Szarość poranka, pośpiech, sznureczek spraw niecierpiących zwłoki... Właściwie gdzie ja jestem?
Szarość poranka, pośpiech, sznureczek spraw niecierpiących zwłoki… Właściwie gdzie ja jestem? Rozglądałem się wokół coraz bardziej zdumiony. Wyjechałem w kierunku politechniki z ważnymi papierami, a teraz znalazłem się w ciżbie, w jakimś korytarzu. Nikt specjalnie nie wiedział, co się dzieje. Powoli wraz z tłumem przesuwałem się w kierunku, z którego docierały niezbyt miłe zapachy. W którymś momencie sąsiad z lewej strony przyciszonym głosem zapytał:
– Pan też?
– Cóż takiego?
– Czy pan też nic nie ma? Podobno można kupić wyjście innymi drzwiami…
Rozejrzałem się wokół, zastanawiając się, o jakie drzwi chodzi. I odnalazłem: dość solidne, potężne odrzwia, z łacińską maksymą nad nimi: Relinque omni spe (Porzućcie wszelką nadzieję).
– O jakie drzwi chodzi? – zapytałem rzeczowym tonem.
– Nie widzi pan napisu?! Toż nas do piekła pchają! Ale jak ktoś ma pieniądze, może się jeszcze wykupić!
Jak to pieniądze? Jakie piekło?! Jakie wykupić!? Przecież to niemożliwe, abym się nagle znalazł przy wejściu do piekła. Ponoć miał być jeszcze sąd, przypominało mi się z dziecięcych lekcji religii. Gdyby to miała być prawda, że za pieniądze można się wykupić, to dopiero byłaby granda! Nawet tutaj bogatsi mają lepiej! To obrzydliwe, myślałem. Zaraz, zaraz… Nagle przypomniałem sobie, co się stało. Pędzący w moim kierunku tramwaj. Mimo że zdążyłem się zatrzymać, samochód z tyłu uderzył we mnie i po prostu wepchnął moje auto na tory. Ujrzałem jeszcze przerażoną twarz motorniczego, a potem obudziłem się w tym dziwnym korytarzu. Czyżby nic mi się nie stało? Spostrzegłem, że mam podarte ubranie ze śladami zastygłej krwi i głęboko rozciętą rękę… i dotarło do mnie! Nic mnie nie boli, nic nie czuję, więc tak jest po drugiej stronie! Tylko że to piekło, ale jakoś poradzimy, przecież nie byłem zły, rozmyślałem. Zacząłem uważniej przyglądać się współuczestnikom tego szalonego marszu. Niemal każdy z niepokojem szperał po kieszeniach. Oburzony zapytałem sąsiada:
– O jakich pieniądzach pan mówi?! Przecież tu chyba nikt nie ma pieniędzy. Zresztą miały się nie liczyć!
– Niby tak, ale słyszałem, że jak się ma jakieś, to można się wykupić.
Pomyślałem, że po prostu coś sprzedam i jakoś się uda. Inni najwyraźniej wpadli na ten sam pomysł. Tyle że nikt nie miał pieniędzy. Kobieta stojąca obok mnie nerwowo sięgnęła do torebki, widać podsłuchiwała… Kątem oka zobaczyłem, jak w jej torebce mignął dwudziestozłotowy banknot.
– Gdzie się zgłosić? Mam pieniądze! – zaczęła wykrzykiwać. – Czy starczy dwadzieścia złotych!?
Od razu zrobił się rejwach i zaraz dłoń kieszonkowca uniosła torebkę, o którą rozpoczęła się walka. Wygrał ją bandycko wyglądający osobnik. Jednak w torebce nie było pieniędzy. Banknot w cudowny sposób pojawił się w dłoni kobiety. Widać tylko ona mogła się posłużyć swoją własnością. Jest sprawiedliwość na świecie, pomyślałem. Zacząłem metodycznie przeszukiwać swoje kieszenie, mając nadzieję, że coś ze sobą wziąłem.
– Już wiem – wykrzykiwała kobieta – to te dwadzieścia złotych, co dałam na św. Antoniego! Dla biednych! Raz w życiu! Bo mnie namówili, że jak coś dam, to św. Antoni pomoże… i pomógł!
Kobieta, triumfując, wycofywała się w poszukiwaniu innego wyjścia. Tłum, choć zawistny, rozstępował się przed nią. Zacząłem się intensywnie zastanawiać, ile razy zlekceważyłem szwagra zachęcającego do datków na rzecz biednych. A może coś kiedyś dałem? Chyba jednak nie.
Nie przerywałem poszukiwań, ale kieszeń za kieszenią okazywała się pusta. Przecież zawsze miałem sto złotych zostawione na wszelki wypadek, a tu nic! Drzwi do piekła były coraz bliżej, co rusz znikała w nich kolejna osoba, ze środka dolatywały przerażające odgłosy: wycie, jęki, obłąkańczy śmiech i zawodzenie. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Przecież nie byłem złym człowiekiem!? – stwierdziłem czy może zadałem sobie pytanie. Straciłem pewność siebie, zwykle uspokajającą mnie w trudnych chwilach. Przecież… Zdałem sobie sprawę, że do tej pory wszystko przeliczałem na pieniądze. Pod naporem tłumu znalazłem się jeszcze bliżej drzwi i już zacząłem odczuwać piekielną temperaturę. Skoro jest piekło, to jest i niebo… i Bóg, myślałem gorączkowo. Chociaż teraz to niespecjalnie dobrze, bo te sprawy zawsze lekceważyłem, te różańce, Msze święte, rekolekcje itp. Ale tu przecież żadnych diabłów nie widzę, a piekło to może po prostu jakieś złudzenie?
Czas zwolnił, przed moimi oczyma przebiegały sceny z całego życia, raz na jakiś czas pojawiała się kwota. Wszystko przeliczałem na pieniądze, myślałem z rozpaczą. Piekło tuż-tuż, jeszcze chwila i stanę na progu, a nic nie mam na swoją obronę. Kwota, którą zgromadziłem za życia, wyglądała imponująco, ale tu była bezużyteczna, przygniatała mnie i krępowała moje ruchy. Pomyślałem, że sięgnę jeszcze raz do tylnej kieszeni. Nowa myśl rozbłysła w mojej głowie niczym błyskawica: Przecież raz rzuciłem żebrakowi całe pięć złotych! Właściwie chciałem dać dwa, ale miałem pięć i tych trzech pożałowałem, ale dwa chciałem naprawdę dać! W tylnej kieszeni faktycznie wymacałem monetę, chłodny metal okrągłej pięciozłotówki. Nerwowo szarpałem, aby ją wyjąć i obwieścić, że przecież mam! Byłem uratowany!
– Panie Boże! Patrz, nie wszystko przeliczyłem na pieniądze, mam tu pięć zło… tych! Moneta w połowie się ukruszyła i niecałe pięć złotych, połamane, trzymałem w ręce, gotów wołać, że przecież, że… Nagle czyjaś dłoń mocno szarpnęła mnie do tyłu i pociągnęła do siebie. Zobaczyłem tamtego żebraka. Uśmiechał się i wskazywał mi zupełnie inne wyjście…
opr. aś/aś