„Ufajmy, że pożałowania godna inicjatywa ustawodawcza skierowana przeciwko prawom dzieci do sakramentu Bożego przebaczenia pobudzi nas nie tylko do działań na rzecz jej zastopowania. Oby stała się ona okazją do głębszego uświadomienia sobie, jak wiele my sami – rodzice oraz spowiednicy – możemy wspomagać nasze dzieci, ażeby spowiedź mogły przeżywać jako radosne spotkanie z kochającym Jezusem” – pisze o. Jacek Salij OP.
Utkwił mi w pamięci pewien, bardzo pozytywny owoc zakazu spowiadania dzieci. Mianowicie gdzieś na przełomie stycznia i lutego 1988 r. przyszedł do redakcji Mszy radiowej Polskiego Radia, której byłem wtedy członkiem, list z Baranowicz. Katolicy w tym mieście mieli jednego tylko księdza, ale on znalazł się właśnie w więzieniu – za to, że wbrew sowieckiemu prawu ośmielił się spowiadać niepełnoletnich. W liście opisano dobroczynne skutki tego, tak oczywistego przecież podeptania wolności religijnej.
Bo tak się szczęśliwie złożyło, że niedzielna suma była w Baranowiczach odprawiana o godzinie 11, zatem w czasie naszej radiowej mszy, gdyż na Białorusi obowiązywał wtedy czas moskiewski, o dwie godziny różny od naszego. Otóż, chociaż ksiądz był w więzieniu, wierni w kolejne niedziele przychodzili na sumę, kładli radio na ołtarzu i normalnie uczestniczyli we mszy. Śpiewali pieśni razem z ludem warszawskim z kościoła Świętego Krzyża, odpowiadali na wezwania celebransa, wstawali na Ewangelię, klękali na Podniesienie. Tylko Komunii Świętej nie mieli, przyjmowali ją tylko duchowo.
Atmosfera tych radiowych mszy w Baranowiczach ukształtowała się niezwykła, w kolejne niedziele ludzi przychodziło coraz więcej. Władze doszły do wniosku, że jedynym sposobem wyciszenia tej sytuacji będzie wypuszczenie księdza na wolność.
Zakazów zajmowania się religijnym wychowaniem dzieci w Baranowiczach i tak nie przestrzegano skrupulatnie. Sowieckie prawo zakazywało dzieciom i młodzieży do lat osiemnastu w ogóle wstępu do cerkwi czy kościoła. „Jeśli choć jedno dziecko zobaczymy w kościele, zamykamy kościół" – groził w czasach Chruszczowa urzędnik do spraw wyznań. Do pilnowania, żeby zakazu tego przestrzegano zwłaszcza w niedziele i święta, nieraz używano nauczycieli. Z drugiej zaś strony, zdarzało się nawet, że niepełnoletnie dziewczyny, by iść do kościoła, przebierały się za babuszki. Dziś trudno zrozumieć, dlaczego komuś tak bardzo zależało na tym, żeby dzieciom aż tak radykalnie odciąć dostęp do Boga.
Prawa swoich dzieci do Boga ludzie bronili, jak umieli. Jakaś pobożna matka napisała – zresztą w porozumieniu z tym księdzem – skargę na niego do władz, „że on dzieci z kościoła każe wyprowadzać, a przecież to jego obowiązek uczyć religii". Z kolei w Gródku Podolskim jeden z ojców, którego oskarżono, że posyła dzieci do kościoła, odpowiedział po prostu: „Moje dzieci w kościele narkotyków nie biorą, ale zdrową naukę; dlatego będę je tam posyłał".
Warto nie zapominać o tym, że autorzy skierowanej niedawno do Sejmu petycji, żeby prawnie zakazać spowiadania dzieci i nastolatków, mieli bardzo znamiennych poprzedników. Jednak nawet w Kościele mogą się pojawić tendencje, żeby dzieci nie dopuszczać do Pana Jezusa zbyt łatwo. Wyraźnie mówi nam o tym Ewangelia: „Przynosili do Jezusa dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A On, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże" (Mk 10,13-14).
Nawet spowiednik może utrudniać dziecku dostęp do Pana Jezusa – jeśli nie stara się słuchać go z ojcowską dobrocią. Aż przykro o tym mówić, ale nawet katoliccy rodzice potrafią uczyć swoje dzieci lekceważenia tego, co Boże – jeżeli np. tak ustawiają swoim dzieciom zainteresowania i rozkład zajęć, że sprawy Boże umieszczone są na szarym końcu. Sami rodzice zabiegają wówczas o to, żeby duchowe pole ich dzieci zarośnięte było cierniami – i żeby ziarno Boże nie miało w ogóle szansy tam urosnąć.
Ufajmy, że pożałowania godna inicjatywa ustawodawcza skierowana przeciwko prawom dzieci do sakramentu Bożego przebaczenia pobudzi nas nie tylko do działań na rzecz jej zastopowania. Oby stała się ona okazją do głębszego uświadomienia sobie, jak wiele my sami – rodzice oraz spowiednicy – możemy wspomagać nasze dzieci, ażeby spowiedź mogły przeżywać jako jedyne w swoim rodzaju, ale w sumie przecież radosne spotkanie z kochającym nas Panem Jezusem, który chce nam pomóc w odrzucaniu tego, co w nas złe.
Na koniec warto głośno zwracać uwagę na to, że próba pozbawienia dzieci dostępu do tak ważnego sakramentu wiary wyrasta z ateistycznej antropologii, która nie potrafi uznać, że ludzką godnością obdarzeni są wszyscy członkowie naszej ludzkiej rodziny. Dziecko w perspektywie tej antropologii to poniekąd jeszcze nie człowiek, ale dopiero kandydat na człowieka – i to dlatego lekceważy się jego prawa do Boga. Dziecko jeszcze nieurodzone traktowane jest w myśl tej antropologii jeszcze gorzej, bo wolno nawet je zabić i odmówić w ten sposób samej nawet możliwości kandydowania do tego, żeby zostać człowiekiem.
Natomiast Pan Jezus głosił wręcz, że „jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" (Mt 18,3). Dla Niego dzieci to nie dopiero kandydaci do bycia ludźmi. To prawdziwi, a nawet szczególnie piękni ludzie! Tak piękni, że aż warto pomyśleć czasem o tym, w czym dobrze by było je naśladować!