Dominik miał się urodzić bez żołądka, a jest zupełnie zdrowy. Rodzina wierzy, że cudowne uzdrowienie jest wynikiem wstawiennictwa bł. Karoliny Kózkównej
Dominik Bocoń miał się urodzić bez żołądka, a jest zupełnie zdrowy. Rodzina wierzy, że to nie był przypadek. Za cudowne uzdrowienie dziękuje bł. Karolinie Kózkównie.
Pasieka Otfinowska. Spokojna wieś, prawie po sąsiedzku z Wał-Rudą, gdzie przyszła na świat bł. Karolina Kózkówna. To tu mieszkają zwyczajni, skromni rodzice cudownych dzieci. Cudownych dosłownie i w przenośni.
Spotykamy się w sobotnie przedpołudnie, bo tylko w weekendy rodzina Boconiów jest w komplecie. Sabina skończyła polonistykę, zrobiła też podyplomówkę z pedagogiki — trochę dla siebie, by łatwiej było ogarnąć gromadkę dzieci, a trochę na przyszłość, bo „może się przyda”. Obecnie spełnia się w roli pełnoetatowej żony i mamy. Mariusz jest spawaczem w budownictwie przemysłowym, od poniedziałku do piątku pracuje w delegacji. Kiedy obowiązki pozwolą, oddaje się swojej pasji — sędziuje mecze piłki nożnej. Sabina i Mariusz mają czworo dzieci. Najstarsza jest Emilka — dumny, siedmioletni „pierwszak”. Goni ją o dwa lata młodszy Marcel, potem trzylatek Dominik i półroczna Karolcia. Wszyscy zdrowi, rozbrykani, wszędobylscy, radośni. Dzięki Karolinie. Błogosławionej Karolinie.
— Pierwszą i drugą ciążę zniosłam dobrze — rozpoczyna swoją opowieść Sabina. — Z Dominikiem od samego początku też wszystko było w porządku. Ufałam lekarce, w końcu opiekowała się moim trzecim już dzieckiem — wspomina.
Ponieważ poród miał się odbyć za dwa tygodnie, jak każda kobieta w 38. tygodniu ciąży, Sabina pojechała do tarnowskiego szpitala na rutynowe badanie. Było to w niedzielę 31 lipca 2011 r. Przed południem podłączono jej zapis KTG, który monitoruje bicie serca dziecka. Wyniki badania były nie najlepsze, dlatego wieczorem miała przyjechać na powtórkę. Ale ruszanie brzucha, które miało pobudzić dziecko do większej aktywności, nic nie dało — KTG nadal nie wyglądało tak jak powinno. Lekarka prowadząca ciążę zaprosiła Sabinę na badanie USG. Sprawdziła serce i przepływy krwi przez pępowinę — tu nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości. Dla zasady obejrzała pozostałe organy wewnętrzne. I nie mogła znaleźć... żołądka. Czas stanął w miejscu.
— Już wtedy wydało mi się to dziwne, bo taką wadę wykrywa się do piątego miesiąca życia płodowego — mówi Sabina. — Podczas wcześniejszych USG widziałam nerki, serce, kręgosłup, układ moczowy. Pani doktor wszystko mi pokazywała. Nie wspominała nigdy o żołądku, ale mi do głowy nie przyszło, żeby zapytać, czy moje dziecko na sto procent ma żołądek. Czy kiedy pani była w ciąży, pytała lekarza, czy pani dziecko na pewno ma wszystkie organy? — pyta retorycznie. — Lekarka poprosiła o konsultację drugiego ginekologa. Ten również nie potrafił znaleźć żołądka. Uspokajano mnie, że być może dziecko wypluło wszystkie płyny i dlatego jest on niewidoczny. „Rano powtórzymy badanie” — usłyszałam. Zostałam w szpitalu — kontynuuje.
W poniedziałek Sabina przeszła serię badań, ale o USG musiała upomnieć się sama. — Moja lekarka przyszła do mnie na moment i poszła, jakby chciała jak najszybciej uciec — wspomina. — USG zrobił mi inny lekarz. Potwierdził diagnozę — nie ma żołądka — i na wtorek zaplanowano wywoływanie porodu.
Ale we wtorek scenariusz postępowania z problematyczną pacjentką się zmienił. — Rano wszedł do mojej sali ordynator z lekarzami i pielęgniarkami, rzucił w moją stronę: „Wstrzymujemy decyzję” i wyszedł — relacjonuje Sabina. Szpitalny matrix dopiero się rozkręcał.
Wkrótce pojawił się kolejny nowy lekarz i kolejne USG. Następny specjalista potwierdził u dziecka brak żołądka. Zdiagnozował jeszcze zrośnięty przełyk i wielowodzie. Badał też dziecko pod kątem wad neurologicznych: rozszczepu kręgosłupa i wielogłowia.
Sabina przyznaje, że była zupełnie zdezorientowana. Dopiero mąż, który kursował między szpitalem a domem z dwójką małych dzieci, dowiedział się, że jeszcze dziś przewiozą ją karetką do Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Kopernika w Krakowie.
Tam szósty lekarz potwierdził, że dziecko urodzi się bez żołądka, ale zalecił spokój i czekanie. Gdy już oswoiła się z myślą, że żadnego wywoływania porodu nie będzie i poleży w szpitalu do naturalnego zakończenia ciąży, lekarze nagle zmienili decyzję. „Trzeba natychmiast zakończyć poród!”. Blok operacyjny, cesarka. — Zdążyłam tylko zapytać, co będzie z moim dzieckiem — przypomina sobie Sabina i widać, że tamte wydarzenia nadal wywołują emocje. — Byłam otumaniona lekami, ale wszystko widziałam w lampie, która wisiała nad stołem. Widziałam mój rozcięty brzuch i biało-sinego Dominika, którego z niego wyjęli. Nie dożyłby jutra. „Sonda wchodzi głęboko, przełyk nie jest zrośnięty” — powiedzieli mi neonatolodzy. Do następnego dnia o moim dziecku wiedziałam tylko tyle.
To było 2 sierpnia. Zapamiętajcie tę datę.
Nazajutrz Mariusz spotkał się z ordynatorem. „Dziecko ma za dużo białych krwinek, za mało płytek krwi, będzie karmione pozajelitowo. Żołądek jest”. Żywienie przez kroplówkę było jedyną komplikacją. Poza tym Dominikowi nie były potrzebne żadne medyczne zabiegi. Widmo operacji, której miał być poddany zaraz po urodzeniu, rozproszyło się na dobre.
Upragniony wypis ze szpitala był gotowy za dziesięć dni. W karcie informacyjnej pacjenta standardowe formułki, jakie to się pisze noworodkom: „Wypisano w stanie dobrym, w fazie przyrostu masy ciała”. Zalecenie: traktować Dominika jak normalne dziecko.
Na rutynową kontrolę mieli się zgłosić za miesiąc. Usłyszeli wtedy: „Po co tu pani przyjechała ze zdrowym dzieckiem?”. To tyle, jeśli chodzi o daty i fakty.
Sabina: — To spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Ta diagnoza była jak wyrok. I jeszcze ci lekarze, którzy chowali nosy w karty, w których, jak się potem okazało, nic nie zapisali. Naszą jedyną nadzieją była bł. Karolina. Choć w rodzinnych sprawach modlimy się zwykle do św. Jana Pawła II, tym razem poczułam, że muszę poprosić o pomoc właśnie ją. Zbliżała się rocznica jej urodzin — 2 sierpnia. Miałam nadzieję, że pozwoli Dominikowi przeżyć poród. W końcu to jej dzień. Była tylko ona.
Mariusz: — W poniedziałek poszedłem na Mszę św. Modliłem się do bł. Karoliny. Może wtedy wyprosiłem zdrowie dla Dominika?
Emilka: — Ja też się modliłam za brata! Razem z babcią odmawiałam w tej Różaniec.
Sabina: — Chwyciłam się tej daty z całych sił. Kiedy wyjęli Dominika z brzucha i usłyszałam jego płacz, wiedziałam, że jest zdrowy. Czułam to. Matki czują takie rzeczy.
Chrzest Dominika odbył się 18 września 2011 r. w sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie. — To moja rodzinna parafia — mówi Mariusz. — „Wychowałem się” w tym kościele. Moi rodzice przyjaźnili się z siostrą bł. Karoliny, Katarzyną. Mieszkała w domu obok. Często przychodziła do nas w odwiedziny. Kiedy nie mogła już chodzić, tata zanosił ją do domu na rękach. Miała życzenie, aby po jej śmierci mój tata niósł jej trumnę. Bł. Karolina była nam więc bliska od zawsze. Choć teraz nasz parafialny kościół znajduje się w Przybysławicach, obiecaliśmy jej, że ochrzcimy Dominika w jej sanktuarium, kilka kilometrów dalej — wspomina.
Dopiero załatwianie chrzcielnych formalności uświadomiło rodzicom, że łaska, którą otrzymali, to cud. Cud, który przypisują wstawiennictwu bł. Karoliny Kózkówny.
— Kiedy przyszedłem do ks. Zbigniewa Szostaka, kustosza sanktuarium w Zabawie, pomylił mnie z moim bratem — wspomina Mariusz. — Zdziwił się, kiedy zapytałem, jakie dokumenty są potrzebne do chrztu. „A co ty, pierwsze dziecko chrzcisz?”. „No tutaj to pierwsze” — odpowiedziałem i wyjaśniłem, dlaczego pragniemy, aby swój pierwszy sakrament Dominik otrzymał w Zabawie. To ks. Zbigniew uświadomił nam, że stało się coś niezwykłego. Wcześniej nie śmieliśmy patrzeć na to wydarzenie w tych kategoriach — dodaje.
Choć oficjalnie nie można jeszcze powiedzieć, że historia Dominika to „cudowne uzdrowienie” i ks. Szostak z ostrożnością mówi raczej o „łasce” niż o „cudzie”, być może ta gra słów jest tylko kwestią czasu. Ksiądz kustosz zachęcił Boconiów do zebrania dokumentacji medycznej, którą postulator procesu kanonizacyjnego bł. Karoliny miał przedstawić w Watykanie. Jeszcze daleka droga, ale jeśli odpowiednie kościelne organy uznają cud, uzdrowienie Dominika Boconia będzie bezpośrednią przyczyną i podstawą do ogłoszenia bł. Karoliny świętą. 23 października 2012 r. ordynator Oddziału Klinicznego Kliniki Położnictwa i Perinatologii Szpitala Uniwersyteckiego dr hab. med. Hubert Huras tak napisał w oficjalnym piśmie do zastępcy dyrektora ds. lecznictwa tegoż szpitala: „Zebranie powyższych opinii [neonatologów i ginekologów z Tarnowa — przyp. MGN] mogłoby dać odpowiedź na pytanie pacjentki co do ewentualnego wpływu sił nadprzyrodzonych na stan dziecka. Ostateczne rozstrzygnięcie należałoby pozostawić władzom kościelnym oraz ich ekspertom”.
Czy można wyprosić większy dar niż zdrowie dla swojego dziecka? I czy po takim wydarzeniu życie duchowe, religijne może być takie samo? — Nie — przekonuje Mariusz. — Karolina jest obecna w każdej modlitwie. Codziennie dziękujemy za zdrowie Dominika. Chodzimy na Drogę krzyżową szlakiem jej męczeństwa, jeździmy do Zabawy na jej urodziny 2 sierpnia. Jest członkiem naszej rodziny, a nawet kimś więcej. Z wdzięczności obiecaliśmy jej jeszcze jedną rzecz — że jeśli urodzi nam się dziewczynka, damy jej na imię Karolcia. I tak też się stało.
— Słyszysz? — pyta uzdrowionego brata starsza siostra, Emilka. — Jesteś zdrowy, bo Karolina dała ci żołądek. Dzięki niej masz zdrowy brzuszek — tłumaczy nadprzyrodzoność z właściwą siedmiolatkowi prostotą. I całuje półroczną Karolcię po brzuszku.
opr. mg/mg