezji krakowskiej w oparciu o teksty soborowe. Zauważył przy tym, że przed dialogiem aktualnym, czyli samym aktem dialogu, tam gdzie narosło wiele wrogości i uprzedzeń, jak w przypadku różnych religii, potrzebna jest faza wstępna, przygotowująca klimat rozmowy. Jest to - jak mówił - faza dialogu potencjalnego.
Jak ten potencjalny dialog rozumieć?
To wyzbycie się wzajemnej niechęci i stworzenie klimatu zaufania, przyjaźni. Już Platon zauważył, że bez przyjaźni dialog jest niemożliwy. Tym mocniej takie przekonanie obecne jest w chrześcijaństwie. W dziedzinie międzyreligijnej Jan Paweł II budował ten pierwszy etap dialogu potencjalnego. Początki dialogu ekumenicznego były stworzone przed nim i za jego pontyikatu można już było prowadzić rozmowy, które zaowocowały konkretnymi porozumieniami, np. wspólną z luteranami deklaracją o usprawiedliwieniu. Jeśli chodzi natomiast o rozmowy z innymi religiami, w XX w. proces ten nie wyszedł lub prawie nie wyszedł poza fazę łamania barier, budowania klimatu zaufania.
Jan Paweł II prowadził wiele rozmów z przywódcami religijnymi, ale toczyły się one przeważnie w zamkniętym gronie, czasem nawet w cztery oczy. Ich treść poznamy być może za lat kilkadziesiąt, po otwarciu odpowiednich archiwów watykańskich, ale treść wielu innych rozmów, kto wie, czy nie najważniejszych, a zwłaszcza ich atmosferę, mamy szansę poznać najwcześniej w przyszłym świecie. Na forum publicznym byliśmy świadkami jedynie wymiany przemówień, a tego nie można raczej nazwać dialogiem w sensie ścisłym.
Ale były przecież bardzo ważne gesty...
Były oczywiście i gesty. Najbardziej znanym jest wspólna modlitwa w Asyżu, 27 października 1986 r. Na zaproszenie Jana Pawła II przybyło wówczas czterdzieści siedem delegacji reprezentujących główne wyznania chrześcijańskie i trzynaście innych religii. Wśród gości był zarówno Dalajlama, sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów, a także pewien 95-letni kapłan afrykański, który po raz pierwszy przy tej okazji opuścił święty las swego plemienia w pobliżu Togoville.Założenie, które towarzyszyło organizacji tego spotkania, było następujące: jeśli krąg ludzi religijnych ma jakieś swoje specificum - jak twierdził Paweł VI - to trzeba go poszukać. Jan Paweł II uznał, że jest nim pokój. Uważał, że człowiek religijny, który wierzy, że pokój jest Bożym darem, jest w stanie uczynić dla jego zachowania o wiele więcej niż osoba niereligijna.
Papież starał się odnaleźć także jakieś inne, wspólne dla ludzi wszystkich religii, wartości, które mogłyby ułatwić to spotkanie. I znalazł. Okazały się nimi: post, pielgrzymka i modlitwa.
Post wyrażał, po pierwsze, pamięć o cierpieniach, jakie przyniosły i nadal przynoszą ludzkości wojny, po drugie, solidarność z milionami ofiar głodu. Pielgrzymowanie było okazją do refleksji nad drogą, którą podąża ludzka rodzina. Modlitwa, stanowiąca dla Jana Pawła II najistotniejszy sens spotkania, zakładała postawę nawrócenia, próbę wyrażenia "komunikacji z Mocą" i "pogłębienie naszego wyczucia Ostatecznej Rzeczywistości".Tak więc od rana aż do wieczornej agapy przywódcy religijni uczestniczący w spotkaniu nic nie jedli. Wszyscy też skądś przybyli - papież umyślnie nie wybrał na spotkanie Rzymu, czy Watykanu, aby samemu być także pielgrzymem. Oprócz modlitw prowadzonych oddzielnie, w tym samym czasie w różnych punktach Asyżu, odbył się również "finał", w którym przedstawiciele różnych religii wychodzili na forum i, gdy wszyscy inni ich słuchali, zanosili modły według własnej tradycji i rytuału.
Na zakończenie Jan Paweł II wygłosił przemówienie, w którym tłumaczył, jak rozumie sens tego spotkania. Określił go jako początek pewnej drogi, na której religie będą "wędrować obok siebie w posłuszeństwie głosowi Ducha, tak, jak On je prowadzi".
Sądzi Ksiądz, że obecny papież, Benedykt XVI, będzie dalej szedł tą drogą?
Trudno mi przewidzieć działania Benedykta XVI. W Kościele dokonują się różne zwroty, akcentowane są raz jedne elementy nauczania, raz drugie. Mogę natomiast powiedzieć, że Jan Paweł II podczas drugiego spotkania w Asyżu w 2002 r., mimo wszystkich słów krytyki, jakie spotkały go za ten pierwszy gest, z niczego się nie wycofał. Co więcej, poszedł krok dalej. W przypadku pierwszego spotkania trudno było jeszcze mówić o dialogu, sytuacja ta uległa jednak zmianie w czasie drugiego. Przedstawiciele kilku religii prezentowali wówczas, jak w ich tradycji religijnej przedstawia się kwestia pokoju i wojny. Przypomnijmy, że działo się to po wydarzeniach z 11 września 2001 r. To było jakby powiedzenie "A". Dialog zaczyna się właśnie od tego, że chcemy poznać, co myśli drugi, chcemy go wysłuchać.
Należy przypomnieć, że w Kościele takie spotkania trwały bez udziału papieża przez wiele lat, podtrzymywane przez Wspólnotę św. Idziego. Odbywały się co roku w różnych miejscach, oczywiście mniej nagłośniane i z mniejszą liczbą uczestników, znajdując jednak zrozumienie wśród przedstawicieli innych religii. Trudno powiedzieć w ilu, bo nie uczestniczyły w nich wszystkie odłamy islamu, judaizmu, hinduizmu czy buddyzmu, ale wielu przywódców uważało je za gest, który otwiera, buduje, pogłębia.
Wspominał Ksiądz o trzech filarach spotkania w Asyżu: pielgrzymce, poście i modlitwie. Mówi się także, że dialog będzie możliwy, kiedy zostaną spełnione inne warunki: nie będziemy rezygnować z prawdy, ale jeszcze bardziej będziemy w nią wnikać, jednocześnie będziemy przyjmować własne ograniczenia jej rozumienia i zachowywać krytyczną postawę wobec własnych przekonań.
Pielgrzymka, post i modlitwa to szukanie wspólnej płaszczyzny, wzajemnego zrozumienia. To jest specyfika treściowa. Natomiast to, o czym mówicie, to bardziej metodyka. Ona dotyczy każdego dialogu, między ludźmi, społecznościami, a także religiami.
I w tym nurcie u Jana Pawła II możemy znaleźć wiele kroków, które przygotowywały na dialog, np. oczyszczenie pamięci Kościoła, podjęte przed jubileuszem 2000 r. Jeżeli nie zrobi się tych pierwszych kroków, trudno będzie wykonać następne, pojawią się rozczarowania.
Czy takim rozczarowaniem nie były gwałtowne reakcje muzułmanów, po wykładzie Benedykta XVI w Ratyzbonie?
To był wykład wewnętrzny, akademicki. Nie był pomyślany jako krok w dialogu międzyreligijnym. Tę burzę spowodowała raczej straszliwa niedyskrecja dzisiejszego świata, w którym wszystko toczy się publicznie.
Trzeba pamiętać, że dialog religijny, jakkolwiek trudny, jest jeszcze trudniejszy tam, gdzie religia jest mocno związana z całym kontekstem społecznym. Tak jest z islamem, trudno w jego przypadku rozróżnić sferę społeczną i polityczną od religijnej. Wydaje się, że to sprzężenie należy do jego istoty. Islam to teokracja. Tak przynajmniej wygląda z zewnątrz, ale żeby dowiedzieć się jak to jest naprawdę, trzeba by pewnie spytać samych muzułmanów.
Jeden z katolickich teologów stwierdził, że trudno mówić o dialogu międzyreligijnym z muzułmanami, bo byłby on jedynie bezowocną wymianą idei, opowiadaniem sobie tego, w co wierzymy.
Wiadomo, że dopóki islam pozostanie islamem, nie uzna bóstwa Chrystusa, i że, dopóki chrześcijaństwo pozostanie chrześcijaństwem, tego bóstwa się nie wyrzeknie. Mimo to warto rozmawiać, choćby dlatego, że można się w ten sposób wiele nauczyć. Na podstawie tego, w jaki sposób muzułmanie troszczą się o propagowanie Koranu, można nauczyć się, jak upowszechniać wiedzę biblijną. Słuchając tego, co wyznawcy islamu mówią o sobie, o swojej wierze, można lepiej zrozumieć to, w co tak naprawdę wierzymy i dlaczego nie możemy przyjąć tego lub tamtego z ich przekonań.
A nie chodzi o to, by wypracować jakieś wspólne stanowisko teologiczne?
Nie mylmy dialogu z negocjacjami. Niedawno usłyszałem bardzo trafne spostrzeżenie: "W negocjacjach chodzi o dobro wspólne, które można osiągnąć za cenę kompromisu, w dialogu - o prawdę, a tu na kompromis nie ma miejsca". Dlatego wcale nie jest takie oczywiste, że dzięki dialogowi dogadamy się z żydami i muzułmanami co do tego, kim jest Jezus, i za sto lat podpiszemy wspólną deklarację wiary. Jak to będzie naprawdę, tego nie wie nikt. Stawiamy dopiero pierwsze kroczki.
Jak więc taki dialog powinien wyglądać w praktyce?
Przede wszystkim należy zejść z poziomu abstrakcyjnego na poziom ludzi, którzy ze sobą rozmawiają. Trzeba jednak odróżnić dialog religii od dialogu wyznawców. Bez dialogu wyznawców, którzy ze sobą żyją, nie zbuduje się trwałego dialogu religii. Potrzebny jest tutaj zarówno dialog praktyczny - dialog świadectwa, budowanie wspólnych dzieł, jak i dialog teoretyczny, teologiczny. Oba należy budować równolegle, z zachowaniem odpowiednich proporcji. Doświadczenia ekumeniczne pokazały, że nie wolno zaniedbywać żadnej z tych dróg. Dwa razy w historii katolicy dogadywali się "na szczycie" z prawosławnymi, uzgadniali wspólne stanowiska, ale ponieważ duchowieństwo i lud nie szli za tymi uzgodnieniami, nic z tego nie wynikało.
Taka nieudana unia z prawosławiem miała miejsce podczas Soboru Florenckiego w 1439 r.1
Właśnie. Przyspieszanie procesu dialogu, nawet wtedy, gdy chodzi o szlachetne cele, na nic się nie zda.
A czy muzułmanie chcą dialogu?
Wydaje się bowiem, że tylko ci żyjący w krajach, w których stanowią mniejszość. Natomiast tam, gdzie są grupą dominującą, np. na Bliskim Wschodzie czy w północnej Afryce, temat ten podejmowany jest rzadko, co więcej, los chrześcijan bywa tam bardzo ciężki.
Tak, ale mimo to Karol de Foucauld stawiał w Algierii pierwsze kroki na drodze do dialogu...
Przez swoją obecność, towarzyszącą, życzliwą. Podobnie czynią siostry sercanki pracujące w od lat w Libii. Czasem jest im trudno, bo nie widzą żadnych owoców, ale są dla muzułmanów świadectwem, że chrześcijanie to też dobrzy ludzie. Arabowie mówią o nich: "Szkoda, że nie przyjmują Koranu, bo takie dobre są za życia, a po śmierci pójdą do piekła".
Czy dialog nie kłóci się z wezwaniem: "idźcie na świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu"?
To ciekawy temat. Jan Paweł II był przekonany że nie, że w ogóle nie może być mowy o misji, jeżeli nie ma dialogu. To wynik rozumienia Soboru Watykańskiego II, który nauczał, że prawda musi być zaakceptowana w wolności. Nie możemy jej nikomu narzucać. Jeśli sprawimy, że ludzie przestaną się bać, że czegoś od nich chcemy, że jesteśmy interesowni (a to niezwykle trudne, bo w każdym z nas tkwi pragnienie zobaczenia rezultatu starań), jeżeli szczerze zostawimy nawracanie Panu Bogu, to wystarczy pomagać ludziom stawać się lepszymi. Bóg na pewno znajdzie sobie do nich drogę. Wtedy, jeżeli będą chcieć, niech do nas przychodzą, czemu nie. Nie można powiedzieć: "Nie przychodź tu, bo to będzie kiepsko wyglądało dla dialogu". Trudno: "Chcesz się u nas ochrzcić? Proszę bardzo".
Nie uważa Ksiądz, że prowadząc dialog, powinniśmy uznać, że inne religie też mają w sobie coś z objawienia? Czy zaprzeczając temu, nie mówimy: "To my mamy prawdę. Dostosujcie się do nas"?
Dialog jest możliwy przy założeniu, że wszyscy jesteśmy jakoś ograniczeni wobec Boga, że żaden z nas, choć może reprezentować prawdę absolutną, w pełni jej nie wyczerpał ani nie wyczerpie, nie wyczerpie jej także jego wspólnota. My wierzymy, że prawda, gdziekolwiek się znajduje, jest prawdą pochodzącą od Ducha Świętego, a objawioną przez Jezusa Chrystusa. To jest przestrzeń, w której możemy się spotykać.
Niektórzy azjatyccy teologowie próbowali jednak tak przeformułować pojęcie objawienia, aby stało się one bliższe ludziom tamtego kręgu kulturowego. Mówili o obecności Ducha Świętego w innych religiach...
Nie można niczego robić w pośpiechu. Bóg skłania świat do dialogu, nie możemy już żyć na odizolowanych wyspach, ale trzeba w niego wkładać jak najwięcej miłości i cierpliwości, a nie wołać: "Rozwiązałem, znalazłem!". Bo to nieprawda.
Dialog to skomplikowany proces. Paradoksalnie, niekoniecznie łatwiej rozmawiać z religiami bliższymi nam doktrynalnie. Dużo szybciej można nieraz stworzyć relację przyjaźni z buddystą niż np. z muzułmaninem, który w sferze doktrynalnej czerpie z dziedzictwa judaizmu i chrześcijaństwa.
Jak to możliwe?
Ponieważ postawa wewnętrzna buddysty, swoista asceza, jest dużo bliższa w wielu elementach temu, co ceni chrześcijaństwo. Bliższy jest świat wartości, które są niezbędne do rozpoczęcia dialogu.
Różnice pojawiają się czasem w najmniej oczekiwanych momentach. Przykładowo, dla chrześcijaństwa, które wyrosło na gruncie filozoii greckiej, niezwykle ważne jest, by "zrozumieć", co Bóg chciał nam powiedzieć. Okazuje się jednak, że dla najbliższego nam judaizmu, to wcale takie ważne już nie jest. Tam najważniejsze pytanie brzmi: "Jak żyć?". Mamy wspólny Pięcioksiąg, ale czym innym jest on dla nas, chrześcijan, a czym innym dla żydów. Dla nas jest to jakiś początek proroctw, które zmierzają ku Jezusowi, oni cały wymiar prorocki Tory traktują marginalnie. Dla żydów najważniejsze jest to, by wydobyć z niej przykazania - nakazy i zakazy - które będą mieć zastosowanie w praktycznym życiu, i wyprowadzić z nich odpowiedź na każdą trudność moralną. Stąd tych 613 przykazań.
Jak więc wygląda sprawa dialogu z judaizmem?
To najbardziej typowe laboratorium dialogu.
Dlaczego?
Upraszczając: z innymi chrześcijanami łączy nas doktrynalnie więcej niż dzieli, z innymi religiami - na odwrót. Z żydami, jeśli tak można powiedzieć, jest: pół na pół. Bardzo istotne są wspólne przekonania zbudowane na Biblii i idei Boga jako Stwórcy świata oraz na idei grzesznego człowieka przez Niego prowadzonego. Jednocześnie istnieje problem rozumienia postaci Jezusa z Nazaretu i jego miejsca w historii zbawienia. To jest przykład tego, że owszem, mamy na czym budować, ale wiadomo, że są problemy, których po ludzku nie rozwiążemy.
Bardzo trudnym elementem dialogu z żydami jest sprawa przeszłości.
Pojawia się problem narosłych w ciągu wieków wzajemnych uprzedzeń, a nawet nienawiści. Rzeczywiście żydzi przez długi czas byli w świecie zbudowanym przez chrześcijan traktowani jak gorsza kategoria ludzi. Ale teraz, kiedy już przestali nimi być, dalej się za takich uważają. Dlatego robią wszystko, żeby przekonać świat, że są mocni, ważni...i sami przyczyniają się do tworzenia mitu, że są wszędzie i że wszystko mogą. Przeszłość będzie jeszcze długo ciążyła nad naszymi relacjami, ale miejmy nadzieję, że będzie się oddalać, a nowe rany nie powstaną.
Na pewno ze strony katolików i protestantów zrobiono wiele, by niechęci wobec żydów nie motywować religijnie.
A ze strony judaizmu?
Wygląda to różnie. Są dwa główne miejsca ważne dla żydów: USA i Izrael. Amerykę stworzyli ludzie, którym, także ze względów religijnych, było na Starym Kontynencie za ciasno. Znajdowali sobie na prerii jakiś kawałek ziemi i żyli po swojemu (np. Amisze). Cała kultura amerykańska dąży do tego, żeby ludzie mogli żyć obok siebie i nawzajem się tolerować. To świat otwarty. Żydzi w Ameryce nie czują się zagrożeni, więc pojawiają się z ich strony gesty dialogu z chrześcijaństwem (deklaracja Dabru Emet). Natomiast w Izraelu, chociaż są postrzegani i przedstawiani jako "panowie sytuacji", tak naprawdę boją się islamu. A człowiek, dopóki się boi, dopóty nie włączy się w dialog. W związku z sytuacją społeczną żydzi nie mają tam też możliwości, by przyjrzeć się chrześcijanom, bo wyznawcy Chrystusa stanowią w Ziemi Świętej niewielki procent ludności.
Czy jest jakaś szansa na dialog między żydami a muzułmanami?
Na razie nie. W otwartych amerykańskich środowiskach żydowskich reakcja na próbę podjęcia tematu islamu jest bardzo emocjonalna. Myślę jednak, że potrzebę tego dialogu będą z kolei bardziej odczuwać żydzi z Izraela - to moja hipoteza. Teoretycznie postawa dialogu między judaizmem a islamem stwarza większe możliwości porozumienia, przynajmniej na początku, niż dialog chrześcijańsko-żydowski czy chrześcijańsko-muzułmański. Żydzi i muzułmanie mają wspólną platformę porozumienia: ścisły monoteizm i przekonanie, że w życiu najważniejsze jest praktykowanie woli Bożej w oparciu o przykazania. Problem leży w interpretacji tych praw.
Warto byłoby zacząć rozmawiać "w trójkącie", ale to potęguje problemy i komplikuje sprawę. Okazuje się, że na jego poszczególnych bokach o dialog jest łatwiej niż wewnątrz.
Można odnieść wrażenie, że dialog międzyreligijny to poniekąd nasza, katolicka inicjatywa, którą staramy się rozpropagować wśród innych.
I to jest tak naprawdę jeden z podstawowych argumentów apologetycznych za prawdziwością chrześcijaństwa. Można powiedzieć, że - paradoksalnie - ta religia, która do końca wytrwa w dialogu, jest prawdziwa, najbardziej konsekwentnie propaguje bowiem boską agape, wzajemną miłość. Chrześcijaństwo, jeżeli chce być sobą, na dialog jest skazane.
Ks. prof. dr hab. Łukasz Kamykowski, teolog, dziekan Wydziału Teologicznego PAT w Krakowie, Dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Ekumenii i Dialogu PAT
.opr. aw/aw