W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie...

Autorem tej pieśni jest ks. Karol Antoniewicz, który o cierpieniu wiedział bardzo wiele. Był szczęśliwym mężem i ojcem, ale utracił kolejno wszystkie pięcioro dzieci, a na koniec – miał wtedy zaledwie 32 lata – umarła mu żona. Inny na jego miejscu zapewne by się załamał, może nawet zacząłby Bogu bluźnić.. – pisze w felietonie przed świętem Podwyższenia Krzyża Świętego o. Jacek Salij OP.

14 września, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, mniej więcej, w co drugim polskim kościele będzie zapewne śpiewana pieśń „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie”. Niektórzy tej pieśni nie lubią, bo przecież cierpienie to nic dobrego i nie powinno się go wychwalać. Otóż jej autorem jest ks. Karol Antoniewicz, który o cierpieniu wiedział bardzo wiele. Przede wszystkim wiedział, że nawet największe cierpienie można przemienić w krzyż.

Przypomnijmy podstawowe fakty, z których ta pieśń wyrosła. Karol Antoniewicz był szczęśliwym mężem i ojcem. Ale utracił kolejno wszystkie pięcioro dzieci, a na koniec – miał wtedy zaledwie 32 lata – umarła mu żona. Inny na jego miejscu zapewne by się załamał, uległ rozgoryczeniu, a może obraziłby się na Pana Boga, może nawet zacząłby Bogu bluźnić.

On w tych strasznych swoich nieszczęściach nie przestał Bogu ufać i ze wszystkich sił starał się przylgnąć do Pana Jezusa. Wiedział całą duszą, że Bóg kocha nas również wtedy, kiedy spadają na nas jakieś nieszczęścia. Antoniewicz, po przejściu tego huraganu nieszczęść podjął gorliwą aktywność charytatywną, a w końcu wstąpił do zakonu jezuitów, przyjął święcenia kapłańskie i stał się jednym z największych kaznodziejów, jakich nasza Polska miała w XIX wieku.

W pieśń o krzyżu włożył całą prawdę swojego własnego, tak strasznie trudnego krzyża i pewnie dlatego pieśń stała się w naszym polskim Kościele tak popularna. Warto jednak wiedzieć, że tworząc ją, jej autor podchwycił ton apostoła Pawła, który w swoich listach zwierzał się, że „w swoim ciele dopełnia braki udręk Chrystusa” (Kol 1,24), oraz że „nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10). Raz nawet napisał: „Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6,14).

Apostoł dawał w ten sposób świadectwo, że nawet w wielkim utrapieniu można łączyć się z krzyżem Chrystusa – i zwyciężać. A jeśli uważnie wczytać się w jego własne świadectwo, to być może nie będziemy mieli ochoty spierać się o to, któremu z nich przyszło wycierpieć w duchu wiary więcej: Apostołowi Pawłowi, czy Karolowi Antoniewiczowi. Oto tylko fragment długiej listy kosztów, jakie Paweł ponosił w trakcie głoszenia Ewangelii: „trudy, więzienia, chłosty, częste niebezpieczeństwa śmierci.  Pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego, trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej” (2 Kor 12,23-25).

Wszystkie te wydarzenia, również ukamienowanie, są odnotowane w Dziejach Apostolskich. Toteż trudno się dziwić, że o swoim pokrytym bliznami ciele Paweł wspomina w jednym ze swoich listów: „przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa” (Ga 6,17). Zauważmy: Paweł nie użala się nad sobą, on się chlubi i dziękuje Bogu, że za Jego łaską wytrwał przy Chrystusie nawet w tak wyjątkowych cierpieniach. Słowem, już Apostoł Paweł myślał w duchu tej naszej polskiej pieśni, że „w krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka”.

Wspomnę przy okazji, że zdecydowanie zbyt łatwo wysuwamy pod adresem polskiej kultury zarzut, iż rzekomo cechuje ją skłonność do cierpiętnictwa, a nawet jakoby ulegała kultowi cierpiętnictwa. Zwłaszcza literatura romantyczna, ale w gruncie rzeczy cała polska kultura bywa oskarżana o to, że zbyt często podejmowała tematy związane z doznawanymi przez nasz naród krzywdami, z rozbiorami, niewolą narodową, powstaniami, wywózkami na Sybir czy niemiecką okupacją.

Otwieram „Słownik Języka Polskiego” i czytam w nim, że cierpiętnictwo jest to „lubowanie się we własnym cierpieniu, bierne poddawanie się cierpieniu”. Wystarczy to słownikowe określenie przeczytać, żeby nie było potrzeby polemizować z tego rodzaju zarzutami.

Chyba że cierpiętniczą modlitwę zanosił do Boga ks. Jan Twardowski: „Proszę, byś nas nauczył cierpienia bez pytań”. Chyba że o coś złego modliła się Ludmiła Marjańska: „Dźwigamy ciężar i prosimy: Panie, / niech czerpię z mego garbu siłę na przetrwanie”.

Chyba że zarobaczywiona cierpiętnictwem była modlitwa Anny Kamieńskiej:

Naucz mnie milczeć
kiedy chcę krzyczeć
kiedy milczenie boli

Krótko mówiąc, przykro się robi, że aż tak absurdalne pretensje potrafimy zgłaszać pod adresem tego, co w naszej literaturze tak piękne i szczególnie głębokie. Temat cierpiętnictwa, owszem, pojawiał się w naszej literaturze. Na przykład przestrzegała przed nim Beata Obertyńska:

Nie zachodź krzyża daremnie
z tyłu – od pustej strony…
Ból każdy i trud beze Mnie,
Czczy będzie i stracony.
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama