Burka dla Europy

Paryż spłynął krwią, a świat zatrzymał się przerażony absurdem okrucieństwa. Winny jest jeden: islam. Czy rzeczywiście? Jak powinniśmy zareagować na atak szaleńców?

Burka dla Europy

Paryż spłynął krwią, a świat zatrzymał się przerażony absurdem okrucieństwa. Winny jest jeden: islam. Czy rzeczywiście? Jak powinniśmy zareagować na atak szaleńców?

We wrześniu miałam okazję wziąć udział w spotkaniu teologów poświęconym islamowi. Głos zabierali tam ludzie studiujący islam teoretycznie, ale także znający biegle języki arabskie i Koran, wyjeżdżający do krajów islamu i badający życie muzułmanów, często przyjmujący gościnę w ich domach i przyjaźniący się z nimi. Żaden z nich — księży katolickich — islamem nie straszył. Żaden przed nim nie ostrzegał. Dla nich oczywiste było, że między islamem a terroryzmem nie można stawiać znaku równości: podobnie jak znaku równości nie można postawić między chrześcijaństwem a IRA, terrorystyczną organizacją, mającą na sumieniu ataki bombowe w centrach brytyjskich miast w latach 80.

Islamski faszyzm

Najważniejszym być może owocem tamtego spotkania było zrozumienie, że jednego islamu nie ma. Ks. prof. Krzysztof Kościelniak, dyrektor Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, mówił, że zadał sobie kiedyś trud zestawienia wszystkich prawd islamu i zaznaczenia, które z nich są kwestionowane przez poszczególne, często zwalczające się wzajemnie odłamy tej religii. Co się okazało? Nie ma ani jednej (!!!) prawdy, która byłaby przyjmowana przez wszystkie grupy, mieszczące się w ramach islamu. Nawet prawda o tym, że Bóg jest jeden, jest w jednej z nich kwestionowana. To, co dla nas wydaje się groźnym, jednorodnym tworem pełnym przemocy, w rzeczywistości jest bardziej ogólnym pojęciem, do którego przyznać się może każdy, komu jedna czy dwie prawdy przydać się mogą do realizacji swoich celów.

Tym, co najbardziej nas przeraża i co prowadzi ludzi do tego, by z imieniem Allaha na ustach strzelać do niewinnych ludzi lub wysadzać się w powietrze, jest przede wszystkim jeden z odłamów islamu, wahabizm.

Wahabizm to ekstremum — radykalny powrót do źródeł. Gdyby chcieć przetłumaczyć to na chrześcijańskie realia, musielibyśmy wszyscy nie tylko chodzić w sandałach jak Jezus i bez grosza przy duszy, bo On przecież kazał wszystko rozdać ubogim, ale też nie oglądać telewizji, bo Jezus przecież jej nie oglądał, nie słuchać muzyki, bo nigdzie w Ewangelii nie jest napisane, że On jej słuchał. Wahabici za podstawę swojej wiary uznają Koran i hadisy (spisane słowa lub czyny Mahometa), ale interpretują je wszystkie dosłownie. Odłam ten zrodził się dopiero na początku XVIII w., jest więc prawie tysiąc lat młodszy od całego islamu. Jego zwolennicy nie lubią współczesnego świata i jego innowacji technologicznych (co nie przeszkadza im wykorzystywać ich do przeprowadzania zamachów), irytuje ich odwrót od dawnych norm, są przekonani o wyższości islamu nad innymi religiami i dążą do tego, by inne religie zdominował. Francis Fukuyama, znany amerykański politolog, nazywa wahabizm „islamskim faszyzmem”, co być może nie do końca jest zgodne z definicją faszyzmu, ale pozwala nam dobrze zobaczyć proporcje: wahabici są takimi muzułmanami, jakimi chrześcijanami byli niemieccy naziści w czasie II wojny światowej.

Wnioski, które bolą

Jakie z tego wnioski dla nas? Przynajmniej dwa i oba bolesne. Pierwszy jest taki: jakkolwiek strach zaciemnia nam obraz, nie wolno nam uznać, że zamknięcie granic jest rozwiązaniem problemu. Wśród uchodźców są również chrześcijanie. Wśród uchodźców są muzułmanie, którym nie w głowie zabijanie kogokolwiek, ale którzy sami dość mają przemocy we własnym kraju. Jedni i drudzy są dziś w takiej samej sytuacji jak mieszkańcy Paryża: tyle że świat się od nich odwraca i nazywa ich terrorystami. Oczywiście wiemy już, że wśród uchodźców są również terroryści. Ale czy to znaczy, że jako chrześcijanie jesteśmy usprawiedliwieni z odrzucenia tego, co mówił Jezus: „byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie?”. Czy jako chrześcijanie możemy odmówić pomocy tym, którzy z terroryzmem nie mają nic wspólnego — tylko dlatego, że gdzieś między nimi próbują przedostać się do Europy fundamentalistyczni szaleńcy? Nie wiem, ale boję się, że Jezus może wymagać od nas trochę więcej wyobraźni i znalezienia rozwiązań lepszych niż mur na granicy.

Wniosek drugi jest równie trudny. Wyznawcom wahabizmu ostatecznie wcale nie chodzi o to, żebyśmy się bali. Nie chodzi im nawet o to, żeby wyrżnąć w pień całą Europę. Nie — oni chcą, by Europa była muzułmańska. Chcą, żebyśmy nałożyli burki i wyznali, że nie ma Boga nad Allaha, a Mahomet jest naszym prorokiem. Żeby Koran zastąpił narodowe konstytucje i wszystkie inne prawa. Żeby Koran stał się podstawą tworzenia programów w szkołach. Do tego dążą i będą dążyć, a krew na ulicach Paryża i strach w całej Europie jest tylko środkiem do osiągnięcia — za jakiś czas — tego celu.

Natura nie znosi pustki

Kilka godzin po masakrze w Paryżu tamtejszy rysownik Joann Sfar napisał: „Przyjaciele z całego świata. Dziękujemy wam za #prayforparis, ale nie potrzeba nam teraz więcej religii. Naszą wiarą jest muzyka! Pocałunki! Życie! Szampan i zabawa! #ParisisaboutLife (ang. w Paryżu chodzi o to, żeby żyć)”. To pokazuje, jak bardzo Francuzi nie rozumieją, co tak naprawdę się dzieje. „Wolność, równość, braterstwo” pozbawione Boga ewoluowały w „Muzyka, pocałunki, szampan”, a to nie jest w stanie przeciwstawić się żadnej ideologii. Jeśli przybywający do Europy nie znajdą w niej wartości — nie mają z czym się integrować i wprowadzają własne. Mówił o tym kiedyś były prezydent Francji, Nikolas Sarkozy, przyznając: „Za bardzo koncentrowaliśmy się na tożsamości osoby, która do nas przyjeżdża, zamiast na tożsamości kraju, który udziela jej gościny”.

Dziś płacze Paryż, płacze Francja, płacze cała Europa. Płaczemy razem z Paryżem, bo trudno nie płakać nad taką tragedią, nad śmiercią ludzi, nad okrucieństwem, cierpieniem. Płacząc jednak musimy być świadomi, że sami sobie zgotowaliśmy ten los. Że świat bez Boga nie istniał i nigdy istnieć nie będzie. Jeśli — jak chce Francja — wypchniemy z Niego Boga, który jest Miłosiernym Ojcem, dającym zbawienie w ofierze swojego Syna Jezusa Chrystusa, jego miejsce zajmie Allah, niesiony przez ludzi z kałasznikowami w dłoniach i bombami pod kurtką. 

Nasze katakumby

Być może na koniec wypadałoby zacytować papieża albo jakiegoś mądrego teologa. Ja jednak zacytuję kogoś zupełnie innego: niemiecką kanclerz Angelę Merkel, która we wrześniu tego roku dość kategorycznie wypowiedziała się na temat spotkania kultur. „Boicie się islamizacji? Zacznijcie chodzić do kościoła. Krzewmy dziś ponownie tradycję, by chodzić na nabożeństwa i trzymać się Biblii. Wszyscy mamy szansę, by przyznawać się do naszej religii, o ile ją tylko praktykujemy i w nią wierzymy. Miejmy odwagę powiedzieć, że jesteśmy chrześcijanami”. To pewnie nie sprawi, że sytuacja cudownie się rozwiąże — bo wcale nie chodzi o to, by czekać na Boży cud. Bóg cud zdziała, jeśli sam będzie chciał. Bardziej niż o cud chodzi o naszą tożsamość, o naszą świadomość, o naszą siłę, o to, jaką kulturę stworzymy. Polska przetrwała pod zaborami, bo jej wiara była silna. Gdyby dziś przyszło nam — uchowaj nas, Boże! — przez sto lat funkcjonować pod jarzmem muzułmańskim, ile chrześcijaństwa w nas zostanie? Czy nasze dzieci są przez nas przygotowane do tego, by wytrwać mimo wszystko, choćby trzeba było im wrócić do katakumb? Czy wychowaliśmy ich do męstwa w wyznawaniu wiary, czy do świętego spokoju przy muzyce i francuskich pocałunkach?

Zadbajmy o naszą tożsamość, bo to jedyna droga. Cudu nie będzie, ale być może będziemy mieli przynajmniej jakąś szansę.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama