Niepełnosprawność to wielkie wyzwanie - można się poddać, można jednak stawić mu czoła i wygrać!
Czy zastanawialiście się czasem, jak radzą sobie osoby niepełnosprawne w codziennym życiu? Że są wśród nas tacy, którzy starają się pokonywać swoje słabości z podwójną siłą i nie narzekają? Chciałbym przedstawić wam kilka takich osób.
Jestem Krzysztof. Mam 26 lat, kochającą żonę i dwie cudowne córeczki, które są czymś najpiękniejszym, co mogło mnie spotkać. Kilka lat temu uległem bardzo poważnemu wypadkowi w pracy. Pracowałem w odlewni i maszyny odmówiły posłuszeństwa. Niestety, ciąg straszliwych zdarzeń sprawił, że zostałem kaleką na resztę życia. Straciłem prawą rękę. Przyzwyczajenie i oswojenie się z kalectwem było czymś niewyobrażalnie trudnym. Świadomość, że mam rodzinę, żonę, córeczki, którymi nie będę umiał się zaopiekować i po prostu zapewnić im bytu, była nie do zniesienia. Załamany, całymi tygodniami przesiadywałem w domu. Mimo młodego wieku wciąż narzekałem, byłem „nie do życia”. Mój wujek pewnego lipcowego poranka zakomunikował:
— Krzysiek, idziemy na pielgrzymkę. Moją pierwszą odpowiedzią było: skąd, gdzie, jak, po co? Mój wujek, Ryszard, jest jednak upartym człowiekiem i udało mu się mnie namówić. Cały trud pielgrzymowania sprawił, że poczułem się dużo lepiej. Gdy dotarliśmy na Jasną Górę, poczułem w sercu ogromną siłę. Wiedziałem, że moja rodzina mnie potrzebuje. Mocnego, silnego i pełnego życia. Kiedy wróciliśmy z pielgrzymki, moja ukochana żona Małgosia nie mogła mnie poznać. Byłem znów tak po prostu szczęśliwy i uśmiechnięty. Trzy tygodnie później już pracowałem. Znów mogłem być dla mojej rodziny wsparciem. Dziękuję wszystkim, których dane mi było spotkać w tych trudnych chwilach.
Moje imię to Andrzej. Byłem bardzo aktywnym nastolatkiem, uprawiałem pływanie i piłkę ręczną. Będąc na wakacjach, skoczyłem do wody i stało się — złamałem kręgosłup, straciłem czucie w obydwu nogach. Pamiętam, to były bardzo ciężkie chwile dla moich bliskich, naprawdę byłem załamany — miałem 16 lat, świat przed sobą, a tu takie coś. Świadomość, że resztę życia spędzę na wózku inwalidzkim, była czymś okropnym. Bardzo długo dochodziłem do siebie. Od zawsze moim marzeniem było, aby rozpocząć studia, by móc spełniać swoje pasje. Przez kilka lat po maturze nawet nie próbowałem zapisać się na żadną uczelnię, wciąż kołatało w mojej głowie zdanie, że po prostu nie dam rady, jednak postanowiłem podjąć to wyzwanie. Jak było mi ciężko, wiedzą tylko moja rodzina, znajomi i przyjaciele. Ale udało się, po tych kilku latach jestem już magistrem i teraz wiem, że chcę się kształcić dalej, pragnę pokonywać dalsze przeszkody. Bo życie właśnie na tym polega, aby walczyć i ciągle być w ruchu. Wiem, że to utarty frazes, lecz taka jest prawda — nigdy nie można się poddawać!
Mam na imię Sybilla. Od dwudziestego roku życia musiałam żyć bez jednego z najważniejszych zmysłów, jakim jest wzrok. To była postępująca choroba, lecz nie było to dla mnie żadnym pocieszeniem. Przez te lata trwała walka moich bliskich o to, aby uratować chociaż część mojego wzroku. Niestety, nie udało się. Nie mogłam się z tym pogodzić, byłam jeszcze bardzo młoda, miałam przyjaciół, a wtedy świat przestał dla mnie istnieć. Nie miałam ochoty na nic. Myślałam nawet o tym, aby odebrać sobie życie. Na szczęście do tego nie doszło. Doświadczyłam wtedy ogromnego wsparcia ze strony kochających mnie osób. Po długich rozmyślaniach zdecydowałam się na dziecko. Dla wszystkich wydawało się to szalonym pomysłem. Wciąż słyszałam pytanie — Jak wy sobie poradzicie? Kołatały mym sercem i rozumem również wielkie obawy, lecz czułam gdzieś głęboko w sobie, że tego pragnę. Nie było łatwo, cały okres ciąży znosiłam ciężko, lecz nie poddawałam się. Moi bliscy, którzy wreszcie zrozumieli, że tego pragnę, wspierali mnie we wszystkim. Czerpałam od nich mnóstwo ciepła. Teraz mam swoją ukochaną córeczkę Weronikę. Jest dla mnie całym światem. Dziękuję Bogu, że dał mi szansę na poczucie się prawdziwą matką. Choroba, która mnie spotkała, była trudnym doświadczeniem, lecz teraz wiem, że miłość i nadzieja są wielkie i potrafią czynić cuda.
***
Tych kilka przykładów pokazuje, że nie istnieje nic takiego, jak sensowne życie w sprawności i bezsens niepełnosprawności. Człowiek na swojej drodze spotyka wiele przeciwności, trudów, które musi pokonać. Życie przypomina piękny, długi maraton nadziei. Podczas jego trwania możemy odczuwać zmęczenie, lecz wiemy, że sam bieg sprawia nam w głębi serca wiele radości, a nagroda na mecie czeka nas niewyobrażalna. A więc przygotowani do startu? Start!
opr. mg/mg