O celebracji świąt
Betlejemska szopka pozostaje na obrzeżach wieczerzy wigilijnej, podobnie jak narodziny Jezusa dokonały się na obrzeżach miasta Betlejem. Wcielenie zastaje nas niegotowymi. Niegotowa była Maria w chwili Zwiastowania, niegotowy był Józef, kiedy dowiedział się o tej sprawie. W gruncie rzeczy zasiadający do wigilijnej wieczerzy Polacy, wierzący i oczekujący na Wcielenie, powtarzają w swoim rycie ten właśnie mityczny scenariusz: bycia niegotowymi wobec tajemnicy.
Po co człowiekowi rytuały? Wydaje się, że to pojęcie wiąże się nierozerwalnie z tym okresem naszej cywilizacji, który świat Zachodu ma już za sobą. Rytuał pozwalał oswajać siły przyrody, zrozumieć potęgę otaczającego świata, rytuał wprowadzał porządek w świat zastany i sprawiał, że człowiek mógł poczuć się w tym obcym świecie jak u siebie. Czy te potrzeby, w czasach rozwoju nauki, powszechnego dostępu do edukacji i rozwijających się z każdym dniem technologii, nie zostały zaspokojone? A jeśli nie, to czy rytuały potrafią dać nam to, czego od nich oczekujemy?
Wprawdzie wielu badaczy kultury powtarza tezy o nieusuwalności rytuałów z naszego życia, jednak dziś potoczne rozumienie tego słowa wskazuje na te elementy obrzędów, które nie są ani najważniejsze, ani też — z perspektywy współczesnego człowieka — atrakcyjne. Rytuał to coś archaicznego, coś powtarzalnego, coś spełnianego bezrozumnie, „bo tak każe tradycja”. Tymczasem my wolimy nowoczesne zamiast staroświeckiego, ciągłą nowość zamiast nudnego powtarzania, wreszcie podporządkowanie życia człowiekowi, a nie jakimś niezrozumiałym, pozbawionym dla nas sensu formom zachowań.
Takie rozumienie nie ułatwia sprawy, gdyż nie dociera ono do sedna tego, czym rytuał jest. Warto sięgnąć do jego podstawowych sensów, by móc odpowiedzieć na pytanie, czy jest jeszcze dla niego miejsce w naszym życiu. Filozofowie religii i religioznawcy zauważają współistnienie dwóch płaszczyzn: mitu i rytuału. Mit jest dla rytuału scenariuszem, wedle mitu rytuał jest odprawiany. W kulturach pierwotnych mit uobecniał się tylko w rycie.
My znamy mity jako opracowane literacko opowieści, często uładzone, przetworzone i uporządkowane wedle kryteriów niemających nic wspólnego z myśleniem mitologicznym. Jednak w tych wspólnotach, gdzie mity były lub nadal pozostają żywe, pojawiają się one nie tyle w opowieściach, ile w żywych rytuałach. Według Mircei Eliadego wszystkie mity są mitami o początkach. Jak powstał świat, człowiek, skąd się wzięło zło, jak powstały rośliny, uprawa zbóż, społeczności ludzkie itd. Ryt jest więc w pewnym sensie przypomnieniem tych wydarzeń, przypomnieniem początków. Jednak to nie jest tylko pamiątka, wspomnienie. Ryt przywraca ów szczególny czas, w którym początki się wydarzały. One nie należą do porządku czasu linearnego. Początki wydarzyły się in illo tempore, „w owym czasie”. Ten czas jest czasem świętym, gdyż w nim ukonstytuował się cały kosmos. A rytuał, który owe mity uobecnia, na nowo stwarza ten czas szczególny. Po co wracać do początków? Po to, by rozumieć to, co się dzieje teraz, ale także po to, by móc żyć zgodnie z prawami świata, które zostały in illo tempore ustanowione. Mity to historie święte, wzorce rzeczywistości. Jeśli człowiek poważnie traktuje swoje życie w świecie, powinien zakorzenić się w tych wzorcach.
Według Polinezyjczyków Bóg Io stworzył świat, wypowiadając słowa i oddzielając niebo od ziemi. Ten mit kosmogoniczny jest dla nich scenariuszem wszelkich rytuałów, które mają jakiś związek ze stwarzaniem, a więc spełnianych przy zapładnianiu niepłodnej macicy, oświecaniu ducha i ciała, pocieszaniu starców w mroku ich starości, a także wspieraniu pokonanych wojowników, którzy pogrążyli się w rozpaczy. Rozdzielenie światła od ciemności, ziemi od nieba okazuje się uniwersalnym kluczem do wielu sytuacji codziennego życia, pozornie oderwanych od pierwotnego rdzenia mitycznego.
Uobecnienie mitu w obrzędzie stwarza na nowo czas początków, święty czas, kiedy bóg Io stworzył świat. Myślenie mitologiczne posługuje się bardzo szczególnym rozumieniem czasu, pozornie trudnym do uchwycenia dla nas, żyjących w czasie „liniowym”. Ten czas kolisty wyrasta z doświadczenia natury jako rzeczywistości ciągle powracającej, odnawiającej dawne formy. Ten wieczny powrót tego samego można zauważyć w dwóch porządkach. Pierwszy to kalendarz przyrody: wiosną przyroda budzi się do życia, wszystko kwitnie, potem w lecie wydaje owoce, wreszcie jesienią obumiera, by na zimę zastygnąć: drzewa tracą liście, soki przestają krążyć, dzień jest coraz krótszy. Jednak ta śmierć natury jest tylko pozorna, gdyż po zimie nadchodzi wiosna i cały cykl rozpoczyna się na nowo. Dla społeczności rolniczych ten kalendarz był niezwykle istotny, gdyż organizował całe życie. Kolejnym fazom — witania życia, radości z plonów czy wreszcie zamierania żywotności przyrody — towarzyszyły złożone obrzędy, które przeprowadzały wspólnotę przez te kosmiczne etapy. Drugi cykl to cykl ludzkiego życia: narodziny, wesele i śmierć. Wprawdzie w wymiarze jednostkowym niepowtarzalne, ale dla wspólnoty każde życie rozwijało się wedle tego samego scenariusza. I właśnie dlatego, że każdy człowiek musiał samodzielnie przez te etapy przejść, niejako na własną rękę, wspólnota wypracowała zespół obrzędów, który przez te węzłowe punkty każdego przeprowadzał.
Wydaje się, że chrześcijaństwo, poprzez linearną historię zbawienia, zerwało z czasem kolistym: dzieje zbawienia wydarzyły się przecież w historii, a nie w mitycznych początkach. Jednak podstawowe ryty chrześcijaństwa temu przeczą. Istnieją chrzest, ślub i pogrzeb, a więc rytuały przejścia. Indywidualny człowiek przechodzi przez te same fundamentalne zmiany ludzkiego statusu: od niebycia do życia, od życia jednostkowego do życia w małżeństwie, które ma przekazywać życie, wreszcie od życia do śmierci. Pomiędzy tymi etapami jest dziwny czas zawieszenia, w którym poprzedni etap już nie obowiązuje, a nowy jeszcze nie został ugruntowany. Rytuał pozwala przejść przez ten czas niedookreślenia.
Przywracanie owego illud tempus jest też cały czas obecne w żywej liturgii Kościoła. Gdy kapłan podczas Eucharystii wypowiada słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy, to nie jest to tylko wspomnienie, okolicznościowa opowieść przypominająca wydarzenia sprzed dwudziestu wieków. To się dzieje tu i teraz, chleb staje się Ciałem, a wino Krwią za każdym razem, kiedy Kościół sprawuje ofiarę. To przywracanie czasu świętego jest również wyraźnie powtórzone w orędziu paschalnym. Śpiewany podczas liturgii Wielkiej Soboty Exsultet mówi o tej nocy — nocy, podczas której wierni gromadzą się w kościołach — że jest to ta sama noc, podczas której Chrystus skruszył więzy śmierci; i jednocześnie ta sama, podczas której Bóg wyprowadził lud Izraela z niewoli egipskiej. Nie taka sama, nie podobna do niej poprzez przypomnienie, ale ta sama. Dla wiernych to się dzieje tu i teraz.
Kiedy rzucimy okiem na mapę ceremonii Polaków, okaże się, że te dwa wymiary mitologiczne: cykl odradzania się przyrody i cykl życia ludzkiego, są w nich ciągle obecne. Wprawdzie niektóre formy świętowań zmieniły swoje pierwotne funkcje, lecz nadal są rytualnie obchodzone. Chrzest, komunia święta, ślub czy pogrzeb to obrzędy powiązane z chrześcijańską drogą człowieka. Widać wyraźnie — choćby na przykładzie pierwszej komunii — silne rozbudowanie elementu świeckiego, który demonstruje raczej prestiż i status majątkowy rodziców dziecka pierwszokomunijnego, niż radość z uczestniczenia w tajemnicy Eucharystii. Do tego porządku kościelnego dochodzi ponadto wiele rytów czysto świeckich: ryty inicjacyjne takie jak studniówka lub bal absolwentów, czy celebrowane z wielką pompą wesela, które niewiele mają wspólnego z sakramentalnym wymiarem małżeństwa.
Istnieje też w polskim kalendarzu szereg świeckich ceremonii innego rodzaju, które przypominają o wspólnocie narodowej i jej fundamentach. Święta narodowe odwołują się do ważnych dla Polaków wydarzeń, pokazują drogę i wartości, które z perspektywy życia narodu powinny być dla jednostki istotne: patriotyzm, bohaterstwo, poświęcenie, honor, męstwo. I choć odbywają się często w połączeniu z rytami katolickimi (msze za ojczyznę, modlitwy kapelanów itd.), podstawową formą obrzędowości jest ceremoniał wojskowy: defilady, apele, musztry itd.
Jednak kalendarz głównych polskich świętowań współgra z logiką roku liturgicznego. Są zatem święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc, poprzedzające je okresy postu i przygotowania, są święta maryjne i Wszystkich Świętych. Jednocześnie widać, że wszystkie z wymienionych świąt zespoliły się z innymi tradycjami, które dziś stają się coraz mniej czytelne. Wielkanoc — obok potężnego bagażu liturgii Wielkiego Tygodnia — przejęła ryty wynikające z kalendarza przyrody: obyczaj dzielenia się jajkiem, symbolem odradzającego się na wiosnę życia, obyczaj dekorowania domów i stołów wielkanocnych baziami itd. wyraźnie pokazuje, jak nakładają się na siebie różne tradycje. Główne święto maryjne — obchodzone 15 sierpnia Wniebowzięcie — jest w powszechnej świadomości świętem Matki Boskiej Zielnej, połączonym poprzez święcenie plonów z tradycjami dożynkowymi. Z kolei 1 listopada, mimo oficjalnej nazwy, nie jest dla Polaków dniem jakiegoś szczególnego nabożeństwa dla społeczności świętych, lecz świętem zmarłych. Wtedy nawiedza się groby bliskich, a nie relikwie i sarkofagi świętych Kościoła. Ryty 1 listopada wyraźnie akcentują ten dzień jako dzień zaduszny.
Szczególnym świętem jest Boże Narodzenie. O ile Wielkanoc podstawowe formy obrzędowe zawiera w liturgii Triduum Paschalnego, a świeckie obrzędy — śniadanie wielkanocne, śmigus-dyngus — stanowią do niego dodatek, o tyle świętowanie Bożego Narodzenia wypracowało sobie szczególną formę rytualną, jaką jest wieczerza wigilijna. Można wskazać oczywiście wiele innych towarzyszących tym świętom obrzędów i obyczajów: kolędowanie, jasełka, pochody kolędników, budowanie szopek i różne formy lokalne, pielęgnowane zwłaszcza w regionach wiejskich. Jednak to wieczerza wigilijna zajmuje w tym czasie miejsce szczególne.
Wyraźnie różni się ona od wszystkich posiłków spożywanych podczas całego roku. Jej jadłospis jest ustalony, z reguły nie podlega istotnym modyfikacjom. Ma ona w Polsce charakter postny, a do tego większość potraw wigilijnych gości na polskich stołach tylko w ten jeden wieczór. Rozbudowana forma tej wieczerzy — szczególna liczba dań, wykraczająca poza ramy zwykłej kolacji, do tego uroczysty charakter tej wieczerzy czynią z niej wydarzenie szczególne. Wigilię poprzedzają rozmaite przygotowania: pieczołowite przyrządzanie potraw, ubieranie choinki, stawianie w pomieszczeniu, gdzie odbędzie się wieczerza, symbolicznej choćby szopki wskazującej na wydarzenie narodzin Jezusa w Betlejem, świąteczne nakrycie stołu, które kulminuje przygotowania. Wreszcie pora rozpoczęcia wieczerzy ma symboliczny wymiar: domownicy czekają na pierwszą gwiazdkę, która z jednej strony wskazuje, że noc Narodzenia Pańskiego już się rozpoczęła, a z drugiej — przywołuje znak gwiazdy betlejemskiej, która jaśniała nad stajenką i była przewodniczką trzech magów.
W wielu domach pod obrus wsuwa się siano, choć dla wielu osób, zwłaszcza wychowanych i mieszkających w mieście, jest to obyczaj nieczytelny, gdyż ściśle powiązany z kulturą wsi i rolnictwem. Na wsiach siano spod obrusu albo dawano do zjedzenia zwierzętom gospodarczym, albo wsuwano między źdźbła wschodzącej oziminy. W każdym przypadku była to czynność magiczna, mająca zapewnić urodzaj i dobrobyt w gospodarstwie.
Przy wigilijnym stole pozostawia się puste nakrycie, co dziś tłumaczy się jako otwartość na przyjęcie niespodziewanego gościa, a co kiedyś było symbolem łączności świata żywych ze światem umarłych. Na wigilię zaproszone były również dusze czyśćcowe, dla których przygotowywano i symboliczne nakrycie, i szczególne potrawy: miód, mak, ziarna pszenicy — to wszystko są składniki wyraźnie powiązane z kultem zmarłych. Widać więc, że niektóre rytuały tracą dla współczesnych sens. Za to pojawiają się inne — takie jak choćby rozbudowany obyczaj obdarowywania się prezentami, który nawiązuje do symboliki wieczerzy jako daru — a stare zyskują nowe sensy, nadawane przez ludzi, którzy chcą na swój sposób zrozumieć odziedziczone przez tradycję zachowania.
W niektórych domach wieczerzę poprzedza lektura fragmentu Ewangelii o narodzinach Jezusa. Natomiast chyba wszędzie rodzina, zanim zasiądzie do stołu, łamie się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego najlepszego. Ten obyczaj — który wbrew pozorom w kulturze polskiej nie narodził się wśród szlachty czy chłopów, tylko wpierw zaczął funkcjonować wśród mieszczan — kojarzy wieczerzę wigilijną z obrzędami Paschy. Wieczerza w oczekiwaniu na ważne wydarzenie, które dokona się nocą, rytualny zestaw potraw, wreszcie niekwaszone ciasto — to wszystko wpisuje wigilię w szerszy kontekst.
W najgłębszym zamyśle wieczerza wigilijna jest czasem podniosłego oczekiwania na wydarzenie Wcielenia. Po skończonej wigilii i rozdaniu prezentów często (choć coraz rzadziej) następuje kolędowanie w rodzinnym gronie i nocna droga na pasterkę, mszę sprawowaną tradycyjnie o północy. Wieczerza ma więc być przygotowaniem do tego jednego wydarzenia: do narodzin Jezusa w Betlejem, które — już w rycie kościelnym — przywoływane jest podczas pasterki. Tu jednak pojawiają się pytania. W jakiej mierze ta rozbudowana, przez wielu Polaków ceniona obrzędowość wigilijna przygotowuje do cudu Wcielenia? Często zatroskanie o przyrządzenie potraw, zmęczenie towarzyszące kilkudniowym przygotowaniom, wreszcie sama wieczerza, która nasyca każdego, często to wszystko staje się dominantą całego wieczoru, a nie skromnym przygotowaniem na najważniejsze.
Dla wielu Polaków wymiar religijny ulatuje, co można oczywiście tłumaczyć laicyzacją i wieloma procesami, które zachodzą we współczesnych społeczeństwach. Mimo to celebrują oni wigilię, która staje się samowystarczalnym świętem rodziny. Dla wielu rodzin jest to być może jedyna podczas całego roku okazja, by się wspólnie i uroczyście zebrać przy stole, dla wielu trud łamania się opłatkiem z bliskimi jest może szansą na naprawienie relacji rodzinnych lub choćby wyrażenie dobrej woli w tym kierunku. Szopka przedstawiająca Marię i Józefa pochylonych nad niemowlęciem złożonym w żłobie staje się symbolem tego nowego sensu wigilijnej wieczerzy. Być może za kilkadziesiąt lat wielu niewierzących już Polaków nadal będzie celebrowało wieczerzę wigilijną przy choince i szopce właśnie jako szczególne, przejęte z dziedzictwem tradycji świeckie święto rodziny.
Jednak wśród wielu wierzących celebracja świąt pozostawia pewien niedosyt. Kryje się za nim pewne oczekiwanie względem rytuału, który miałby otwierać na tajemnicę, przeprowadzać z czasu świeckiego w święty, pomagać w doświadczeniu sacrum. Zamiast tego zostają sterty talerzy, wspomnienie smaku wigilijnych potraw i znalezione pod choinką prezenty. Wcielenie pozostaje gdzieś na marginesie tej scenerii. Czy spodziewanie się, że w czasach współczesnych, w świecie odczarowanym, rytuał może mieć taką moc, nie jest jakimś naiwnym roszczeniem? Czy oczekiwanie, że świecki w gruncie rzeczy obrzęd stanie się liturgią, nie jest pragnieniem, które nie może zostać zaspokojone? Nie wiemy, jak ten aspekt wieczoru wigilijnego był doświadczany przed wiekami. Możemy podejrzewać, że ludzie przeżywali go głębiej i prawdziwiej. Ale to tylko podejrzenia.
Problem tkwi zatem po trosze w szczególnej sytuacji naszych czasów, gdzie sacrum i sfera religijna nie organizują już całej przestrzeni naszego życia. Ale chyba istotniejszym aspektem całej sprawy jest radykalna wyjątkowość dziejów Zbawienia. Wcielenie łamie porządek świata, Wcielenie wprowadza w świat tajemnicę, którą można ujmować tylko antynomiami: Bóg-człowiek, moc truchleje, ogień krzepnie, blask ciemnieje. W Betlejem wydarzyło się coś, co mimo wspaniałości dogmatu chalcedońskiego nieskończenie przerasta nasze myślenie, naszą możliwość pojmowania. Co to znaczy, że Bóg stał się człowiekiem, że Jezus z Nazaretu był w pełni i Bogiem, i człowiekiem?
Funkcją rytuału jest oswojenie świata. Dzięki obrzędom świat natury staje się do pewnego stopnia zrozumiały, a człowiek jakoś potrafi nad nim zapanować. Wcielenie natomiast przekracza porządek natury. I Wcielenie, i celebrowane w Wielkanoc Zmartwychwstanie to te szczególne wydarzenia, których znaczenia nie da się ani sprowadzić do praw świata natury, ani oswoić rytuałem.
Słynny 119 fragment z Heraklita w interpretacji Heideggera brzmi: miejscem zamieszkiwania jest dla człowieka przestrzeń otwarta na uobecnienie się Boga (Tego, którego oswoić nie można). Ten paradoks — to, co oswojone, jest jednocześnie tym, co jest otwarte na coś, czego oswoić się nie da — chyba dobrze pokazuje nasze kłopoty z rytuałem. Betlejemska szopka pozostaje na obrzeżach wieczerzy wigilijnej, podobnie jak narodziny Jezusa dokonały się na obrzeżach miasta Betlejem. Wcielenie zastaje nas niegotowymi. Niegotowa była Maria w chwili Zwiastowania, niegotowy był Józef, kiedy dowiedział się o tej sprawie. Niegotowe było Betlejem, niegotowi byli pasterze. W gruncie rzeczy zasiadający do wigilijnej wieczerzy Polacy, wierzący i oczekujący na Wcielenie, powtarzają w swoim rycie ten właśnie mityczny scenariusz: bycia niegotowymi wobec tajemnicy. Mimo dwóch tysiącleci chrześcijaństwa, mimo dobrej woli i osobistych przygotowań, ryt wigilijny jest uobecnieniem tej samej prawdy — nieprzygotowania człowieka wobec Tajemnicy. Siedząc więc przy świątecznym stole, jesteśmy i zaskoczonym Józefem, i śpiącymi pasterzami, ale też Piotrem, Janem i Jakubem bezradnymi wobec tajemnicy na górze Tabor, i tymi samymi zaspanymi apostołami w Ogrodzie Oliwnym. I w tym najgłębszym sensie rytuał wigilijny mówi nam coś prawdziwego o nas. Otwiera nas na tę prawdę o człowieku, choć zapewne wolelibyśmy, by otwierał nas na prawdę o Bogu.
A może przy wigilijnym stole dokonuje się coś jeszcze? Może należałoby powtórzyć — znowu za Heideggerem — inne słowa Heraklita, które filozof z Efezu wypowiedział do zaskoczonych podróżnych, siedząc przy chlebowym piecu. Przybywający do niego goście spodziewali się zastać wielkiego myśliciela dostojnie skupionego na tym, co najważniejsze. A zastali zmarzniętego, owiniętego w derkę człowieka, trywialnie grzejącego się przy piecu. I tym, którzy się spodziewali nie wiadomo czego, mądry Heraklit opowiedział: „Tu też są bogowie”.
Dobrosław Kot, dr filozofii, pracuje w Katedrze Filozofii UEK, współpracownik miesięcznika „Znak”.
opr. ab/ab