Bollywood po polsku

Jestem szczerze zafascynowany trendem kulturowym, jakim jest gorączka Indii... O co w tym chodzi?

Jestem szczerze zafascynowany trendem kulturowym, jakim jest gorączka Indii. Nawet w naszym kraju aktorzy rodem z Mumbaju biją rekordy popularności. Przyznaję, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się stało. O co w tym chodzi?

Kicz czy niezrozumienie?

Kiedy podczas różnych spotkań moi znajomi namiętnie dyskutowali o Bollywood, mogłem to zrozumieć – wszak nie muszę uczestniczyć w każdej ich rozrywce. Kiedy jednak zaczęły powstawać prace magisterskie i inne poważne opracowania książkowe, to w końcu dotarło do mnie, że to nie tylko tania rozrywka, ale faktycznie jest coś na rzeczy. Filmy rodem z egzotycznych Indii mają w Polsce wiernych fanów liczonych w dziesiątkach tysięcy. Mało tego! Dla tej kinematografii w naszym kraju rezerwuje się najlepszy czas antenowy, jak Nowy Rok czy Wielkanoc. Zresztą rekordy popularności odnotowuje się nie tylko u nas: już dziesięć lat temu Brytyjczycy okrzyknęli bollywodzkiego aktora „gwiazdorem tysiąclecia”. Tenże sam Amitabh Bachchan w 2006 r. został uhonorowany francuskim Orderem Legii Honorowej.

Nie będę ukrywał, że jestem ignorantem w tej kwestii: pierwszym filmem indyjskim, do jakiego zdołałem przekonać sam siebie, był osławiony na tegorocznych Oskarach „Slumdog. Milioner z ulicy”. Przygotowując ten materiał, zmusiłem się do obejrzenia też innych, już bardziej „bollywoodzkich” obrazów. Żaden z nich mnie do siebie nie przekonał. Powiem szczerze: wynudziłem się na nich jak mops i kończyłem je tylko po to, by wiedzieć, o czym piszę. Jednak chcąc uciszyć i uspokoić wszystkich lubujących się w tym kinie, przytoczę na swoją obronę słowa Jerzego Płażewskiego z „Historii filmu”: „Należy jednak pamiętać, że spojrzenie nasze jest spojrzeniem profana, który nie ma pojęcia ani o prastarych tradycjach kultury hinduskiej, ani o obyczajowości i folklorze Indii. Obruszamy się więc na coś, co jest dla miejscowego widza oczywiste”.

Bollywodzki przemysł filmowy

Nazwa Bollywood to nic innego, jak zlepek dwóch słów: Hollywood i Bombaju (który notabene po wyzwoleniu się spod panowania brytyjskiego powrócił do swej dawnej nazwy – Mumbai). Użyto jej po raz pierwszy w latach 70. i początkowo przyjmowana była sceptycznie, bo lokować miała tamtejszą sztukę filmową jako rzecz wtórną, kopiującą jedynie zachodnie wzorce. Warto też wiedzieć, że Bollywood w zasadzie nie istnieje (fizycznie). Nie jest to jakieś jedno miejsce czy wytwórnia filmowa, lecz odnosi się do całości mumbajskich obrazów produkowanych w języku hindi. W całych Indiach rocznie produkuje się ponad tysiąc filmów (co stawia je na pierwszym miejscu w skali światowej, przeganiając nawet swój „pierwowzór” w Los Angeles, a widownia tego typu obrazów szacowana jest na 3,6 miliarda), z czego standardowe kino bollywoodzkie stanowi ok. 20-25 proc.

Indie jak masala

Podobno każdy fan filmów Bollywood prędzej czy później zacznie planować wyprawę do Indii. Ci bardziej zaangażowani traktują to niczym quasi-pielgrzymkę. Rozmawiałem z osobą, która spędziła kilka tygodni przemierzając ten wielki kraj wszelkimi dostępnymi środkami lokomocji. Urszula Kowalewicz tłumaczy mi, że przed swoją wycieczką nie była specjalnie zainteresowana tego rodzaju kinematografią, co do dziś się nie zmieniło, a do egzotycznych wakacji namówiła ją zafascynowana tamtejszą kulturą koleżanka. – Głównie podróżowaliśmy pociągami. Odległości są naprawdę imponujące – najczęściej z jednej miejscowości do drugiej jechaliśmy kilkanaście godzin. To był dla mnie zupełnie inny świat. Szczególnie w miarę, jak oddalaliśmy się od Mumbaju czy Dehli. Niektórzy traktowali nas, jakbyśmy byli kosmitami: robili z nami zdjęcia, dotykali nas, a raz w pociągu, kiedy spałam, jakiś Hindus zaczął głaskać mnie po twarzy, aż w końcu pocałował. Wszystko dlatego, że jestem biała - opowiada. W kraju, który liczy sobie ponad miliard mieszkańców, wszelka różnorodność nie może dziwić: w Indiach samych urzędowych języków jest ponad 20. Można tu spotkać wyznawców różnych wyznań: hindusów, muzułmanów, chrześcijan, sikhów, buddystów, dżinistów, więc koloryt jest naprawdę wielki. Oczywiście przy takich liczbach każda generalizacja jest krzywdząca. Podobnie jest z tamtejszymi filmami, które często określa się jako „masala movie” (masala to indyjska mieszanka przypraw): połączenie wielu smaków, w których ostatecznie każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Połączenie akcji, scenerii, emocji, muzyki, kolorów i wielu, wielu innych.

Oskar za opowieść ze slumsów

Wydaje mi się, że po tegorocznych Oskarach nietaktem byłoby, gdybym pisząc na taki temat, nie wspomniał o ich wielkim wygranym – „Slumdog. Milioner z ulicy”. Na wielkiej styczniowej gali w Los Angeles dostał 8 statuetek, został także uhonorowany 4 Złotymi Globami. Jednak nie jest to typowy Bollywood. Brakuje mu dwóch dominujących znaków rozpoznawczych: tańca i śpiewu. To właśnie one najczęściej kojarzą się z tą poetyką. Niekiedy nawet sceny są konstruowane tak, by dać pretekst do kolejnych piosenek (wspomnieć należy też, że lecą one z playbacku, a ich wykonawcy cieszą się niemal równą popularnością, co aktorzy). Nie ma tu miejsca na analizę sensowności pojawiających się co kilka minut skocznych rytmów i układów choreograficznych niczym Grease. Odsyłam do ciekawego artykułu Krzysztofa Lipki-Chudzika, który w obronie tego rodzaju kinematografii wytacza całą armadę argumentów (całość tekstu dostępna na www.stopklatka.pl).

O co chodzi w tym kinie?

Autor ten z entuzjazmem pisał o Bollywood: „wkraczając do tego świata, człowiek ma wrażenie, jakby zostawiał za sobą całą dotychczasową wiedzę i odkrywał kino zupełnie na nowo. Od zera, od zupełnych podstaw. (…) Zasada jest prosta: jeżeli film pozostawia widza obojętnym, jeżeli nie wywołuje w nim żadnych uczuć, jeżeli nie potrafi zaciekawić go losami głównych postaci, to jest to po prostu zły film”. Podobno jednak nie jest to tylko rozrywka dla mas. Joanna Nadolna analizując kulturowy fenomen tego kina w Polsce przekonuje: „Mylą się ci, którzy sądzą, że Bollywood to nieumiejętna kopia produkcji amerykańskich – to kontynuacja prastarych wierzeń, teatralnych rytuałów świątynnych i wynikających z nich zasad poetyckich. W sanskryckim teatrze, wystawiającym sztuki o tematyce religijnej, wykształciła się kontynuująca dziś Bollywood tradycja widowiskowych tańców i wtórujących im śpiewów”. Z jednej strony mamy więc prostotę ludzkich uczuć i uniwersalne wartości. Z drugiej zaś całą warstwę głębszą, która dostępna jest jedynie widzom posiadającym już jakieś kompetencje kulturowe.

Rozrywka w sari i wspólnota

Bollywood to prawdziwy przemysł: kinowe maratony, tematyczne bary i niezliczone wieczorki w sari, na których zazwyczaj oferuje się krótki instruktaż tamtejszego tańca. Wszystko to od paru już lat jest stałym elementem rozrywki w każdym większym mieście w Polsce. Poznański Budda Bar reklamuje się w radiu indyjską kuchnią, którą serwują egzotyczne tancerki (zdaje się, że to jest kolejny element, który przyciągać ma widza: wiele aktorek nie tylko ma orientalną, intrygującą urodę, ale „udokumentowane piękno”: była Miss Świata, była Miss Indii i rzesze eks-modelek to haczyk wielu bollywoodzkich produkcji). Jest jednak coś jeszcze: Bollywood to coraz większa społeczność, która coraz lepiej się organizuje (głównie w Internecie) i spotyka. I może tu tkwi sedno? Może chodzi właśnie o wspólnotowe przeżycie, które dostępne jest dla każdego? Może te sześć czy osiem godzin w kinie przy wspólnym śpiewie i tańcu daje poczucie przynależności do jakiejś grupy, że coś razem tworzymy?

Dla mnie jednak bollywoodzka recepta na widza jest genialna w swej prostocie: orientalną kulturę przypraw modelkami/aktorkami o egzotycznej urodzie, dodaj szczyptę ezoterycznej muzyki, a całość wymieszaj w kotle mezaliansów społecznych (głównie konfliktów miłosnych). Gotuj ok. trzech godzin lub nieco dłużej (a jakże!) na wolnym ogniu i co jakiś czas zwiększ gaz jakąś skoczną pioseneczką. Mnie to nie przekonuje. Na kino wolę przepisy europejskie lub te zza oceanu.

Autor serdecznie dziękuje za pomoc merytoryczną Joannie Nadolnej oraz za wielką cierpliwość Ani, która niestrudzenie przekonywała mnie do Bollywood.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama