Wiadomo, że stand-up to sztuka nienajwyższych lotów. Jednak posługiwanie się postacią Chrystusa dla wyśmiewania chrześcijaństwa i promowania ideologii lewicowych musi budzić sprzeciw
Kalamburowy niemal ciąg zdarzeń. Sięgam po periodyk „Filozofuj”. Biorę do ręki numer poświęcony filozofii humoru. W nim trafiam na tekst Cezarego Jurkiewicza. Może to wstyd, ale nie znam faceta. Dowiaduję się, że para się stand-upem. Myślę sobie, o naiwny, że warto pooglądać gościa. Skoro skrobnął coś do znakomitego czasopisma. Wyjutubuję stand-upowca i słucham. Puchną uszy od przekleństw. To zdaje się cecha charakterystyczna stand-upów, wstyd się przyznać, nie wiedziałem wcześniej.
Nie czytałem tekstu Michała Płocińskiego pt. Stand-up i roast czyli błaznom wolno więcej. Wrzucam w wyszukiwarkę hasło „stand-up bez przekleństw”. Klikam w drugą od góry pozycję zatytułowaną Jezus „Miłujcie się”. Uszy stają na sztorc. Ze zdziwienia, że wciąż się dziwię kolejnym odsłonom tego samego przedstawienia pod tytułem LGBT (+, bo skrót wciąż podlega ewolucji). Na siłę wkłada się ludziskom tęczowe okulary. Ale patrzcie, i to ewoluuje, już zaczynamy sami sobie wkładać na nos takie patrzałki.
Za występem Jezus „Miłujcie się” stoi Grupa Filmowa Darwin. Doceniam kunszt nie tyle kabareciarski, ile oratorsko-aktorski Jana Jurkowskiego, absolwenta Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Nie klaszczę jednak. Zamyślam się nie nad przesłaniem, ale nad światem, w którym mogło się ono pojawić. Patrzę na twarz bruneta z brązową peruką. Coś tu nie pasuje. Nic tu się nie klei, choć skrojone jest niby po mistrzowsku. Jezus Ewangelii nie przypomina Jezusa stand-upu. Jak to pisał był G.K. Chesterton? „Musiało rzeczywiście być coś nie tylko tajemniczego, ale i wszechstronnego w Chrystusie, skoro można wykroić z Niego tylu mniejszych Chrystusów”. Musi być też coś małego w dzisiejszym rozumie, że grubymi nićmi wszechtolerancji fastryguje pokawałkowany światopogląd. Średniowieczni mawiali, że rozum ma nos z wosku. Że można go wykręcać w dowolne strony. Patrzę zatem na jakby znajomą twarz scenicznego Andrzeja-Jezusa, ale widzę nos z wosku. Nie tylko Jana Jurkowskiego, ale wszystkim jemu podobnym.
„A co, jeśli Jezus też był gejem?” — pada zza mikrofonu bardzo oryginalne jak na dzisiejsze czasy pytanie, zadane chyba całkiem na poważnie. Że niby nic nie wiemy na pewno, bo wszystko jest domniemane. Ale co byłoby — zawisa w powietrzu retoryczna pauza — gdyby wrócił jako gej, albo jako kobieta? Może zaakceptowalibyśmy Go i w końcu wszyscy pokochaliby wszystkich — ciągnie Jurkowski. Gdyby miało to być dla śmiechu, trzeba by śmiechem odpowiadać. Ale skoro mówi się tutaj całkiem na poważnie, trzeba chyba odpowiadać „na serio”. Otóż tak się składa, że ani nie chodzi o domniemania, ani Jezus nie był gejem, ani nie może przyjść jako kobieta, bo Wcielenie — z samej swojej natury — dokonuje się raz jeden w całej historii. Nie da się go powtórzyć i nie da się go odwołać. Trudno też Boga oskarżyć o jakąś pomyłkę w realizacji odwiecznego planu zaaplikowanego nie przypadkiem w tym a nie innym czasie. Ale niepotrzebnie się czepiam prawdy jak rzep psiego ogona, nie o prawdę przecież tutaj chodzi. Chyba że o prawdę etapu.
Oczywiście, „odcinek powstał z potrzeby serca” i wcale to a wcale „nie ma na celu obrażania niczyich uczuć religijnych”. Być może jedynie nadwrażliwy odbiorca religijny nie zaśmieje się, gdy Ukrzyżowanie Jurkowski przyrówna do pozycji najbardziej podatnej na łaskotki. Jest ten wykreowany przez Marka Hucza i Jana Jurkowskiego scenariusz przecież niczym więcej niż „wyrazem zaniepokojenia wobec agresji międzyludzkiej, zaślepienia i braku tolerancji” (cytaty z opisu poprzedzającego filmik). Można by powiedzieć, wykręcając kota ogonem jak pomysłodawcy skeczu, że powstał z nadmiaru tolerancji. Dlatego przerysowuje się tutaj jedynie — rzekome zresztą — postawy ludzi zaniepokojonych ideologią LGBT. Realizatorzy pomysłu dodają pod filmikiem dla niepoznaki zapewnienie o symetrii swojej krytyki, ale trudno dać temu wiarę:
Adresatami tego filmu nie są żadni „wszyscy” — przeciętni katolicy, zwykli chrześcijanie itd. Ale ci ludzie, których jest wielu, a ciężko ich określić jednym słowem — ci pełni nienawiści, agresji, którzy potrafią wyjść na ulicę i pobić drugiego człowieka, bo ma kolorową koszulkę, ale też nazywać kogoś debilem w imię tolerancji. Po każdej „stronie” są hejterzy [...] — po jednej stronie może być to jakiś wandal na ulicy, a z drugiej strony chłopak trzymający transparent z wizerunkiem Matki Boskiej zrobiony z dildo, który ma tylko prowokować, a nie walczyć o równouprawnienie. Z każdej strony są takie przypadki, właśnie o tym tu mówimy. Potępiamy pewne zachowania ALE z obu stron konfliktu.
W imię tej symetryczności o jednej tylko stronie mówi się, że w imieniu Chrystusa bijemy, krzyczymy (z akcentem na bliżej niezidentyfikowane „my”), tak że inni nie mogą czuć się bezpiecznie we własnym domu, uczymy też nasze dzieci, że pedałów trzeba zabijać. Lubię dosadny język i potrafię docenić hiperbolę, ale nie usprawiedliwiam wkładania w usta innych osób takich poglądów:
Mogliby sobie podciąć żyły, obciąć genitalia, spuścić je w kiblu, odkroić sobie po jednej nodze, zeżreć tę nogę, oblać sobie ryje kwasem, wbić widelec w nerkę, a na koniec jeszcze strzelić sobie w łeb, żeby mieć absolutną pewność, że nikt nigdy więcej tego pedalskiego ziarna nie zasieje, bo Bóg tak nie chce.
Uwaga: koniecznie trzeba tego posłuchać, tekst pisany nie oddaje dramaturgii rozwijającej się akcji. Z przeciwnika „tego całego LGBT” (grymas pod nosem) wychodzi szydło z worka, i w końcu odkrywają się jego skrywane wcześniej intencje. A po tej manipulacji zostajemy skonfrontowani z pytaniem wypowiadanym głosem baranka: „Myślicie, że Jezus mógłby powiedzieć coś takiego? Nie bardzo, co?”. I dalej, żeby kielich szantażu emocjonalno-intelektualnego wychylić adresatowi przesłania do dna: „Gdyby Jezus mówił takie rzeczy, to jakoś ciężko byłoby Go nazwać Jezusem”. Dobra, dobra, proszę nie mydlić oczu i nie rozwadniać Ewangelii.
Dobra Nowina Jurkowskiego polega na tym, że jak poradziliśmy sobie z segregacją rasową i brakiem równouprawnienia kobiet, tak i przez dzisiejszą niesprawiedliwość jakoś przejdziemy. Idące pod prąd prawa naturalnego postulaty LGBT zostały tutaj postawione w jednym szeregu z tym, co wprost z prawa naturalnego wynika. Zgodnie z filozofią nosa woskowego wolno tak zrobić. To wystarczy, by mieć prawie trzy miliony odsłon. Naprawdę, dość posłuchać stand-upowca, który nie przeklina. I wykrojonego z Ewangelii Jezusa, który nie zbawia od grzechu, lecz indoktrynuje ideologią. Zamienić „miłujcie się” na „tolerujcie się” (por. odpowiedź w stylu „oko za oko, skecz za skecz” autorstwa Tomasza Samołyka pt. Tolerujcie się (Mój coming out)).
Taki to stand-up bez przekleństw, za to z dildo. Żal mi Jurkowskiego. Żal mi siebie. Miało być śmiesznie, a jest smutno i straszno. Facet ma nos z wosku. Mógłby zapalić świecę do modlitwy, a dał zwieść swoją wrażliwość na manowce. Ale przecież nie o nim jest ten tekst. Raczej o tych wszystkich, którzy na potęgę wykręcają swoje nosy. O tej większości, która z mniejszości robi normę. O upadku wszelkich norm, o normie budowanej na piasku braku normalności. O ranie duszy i ciała, którą leczy się zapewnieniem, że wszystko jest OK. O pofragmentaryzowanym świecie klejonym taśmą klejącą tolerancji, królowej wszystkich innych cnót, które wyparowały. O „miłujcie się”, którym jeśli się przejmiemy, świat oczyścimy z nienawiści.
Ale, ale: może ja źle słucham, może ten stand-up będący w istocie krytyką stand-upu jest wielokrotnym retorycznym salto mortale? Jest zarazem krytyką niby to śmiesznych stand-upów, ale sam w sobie też nie jest na poważnie, lecz właśnie do śmiechu nie na niby? Byłby to śmiech do kwadratu, śmiech przez łzy, śmiech z próby podmienienia stand-upu na coś tylko pozornie poważniejszego. W końcu Czarek Jurkiewicz przypominał w „Filozofuj!”, że reakcję humorystyczną wywołuje zaskoczenie oraz zderzenie ze sobą normy i naruszenia. Niech czytelnicy sami osądzą, jak się sprawy mają — zostawiam drobną podpowiedź w post scriptum.
PS. Grupa Filmowa Darwin składa „podziękowania dla Fundacji Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury za pomoc w realizacji nagrania”.
Tekst ukazał się pierwotnie w „Kurierze Wnet” (2020) nr 77. Publikacja w Opoce za zgodą Autora.
opr. mg/mg