Na temat języka i argumentacji, którymi należy się posługiwać na lekcjach wychowania seksualnego - a także typowych problemów pojawiających się w czasie takich lekcji
Ludzka płciowość i seksualność stanowi bardzo złożoną rzeczywistość. Przejawia się w wymiarze fizjologicznym, psychicznym, duchowym, moralnym i społecznym. Właśnie z powodu tej złożoności trudno jest odkryć pełną prawdę o ludzkiej seksualności i odpowiedzialnie nią kierować.
Rozumienie ludzkiej seksualności i zajęcie dojrzałej postawy w tej dziedzinie utrudnia ponadto bardzo negatywny obecnie kontekst kulturowy. W środkach przekazu, w filmach, audycjach radiowych i telewizyjnych, w czasopismach i plakatach zostaje odsłonięte głównie fizjologiczno-emocjonalne oblicze seksualności, często odarte z miłości i odpowiedzialności.
Obserwujemy rosnącą polaryzację postaw i przeżyć związanych z ludzką seksualnością. Jednym kojarzy się ona z miłością, zaufaniem, bliskością, czułością, z zawierzeniem się drugiemu człowiekowi, z radosnym przekazywaniem życia. Inni widzą w niej jedynie działanie instynktu, atrakcyjne źródło doraźnej przyjemności czy łatwy sposób na zaspokojenie biologicznego popędu. Jeszcze inni widzą w seksualności źródło nieszczęścia, frustracji, zniewoleń, zniszczonych więzi, ogromnych rozczarowań, wyrzutów sumienia. Dla jednych jest więc seksualność symbolem radości i szczęścia. Dla innych symbolem przyjemności fizycznej. A niektórych napawa lękiem i niepokojem.
Seksualność jest zbyt ważną i skomplikowaną dziedziną życia, by mogła być pozostawiona spontaniczności czy instynktowi. Ludzka seksualność - jak wszystko w człowieku - wymaga procesu wychowania. Udzielanie wychowankom skutecznej pomocy w zrozumieniu seksualności i w zajęciu wobec niej dojrzałej postawy jest więc konieczne a jednocześnie okazuje się jednym z najtrudniejszych zadań wychowawczych. Wymaga wszechstronnych kompetencji, w tym także umiejętności odpowiedniego doboru języka i argumentacji. Sporo wychowawców przekonuje się, że nie jest to łatwe. Czasami wręcz uderza nieporadność w tej dziedzinie. Tymczasem nie wystarczy mieć rację. Trzeba umieć ją jeszcze odpowiednio wychowankowi przekazać i udokumentować.
Dobór słownictwa i argumentów w dziedzinie wychowania seksualnego nie jest dziełem przypadku. Wiąże się on zwłaszcza z koncepcją człowieka, na której opiera się dany system pedagogiczny, a także z rodzajem relacji jaka powstaje między wychowawcą a wychowankiem. Przypatrzmy się bliżej obydwu tym aspektom.
Dobór języka i argumentacji w wychowaniu seksualym zależy przede wszystkim od koncepcji człowieka, którą przyjmuje określony autor czy dana instytucja wychowawcza. Kocepcja człowieka określa bowiem zarówno naturę wychowanka jak również naturę ludzkiej seksualności i wymogi procesu formacyjnego w tej dziedzinie. Brak jasno określonej koncepcji człowieka prowadzi do jednostronności i selektywności używanego języka i argumentów a przez to dyskwalifikuje dany system wychowawczy czy określony podręcznik. Okazuje się, że w polskiej rzeczywistości jest to sytuacja dosyć częsta. Przyjrzyjmy się podstawowym przyczynom tego zjawiska.
Po pierwsze, może być tak, że autor danej koncepcji wychowania nie jest świadomy wizji człowieka, na której opiera swój system pedagogiczny. Łatwo sobie wyobrazić jakim zagrożeniem dla wychowanków jest wychowawca, który nie zdaje sobie sprawy, kim jest człowiek, jaka jest jego natura, jakie są jego możliwości rozwoju, jaki jest ostateczny sens jego życia. Najbardziej groźna staje się sytuacja, gdy takim nieświadomym wychowawcą nie jest prywatna osoba, (np. rodzice w odniesieniu do własnych dzieci) lecz ktoś, kto pretenduje do bycia autorytetem dla innych, kto reprezentuje jakąś instytucję i kto chce mieć wpływ na sposób wychowania w danym społeczeństwie.
Brak jasno określonej koncepcji człowieka może też oznaczać, że autor zdaje sobie sprawę z przyjętej przez siebie wizji człowieka ale wizję tę ukrywa przed czytelnikiem. Zwykle dzieje się tak wtedy, gdy jest to wizja naiwna lub sprzeczna z wizją człowieka tych osób i środowisk, do których dany autor kieruje swoją propozycję wychowawczą. Innymi słowy autor ukrywa przyjętą wizję człowieka, gdyż jest ona nie do przyjęcia dla tych, na których chce on mieć wpływ.
Pierwszym więc zadaniem wszystkich, którzy sięgają po pomoce z dziedziny wychowania, jest sprawdzenie czy dany system pedagogiczny jasno precyzuje koncepcję człowieka, na której się opiera oraz na ile jest to koncepcja pogłębiona i odwołująca się do dorobku wszystkich nauk o człowieku. Większość ukazujących się w Polce publikacji z zakresu wychowania seksualnego ukrywa przed czytelnikiem przyjętą koncepcję człowieka albo odwołuje się głównie do dorobku nauk przyrodniczych, pomijając te nauki, które odsłaniają specyficznie ludzkie aspekty seksualności (psychologia, socjologia, etyka, antropologia, filozofia i teologia).
W pedagogice europejskiej dominują obecnie trzy rodzaje koncepcji człowieka: koncepcja humanistyczna, protestancka i katolicka . Przyjrzyjmy się najpierw tej pierwszej koncepcji.
Głównym przedstawicielem współczesnej pedagogiki humanistycznej w wersji laickiej jest popularny pedagog i psycholog amerykański, Carl Rogers . Jego system opiera się na założeniu, że każdy człowiek jest wewnętrznie harmonijny i dobry. Człowiek rodzi się bez wewnętrznych konfliktów, napięć czy zranień psychicznych. Konflikty i napięcia mogą pochodzić jedynie z zewnątrz. Ich głównym źródłem są błędne naciski i oczekiwania ze strony środowiska. Jeśli więc młodzi w wieku rozwojowym nie będą podlegali takim błędnym naciskom zewnętrznym, to ich rozwój przebiegnie w sposób spontaniczny. Samoczynnie i bez wysiłku nastąpi harmonijna samorealizacja wychowanka. Także w dziedzinie seksualnej.
Z powyższych założeń wynika, że nie ma potrzeby, by stawiać wychowankowi jakieś wymagania. Człowiek rozwija się w sposób spontaniczny. W taki sam, w jaki uczy się mówić czy chodzić. Wymagania stawiać trzeba jedynie wychowawcom. Ich pierwszym obowiązkiem jest nie szkodzić wychowankowi, nie stawiać mu przeszkód w samorozwoju, niczego nie narzucać. Drugim zadaniem jest zagwarantować wychowankowi wolność bycia sobą oraz chronić jego indywidualność i subiektywność, aby mógł swobodnie kierować się własnymi predyspozycjami, zainteresowaniami, potrzebami i możliwościami. Maksimum pomocy wychowawczej według Rogersa stanowi bezwarunkowa akceptacja wychowanka, całkowite zaufanie w jego możliwości spontanicznego rozwoju oraz empatyczne rozumienie jego subiektywnych potrzeb i oczekiwań.
Powyższe wskazania psycho-pedagogiczne Rogersa opierają się na bardzo uproszczonej, wręcz naiwnej koncepcji człowieka. Narzuca się pytanie: jak to jest możliwe, że ludzie, którzy rodzą się dobrzy i harmonijni, mogą tworzyć społeczeństwo, które oddziałuje w sposób zaburzony i konfliktogenny? Jak jest możliwe, żeby patrzeć na człowieka w sposób tak bardzo oderwany od realiów życia? Przecież już kilkuletnie dzieci są świadome, że robią to, czego one same nie chcą, np. sprawiają przykrość mamie, którą bardzo kochają. Łamią więc nie tylko nakazy zewnętrzne ale także ich wewnętrzne pragnienia. Rogers nie chce dostrzegać elementarnych faktów, gdyż zakłada, że człowiek nie potrzebuje przemiany, dyscypliny ani wybawiciela. Tym bardziej nie potrzebuje Boga.
W wizji Rogersa człowiek pozbawiony jest wymiaru religijnego, duchowego, moralnego i społecznego. Jest kimś wyrwanym z kontekstu spotkań, więzi, zobowiązań, powinności i obiektywnych reguł życia. Jest kimś, kto w sposób subiektywny i dowolny zakreśla sens i granice własnego życia. Jest kimś wyłącznie skoncentrowanym na samym sobie.
W takim kontekście antropologicznym wychowania przeważa język, który eksponuje spontaniczność i subiektywność wychowanka oraz pozytywny obraz samego siebie. Natomiast podstawową strategią argumentowania jest teza, że dojrzałość polega na podążaniu za własną cielesnością i emocjonalnością. Także w odniesieniu do seksualności. W sposobie mówienia i argumentowania laiccy humaniści muszą ukrywać przed wychowankami część prawdy o ludzkiej seksualności i to tę część, która odsłania specyficznie ludzkie aspekty seksualności: moralne, społeczne, duchowe, prawne. Muszą też ukrywać empiryczny fakt, że człowiek potrafi wyrządzać krzywdę sobie i innym, gdy nie kieruje seksualnością zgodnie z obiektywnymi normami moralnymi czy prawnymi.
Drugim - obok pedagogiki humanistycznej - wpływowym systemem wychowania w Europie Zachodniej i USA, jest pedagogika protestancka. Opiera się ona na koncepcji człowieka zupełnie przeciwnej niż koncepcja Rogersa. Nawiązując do myśli i przekonań Lutra, pedagodzy tego nurtu widzą pesymistycznie człowieka, jego naturę i jego możliwości rozwoju.
W perspektywie protestanckiej człowiek to przede wszystkim ktoś głęboko zraniony na skutek grzechu pierworodnego. To ktoś aż tak zraniony, że niezdolny do życia w świętości. Tylko wiara i zaufanie wobec Jezusa Chrystusa mogą zmienić tę dramatyczną sytuację. Nie oznacza to jednak, że przez więź z Chrystusem człowiek leczy rany na tyle, by stać się zdolnym do przemiany i nawrócenia. Zranienie grzechem pierworodnym jest zbyt głębokie, by takie nawrócenie było możliwe. Na tej ziemi nikt już nie może odzyskać świętości. Święci w ogóle nie istnieją. Natomiast zbawieni to ci grzesznicy, którzy ufają, że ze względu na zasługi Jezusa Chrystusa Bóg nie policzy im grzechów, że przykryje je płaszczem swego miłosierdzia.
Z tego typu założeń antropologicznych wynikają określone wskazania pedagogiczne. Pedagodzy protestanccy podkreślają przede wszystkim niedoskonałość człowieka. W odniesieniu do sfery seksualnej unikają stawiania jasnych zasad i wymagań moralnych. Uznając wagę czystości przedmałżeńskiej oraz wierności małżeńskiej twierdzą, że należy respektować decyzje samego zainteresowanego oraz jego subiektywne odczucia, przekonania i możliwości w tym względzie.
Tego typu podejście znajduje swój wyraz w oficjalnych dokumentach. Taką wymowę ma katechizm dla dorosłych Kościoła Protestanckiego. W podobnym duchu skonstruowane jest prawo kanoniczne. Akceptuje ono rozwody mimo, że teologia protestancka uznaje, iż są one sprzeczne z wolą Chrystusa. Także tutaj jako uzasadnienie podaje się wrodzoną ułomność człowieka oraz potrzebę wyrozumiałości wobec jego słabości spowodowanych konsekwencjami grzechu pierworodnego.
Pesymistyczna wizja człowieka sprawia, że pedagogika protestancka pośrednio demobilizuje i odbiera wychowankom motywację do pracy nad sobą , do wewnętrznej dyscypliny oraz do stawiania sobie jasnych wymagań. A zatem, mimo przeciwnych założeń antropologicznych, prowadzi do podobnych konsekwencji praktycznych co pedagogika humanistyczna. W jednym i drugim systemie rozwój człowieka w znacznym stopniu pozostawiony jest spontaniczności. Ponadto w obu przypadkach mamy do czynienia z rezygnacją ze stawiania jasnych wymagań moralnych. Inne jest jedynie uzasadnienie takiej postawy. Według koncepcji humanistycznej wychowanek jest aż tak harmonijny i dobry, że nie ma potrzeby, by wymagać od niego dyscypliny czy panowania nad cielesnością. Z kolei protestantyzm widzi wychowanka aż tak pesymistycznie, że rezygnuje ze stawiania mu wymagań w przekonaniu, że to i tak nie mogłoby naprawić jego zranionej natury. Pedagogika humanistyczna bagatelizuje i pomniejsza wewnętrzną słabość i zranienie człowieka. Z kolei pedagogika protestancka bagatelizuje i pomniejsza wielkość człowieka, jego zdolność do przemiany oraz do kierowania życiem według kryteriów obiektywnej prawdy i miłości.
W wychowaniu seksualnym inspirowanym protestancką wizją człowieka dominuje język, który podkreśla głębokie zranienie człowieka a przez to jego bezradność w obliczu samego siebie i własnych dynamizmów. Podstawową zaś strategią argumentowania staje się tu wezwanie do wyrozumiałości wobec błędów człowieka. Wychowawcy kierujący się protestancką wizją człowieka - podobnie jak ci, którzy kierują się humanizmem laickim - muszą selekcjonować prawdę o człowieku i jego seksualności. Muszą szukać takich argumentów, które potwierdzają słabość człowieka i zachęcają do wyrozumiałości. Muszą natomiast unikać tych prawd i argumentów, które potwierdzają zdolność człowieka do wewnętrznej przemiany oraz do respektowania wymagań płynących z obiektywnej prawdy i dojrzałej miłości.
Biblijna wizja człowieka, na której opiera się pedagogika katolicka, przezwycięża obie te skrajności. W tej perspektywie człowiek to ktoś zupełnie wyjątkowy, bo stworzony na obraz i podobieństwo samego Stwórcy. Powołany jest on do życia w miłości i prawdzie, której uczy nas Chrystus. Miłość Chrystusa jest bezwarunkowa, nieodwołalna, wierna i ofiarna a przez to mobilizuje nas i przemienia. Z kolei Jego prawda jest pełna i nieomylna a przez to wyzwala nas z grzechów i złudzeń.
Człowiek, powołany do włączenia się w Bożą historię miłości i prawdy, jest jednak wewnętrznie zraniony i rozdarty na skutek grzechu pierworodnego oraz na skutek własnych słabości i grzechów. Czasem nie rozumie on samego siebie. Czasem wyrządza krzywdę sobie i innym. Często nie czyni dobra, którego pragnie lecz zło, którego nie chce. Potrafi być największym wrogiem dla samego siebie. Z powyższych względów nikt z ludzi nie może się rozwinąć i wychować spontanicznie czy też jedynie w oparciu o własną moc. Każdy z ludzi tej ziemi potrzebuje spotkania z Jezusem Chrystusem, jedynym Zbawicielem człowieka.
W perspektywie antropologii katolickiej możliwy staje się język realizmu, który opisuje tajemnicę człowieka we wszystkich jego wymiarach, możliwościach i ograniczeniach. We wszystkich jego aspiracjach, motywacjach, uwarunkowaniach i zagrożeniach. Podstawową strategią argumentowania jest szukanie obiektywnej i całej prawdy o człowieku. Bo tylko cała prawda wyzwala. Jednocześnie szukanie tej całej prawdy, także bolesnej, niepokojącej czy stawiającej twarde wymagania, dokonuje się w kontekście miłości, gdyż poza kontekstem miłości wychowanek boi się prawdy albo nie ma siły, by zgodnie z nią postępować.
W pedagogice katolickiej nie ma więc potrzeby selekcjonowania prawdy czy manipulowania argumentami. Jesteśmy bowiem przekonani, że wszystkie prawdy cząstkowe o człowieku i o jego seksualności, wzajemnie się uzupełniają i ze sobą harmonizują. Taka pewność stwarza wychowawcy katolickiemu komfort psychiczny, gdyż w rozmowie z wychowankiem może on spokojnie odwoływać się do dorobku wszystkich nauk o człowieku. Może więc jednocześnie argumentować z pozycji biologii, fizjologii, medycyny, statystyki, psychologii, socjologii, antropologii, etyki, filozofii, teologii. Takiego komfortu psychicznego nie mają wychowawcy w żadnym innym systemie pedagogicznym. We wszystkich innych bowiem systemach jakaś część prawdy o człowieku i o jego seksualności jest niewygodna, gdyż nie pasuje do przyjętych założeń. Innymi słowy wychowawca katolicki szuka z wychowankiem całej prawdy o ludzkiej rzeczywistości. Inni wychowawcy szukają natomiast potwierdzenia przyjętej przez siebie wizji człowieka.
Na dobór języka i argumentacji w wychowaniu seksualnym wpływa nie tylko przyjęta koncepcja człowieka lecz także rodzaj więzi między wychowawcą a wychowankiem. W niedojrzałej więzi wychowawczej dominuje aspekt kontroli, agresywności, nieufności lub obojętności. Także język i argumentacja ma wtedy tego typu cechy. Opiera się na straszeniu, moralizowaniu, nakazywaniu, autorytaryzmie. W dojrzałej więzi wychowawczej dominuje postawa wzajemnej przyjaźni, szacunku, życzliwości, zaufania. Sprawia to, że zarówno język jak i dobór argumentacji jest tu zupełnie inny: oparty na otwartości, szczerości, spokojnej, rzeczowej argumentacji. Jest wtedy miejsce na dialog, empatię, na cierpliwe towarzyszenie wychowankowi w odkrywaniu prawdy o sobie i świecie.
Rodzaj więzi nie pełni kluczowej roli w tych dziedzinach wychowania, które nie dotykają spraw i przeżyć tak intymnych jak seksualność. Natomiast wychowanie seksualne może dokonywać się tylko w kontekście przyjaźni między wychowankiem a wychowawcą. Wychowawca-przyjaciel tworzy klimat bezpieczeństwa. To ktoś, z kim głośno i bez lęku można zastanawiać się nad własnym życiem i z kim można dzielić się wszelkimi wątpliwościami. To ktoś, kto potrafi kochać w sposób cierpliwy i przezroczysty. W obliczu takiej postawy wychowawcy wychowanek będzie skłonny wsłuchiwać się w jego argumenty i akceptować wymagania, które on stawia.
Podczas spotkań w szkołach często przez kilka godzin odpowiadam na pytania młodych. Nie jest to jednak czas stracony. Więź wychowawcza tworzy się bowiem głównie poprzez sposób rozmawiania z wychowankami. Dobór słów i argumentów jest dla nich sprawdzianem, na ile są cenni w oczach wychowawcy, na ile potrafi on zrozumieć i uszanować ich przeżycia, problemy, wątpliwości.
Jak wcześniej wspomniałem, język i dobór argumentacji w wychowaniu seksualnym zależy od koncepcji człowieka oraz od rodzaju więzi jaka istnieje między wychowawcą a wychowankiem. Pragnę przedstawić teraz kilka konkretnych wskazań na temat doboru języka i argumentów w wychowaniu seksualnym, w kontekście biblijnej wizji człowieka oraz w kontekście więzi wychowawczej opartej na przyjaźni, szczerości i wzajemnym zaufaniu.
Wychowawca powinien najpierw zdawać sobie sprawę, że troska o dobór właściwego języka i argumentów jest konieczna, gdyż wszystko to, co mówi on wychowankom, zostaje przez nich wysłuchane i przyjęte w sposób subiektywny i selektywny. Fakt ten trafnie ilustruje następująca anegdota. Oto wychowawczyni w pewnej szkole średniej wygłosiła dziewczętom pogadankę z zakresu wychowania seksualnego. Zaczęła od stwierdzenia: "Nie warto współżyć przed ślubem, gdyż jest to wprawdzie godzina przyjemności, która jednak przez całe życie powoduje komplikacje, wyrzuty sumienia i cierpienie". Pod koniec wykładu wychowawczyni poprosiła o pytania czy wątpliwości. Wtedy jedna z dziewcząt podniosła lękliwie rękę i zapytała: "Czy mogłaby nam pani powiedzieć, jak pani to robi, że to trwa aż godzinę?".
Wychowawcy powinni więc pamiętać, że młodzi interpretują ich słowa i argumenty według logiki bardzo subiektywnej a czasem wręcz zaburzonej. Zadaniem wychowawców jest tak precyzyjne ukazywanie prawdy o ludzkiej seksualności, by młodzi rozumieli ją nawet wówczas, gdy z jakiegoś powodu nie chcą tej prawdy zrozumieć ani jej uznać! Przyjrzyjmy się podstawowym zasadom w tym względzie.
Po pierwsze, należy posługiwać się językiem nowoczesnym, łatwo zrozumiałym dla wszystkich wychowanków. W tym celu wychowawca powinien uważnie wsłuchiwać się w język młodych, aby w miarę możliwości do niego się odwoływać. Należy zatem wystrzegać się skrajności. Jedną skrajnością byłoby posługiwanie się językiem przekreślającym możliwości percepcyjne młodych, np. językiem teologii. Drugą skrajnością byłoby posługiwanie się slangiem młodzieżowym.
Po drugie, wychowawca powinien posługiwać się językiem precyzyjnym, jednoznacznym. W tym celu powinien starannie określać sens używanych przez siebie słów i pojęć. Zwłaszcza tych, które okazują się obecnie bardzo wieloznaczne, jak np. miłość, wolność, prawda, sumienie. Warto dawać młodym krótkie definicje używanych pojęć. Np. miłość to nie uczucie lecz troska o dobro człowieka. Wolność to nie dowolność działania lecz zaangażowanie się po stronie miłości i prawdy. Prawda o człowieku to nie subiektywne przekonania danej osoby lecz wynik obserwacji życia. Sumienie to zdolność odróżniania tego, co człowieka obiektywnie rozwija od tego, co go niszczy.
Po trzecie, nie należy posługiwać się językiem archaicznym, który młodych śmieszy lub kojarzy im się wyłącznie z przeszłością. Lepiej nie używać takich słów jak: miłować, niewiasta, stan odmienny, itp.
Po czwarte, warto z reguły posługiwać się raczej formami czasownikowymi niż rzeczownikowymi, gdyż są one bardziej dynamiczne, wyraźniej podkreślają aspekt działania i ewentualne zadania do spełnienia. Np. zamiast powiedzieć: "człowiek powinien odnosić się do innych z miłością", lepiej powiedzieć: "człowiek powinien kochać innych, czyli troszczyć się o ich dobro i rozwój".
Po piąte, wychowawca powinien posługiwać się językiem wyrażającym otwartość i szczerość. Oznacza to, że nie sugeruje on młodym, iż pewne prawdy czy zjawiska dotyczące ludzkiej seksualności są tematami tabu, których nie wolno podejmować lub o których nie powinno się mówić otwarcie. Sposób mówienia o ludzkiej seksualności powinien być naturalny, pogodny, bezpośredni. Powinien jednak dokonywać się zawsze w języku kultury i delikatności. Wychowawca nie powinien NIGDY posługiwać się językiem dwuznacznym czy nietaktownym.
Po szóste, należy posługiwać się językiem egzystencjalnym a nie moralizatorskim. Oznacza to, że ukazując wychowankom potrzebę dyscypliny w odniesieniu do własnej seksualności, warto odwoływać się do analizy ludzkiego doświadczenia a nie jedynie do nakazów moralnych, zwyczajów czy przepisów prawnych.
Po siódme, w wychowaniu seksualnym należy używać języka aspiracji, a więc języka odwołującego się do potrzeb, pragnień i ideałów ludzi młodych. Przykładem respektowania tej reguły jest podkreślanie, że sensem dyscypliny wobec własnej seksualności jest troska o zachowanie wewnętrznej wolności a nie ograniczanie czyjejś niezależności czy tłumienie naturalnych potrzeb.
Po ósme wreszcie, należy posługiwać się językiem konkretnym. U młodych dominuje obecnie myślenie pragmatyczne, empiryczne, wręcz matematyczne. Do takiego więc języka należy sięgać zwłaszcza w tym, co wychowawczo najtrudniejsze: w ukazywaniu zasadności określonych wymagań czy zakazów. Warto wtedy mówić językiem liczb i statystyk, opisywać konkretne wydarzenia i doświadczenia, które są udziałem wychowanków.
Wychowawca, który ukazuje młodym realistyczną i wymagającą prawdę o ludzkiej seksualności, musi być znacznie bardziej precyzyjny w argumentacji niż ci, którzy oszukują młodych i którzy głoszą powierzchowną wizję seksualności. Wynika to z faktu, że wobec tych, którzy nie stawiają wymagań, młodzi są zwykle bezkrytyczni. Biernie powtarzają zasłyszane argumenty i bywają nieraz dosłownie zaślepieni na inne informacje. Natomiast wobec tych, którzy ukazują realistyczne wymagania oraz podstawowe normy moralne, młodzi stają się ogromnie krytyczni.
Z tego powodu wychowawcy katoliccy powinni posługiwać się argumentacją precyzyjną, łatwo zrozumiałą, odwołującą się do dorobku nauk szczegółowych o człowieku a także do aktualnej sytuacji młodych. Warto też przyjąć zasadę, że nie odwołujemy się do argumentacji religijnej, filozoficznej czy moralnej tam, gdzie wystarczy argumentacja z zakresu fizjologii, psychologii czy obserwacji życia.
Zilustrujmy tę zasadę na przykładzie problemu aborcji. Najsilniejszym argumentem jest tu norma moralna: nie zabijaj niewinnego człowieka. Drugim istotnym argumentem jest fakt, że aborcja oznacza dramatyczne zranienie matki. Ciąża i poród są bowiem zjawiskami naturalnymi i zdrowymi natomiast aborcja jest drastyczną interwencją chirurgiczną. Powoduje także dramatyczne trudności psychiczne i duchowe.
Powyższe argumenty mogą jednak okazać się niewystarczające w odniesieniu do nastoletnich dziewcząt. W ich subiektywnej percepcji argumenty te jawią się jako teoretyczne jedynie zasady czy bardzo odległe zagrożenia. Dopóki kobieta nie jest w ciąży, to ochrona dziecka poczętego jest dla niej raczej teoretyczną normą niż troską o osobę, która już żyje w jej wnętrzu. Podobnie mówienie o syndromie postaborcyjnym odbierane jest przez nastolatki jako próba zastraszenia ich trudnościami z bliżej nieokreślonej przyszłości.
Skuteczniej oddziałuje na dziewczęta argument, który obiektywnie nie jest najsilniejszy, lecz który dotyka bezpośrednio ich aktualnej sytuacji. Z tego względu wyjaśniam dziewczętom, że jestem przeciw aborcji między innymi dlatego, że nie chcę, by mężczyźni oszukiwali kobiety. Nawoływanie do aborcji jest bowiem przejawem cynicznej logiki niektórych mężczyzn, stosujących zasadę: "ja współżyję z tobą a ty zabij nasze dziecko i sama poddaj się drastycznej interwencji chirurgicznej." Tłumaczę też dziewczętom, że pełny "sukces" odnoszą mężczyźni, którzy zdołają wmówić kobietom, że aborcja to przejaw nowoczesności i troski o podmiotowość kobiety. Tymczasem mężczyźni, którzy naprawdę kochają kobiety, potrafią je respektować i nigdy nie zdecydują się na współżycie seksualne, jeśli mogłoby ono doprowadzić do nieodpowiedzialnego poczęcia dziecka. Powyższy argument najłatwiej dociera do świadomości dziewcząt, gdyż demaskuje cyniczną i egoistyczną postawę mężczyzn wobec kobiet tu i teraz.
A oto kilka typowych przykładów pytań i wątpliwości wyrażanych przez młodzież a jednocześnie propozycje takiego doboru argumentacji, który pomaga młodym w odkryciu prawdy o ludzkiej seksualności i chroni ich przed powierzchownym spojrzeniem na seksualność oraz przed manipulacjami w tym względzie.
W obliczu tak stawianych pytań nie wystarczy odpowiedź typu: tak lub nie, albo że współżycie przed ślubem jest grzechem. Trzeba wyjaśniać wychowankom, że powinni uczyć się obserwować życie, aby odkryć, które zachowania im szkodzą, a które ich rozwijają i umacniają. Jeśli coś jest grzechem, to dlatego, że przynosi krzywdę człowiekowi a nie dlatego, że taki jest kaprys Pana Boga. Przykazania Boże oznaczają: nie rób tego, co wyrządza krzywdę tobie lub innym.
Jeden z maturzystów zwrócił się do mnie z następującą wątpliwością: "Chciałbym w przyszłości spotkać dobrą kandydatkę na żonę i założyć szczęśliwą rodzinę. Ale gdy będziemy już kilka lat po ślubie i przyjdą na świat dzieci, to czasami pójdę sam na dyskotekę. Jeśli spotkam tam miłą dziewczynę, zaczniemy rozmawiać, tańczyć, zwierzać się, to może w końcu dojść do współżycia. Lecz gdy wrócę do domu, będę nadal dobrym mężem i ojcem. Gdy o tym myślę, to czuję pewien niepokój. Ale to jest chyba tylko wynik otrzymanego wychowania. Co ksiądz o tym sądzi?"
Błędną reakcją byłoby w takiej sytuacji oburzenie czy potępienie pytającego, albo samo tylko stwierdzenie, że zdrada małżeńska jest grzechem. Trzeba pomóc, by sam zainteresowany odkrył, gdzie tkwi błąd w jego rozumowaniu! Najpierw więc spytałem owego maturzystę czy zgodziłby się, aby to jego żona poszła na dyskotekę i współżyła z kimś innym. Wtedy chłopiec prawie krzyknął: "Ależ nie! To nie żona lecz ja miałem iść na dyskotekę." Dzięki własnej reakcji uświadomił sobie, iż bardzo by go zabolało, gdyby to zrobiła jego przyszła żona mimo, że jej nawet jeszcze nie znał! Powiedziałem wtedy: masz już pierwszą ważną informację: zdrada małżeńska bardzo boli. Ale wróćmy do twojej wersji. To ty idziesz na dyskotekę i dochodzi do współżycia z poznaną tam dziewczyną. Następnego dnia przychodzi do twego domu owa dziewczyna z dyskoteki i wyjaśnia twojej żonie: "To jest mężczyzna, którego poznałam na dyskotece. Doszło między nami do współżycia i mam teraz prawo do niego. Niech pani spakuje się i opuści ten dom." Chłopiec spojrzał na mnie z zakłopotaniem i powiedział: "Rzeczywiście, tak mogłoby się to zakończyć. Jak bardzo bym wtedy cierpiał ja, moja żona i dzieci. Dziewczyna z dyskoteki też. Wszystkim nam skomplikowałoby się życie. Nie pomyślałem wcześniej o tym".
Mój rozmówca sam odkrył błędy i złudzenia we własnym myśleniu. Zrozumiał, że powinien przewidywać konsekwencje swoich zachowań. Nie miał już trudności z uznaniem, że zdrada małżeńska przynosi cierpienie i krzywdę, niezależnie od rodzaju wychowania czy przekonań religijnych. Boli ona tak samo ludzi wierzących jak niewierzących. Człowiek może bowiem zmienić rodzaj wychowania, ale nie może przez to zmienić własnej natury. Umiejscowienie współżycia seksualnego w ramach małżeństwa wynika zaś z samej natury człowieka oraz z natury miłości a nie jedynie z określonego typu wychowania.
Kościół bardzo pozytywnie patrzy na ludzką seksualność. W Piśmie Świętym ukazywana jest ona nawet jako jeden z symboli więzi między Bogiem a narodem wybranym (por. księga Pieśni nad Pieśniami). Ludzka płciowość i seksualność jest darem Bożym, włączonym w Boży zamysł miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Jednak w dziedzinie wychowania spojrzenie na ludzką seksualność nie powinno być ani pozytywne, ani negatywne, tylko po prostu prawdziwe, czyli realistyczne. I Kościół tak właśnie patrzy na człowieka w obliczu seksualności. Z jednej strony ostrzega przed zagrożeniami, które wynikają z nieodpowiedzialnego kierowania seksualnością i które powodują dramatyczne krzywdy, łącznie ze zranieniami fizycznymi, psychicznymi i moralnymi, z przestępstwami (np. gwałt) i śmiercią (np. choroba AIDS czy aborcja). Z drugiej strony Kościół ukazuje wielkość człowieka, który jest zdolny kierować własną seksualnością w sposób świadomy i odpowiedzialny. Własną mocą. Bez sięgania po substancje chemiczne. Bez popadania w uzależnienia. Bez wyrządzania krzywdy sobie i innym.
Takie stwierdzenie jest absurdalne, gdyż człowiek nie może zająć dojrzałej postawy, gdy wie, w jaki sposób coś działa, ale nie wie, po co to coś działa, czyli jaki jest sens tego działania? Wychowawca, który nie pomaga wychowankowi odkryć sensu ludzkiej seksualności, podobny jest do hipotetycznej mamy, która wyjaśnia kilkuletniemu synkowi jak działa klucz w drzwiach, ale nie wyjaśnia jaki jest sens tego działania. Taka mama wyrządzałaby krzywdę własnemu dziecku. Tymczasem odpowiedzialna mama wyjaśnia, że sensem działania klucza jest zamykanie drzwi przed tymi, którzy nie powinni wchodzić do domu. Poda też praktyczne zasady i normy, czyli wyjaśni kiedy i komu należy otwierać drzwi, a kiedy i komu nie wolno otwierać, gdyż byłoby to niebezpieczne. Podobnie w wychowaniu seksualnym najważniejsze jest ukazanie sensu ludzkiej seksualności oraz norm, które pozwalają ten sens respektować.
Takie twierdzenie jest wyrazem ignorancji. Nie ma w człowieku żadnego procesu czy zjawiska, którego sensem byłoby zaspakajanie przyjemności! Przyjemne bądź przykre doznania towarzyszą niemal każdej czynności człowieka ale nigdy nie są jej sensem. Przykładem może być spożywanie pokarmów. Sensem jedzenia nie jest zaspakajanie przyjemności, lecz zdrowe odżywianie organizmu. Człowiek odpowiedzialny potrafi zjeść nawet to, co mu sprawia przykrość, jeśli tego potrzebuje jego organizm, a odmawia sobie tego, co mu sprawia przyjemność, gdy szkodzi to organizmowi (np. powoduje nadwagę czy niszczy wątrobę).
Kierowanie się przyjemnością w działaniu to znak, że dana osoba jest od czegoś lub od kogoś uzależniona. Człowiek uzależniony od jedzenia je te pokarmy i w takich ilościach, które sprawiają mu przyjemność. Nawet wtedy, gdy przez to niszczy zdrowie. Podobnie jeśli człowiek kieruje się zasadą przyjemności w dziedzinie seksualnej to potwierdza, że jest uzależniony od tej sfery. Sensem ludzkiej seksualności jest odpowiedzialne wyrażanie miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, a nie szukanie doraźnej przyjemności fizycznej.
Tego typu twierdzenie jest przejawem naiwności. Nie uwzględnia faktu, że człowiek może manipulować własnym myśleniem i że potrafi wmówić sobie wszystko to, o czym chce być przekonanym. Im bardziej zaburzone jest postępowanie danego człowieka, tym bardziej też zaburzone jest jego myślenie. Np. alkoholik jest przekonany, że nie ma problemu z alkoholem.
Po wielu tysiącach lat historii doskonale wiemy już z obserwacji i doświadczenia, które sposoby postępowania rozwijają człowieka, a które go niszczą, prowadzą do chorób psychicznych, uzależnień, samobójstw, wyrzutów sumienia, samotności. Argument: "a ja uważam, że..." może wystarczyć do tego, by np. wybrać kolor koszuli w sklepie, ale nie może wystarczyć do tego, by określić normy seksualne czy prawdę o człowieku. Subiektywne przekonania są zasadne w świecie gustów. Natomiast w odniesieniu do zasad życia i postępowania inteligentny człowiek kieruje się zasadą: obserwuję życie moje i innych ludzi i wyciągam wnioski na temat tego, które zachowania prowadzą do życia i szczęścia, a które do śmierci i nieszczęścia.
Takie twierdzenie jest znakiem ignorancji. Błędne kierowanie seksualnością może powodować aż tak drastyczne szkody, że w każdej cywilizacji i w każdym prawodawstwie świeckim, nawet najbardziej ateistycznym czy liberalnym, istnieją zachowania seksualne ścigane kodeksem karnym, np. gwałt, seksualne wykorzystywanie nieletnich, aborcja, prostytucja, pornografia, itd. Warto przy okazji przypominać młodym, że kodeks karny w państwach o długiej tradycji demokratycznej, np. w USA czy w Niemczech, jest w tym względzie wyjątkowo surowy, aby skutecznie chronić obywateli - zwłaszcza dzieci i młodzież - przed zagrożeniami związanymi z nieodpowiedzialnymi zachowaniami w dziedzinie seksualnej.
Źle kierowaną czy zaburzoną seksualnością można wyrządzić aż tak wielką krzywdę sobie i innym, że nie tylko podlega ona ocenom moralnym i religijnym, lecz także kodeksowi karnemu. Twierdzenie, że zachowania seksualne to prywatna sprawa danej osoby, jest wyrazem skrajnej ignorancji lub okrutnego cynizmu.
Po pierwsze, miłość nie jest uczuciem lecz decyzją troszczenia się o czyjeś dobro. Uczucia (czasem radosne a czasem bardzo bolesne) towarzyszą miłości, ale nie stanowią jej istoty. Uczucia są zmienne a postawa miłości może być stała. Gdyby miłość była uczuciem, to nie można byłoby jej ślubować. Nie zależałaby ona od naszej woli i decyzji.
Po drugie, ślub zmienia wszystko. I nie ma tu żadnej magii. Nie chodzi bowiem o jakąś formalność, czy o zdobycie dokumentu od księdza. Chodzi o osobistą decyzję. Ślub jest momentem, w którym obie strony publicznie podejmują i wyrażają decyzję o wzajemnej miłości i wierności na całe życie. Przed ślubem nie ma jeszcze takiej ostatecznej decyzji, wyrażonej publicznie, przy świadkach i na piśmie. Współżycie byłoby wtedy czymś na próbę. A na próbę można np. zdawać maturę czy wypełnić kupon na loterii. Nie można natomiast na próbę kochać i współżyć tak, jak nie można na próbę żyć ani umierać.
Takie twierdzenie jest zwykle wyrazem (nieświadomego?) lęku w obliczu związku na całe życie. Szuka się wtedy "pięknych" uzasadnień, aby ukryć bolesną prawdę. Kilka już razy miałem okazję wyjaśniać to ludziom unikającym ślubu kościelnego, dodając trochę "przewrotnie", że gdyby się naprawdę tak mocno kochali, jak twierdzą, to nawet ślub by im nie przeszkodził być szczęśliwym małżeństwem. Za każdym razem reakcja była podobna: ma ksiądz rację. Nie ufamy jeszcze sobie do końca i nie jesteśmy jeszcze całkiem pewni naszej wzajemnej miłości. Dlatego szukamy argumentów przeciwko ślubowi.
W odpowiedzi wystarczy powołać się na badania empiryczne i dane statystyczne w tym względzie. Wyniki najnowszych badań pt. "Seks naszych dzieci" opublikowała "GW" we wrześniu 1996 r. Badania potwierdziły, że wczesna inicjacja seksualna idzie w parze z sięganiem przez młodzież po alkohol i narkotyki a także z niepowodzeniami szkolnymi. Np. 51% chłopców szkół średnich mających jedynki i dwójki deklaruje współżycie seksualne. Z grupy uczniów mających piątki i szóstki jest 5% współżyjących ("GW", 30.09.1996).
Przy okazji warto wyjaśniać młodym, że wczesna inicjacja seksualna jest często przejawem somatyzacji, czyli wyrażania ciałem (w tym wypadku seksualnością) nieuświadomionych problemów, napięć i konfliktów ze sfery psychicznej, moralnej czy społecznej. Im bardziej ktoś z nastolatków cierpi, im więcej przeżywa samotności, głodu czułości, zaburzeń psychicznych czy dręczących problemów, tym bardziej atrakcyjna będzie mu się wydawać seksualność. Podobnie zresztą jak piwo, papieros czy narkotyk. A więc jak wszystko to, co obiecuje łatwe szczęście.
Takie twierdzenie jest przejawem ignorancji lub cynizmu i to z wielu powodów. Po pierwsze, jest okrucieństwem dopłacanie do antykoncepcji w sytuacji, gdy nie ma pieniędzy na dopłacanie do witamin dla dzieci lub do leków ratujących życie (być może politycy podjęli taką decyzję dlatego, że dzieci nie mogą głosować w wyborach?).
Po drugie, nie wolno z pieniędzy przeznaczonych na leki dopłacać do substancji, które są szkodliwe dla zdrowia. Np. w Holandii w 1996 r. państwo wycofało się z dofinansowania antykoncepcji w obliczu badań potwierdzających, że są to środki rakotwórcze. Odtąd może zapisywać je lekarz jedynie na własną odpowiedzialność, a kobieta może podać go do sądu w wypadku powikłań zdrowotnych na skutek stosowania antykoncepcji. Z tego powodu obecnie lekarz ma w Holandii obowiązek przechowywania przez 40 lat dokumentacji dotyczącej zapisywania przez niego środków antykoncepcyjnych.
Tego typu twierdzenie jest przejawem naiwności lub świadomego cynizmu (np. dealerów antykoncepcji). Po pierwsze, antykoncepcja nie chroni przed bolesnymi konsekwencjami nieodpowiedzialnego współżycia seksualnego. Zmniejsza jedynie ich ryzyko. Nigdy nie gwarantuje „bezpiecznego” seksu. Po drugie, większość środków antykoncepcyjnych szkodzi zdrowiu fizycznemu. Po trzecie, sięganie po antykoncepcję oznacza rezygnację danego człowieka z kierowania seksualnością własną mocą i świadomością. Antykoncepcja odbiera więc wolność i oznacza kierowanie się taką samą filozofią życia, jak czyni to alkoholik czy narkoman. Ci ostatni rezygnują z władzy nad własnymi emocjami i oddają się w ręce substancji chemicznych. Człowiek sięgający po antykoncepcję rezygnuje z władzy nad własną seksualnością i próbuje ratować się przed dramatycznymi konsekwencjami takiej sytuacji za pomocą tabletek czy prezerwatyw.
Po czwarte, antykoncepcja oszukuje, gdyż sugeruje, że współżycie seksualne ma jedynie konsekwencje fizjologiczne i biologiczne oraz że stosując antykoncepcję można bezkarnie współżyć z kimkolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Tymczasem nieodpowiedzialne seksualne przynosi dramatyczne zranienia w sferze psychicznej (np. poczucie krzywdy, żal do samego siebie, lęk wobec seksualności), moralnej (np. poczucie winy) i społecznej (np. zerwane więzi przyjaźni z samym sobą, z rodzicami, z Panem Bogiem, uraz do osób płci odmiennej, itp.). A żadna pigułka czy prezerwatywa nie ochroni przed tego typu konsekwencjami. Nic poza miłością i odpowiedzialnością nie może gwarantować człowiekowi kierowania seksualnością w sposób dojrzały i bezpieczny.
Twierdzenie to świadczy o ignorancji albo cynizmie. Kościół nie tylko nie przeciwstawia się odpowiedzialnemu rodzicielstwu, ale stanowczo do niego wzywa. Jednocześnie jednak Kościół przypomina, że nie wolno dążyć do odpowiedzialnego rodzicielstwa nieodpowiedzialnymi metodami! Tymczasem wszelkie formy antykoncepcji są nieodpowiedzialną próbą osiągnięcia odpowiedzialnego rodzicielstwa, gdyż szkodzą fizycznie, a jednocześnie oznaczają rezygnację człowieka z władzy nad własnym zachowaniem. Powtórzmy raz jeszcze, że istnieje analogia między antykoncepcją a alkoholizmem. Alkoholik to człowiek, który zrezygnował z władzy nad własnymi emocjami i przekazał tę władzę w ręce alkoholu. Natomiast antykoncepcja oznacza rezygnację człowieka z władzy nad własną seksualnością i oddanie jej w ręce substancji chemicznych. Im więcej antykoncepcji, tym więcej nieodpowiedzialnej seksualności, tym więcej uzależnień i zranień w tej dziedzinie. Tym więcej niechcianych ciąż i aborcji.
Kościół przypomina, że antykoncepcja, która szkodzi fizycznie, oszukuje i oznacza rezygnację z wolności, jest po prostu zbędna. Człowiek jest bowiem obdarzony rozumem i wolnością, dlatego potrafi własną mocą kierować seksualnością i płodnością w oparciu o znajomość fizjologii płodności oraz o wewnętrzną dyscyplinę. Warto w tym kontekście uświadamiać młodym, że środowiska laickie promują ignorancję w dziedzinie poznawania rytmu płodności u kobiet. "Nowoczesne" podręczniki chętnie odsłaniają fizjologię seksualności, ale skrzętnie ukrywają fizjologię płodności. Najważniejszym powodem takiej postawy jest ochrona ekonomicznych interesów producentów środków antykoncepcyjnych. Pochwała antykoncepcji to element kampanii reklamowej, by znaleźć w Polsce klientów antykoncepcji, których coraz trudniej znaleźć w krajach Europy Zachodniej.
Po pierwsze, skuteczność nie może być decydującym kryterium działania w żadnej dziedzinie ludzkiego życia. Dla przykładu w Polsce wielu przestępców jest bardziej skutecznych niż policja, ale chyba nie wynika z tego, że być przestępcą to coś wartościowszego i słuszniejszego niż być policjantem.
Po drugie, wysoka skuteczność antykoncepcji jest mitem reklamowym. Otóż w statystykach podaje się średni stopień skuteczności danego środka antykoncepcyjnego przy jednorazowym współżyciu. Tak, jakby współżycie seksualne było jednorazowym epizodem w życiu człowieka, a nie zjawiskiem cyklicznym. Nie podaje się natomiast danych o stopniu zabezpieczenia przy regularnym współżyciu np. w skali rocznej. Badania wykazują, że skuteczność antykoncepcji spada wtedy do 25% - 30%. Stąd właśnie dobrze już udokumentowany fakt, że im więcej antykoncepcji w danym kraju, tym więcej niepożądanych ciąż i aborcji. Tym mniej natomiast wolności i odpowiedzialności w obliczu własnej seksualności.
Takie twierdzenie jest świadomym kłamstwem albo wyrazem ignorancji. Już tylko w niewielu krajach tego typu kłamstwo uchodzi bezkarnie. Na Zachodzie, gdzie za wprowadzanie obywatela w błąd płaci się wysokie odszkodowania pieniężne, reklamy mówią jedynie, że prezerwatywy zmniejszają ryzyko zachorowania.
Cała prawda jest jeszcze twardsza. Zakładając, że jakaś prezerwatywa ma najwyższy z podawanych przez producentów stopień zapobiegania, czyli 99%, to statystycznie co setne współżycie z chorym na AIDS oznacza zarażenie się wirusem HIV. Przy regularnym współżyciu seksualnym z osobą chorą na AIDS w skali rocznej, „ochrona” przed zakażeniem wirusem HIV, jaką daje prezerwatywa, sięga statystycznie od 25% do 30%. Wierność małżeńska daje pewność bezpieczeństwa. Prezerwatywa natomiast jest jedynie opóźniaczem zakażenia i śmierci.
Twierdzenie takie wynika z niezdolności do logicznego myślenia. Jest rzeczą oczywistą, że kobieta ma niezbywalne prawo decydowania, czy chce być matką, czy też nie. Tyle tylko, że aborcja nie ma nic wspólnego z tym prawem! Otóż aborcja dotyczy kobiety, która już jest matką. Ma ona wtedy jedynie do wyboru: czy chce być matką dziecka żyjącego czy też dziecka zabitego. Ale matką pozostanie odtąd na zawsze. Decyzja o macierzyństwie może zapaść jedynie wcześniej: zanim dojdzie do poczęcia dziecka.
To jest twierdzenie niezgodne ze stanem wiedzy na ten temat. W wielu wypadkach aborcja powoduje stany zapalne narządów rodnych, nowotwory, bezpłodność oraz dramatyczne powikłania psychiczne i moralne. Wystarczy podać wyniki konkretnych badań, by młodzi uwolnili się z niebezpiecznych złudzeń co do tego, że aborcja nie jest szkodliwa dla organizmu matki. Oto przykład takich badań.
Lekarze z Uniwersytetu w Seattle przeprowadzili badania na temat związku między aborcją a rakiem piersi. Były to największe badania w historii, w których uczestniczyło kilkaset tysięcy kobiet. Wyniki badań obiegły w 1994 r. cały świat. W Polsce opublikowała je m.in. "GW" w listopadzie 1994 r. Otóż okazało się, że jeśli aborcji poddaje się kobieta do 18-tego roku życia i jest to jej pierwsza ciąża, to prawdopodobieństwo raka piersi wzrasta u niej 800 razy (czyli 80.000%) w stosunku do kobiet, które nie poddały się aborcji. Dokonanie aborcji w wieku późniejszym i po urodzeniu innych dzieci także powoduje wyraźny wzrost zachorowań na raka piersi, chociaż nie jest już to wzrost aż tak drastyczny.
Lekarze amerykańscy odkryli mechanizm, który powoduje związek raka piersi z aborcją. Otóż od momentu poczęcia do końca szóstego miesiąca ciąży organizm matki wydziela hormony, które m.in. powodują rozrost piersi. Dopiero od siódmego miesiąca ciąży pojawiają się hormony, które kontrolują i zamykają ten proces. Jeśli matka dokona aborcji, wtedy hormony kontrolujące rozrost piersi się już nie pojawią i stąd tak wielkie prawdopodobieństwo nowotworowych zmian w piersiach.
Po pierwsze, Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że ustawa ta jest niezgodna z prawem, gdyż życie ludzkie jest chronione przez polską Konstytucję, a dobre warunki materialne czy społeczne nie są gwarantowane konstytucyjnie. Po drugie, ustawa, pozwalająca zabijać dzieci nie narodzone z powodu trudnych warunków społecznych czy ekonomicznych, jest wyrazem okrucieństwa parlamentarzystów. Opiera się bowiem na następującej zasadzie: jeśli kobieta jest w ciąży i znajduje się w trudnej sytuacji społecznej to państwo jej nie pomoże, np. zwalniając ją na kilka lat z podatków (parlamentarzyści nie są w trudnej sytuacji materialnej, a mimo to zwolnili samych siebie z podatków). Jeśli więc kobieta sama sobie nie poradzi, to niech zabije własne dziecko. Tymczasem podstawowym obowiązkiem parlamentarzystów jest tworzenie takich praw i warunków, które umożliwią wszystkim rodzinom godne życie i wychowanie potomstwa.
Gdyby taka była natura wolności, to najbardziej wolne byłyby małe dzieci a także ludzie chorzy psychicznie oraz przestępcy, gdyż te grupy osób kierują się rzeczywiście zasadą: robię to, co mi się podoba. W czasie spotkań z młodymi, którzy prezentują powyższy sposób myślenia na temat wolności, odnotowuję bardzo znamienny fakt. Otóż ich aspiracjom, by być wolnym od norm moralnych, prawnych czy społecznych nie towarzyszy aspiracja, by być równie wolnym wobec lenistwa, nacisków cielesnych i emocjonalnych, wobec alkoholu, papierosów, agresji, pieniędzy czy telewizji. Tymczasem być naprawdę wolnym, to opowiadać się po stronie miłości i prawdy, a nie po stronie nienawiści czy fikcji. Z drugiej strony wolność to sposób działania. Podejmowanie decyzji i zobowiązań jest jedynym sposobem realizacji wolności. W przeciwnym wypadku ludzka wolność okazuje się jedynie iluzją lub ideologią.
Ludzka seksualność odsłania całą swoją ambiwalencję: może być źródłem wyrażania miłości i przekazywania życia. Ale w epoce przemocy, gwałtów, aborcji i choroby AIDS seksualność okazuje się niestety coraz częściej miejscem wyrażania przemocy oraz miejscem przekazywania śmierci. Świat proponuje człowiekowi coraz mniejszą miłość: niewierną, odwołalną, niepłodną. Proponuje też rozrywkową wizję ludzkiej seksualności sugerując, iż jest ona źródłem osiągania łatwej przyjemności. Bez żadnych konsekwencji i zobowiązań.
Demaskowanie powyższych zjawisk jest konieczne. Samo jednak demaskowanie błędów nie wystarczy. Nie wystarczy polemizować, aby wychować. Nie wystarczy mieć rację, aby przekonać. Nie wystarczy walczyć ze złem, aby osiągnąć dobro. Żeby wychowywać, trzeba fascynować młodych chrześcijańskim spojrzeniem na człowieka w obliczu seksualności.
Wychowawcy katoliccy powinni odwoływać się do aspiracji młodego pokolenia i ukazywać fakt, że człowiek jest tak wielki, iż posiada zdolność świadomego i odpowiedzialnego kierowania własną seksualnością w taki sposób, by szukać czegoś znacznie większego niż doraźna przyjemność zmysłowa. Trzeba ukazywać młodym seksualność w kontekście znacznie większej miłości niż ta, która jest promowana w większości środków przekazu. Trzeba ukazywać ludzką seksualność w kontekście miłości małżeńskiej, która jest wierna, nieodwołalna i płodna, gdyż za taką właśnie miłością wychowankowie tęsknią najbardziej. Taka miłość chroni przed cywilizacją, w której osoby stają się przedmiotem użycia, podobnie jak używa się rzeczy. To właśnie miłość małżeńska i rodzicielska, którą zaplanował sam Bóg, sprawia, że trwa nadal historia ludzkości a kolejne pokolenia uczą się kochać i zakładać szczęśliwe rodziny.
Źródło: Kształtowanie postaw, Wydawnictwo Diecezji Radomskiej "Ave", Radom 1997, s. 51-75.