Spotkać Chrystusa to doświadczyć, jak w sercu zaczyna płynąć ożywcza rzeka
Każdy, kto był w Jerozolimie, potrafi sobie wyobrazić, jak wygląda świątynia jerozolimska od strony wschodniej. Od Góry Oliwnej oddziela ją głęboka dolina, którą płynie potok Cedron. Góra Oliwna stanowi zaś część pasma górskiego leżącego między Jerozolimą a doliną Jordanu i Morzem Martwym. Cały ten obszar jest jałowy i pustynny, z wyjątkiem nielicznych oaz, takich jak Jerycho czy Engaddi. W wizji proroka Ezechiela geografia tego fragmentu Ziemi Świętej ulega zasadniczej transformacji. A jej przyczyną jest żywa woda, wypływająca spod bramy świątyni.
Co chciał powiedzieć Bóg, przekazując prorokowi taką wizję? Przede wszystkim, dzisiejszy fragment stanowi część większej wizji, opisującej miasto Boże końca czasów, rozpoczynającej się od słów: „postawił mnie na pewnej bardzo wysokiej górze, a na niej na wprost mnie było coś, jakby budowa jakiegoś miasta” (Ez 40,2). Obecnie Jerozolima położona jest w terenie górzystym, ale trudno nazwać wzgórze świątynne „bardzo wysoką górą”. Jednak, jak wskazują wizje Izajasza i Micheasza: „Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pańskiej stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. Wszystkie narody do niej popłyną” (Iz 2,2); „Stanie się na końcu czasów: będzie ustanowiona góra domu Pańskiego, utwierdzona na wierzchu gór, a wystrzeli ponad pagórki. I popłyną do niej ludy” (Mi 4,1). Nie będzie to już więc stara świątynia przeznaczona tylko dla narodu izraelskiego, ale nowa — dla wszystkich ludów. I z takiej właśnie świątyni wytrysną źródła żywej wody, uzdrawiającej to, co zniszczył grzech. Świątynia starotestamentalna była tylko typem, zapowiedzią prawdziwej świątyni Bożej. Tą prawdziwą — w której została złożona ofiara za nasze grzechy, raz na zawsze otwierająca nam drogę do Boga — była Golgota, na której stanął Krzyż Chrystusa. Jak pisze autor listu do Hebrajczyków: „Chrystus bowiem wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej (świątyni), ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9,24).
Nieumiejętność odróżnienia tego, co jest cieniem, zapowiedzią, znakiem, od tego, co jest istotą, prowadzi do odrzucenia autentycznego działania Boga. Pokazuje to scena uzdrowienia przez Jezusa chromego przy sadzawce Betesda. Człowiek ten był w przedziwnej sytuacji — nie mógł chodzić, jednak ktoś go systematycznie przynosił na noszach w pobliże sadzawki. W chwili jednak, gdy następowało poruszenie wody, jako znak Bożego działania, nie było już przy nim tej osoby, która mogłaby go wprowadzić do sadzawki. Trudno to zrozumieć, ale być może ma to znaczenie symboliczne: osoba, która starała się pomóc chromemu, robiła to połowicznie, nie zauważając, że taka połowiczna pomoc nie ma sensu. Podobnie sprawa miała się z religijnością faryzeuszów: ich wysiłek, aby rygorystycznie zachować wszelkie przepisy i reguły prawa mojżeszowego pozbawiony był sensu, ponieważ nie prowadził do spotkania z żywym Bogiem. Ten rygoryzm uniemożliwiał przyjęcie Bożego działania, które nie mieściło się w ramach przepisów. To, że Jezus uzdrowił chromego w szabat, było powodem odrzucenia cudu, a nadto — i samej osoby Jezusa.
Czym się różni woda żywa od wody stojącej? Dlaczego woda, w której nie następuje przepływ, zaczyna zarastać glonami, w końcu zaś zamiera w niej wszelkie życie? Czy chcielibyśmy pić wodę z takiego zarośniętego stawu? Myślę, że większość z nas z łatwością odpowie na te pytania. Życie nie znosi stagnacji. Tam gdzie jest życie, tam są ciągłe zmiany, tam dzieją się rzeczy nowe, nieraz niespodziewane. Życie zawsze zaskakuje. Ale właśnie w tym okazuje się moc życia, że te zmiany i nowości nie tylko go nie uśmiercają, ale wręcz — podtrzymują. Bożego życia, które otrzymaliśmy dzięki ofierze Chrystusa złożonej na Krzyżu, nie da się zamknąć w żadnym prawie ani zestawie religijnych przepisów. To sam Chrystus jest naszym życiem — i tylko stała relacja z Nim może sprawić, że nasza dusza nie stanie się zarośniętą sadzawką. Ci, którzy spotkali Chrystusa i uwierzyli Mu, mogą powtórzyć za apostołem Janem: „życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy” (1J 1,2).
Wielu zapewne powie „spotkaliśmy Chrystusa”. W pewnym sensie mają rację. W dzisiejszych czasach i w naszym kręgu kulturowym trudno jest nie spotkać Chrystusa w sensie: „nie zetknąć się z jego postacią”. Ale nie o takie spotkanie chodzi. Zetknąć się z Jezusem nie jest tym samym, co Go naprawdę spotkać. Nawet wśród tych, którzy chodzili za Chrystusem wielu nie pozwoliło, aby Jego słowo i Jego moc dotarły do głębi ich serca. Pokazuje to przykład uczniów, którzy podążali drogą do Emaus: „a myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” — nie umieli przyjąć tego, co uczynił dla nich Jezus, bo ich serca „nieskore były do wierzenia” (por. Łk 24,19-31).
W tym czasie, gdy zbliżają się święta wielkanocne, trzeba zadać sobie pytanie: czy naprawdę spotkałem Jezusa? Czy w moim sercu nastąpiła przemiana, zrodziła się wiara w Niego jako tego, który ma moc wyzwolić mnie z grzechu i dać wodę życia? Czy może nadal moje serce jest „nieskore do wierzenia”, usiłując sprowadzić Boże działanie do tego, co mieści się w moich zbyt niskich oczekiwaniach i religijnych przyzwyczajeniach?
Pytania do refleksji:
opr. mg/mg