Słowo Boże nie pozostawia złudzeń co do objawów wiary czy też braku wiary - rozważanie na XXVII niedzielę zwykłą
Słowo z XXVII niedzieli zwykłej jest papierkiem lakmusowym mojej wiary. Deklaracja „Wierzę w Boga” stosunkowo łatwo przechodzi mi przez usta, ale jeśli przyjrzeć się szczegółom mojego życia, to wszystko zaczyna się poważnie komplikować. Osobista deklaracja, wpis w księdze chrztów czy kartotece parafialnej, codzienna modlitwa i niedzielna Eucharystia to zbyt mało, by stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że mamy do czynienia z człowiekiem wierzącym.
Słowo Boże nie pozostawia mi żadnych złudzeń, co do objawów braku lub braków wiary.
Modlę się w pewnych intencjach już od wielu lat i ciągle nie widzę, żeby Pan Bóg zdecydowanie zadziałał i rozwiązał doskwierający mi problem. Dlaczego Pan Bóg nie wysłuchuje moich próśb? Wielu ludzi ma poważne wątpliwości w wierze, coraz większa jest liczba apostatów, czyli tych, którzy „wypisali się z Kościoła”. Gdyby zapytać o przyczyny, to zapewne usłyszelibyśmy także: „Miałam chore dziecko, męża, ojca... modliłam się wytrwale, a Pan Bóg... nic. Moi najbliżsi nie żyją. Gdzie jest Pan Bóg?”. Pytanie o istnienie Boga w kontekście niespełnionych próśb jest trochę jak doręczanie przesyłki pod niewłaściwy adres. Kto mi powiedział, że Pan Bóg jest „spełniaczem próśb”? Dlaczego w mojej głowie jest obraz Boga — funduszu zapomogowego działającego dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu? To nie jest wiara, a pozostałości religijności naturalnej, która kazała człowiekowi handlować z „niedobrym bogiem” i wykłócać się za pomocą ofiar o błogosławieństwo. Pan Bóg jest Miłością, a nie automatem, który po wciśnięciu przycisku wydaje mi żądany towar i resztę. Miłość, którą jest Bóg, to Miłość ukrzyżowana, która jest totalnym wydaniem się człowiekowi. Bóg daje mi samego siebie, a ja mam oczy skupione na swoich „zabawkach” i nie widzę Boga. Wiara to dostrzeżenie obecności Boga w niespełnionych prośbach. Są takie sytuacje w moim życiu, które mnie przerażają. Nie mogę ich uniknąć, więc co jakiś czas ze ściśniętym sercem i podwyższoną temperaturą wchodzę w spotkania, rozmowy, problemy, które mnie przerastają. Czy ten strach oznacza, że przestałem wierzyć w obecność Boga w tych sytuacjach? Na czym polega duch mocy, miłości i trzeźwego myślenia, o którym pisze do Tymoteusza Apostoł Narodów?
Wiara to nie ochronny klosz położony na mojej codzienności. Wiara to odwaga wchodzenia z nadzieją w beznadziejne sytuacje, to ufność wbrew wszystkiemu i wszystkim, to przyjęcie trudów i przeciwności, które niesie życie. Apostołowie prosząc Jezusa o przymnożenie wiary, demaskują swoją słabość. Nie udają, że wszystko jest w porządku, czują, że nie mają takiej wiary, jakiej oczekuje Jezus. Jeśli szczerze poddam swoją wiarę badaniu, to muszę zawołać razem z apostołami: „Panie, przymnóż mi wiary”. Wiary nie da się w sobie wypracować, nie da się jej nauczyć czy wychować. Nie da się również na wiarę zasłużyć pobożnym i moralnie poukładanym życiem. Wiara przychodzi jako dar od Stwórcy. A co z tym przesadzaniem drzew? Czy to nie jest przesada i stawianie sprawy na krawędzi? Kto nie potrafi przemieszczać za pomocą słów przedmiotów materialnych, ten nie ma wiary? Pan Jezus nie przesadzał drzew za pomocą słów, a przynajmniej żaden z ewangelistów tego nie zanotował. Stanąć przed drzewem i powiedzieć „wyrwij się z korzeniem i przesadź się tam lub tam” to znaczy zaryzykować i być gotowym na ośmieszenie i upokorzenie. Wiara to zgoda na coś, co nie mieści się w ludzkiej logice i co spowoduje, że inni będą pukać się w czoło. Ostatecznym sprawdzianem wiary jest pokorna służba, czyli konkretne czyny miłości, bez których wiara jest martwa.
opr. mg/mg