Tej „podróży” nie da się porównać z żadną inną. Od tego, jak ona wypadnie, zależy nasz los wieczny. Ale też „zaopatrzeniem”, jakie na tę drogę otrzymujemy od Kościoła, jest sakrament, w którym jest obecna sama Boska Osoba naszego Zbawiciela – pisze w swoim felietonie o. Jacek Salij OP. I przypomina obietnicę Jezusa: „Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.
Maria Dąbrowska nie kryła zaskoczenia, kiedy jej młodszy brat, odchodząc z tego świata, poprosił o księdza. Prośby umierającego brata nie osądza, ale też jej nie komentuje, po prostu przyjmuje ją z całym respektem. „Stan agonalny trwał od kilku dni – zapisuje w swoim dzienniku – były jednak przebłyski świadomości. W czasie jednego z nich zażądał… księdza. Był całe życie niewierzącym i antyklerykałem. Przypomniały mi się słowa Jakobsena: «Cóż w chwili śmierci znaczą przekonania? Przekonaniami można żyć, ale do umierania są nieprzydatne»”.
Przekonania, owszem, człowieka wyrażają, ale nigdy nie wyrażają go do końca. Człowiek aż do samego końca pozostaje zagadką nawet dla samego siebie. Jak napisał nieco młodszy od Marii Dąbrowskiej kolega po piórze, „człowiek jest jedynym w świecie istnieniem, któremu nie wystarcza czasu, aby nauczyć się żyć”. Jej brat na łożu śmierci poprosił o księdza nie ze strachu, ani z jakichś tanich obliczeń. Zapewne – i to starsza siostra wtedy intuicyjnie zrozumiała – w promieniach nadchodzącej wieczności poczuł ostateczny sens swojego życia.
W Kościele nieraz zanosimy do Boga prośbę: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci, zachowaj nas, Panie”. Gdyby śmierć człowieka była, tak jak śmierć zająca czy gołębia, tylko prostym kresem życia, śmierć szybka i niespodziewana mogłaby nam bardziej odpowiadać. Jednak śmierć człowieka to jest wydarzenie niezwykle poważne. Sam Pan Jezus zostawił nam upomnienie, ażeby Jego przyjście ostatnie nie zastało nas nieprzygotowanymi. „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”.
A cóż nas lepiej przygotuje na to spotkanie ostateczne, niż to, że jeszcze przed odejściem z tego życia doczesnego spotkamy się z Nim w sakramencie pokuty jako z miłosiernym Zbawicielem? niż zjednoczenie z Nim w komunii świętej, którą On sam dał nam jako pokarm na życie wieczne? Przypomnijmy sobie jego Obietnicę: „To jest Chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.
W Kościele już bardzo wcześnie zrozumiano, że bardzo to ważne, ażeby możliwie żaden chrześcijanin nie odchodził z tego świata bez sakramentów. Zachowało się świadectwo z czasu prześladowań zarządzonych przez cesarza Decjusza (r. 251). Otóż dla ówczesnego biskupa Antiochii, niejakiego Fabiusza, było czymś oczywistym, że powinno się, choćby i w środku nocy, zbudzić kapłana, ażeby przyniósł umierającemu komunię świętą.
Sakrament przynoszony wówczas do chorego ma nawet osobną nazwę. Spójrzmy do Pana Tadeusza: „Teraz, mój bracie, poślij do plebana – prosi umierający Ksiądz Robak, czyli Jacek Soplica – Aby tu jak najrychlej przybył z wijatykiem”. Wiatyk znaczy: zaopatrzenie na podróż. Na podróż ostatnią, najważniejszą.
Tej „podróży” nie da się porównać z żadną inną. Od tego, jak ona wypadnie, zależy nasz los wieczny. Ale też „zaopatrzeniem”, jakie na tę drogę otrzymujemy od Kościoła, jest sakrament, w którym jest obecna sama Boska Osoba naszego Zbawiciela. W swojej mowie eucharystycznej (znajduje się ona w Ewangelii Jana, rozdz. 6) Pan Jezus bardzo mocno podkreśla, że Eucharystia jest darem na życie wieczne. Toteż święty Ignacy z Antiochii już w roku mniej więcej 108, napisał, że ten Chleb „jest lekarstwem nieśmiertelności, środkiem na to, by nie umrzeć, ale żyć nieustannie w Jezusie Chrystusie”.
Jego wyznawcom zawsze bardzo zależało na tym, ażeby nie znaleźć się na Sądzie Bożym bez tego „wiatyku”. Przypomina o tym również współczesny Kodeks Prawa Kanonicznego:
„Udzielenia wiatyku chorym nie należy zbytnio odkładać. Duszpasterze powinni pilnie czuwać nad tym, by chorzy byli posilani wtedy, gdy są jeszcze w pełni świadomi” (kan. 992).
Na koniec opowiem o rozmowie, której chyba nigdy nie zapomnę. Mianowicie zwierzył mi się ktoś, że umówił się z żoną tak: Jeżeli któreś z nas znajdzie się w niebezpieczeństwie śmierci, wówczas to drugie z całą otwartością powie mu, co się dzieje, i przypomni o przyjęciu sakramentów. Otóż poszedł ów człowiek do szpitala z czymś stosunkowo niegroźnym, sytuacja jednak zaczęła się komplikować, z czego on zupełnie nie zdawał sobie sprawy. Żona zachowała się jednak zgodnie z umową – z wielkim ciepłem poinformowała go, że trzeba się liczyć nawet z najgorszym; wówczas on sam poprosił o księdza.
Kiedy wyzdrowiał, poczuł potrzebę pochwalenia się przede mną swoją żoną: „Teraz już mam pewność, że moja żona nie puści mnie na Sąd Boży bez sakramentów!”.