Artykuł z tygodnika Echo katolickie 31 (735)
Ma służyć trosce o zdrowie i budować tężyznę fizyczną. Uprawiany z poszanowaniem zasad staje się autentyczną szkołą życia i sposobem na ewangelizację. Księża już dawno odkryli, że sport i wysiłek fizyczny mogą sprzyjać lepszemu zrozumieniu tajemnic wiary i przyciągnąć młodych do Kościoła.
Sport jest zjawiskiem o charakterze globalnym. Najważniejsze wydarzenia skupiają uwagę milionów sympatyków i kibiców na całym świecie, którzy niejednokrotnie przemierzają znaczne odległości, aby uczestniczyć w widowiskach i meczach. Sportowe zmagania potrafią jednoczyć, uczyć patriotyzmu, a zawodnicy wzbudzają sympatię wśród kibiców. Coraz powszechniejsza moda na zdrowy styl życia poczyniła zmiany w świadomości, która popycha do coraz większej aktywności fizycznej. Dlatego w propagowanie sportu włączył się również Kościół, a na temat jego wychowawczych wartości wypowiedział się także polski Episkopat. Opowiedział się za sportem, który służy wszechstronnemu rozwojowi człowieka we wszystkich sferach i płaszczyznach, a przeciwstawia się takim jego formom, w których człowiek jest jedynie przedmiotem w służbie sportu. Wszelka aktywność powinna, według Kościoła, rozwijać potencjał duchowy i fizyczny człowieka, a przede wszystkim w swoim najważniejszym wymiarze zbliżać do Boga.
O tym, że sport jako forma aktywności uprawiana w oparciu o pełne poszanowanie dla wszystkich obowiązujących zasad jest ważnym instrumentem wychowawczym, przekonywał Papież Jan Paweł II. Uprawiał on sport do najmłodszych lat i nie zrezygnował z aktywności nawet w czasie pontyfikatu. Podjął decyzję o wybudowaniu basenu oraz odnowieniu zaniedbanego kortu w letniej rezydencji Castel Gandolfo. Ludzi sportu darzył wielkim szacunkiem, a oni odwdzięczali się tym samym. JPII był honorowym członkiem klubu FC Barcelona, od którego co roku otrzymywał karnet na cały sezon, na wypadek, gdyby miał ochotę odwiedzić słynny stadion Camp Nou. Był też wielkim sympatykiem Cracovii. Prezes znanego koncernu samochodowego, przekazując Janowi Pawłowi II model jednego z najszybszych aut świata, żartował, że przeznacza go osobie, która „od lat zajmuje pole position (czyli najlepszą pozycję startową w wyścigu) na drogach ludzkości”.
Papież uważał, że sport to jedno z ważnych zjawisk, dzięki któremu można przekazać bardzo głębokie wartości powszechnie zrozumiałym językiem. Z takim stwierdzeniem zgadzają się księża, którzy od lat propagują sport w swoich parafiach. - Myślę, że dzięki rowerowej wyprawie do Rzymu zrobiłem więcej dla młodzieży w kwestii formacji niż przez katechizację - przyznaje ks. kan. Józef Brzozowski, proboszcz parafii św. Mikołaja w Międzyrzecu Podlaskim. Podobnego zdania jest ks. Stanisław Chodźko, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sworach, gmina Biała Podlaska, dla którego wzorem pozostaje ks. Jan Bosko. Tak jak on ks. Chodźko lubi posiedzieć na ławce i przyglądać się, jak młodzież gra w piłkę nożną. - Ks. Bosko też obserwował młodych ludzi, rozmawiał z nimi. A przy takich okazjach ujawniają się charaktery - tłumaczy ks. Chodźko.
Do poszukiwania metod, dzięki którym udałoby się młodzieży przybliżyć Boga, księdza Chodźko skłoniły sprawowane przez niego funkcje: diecezjalnego asystenta Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, diecezjalnego duszpasterza młodzieży i duszpasterza akademickiego. - Odkryłem, że pośród wielu różnych metod, jedną z najlepszych jest sport i muzyka - wspomina i ponownie przywołuje ks. Bosko. - Kierowałem się jego nauką. On bardzo stawiał na sport - dodaje. Z jego nauki w pamięci ks. Chodźki utkwiły słowa: boisko żywe - diabeł martwy, boisko martwe - diabeł żywy oraz zdanie, że jeżeli ksiądz chce, żeby chłopcy byli przy konfesjonale, to ksiądz ma być z nimi na boisku.
Te słowa ks. Chodźko postanowił wprowadzić w czyn. Pierwsze boisko utworzył ze starego sadu, w którym wyciął drzewa, drugie z przyparafialnej łąki. Jednak komentarze dotyczące inicjatywy proboszcza były różne. - Pamiętam, że jeden starszy pan wypomniał mi, co ja najlepszego zrobiłem. Mówił: kto widział łąkę zamieniać na boisko, ksiądz by sobie krowę kupił, zajęcie by miał, a nie z chłopakami po boisku ganiać. Zapytałem go wtedy, czy mam zajmować się ludźmi, czy krowami i jak on widzi rolę proboszcza - wspomina ks. Chodźko. Ale, jak przyznaje, to był tylko incydent, a większość parafian podchodziła do jego pomysłów bardzo pozytywnie. - Pierwsza drużyna, jaka powstała w parafii, usamodzielniła się i już teraz gra w lidze państwowej - dodaje.
Na piłkę nożną stawia też ks. Krzysztof Uściński, wcześniej proboszcz w parafii w Hołubli, od niedawna w Górkach, gmina Platerów. A działalność propagującą sport zaczął w Kościeniewiczach na swoim pierwszym probostwie. - Powstało tam boisko, został założony klub sportowy i odbywały się rozgrywki okręgowe. W parafii w Hołubli pod koniec mojej kadencji poświęciliśmy boisko, w nowej parafii już je mamy, a pani dyrektor szkoły jest otwarta na współpracę - wylicza proboszcz Uściński.
Oprócz wielu dyscyplin, które uprawia ks. Józef Brzozowski, dużo czasu poświęca na jazdę na rowerze, a na wyprawy zabiera młodzież z parafii. Rowerowy wyjazd do Rzymu, w obie strony, zorganizowany przez proboszcza z Międzyrzeca zajął 40 dni, a dziennie jej uczestnicy pokonywali 100 km. Proboszcz Górek na rowerze odwiedził większość stolic Europy, w tym Pragę, Budapeszt i Wiedeń. Ks. Brzozowski organizuje też obozy zimowe, na których uczy podopiecznych jazdy na nartach. - W tym roku najmłodszy, którego nauczyłem, był uczniem pierwszej klasy podstawówki - wspomina.
Księża przyznają, że sport wykorzystują do nauki kulturalnego sposobu wypoczynku i chwalenia Pana Boga. - Często młodzi ludzie nie potrafią zachować się na boisku. Jest wśród nich tyle agresji, a z ust padają niecenzuralne słowa. A my chcemy, żeby na boisku była kultura. A jak ktoś nie tak nastąpił na kolegę, by podał mu rękę - mówi ks. K. Uściński. Każdy mecz i rozgrywki sportowe rozpoczynają się od modlitwy. Ks. Chodźko przyznaje, że dzięki piłce nożnej nie narzeka na brak ministrantów. - Ten młody chłopak może jeszcze nie ma wyrobionej motywacji religijnej, ale jeśli jest przy parafii i przychodzi grać w piłkę, mam okazję na niego jakoś oddziaływać - tłumaczy.
Ks. Chodźko również pilnuje, aby na boisku nie padały słowa niecenzuralne. - Są one traktowane jak faul. Najpierw jest upomnienie, a jeśli zawodnik nie posłucha, to na dwie minuty schodzi z boiska. To doskonale na nich działa, bo naprawdę się pilnują, zależy im na sporcie - wyjaśnia proboszcz ze Swór. Swój sposób na ewangelizację przez sport ma też ks. Brzozowski. Na organizowanych przez niego wycieczkach nie obejdzie się bez uczestnictwa we Mszach św. i konferencjach. - Każdy ma notatnik, w którym zapisuje ważne słowa z homilii. A na koniec wyprawy zadaję 5 pytań, np. jaki napis widniał po lewej stronie odwiedzanej kaplicy. Aby móc uczestniczyć w następnym zimowisku, trzeba przynajmniej na jedno z nich odpowiedzieć - wyjaśnia proboszcz z Międzyrzeca. Nie akceptuje on też posiadania telefonów komórkowych. - Młodzi ludzie są dziś ich zakładnikami. Na zimowisko nie zabieram nikogo, kto bierze telefon komórkowy, oprócz oczywiście wychowawców. Wikariusze mówili, że nikt się nie zapisze. Odpowiedziałem: trudno, pojadę sam. Ale byli w błędzie - uśmiecha się dziekan międzyrzecki. - Przez taki tydzień nie ma telewizora, walkmanów ani komórek, są gitary i śpiewy - dodaje.
Czasami sama obecność księdza i jego reakcja wystarczy, aby młodzi wiedzieli, jak powinni się zachować. - Zdarza się, że zderzą się rowerami i już zaczyna się konflikt. Wtedy mam okazję powiedzieć jakąś mowę moralno-religijną, kilka słów, ale nie może być to moralizatorstwo. Ale wtedy ci młodzi widzą, jak ja reaguję i jak się zachowuję - tłumaczy ks. Chodźko.
Choć księża nie narzekają na brak zajęć, nie ustają w staraniach, aby zorganizować młodzieży jak największą ilość atrakcji, motywując ich tym samym do aktywności. Proboszcz z Międzyrzeca Podlaskiego przygotowuje klub, w którym będzie można organizować wystawy, grać w bilard czy tenis stołowy, a na „orliku” rozegrany zostanie turniej piłki nożnej. Ks. Brzozowskiemu marzą się również kursy żeglarskie. - Mamy nieduży akwen. Zabroniłem używania słowa żwirownia, bo jak byłem mały, to matka nie chciała mnie puścić, bojąc się, że zaraz się utopię. Proponuje więc używać nazwy „jeziorko międzyrzeckie” - strofuje. To miejsce, po którym mogą pływać łódki z małymi żaglami.
Co ich do tego napędza? Ks. Brzozowski przyznaje, że najważniejszy jest odzew i wpływ na człowieka. - Gdy słyszę od jakiegoś uczestnika, że gdyby nie tamta wyprawa, to tragedie, które go dosięgły, byłyby nie do przeżycia. Kwiatów niech nikt mi nie wręcza, bo ja siana nie jem - żartuje proboszcz. - Cieszę się też, kiedy największą troską tych młodych ludzi jest, czy zabiorę ich na drugi rok. Albo jeśli w anonimowej ankiecie napiszą, że było fajnie, tylko za mało wolnego czasu. To jest dla mnie najwyższa pochwała - podsumowuje ks. Brzozowski.
Jak to się stało, że został Ksiądz prezesem klubu piłkarskiego?
Gdy przyszedłem pracować do Parczewa, w naszej diecezji funkcjonowała diecezjalna liga piłki nożnej. Ucząc w Zespole Szkół Zawodowych, patronowałem drużynie, która czynnie brała udział w rozgrywkach. Wtedy powstał mały konflikt interesów, bo ci, którzy grali w diecezjalnej lidze, byli ochotnikami i nie mogli być zrzeszeni w klubach. A wielu chłopców chciało grać i tu, i tam. Postanowiłem, żeby wartości, które przekazywała liga, wszczepić w funkcjonowanie Victorii. I tak wszedłem do zarządu klubu.
Jak reagują kibice, kiedy pojawia się Ksiądz na meczach w koloratce?
Kiedy jestem na trybunach, wiele osób chwali Pana Jezusa, a kibice wyciszają się. I to jest plus.
A czy Księdzu, jako kibicowi, też towarzyszą emocje? Jak Ksiądz reaguje, gdy drużyna przegrywa?
Nikt z nas nie jest z drewna i ja też podlegam emocjom. Siedząc czy stojąc na stadionie, reaguję dość żywiołowo na to, co się dzieje na boisku. Ale mam świadomość tego, że są pewne granice. Jestem z drużyną, więc emocje mi towarzyszą, ale nigdy nie mogą one prowadzić do agresji, ani do tego, żeby patrzeć na kibiców czy zawodników drugiej drużyny jak na wrogów. To jest przeciwnik w grze, a nie mój wróg.
Jaki Ksiądz ma sposób na to, aby podczas meczu nie było niesportowych zachowań piłkarzy?
Piłka nożna to dobry sposób na opanowanie siebie i kierowanie sobą świadomie, a nie pod wpływem emocji. Trzeba trzymać nerwy na wodzy. Wiem, że na boisku to nie jest łatwe, bo dochodzą inne okoliczności, jak presja trybun. Kibice zawsze chcieliby, żeby ich drużyna wygrywała. Na jednym z ostatnich meczów juniorzy z Victorii podejmowali drużynę z Brześcia. Bardzo podobała mi się gra zarówno jednej, jak i drugiej. Był to mecz na wysokim poziomie, obie drużyny ładnie walczyły na boisku, pokazały wolę walki i mecz rzeczywiście mógł się podobać, pomimo przegranej naszej drużyny.
Uprawianiu sportu towarzyszą często też skrajne emocje, jak dążenie do sukcesu za wszelką cenę. Co robić, aby nie zatarło się piękno sportu i by zbliżał on do Boga?
Bojowaniem jest życie człowieka, jak czytamy w Starym Testamencie. Człowiek cały czas musi ze sobą walczyć, żeby otwierać się na Pana Boga, a nie iść własnymi drogami. Każdy sportowiec, jeżeli chce osiągnąć wyniki, musi trenować, ćwiczyć, bo zwycięstwo samo nie przyjdzie. Można mieć talenty, umiejętności, ale to jest tylko jakiś procent na drodze do sukcesów. Sportowcy jakby w pigułce doświadczają tego, jak niełatwo jest przezwyciężać siebie, ile trzeba włożyć wysiłku, żeby coś osiągnąć. Potrzeba im dużo pokory. Bo jeśli on jest pokorny, to będzie systematycznie ćwiczył, przyjmował porażki po to, żeby stawać się coraz lepszym. Szczególnie, gdy chodzi o piłkę nożną, tym bardziej tej pokory potrzeba. Na boisku nie ma indywidualności, tylko jest drużyna. Czasami jeden piłkarz jest już na dobrej pozycji, żeby strzelić gola, ale dostrzega kolegę będącego w jeszcze lepszej sytuacji i oddaje mu pokornie piłkę, żeby to on zdobył bramkę. Tak będą robili tylko ludzie pokorni. Dlatego sport jest potrzebny w życiu człowieka po to, żeby uczył się on wytrwałości i zarazem był normalny. A człowiek normalny, to inaczej pokorny.
Góry dla narciarzy i alpinistów są naprawdę wspaniałe, ponieważ przybliżają nas do tajemnicy Boga. Nie szczędzą przykrych niespodzianek i kryją niemało zasadzek, ale nic wzniosłego ani pięknego nie można osiągnąć bez pokonania wąskiej ascetycznej drogi, która umacnia i hartuje.
Uprawianie sportu w duchu Ewangelii przygotowuje do odważnego i uczciwego uczestnictwa w trudnych zawodach życiowych i pozwala odkryć pełną prawdę o człowieku.
W naszych czasach wydaje się, że sport jest niekiedy uwarunkowany przez logikę zysku, widowiska, dopingu, bezwzględnej rywalizacji i przemocy. Sport uprawiany zgodnie z perspektywą chrześcijańską staje się zalążkiem głębokich relacji międzyludzkich i sprzyja budowaniu świata bardziej pogodnego i solidarnego.
Sport jest ważnym fragmentem życia, ale nie całym życiem i winien wpisywać się w proces harmonijnego doskonalenia człowieka i sięgania przez niego po najwyższe wartości.
Piłka nożna, tenis, rajdy rowerowe i piesze, jazda na nartach czy nawet hokej - to sporty, które uprawiają nie żadni zawodowcy, ale księża. Kiedy umawiam się na rozmowę z tymi najbardziej aktywnymi, jeden z nich przygotowuje kolonie, inny właśnie wrócił z meczu piłki nożnej. Nie narzekają na brak zajęć, a kalendarz pęka od terminów sportowych rozgrywek i wyjazdów. Ale zatrzymują się na chwilę, bo przyznają, że to ważny temat. Podkreślają, że robią to wszystko po to, żeby swoimi pasjami zarazić parafian. Bo przecież nikomu nie trzeba powtarzać, że przez sport młodzi ludzie rozwijają kulturę fizyczną, uczą się odpowiedzialności, właściwych zachowań... i można by jeszcze długo wymieniać. Księża podkreślają szczególnie jeden aspekt - duchową formację. Mecze piłki nożnej czy wspólny wyjazd kolonijny to świetna okazja do tego, aby młodym ludziom przybliżyć tajemnice wiary, i by ksiądz mógł stać się dla nich wzorem. Bo jak podkreśla ks. Józef Brzozowski z Międzyrzeca Podlaskiego, na takich wycieczkach robi to samo, co jego uczestnicy: jedzie rowerem, rozbija namiot, je jedzenie z puszek. Na rajdy nie zabiera nikogo, kto pali papierosy, a każdy przed wyjazdem musi się wyspowiadać, natomiast zostająca w domu rodzina obiecuje modlić się za pielgrzymów. Kiedy pytam, czy młodzież nadąża z kondycją, ks. Brzozowskiemu od razu przypomina się historyjka. - Rozgrywamy mecz na boisku. W pewnym momencie ktoś wybija piłkę wysoko za bramkę. Jeden z piłkarzy idzie po nią, ja z innymi księżmi rozmawiam, a młodzież leży na boisku i dyszy - wspomina i powtarza, że wytrzymałość jest w głowie, a nie w nogach. Księża narzekają jedynie, że w wielu dyscyplinach nie mają godnych siebie rywali. Ks. Brzozowski czeka więc cały czas, aby rozegrać partyjkę szachów i zagrać w hokeja...
Sport daje mi siły do tego, żeby być wójtem. Myślę, że dzięki niemu jeszcze całkowicie nie wyłysiałem czy nie osiwiałem. Poprawia siły witalne i zwiększa odporność psychiczną wobec przeciwności losu w pracy i życiu prywatnym. Moim ulubionym sportem jest kolarstwo. Pierwszy rower, składak „Wigry”, dostałem, gdy miałem 5 lat. Kolejny na I Komunię. Przejechałem nim trasę od Stanina do Adamowa, w sumie 18 km. Po podstawówce wybrałem się z kolegami na obóz. Przejechaliśmy wtedy 150 km. Kolejna moja podróż to podróż poślubna. Trwała miesiąc. Razem z żoną wybraliśmy się do byłej Jugosławii. W ubiegłym roku przejechałem tysiąc km po Mazurach i Suwalszczyźnie. Kiedy tylko mogę, propaguję sport i zachęcam do jego uprawiania. Mamy jedno z trzech największych na Lubelszczyźnie boisk - orlików. Zbudowaliśmy je już w pierwszym roku trwania akcji. Złożyliśmy też wniosek na salę widowiskowo-sportową i dokończenie budowy stadionu lekkoatletycznego. Po raz drugi uczestniczyliśmy w akcji „Cała Polska biega”. Coraz więcej osób przyłącza się do niej. Wzrasta również aktywność ludzi starszych, co mnie bardzo cieszy. Zorganizowaliśmy bieg drogą unitów, czyli do Woli Gułowskiej do Karmelitów, gdzie udawali się prześladowani unici. Trasa liczy około 4 km. Za chwilę też wyruszam na rower, ale jeszcze nie wiem, gdzie. Oczywiście będzie mi towarzyszyła żona.
Ze sportem związana jestem, odkąd pamiętam. Jeszcze w latach szkolnych, a chodziłam do szkoły w dawnym województwie tarnowskim, grałam w reprezentacji w piłce siatkowej. Od tej pory, kiedy tylko mam trochę czasu, gram po pracy w siatkówkę, a czasami nawet w tenis. Myślę, że właśnie dzięki sportowi jestem jeszcze sprawna. Z sosnowickim klubem piłkarskim połączył mnie przypadek. Był rok 1996 i ambitna młodzież, ale nie było nikogo, kto by się nią zajął. Władze gminy dały pieniądze na prowadzenie klubu, ale ktoś musiał sprawować nadzór, a że nie było chętnego pana, padło na mnie. Funkcję tę pełnię do chwili obecnej. Mam bardzo dobry kontakt z młodzieżą, lubię z nią pracować. Choć wyniki nie zawsze odzwierciedlają ich zapał, są ambitni i chętnie biorą udział w różnych imprezach sportowych. Ostatnio byliśmy na Mistrzostwach Ludowych Zespołów Sportowych. To największa tego typu impreza na Lubelszczyźnie. Na 50 gmin zajęliśmy 14 miejsce. Teraz mamy przerwę w treningach, a młodzież już pyta, kiedy je wznowimy, bo nie mają co robić. A mnie cieszy, że komputer nie jest dla nich najważniejszy.
Bardzo lubię sport i większość wolnego czasu w lecie spędzam na dworze. A WF jest moim ulubionym przedmiotem. Od dwóch lat trenuję wietnamską sztukę walki viet vo dao. Kiedy zobaczyłam ogłoszenie na drzwiach mojej szkoły o zapisach na treningi, nie potrafiłam nawet dobrze wymówić nazwy. Ale kiedy przyszłam na zajęcia, spodobało mi się, więc zapytałam trenera, czy mogę zostać. Po roku nauki zostałam przeniesiona do starszej grupy, w której są gimnazjaliści i uczniowie liceum. Spotykamy się dwa razy w tygodniu na półtorej godziny. Zaczynamy od rozgrzewki: biegów, rozciągania i skłonów. Jednego dnia mamy ćwiczenia rozciągające, a drugiego - rozluźniające, czyli skoki z odskoczni oraz salta. Teraz nie mam treningów, bo są wakacje, ale już do nich tęsknię, co nie znaczy, że w ogóle zrezygnowałam ze sportu. Uwielbiam jeździć na rowerze. Codziennie na niego siadam i robię sobie wycieczki. Najczęściej do babci, bo mieszka daleko ode mnie. Rowerem jeżdżę też na zakupy, kiedy chcę wyręczyć mamę. Poza tym lubię grać w badmintona i jeździć na rolkach.
opr. aw/aw