O znaczeniu Wigilii i naszych oczekiwaniach
I kto mówi, że współcześnie nie dzieją się cuda?! Świat jest ich pełen. Tyle że droga do sprowadzenia ich na ziemię wiedzie przez wiarę, miłość i nadzieję, która trwa wbrew posądzeniom o bycie przymiotem głupców. Nadzieja nigdy nie zawodzi! Ona kroczy przed zwycięstwem.
„Jeśli nie w święta, to kiedy?!” - pragnienie pojednania, jakim przez kolejne tygodnie Adwentu otulała się w myślach, tuż przed Wigilią traciło na znaczeniu. Zdominował je lęk. I nic dziwnego, zważywszy, jak często w minionych latach wyciągała rękę do zgody i że zawsze była ona odtrącana.
„W rodzinie siła” - głosi ludowa mądrość. Tymczasem Ewę życie nauczyło, że nieraz to właśnie najbliżsi są źródłem największego utrapienia. Krzywdę doznaną od obcych łatwiej puścić w niepamięć, zwłaszcza gdy sprzyjający los nie krzyżuje już ścieżek... Ból zadany przez rodzeństwo nigdy nie tępieje. Mało tego, każdy mijający dzień zdaje się uświadamiać, że przeszłości nie sposób odzyskać, a przyszłość... No cóż, ona zawsze jest wielką niewiadomą.
- Widzisz, moje dziecko, my chyba od początku skazani byliśmy na przekleństwo. Wiara nie pozwala na zabobony, ale jak inaczej wytłumaczyć ten ciągnący się w nieskończoność brak zgody? - wspólna krzątanina przy przygotowywaniu wieczerzy nastroiła Ewę do zwierzeń. Koleżance wstydziłaby się opowiedzieć o konflikcie z rodzonym bratem. Córka to co innego. - On Adam, ja Ewa, a grzech, od którego zaczął się ludzki dramat, wciąż trwa - zauważyła.
- Co też mama... - Marta machnęła ścierką, jakby oganiając się od czegoś złego. - Młyny Boże mielą powoli, trzeba wierzyć. Mama wujkowi wybaczyła i chce zgody. To najważniejsze. Reszta w rękach Opatrzności - pocieszyła.
Ewa nie odpowiedziała. Szybki rachunek sumienia uzmysłowił jej jednak, że Boże Narodzenie sprowadziło na świat nadzieję. Jezus - nowy Adam zdejmuje z ludzkości grzech i niesie zbawienie. Maryja, której powierzyła swoją rodzinę, jest nową Ewą. „Jutro Wigilia - koiła się w myślach - czas przypominający o radosnej prawdzie wiary. Oto Bóg, który narodził się w betlejemskiej stajence, przychodzi do każdego z nas. Każdego! Więc zawsze jest nadzieja”.
- Mamo, a pamiętasz, jak w dzieciństwie chodziłyśmy na Msze roratnie? Tłumaczyłaś, że ich nazwa wzięła się ze słów „niebiosa, spuśćcie rosę”, a ja nie mogłam zrozumieć, jak ta rosa miałaby utrzymać się na śniegu i mrozie. To były zimy. Nie to co dzisiaj... - Marta za wszelką cenę chciała odciągnąć Ewę od mrocznych myśli.
- I wieniec adwentowy miałyśmy - matka podjęła grę pod tytułem „nie rozmawiamy o tym, co przykre”. - Pierwsza świeca oznaczała... - zawiesiła głos, dając córce okazję do wspomnień.
- Wiarę - odpowiedziała. - A nie, wiara była po drugiej niedzieli. Pierwsza to pokój, chyba?!
- O właśnie - potwierdziła Ewa. - Pokój jest najważniejszy, bo kto ma go w sercu, ten nikomu źle nie życzy i nie zazdrości. Umie też być wdzięcznym. Wiara z kolei jest łaską. Rodzice zawsze życzyli nam nie tyle zdrowia czy powodzenia, ale właśnie tego, byśmy nigdy nie odeszli od Pana Boga. Trzecia świeca symbolizowała miłość - dodała. - Wtedy myślałam, że chodzi o ożenek. I nie żebym źle trafiła - świeć, Panie, nad jego duszą! - wspomniała nieżyjącego męża. - Ostatnia, czwarta świeca była znakiem nadziei. Zapaliłam ją w minioną niedzielę i czekam... Kto wie, może tym razem niebo okaże się łaskawsze na głos mojej prośby i w Nowy Rok wkroczymy, jak Pan Bóg przykazał?
Początki zadawnionego konfliktu z bratem, od lat spędzającego siostrze sen z powiek, sięgały czasów rodzinnej żałoby. Zaledwie dziesięć lat po ślubie żona Adama zmarła na raka. Dzieci nie mieli. „I chwała Bogu” - wyrwało się raz Ewie, gdy żal po stracie małżonki brat coraz częściej próbował znieczulać alkoholem. Nie wybaczył jej zniewagi, mimo że słowa rzuciła w gniewie i wielokrotnie za nie przepraszała. Żałoba się przedłużała, a brat pił nadal, nie radząc sobie z emocjami. Mimo wysiłków siostry i rodziców szukał pociechy w piciu. I wkrótce to mąż Ewy musiał doglądać gospodarstwa szwagra, a matka z ojcem - nie mogąc znieść niekończących się libacji pod swoim dachem - przeprowadzili się do mieszkającej po sąsiedzku córki. Ewa przeczuwała w sercu, że przedwczesna śmierć obojga była poniekąd skutkiem ich niepogodzenia się z tragicznym losem syna. Wybaczyła mu jednak. Podobnie jak zdarzenia z jednego popołudnia, kiedy to łomotała do drzwi Adama, krzycząc, że ich matka umiera. Nie otworzył. Tym samym odmówił sobie okazji do ostatniego matczynego błogosławieństwa.
Noblista pisał, że „jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna”. Ewa polemizuje z tym twierdzeniem. Jej zdaniem istnieje linia zła, po zetknięciu z którym człowiek już nigdy nie będzie taki sam. Poddanie się goryczy przekreśla szanse na duchowy wzrost... Żyje się w piekle i czeka się na piekło.
Kobiece rozmyślania przerwał sygnał karetki pogotowia.
- To chyba gdzieś blisko... - Marta oderwała się od filetowania karpia.
- Adam! - Ewa wiedziała, zanim jeszcze podbiegła do okna. Wypadła przed dom w momencie, gdy sanitariusze wynosili jej brata na noszach. „Prawdopodobnie zawał” - usłyszała. Zdążyła spytać jedynie, do którego zabierają go szpitala... Później już tylko modliła się i płakała, prosząc Pana Boga, by dał im przed śmiercią szansę pojednania.
Noc przed Wigilią Ewa nie spała. Czuwała przy łóżku brata. Marta podrzuciła ją do szpitala kwadrans po odjeździe karetki wezwanej - jak okazało się po czasie - przez sąsiada, który zajrzał niby to przypadkiem, zaś po tym, jak Adam osunął się na krześle, zadzwonił pod 112. „Dzięki Bogu” - powtarzała raz za razem, kiedy lekarz poinformował ją, że stan pacjenta jest stabilny. Musi jednak odtąd na siebie uważać, jako że zawał - co podkreślał - niestety lubi się powtarzać.
Kiedy z samego rana brat otworzył oczy, Ewa spała z głową opartą o kant łóżka. Poruszył się niespokojnie, co ją obudziło. Mimowolnie chwyciła go za rękę. Chciała przemówić, jednak utrwalane latami żalu słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Szarpnął dłonią, wtedy jeszcze mocniej ją uścisnęła.
- I co ty wyprawiasz, stary głupku? Na co ci to?! Ile tego życia przed nami, by tak się szarpać i mnie straszyć? - wyrzucała z siebie, płacząc.
W Adama jakby piorun strzelił.
- Oszalałaś? Po co tu siedzisz? Ciągle cię odpycham, a ty wciąż wracasz?! Honoru nie masz?! - dręczył, nie zważając, że rozrywa jej duszę na strzępy.
- Tak, jestem głupia, że tu siedzę! A wiesz dlaczego?! - Ewa straciła panowanie nad sobą. - Nie pomyślałeś, że może tkwię przy twoim łóżku, bo wciąż cię kocham?! Tak, śmiej się! Powtarzaj, jaka ze mnie idiotka, bo boję się o brata, który mnie nienawidzi - krzyczała.
Cisza, jaka między nimi zapadła, sprowokowała Ewę do spojrzenia na Adama. W jego oczach zobaczyła łzy. Najpierw delikatne, a potem... Siłę męskiej rozpaczy znać może tylko ten, kto choć raz był jej świadkiem.
Tego roku nie siedli do wspólnej Wigilii. Nie było śpiewu kolęd ani dzielenia się prezentami. Ich opłatkiem - symbolem miłości i pojednania - stały się uściski i obietnica, że odtąd już zawsze będzie inaczej... Że zaczną żyć jak prawdziwa rodzina.
I kto mówi, że współcześnie nie dzieją się cuda?! Świat jest ich pełen. Tyle że droga do sprowadzenia ich na ziemię wiedzie przez wiarę, miłość i nadzieję, która trwa wbrew posądzeniom o bycie przymiotem głupców. Nadzieja nigdy nie zawodzi! Ona kroczy przed zwycięstwem.
AGNIESZKA WARECKA
Echo Katolickie 51/2015
opr. ab/ab