Koperta to za mało

O wizycie duszpasterskiej, zwanej popularnie „kolędą”


Koperta to za mało

O sensie wizyty kolędowej, pomysłach na to, jak ją przeżyć, aby nie kojarzyła się z przykrą wizytacją, dylematach związanych z kopertami - z ks. Pawłem Siedlanowskim rozmawia Agnieszka Warecka.

Proszę Księdza, czy w ciągu dziesięciu minut można poznać problemy rodziny, parafii?

Na pewno nie...

Wobec tego jaki sens ma kolęda?

Wizyta kolędowa nie jest spotkaniem towarzyskim - jeśli by tak na nią patrzeć, rzeczywiście tych kilkanaście minut, które zazwyczaj możemy sobie nawzajem poświęcić, byłoby wielkim nietaktem. Tu chodzi o coś zupełnie innego. Przede wszystkim kapłan przynosi błogosławieństwo Chrystusa. To jest zasadniczy cel odwiedzin duszpasterskich. Kolekta, której towarzyszy pokropienie wodą święconą, ma charakter wstawienniczy. Jest modlitwą całego Kościoła, w którą zostaje włączona konkretna rodzina, z jej indywidualnymi problemami, radościami i troskami. Pokropienie wodą święconą przypomina nam przyjęty chrzest, ma także charakter egzorcyzmujący.

Dobrze. Czy nie sądzi Ksiądz jednak, że wierni oczekują czegoś więcej niż tylko błogosławieństwa i krótkiej, zdawkowej wymiany grzeczności?

Z tym jest różnie. Bywa, że daje się wyczuć specyficzne napięcie u goszczących księdza domowników. Zachowują się tak, jakby czekali na moment, kiedy ta przykra „wizytacja” się skończy i czy aby nie pojawi się zbyt „trudne” pytanie, które mogłoby zniweczyć ich tzw. święty spokój. Z doświadczenia wiem, że w takiej sytuacji wszelkie próby wciągnięcia w rozmowę nie przynoszą większych skutków. Nic na siłę. To w końcu oni są gospodarzami. Szanuję ich wolność i prywatność. Rozstajemy się wtedy dość szybko - podejrzewam, że z ulgą dla obu stron. Choć poczucie porażki pozostaje.

Ale przecież nie zawsze tak jest.

W zdecydowanej większości jest to przemiłe, owocne dla obu stron spotkanie. Kolęduję już prawie dwadzieścia lat i widzę, że ludzie chcą rozmawiać. Żyjemy szybko, co nie sprzyja refleksji. To z kolei spłyca egzystencję, generuje pytania o sens. Odpowiedzi nie da się znaleźć w internecie. Niedzielna homilia to stanowczo zbyt mało, aby słowo Boże mogło mieć realny wpływ na życie. Gubimy się. Ludzie pytają o bardzo konkretne sprawy, szukają wsparcia, opowiadają o swoich problemach - czasem tylko po to, aby usłyszeć siebie, nabrać dystansu, wypowiedzieć wewnętrzny ból.

I co Ksiądz wtedy im mówi? Czas biegnie szybko, sąsiedzi się złoszczą, że tak długo Ksiądz siedzi w jednym domu...

Różnie bywa. Najsensowniejszym rozwiązaniem jest wtedy umówienie się na spotkanie już po kolędzie. Co ważne: nie na „kiedyś tam, w nieodległej przyszłości” , ale na konkretny dzień i godzinę. To uwiarygodnia umowę i sprawia, że słowa nie ulatują w pustkę. Może to być rozmowa indywidualna, warto też zaprosić rodzinę do którejś z obecnych w parafii wspólnot. Często ludzie nawet nie wiedzą, że takowe istnieją i że w nich mogą znaleźć pomoc, umocnienie. Jeden z moich kolegów w taki sposób powołał do istnienia kilka kręgów Domowego Kościoła.

Czy zdarza się, że podczas wizyty kolędowej obrywa Ksiądz od ludzi za wszystkie grzechy świata, za Kościół, który „wtrąca się do polityki”, za proboszcza, co nie chciał ochrzcić dziecka i wikarego, który wziął zbyt dużo za ślub?

Katalog „win” jest zdecydowanie bogatszy! Owszem, zdarzają się opisane sytuacje, choć przyznam, że niezbyt często. Zwyczajowo pytam, czy domownicy chcieliby o czymś porozmawiać, coś wyjaśnić, ewentualnie mają uwagi dotyczące funkcjonowania parafii. Przeważnie brakuje odwagi, choć wyczuwalne jest niekiedy lekkie poruszenie lub pojawia się maskowany niepokój. Bywa, że ktoś wybucha - wypala „z grubej rury”! Miłe to nie jest. Ale też nie wolno wówczas dać się wyprowadzić z równowagi, obrażać się czy uciekać. Najpierw - wysłuchać. Potem trzeba ustalić fakty, spokojnie wytłumaczyć (jeśli się da - niestety nieraz emocje to uniemożliwiają) nauczanie Kościoła w kwestii wiary, sakramentów, moralności. Poza tym ludzie noszą w sobie mnóstwo stereotypów, które zniekształcają spojrzenie na Pana Boga, Kościół - zwykle nie da się ich podważyć podczas krótkiej rozmowy. Są głęboko poranieni, szukając winnych poza sobą. Kłótnia z księdzem jest tak naprawdę krzykiem bezradności.

I co wtedy?...

Podstawowa sprawa: nie dać się sprowokować! Punktem wyjścia jest zawsze prawda. Nawet jeśli dla którejś ze stron bywa bolesna. Wizyta kolędowa nie może być kurtuazyjną wymianą uśmiechów, festiwalem komplementów. Pasterskie upomnienie nie jest potępieniem kogokolwiek, raczej znakiem troski i wyrazem braterskiej miłości. Ma pomóc w nawróceniu, doprowadzić do uregulowania nieporządku moralnego, o ile się takowy pojawił. Jeśli już dochodzi do ataku, ważne, aby przetrwać jego pierwszy impet, potem spokojnie wskazać kierunek, w którym rozmówcy powinni podążać - zawsze w taki sposób, aby zrozumieli, że kapłan przychodzi do nich nie jako egzekutor, ale przyjaciel, że nie chodzi o schlebianie, pozorne dobro, ale ich autentyczne szczęście.

Dobrze, to teraz pytanie z drugiej strony: czy nie drży Księdzu ręka, kiedy sięga Ksiądz po kopertę?

Drży. Wiem, jakie są obiegowe opinie o kolędzie: przychodzą po kasę... Trudno polemizować ze stereotypami. Problem jest złożony. Ofiary składane przy okazji wizyty duszpasterskiej wpisane są w naszą tradycję. Mogą być, może ich nie być - to sprawa umowna. Zresztą, w niektórych diecezjach odgórnie zakazano przyjmowania ofiar kolędowych - kto ma życzenie, stosowną do możliwości donację może złożyć w zakrystii.

Może to uprościłoby i oczyściło wzajemne relacje?

Być może. Powiem coś, co się wielu nie spodoba: ja staję zawsze w obronie wspomnianych kopert kolędowych. Dlaczego? Jest to kwestia odpowiedzialności za lokalną wspólnotę Kościoła. Chcielibyśmy, aby nasza świątynia była ładnie utrzymana, ogrzana, by elektrownia nie wyłączyła prądu, żeby aparatura nagłaśniająca nie skrzeczała, by działały w niej grupy modlitewne, Caritas. Taca, która z roku na rok staje się coraz mniejsza, nie wystarcza nawet na pokrycie podstawowych wydatków. Nie ma też żadnych podatków, z których mogłyby być finansowane inwestycje parafialne. Myślę, że mądrzy ludzie to doskonale rozumieją i składając przy okazji kolędy ofiarę, dają wyraz swojej odpowiedzialności za parafię. Przypominam, że jest to obowiązek wynikający z piątego przykazania kościelnego. Jeśli zakładamy, że jednym z celów wizyty duszpasterskiej staje się wzmocnienie więzów z parafią, wspólna troska o wymiar materialny jej istnienia nie jest żadnym obrazoburstwem.

Koperty nie są obowiązkowe... 

Nikt nikogo nie zmusza do składania ofiar. Temat „Kościół - pieniądze” od lat jest na topie w dyskusji medialnej i zawsze będzie przynależał do kwestii „podwyższonej wrażliwości”. Znane przysłowie mówi, że jak się chce kogoś uderzyć, kij bez problemu się znajdzie. Jestem za tym, aby wspólnie dyskutować także na tzw. trudne tematy, szukać optymalnych rozwiązań. Nie może to być tylko krytykanctwo, potępianie i obarczanie Kościoła za całe zło świata. W taki sposób do niczego konstruktywnego nie dojdziemy.

Czy nie uważa Ksiądz, że taka „kolęda” powinna trwać cały rok? Nie chodzi oczywiście o wydłużanie w nieskończoność bożonarodzeniowego kontekstu odwiedzin, ale o więź pomiędzy duszpasterzem i wiernymi, których nie da się ograniczyć do jednorazowego, sztampowego spotkania w grudniu czy w styczniu.

Potrzebny jest osobisty kontakt duszpasterza z powierzonymi mu wiernymi. W jaki sposób ma się to dokonywać? To już kwestia bardzo indywidualna. Prezbiterom potrzebne jest wejście w problemy zwyczajnych ludzi, w ich sytuacje życiowe. Nasze głoszenie słowa Bożego nie może być wirtualne, ulatywać ponad głowami. Kościół nie powinien być też wspólnotą ludzi anonimowych - mamy przecież razem iść do zbawienia, dążyć do nawrócenia. W nim się spotykamy. Mamy sobie nawzajem pomagać, realizując życiowe powołania i zobowiązania.

Ludzie ciągle jeszcze postrzegają księdza na piedestale, z dystansu...

To uniemożliwia bliższe relacje. Kiedy zaczynamy rozmawiać z nimi o zwyczajnych, codziennych sprawach, troskach, lękach, radościach, powstaje zwyczajna ludzka więź. Pojawia się normalność. Jest ona okazją do dawania świadectwa wiary - nie napuszonego czy wymuszonego, ale z potrzeby serca. Można przecież także przy kawie porozmawiać spokojnie o Bogu, Kościele, wyjaśnić sobie trudne kwestie. Można razem pograć w piłkę, pojechać na rajd rowerowy, wspólnie popracować. Potem spotkać się przy konfesjonale, poukładać sprawy z Bogiem, zacząć wspólnie się modlić, wchodzić głębiej w rzeczywistość wiary w grupie formacyjnej, czytać Pismo Święte. To nie jest oczywiście recepta na zdobycie tłumu, nie chodzi też o efekciarstwo. Jezus mówił wiele razy, że przyszedł po to, aby ocalić to, co zginęło z domu Izraela, szukał owiec zagubionych. Gościł w domach celników, pozwalał zbliżać się jawnogrzesznicom. To wielu gorszyło, ponieważ łamało stereotypy. One są wygodną wymówką dla stagnacji i petryfikują obojętność. Ale czy zdrowy ferment nie jest początkiem nowej jakości?

Podsumowując: jak jest recepta Księdza na dobrą kolędę?

Po pierwsze cierpliwość i otwartości. Poza tym odwaga, gotowość do słuchania, znajomość ludzkich problemów, dobrze zorganizowane modlitewno-formacyjne zaplecze w parafii, aby mieć co zaproponować potrzebującym duchowego wsparcia czy pogłębiania wiary. Myślę, że warto też zaoferować wcześniejszą lekturę krótkiego tekstu, poddać do refleksji jakąś myśl - potem wspólnie o tym porozmawiać. Można to wydrukować, rozdać już w Adwencie, wyprowadzić z rekolekcji parafialnych, programu duszpasterskiego realizowanego w naszej diecezji. Pomysłów jest mnóstwo. Trzeba tylko chcieć!

Dziękuję za rozmowę.

opr. ab/ab



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama