W Starym Testamencie Bóg przychodził do swojego ludu niejako od zewnątrz, jako Opiekun i Obrońca. Teraz już nie tylko zapewnia nam swoją opiekę i obronę, ale ofiaruje nam samego Siebie. Bo oto sam Duch Święty zstępuje na apostołów! – tłumaczy o. Jacek Salij, dominikanin.
W dziejach zbawienia nieraz zdarzało się, że Bóg przychodził do ludzi w znaku ognia. Mojżeszowi, kiedy powoływał go do wyprowadzenia ludu z niewoli, Bóg ukazał się w płonącym krzewie. A kiedy Izraelici już zmierzali do Ziemi Obiecanej, „Pan szedł przed nimi podczas dnia jako słup obłoku, by ich prowadzić drogą, podczas nocy zaś jako słup ognia, by im świecić, żeby mogli iść we dnie i w nocy” (Wj 13,21). Ogień towarzyszył również pamiętnym wydarzeniom, w których lud Boży otrzymał Dekalog: „Góra Synaj była cała spowita dymem, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu” (Wj 19,18).
W tych i podobnych wydarzeniach Bóg przychodził do swoich wybranych jako Opiekun i Obrońca. Ogień, w którym się objawiał, wskazywał na Jego potęgę – potęgę tak wielką, że aż straszną, a zarazem pełną troski o swój lud. Ten sens zdają się również mieć języki ognia, które w dniu zesłania Ducha Świętego ukazały się nad głowami apostołów. A jednak zesłanie Ducha Świętego było czymś zupełnie nowym i nie da się go porównać z objawieniami Boga w Starym Testamencie.
Wtedy Bóg przychodził do swojego ludu niejako od zewnątrz, jako Opiekun i Obrońca. Teraz już nie tylko zapewnia nam swoją opiekę i obronę, ale ofiaruje nam samego Siebie. Bo oto sam Duch Święty zstępuje na apostołów!
Duch Święty jest przecież równym Ojcu i Synowi Bogiem prawdziwym, osobową Miłością, którą bez reszty są wzajemnie sobie oddani przedwieczny Ojciec i Jego jednorodzony Syn. To właśnie Duch Święty może i chce wynieść nas ponad nasz status stworzeń i czyni nas uczestnikami Bożej natury. To dzięki Niemu „możemy wołać: Abba, Ojcze! a skoro jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami, dziedzicami Boga i współdziedzicami Chrystusa” (Rz 8,15-17).
To jest chyba najważniejszy (ale nie jedyny!) sens tego obrazu „jakby języków ognia”, w którym dokonało się wydarzenie Zielonych Świąt: Duch Święty – Bóg prawdziwy, Ten, który jest Pieczęcią jedności Ojca i Syna – daje samego Siebie dwunastu apostołom, wybranym przez Pana Jezusa na patriarchów Kościoła, nowego Ludu Bożego. Odtąd wszystkim, którzy w Jezusie Chrystusie szukają zbawienia wiecznego, wolno ubiegać się o dar Ducha Świętego.
Jeśli przypatrzymy się uważnie obrazowi „jakby języków ognia”, tak jak jest on przedstawiony w drugim rozdziale Dziejów Apostolskich, to znajdziemy w nim również obraz tej miłości – jak to później nazwał apostoł Paweł – która „jest „rozlana w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5).
Kiedyś, po napisaniu krótkiego artykułu o Duchu Świętym otrzymałem list wdzięcznego czytelnika. Pytał: „Dlaczego o tak wspaniałej prawdzie wiary w Kościele praktycznie się milczy?” Odpowiedziałem, że warto, przynajmniej od czasu do czasu, zaglądnąć do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Znajduje się tam chociażby numer 683: „Nikt... nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus (1 Kor 12, 3). Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! (Ga 4, 6). Poznanie wiary jest możliwe tylko w Duchu Świętym. Aby pozostawać w jedności z Chrystusem, trzeba najpierw zostać poruszonym przez Ducha Świętego. To On wychodzi naprzeciw nas i wzbudza w nas wiarę. Mocą naszego chrztu, pierwszego sakramentu wiary, życie, które ma swoje źródło w Ojcu i zostaje nam ofiarowane w Synu, jest nam udzielane wewnętrznie i osobowo przez Ducha Świętego w Kościele”.
Rzecz jasna, nad całym tamtym rozdziałem Katechizmu warto pomedytować.