Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (31/2008)
Oczywiście, można mieć takie lub inne zdanie na temat badań socjologicznych, ale jedno jest pewne, że nie wolno ich nie zauważyć i nie wolno przechodzić wobec nich obojętnie. Jedną z przypisywanych im funkcji jest funkcja demaskatorska, czyli pozwalająca lepiej odkrywać pełną prawdę o danym zjawisku. Inaczej mówiąc chodzi o zapobieganie niebezpiecznemu „uśpieniu świadomości i sumień". Badania socjologiczne także w zakresie religijności, jakkolwiek nie mogą i nie chcą powiedzieć wszystkiego o człowieku i jego wierze, to jednak wiele przybliżają i wskazują na tendencje. Są przez to bez wątpienia także czytaniem „znaków czasu", do czego Kościół tak jednoznacznie został wezwany przez Sobór Watykański II. Powiadają, że kardynał Suhard płakał, gdy w latach 40. ubiegłego wieku czytał książkę „Francja krajem misyjnym", w której zaprezentowano wyniki badań nad religijnością. Nie wiem, czy ktoś w Polsce płacze, a przecież prezentowane co jakiś czas wyniki badań nad religijnością muszą niepokoić. Tak bez wątpienia powinno być, gdy weźmie się do ręki opublikowane przez KAI w kontekście XXIII Światowych Dni Młodych, dane na temat religijności polskiej młodzieży. Wystarczy przytoczyć kilka z nich. I tak w samej deklaracji, że jest się osobą wierzącą, widzimy znaczną różnicę w stosunku do ogółu społeczeństwa-tylko 71,3 proc. młodych ludzi tak uważa, natomiast niebezpiecznie - bo aż dwukrotnie wzrósł odsetek obojętnych religijnie. Alarmujący powinien być spadek praktykujących systematycznie. Tylko 41,8 proc. z grupy wiekowej 16-19 lat praktykuje regularnie, a z grupy 23-26 lat zaledwie 26,8 proc. Innym niepokojącym zjawiskiem wśród młodzieży jest „wiara poza Kościołem". Niemal połowa badanych odpowiada, że można być człowiekiem religijnym bez wspólnoty Kościoła. Jeśli tak jest, to nie dziwi spadek autorytetu Kościoła, który w kwestiach moralnych zaledwie przez 15,8 proc. głęboko wierzących jest słuchany i już tylko w przypadku 2,8 proc. deklarujących się jako wierzący. Wiele niepokoju wreszcie musi budzić brak konsekwencji w życiu moralnym, a zwłaszcza nieład tym powodowany w tak istotnej sferze ludzkiego życia jak podejście do nierozerwalności małżeństwa, do wierności, czy do całej sfery związanej z zachowaniem seksualnym.
Co zatem czynić? Czy płakać jak kardynał, czy też udawać, że nic się nie dzieje? A może jednak trzeba zabrać się do pracy w duchu nowej ewangelizacji, o której tak wiele mówił nam Jan Paweł II !
opr. mg/mg