Artykuł z tygodnika Echo katolickie 40 (744)
We wrześniu z Pana inicjatywy odbyła się w Lublinie międzynarodowa konferencja na temat naprotechnologii. Dlaczego zainteresował się Pan tą dziedziną medycyny i na czym ona polega?
W czasie 20 lat pracy zawsze kierowałem się nauką Kościoła. Naprotechnologia, kiedy zetknąłem się z nią pierwszy raz przez stronę internetową www.popepaulvi.com, ukazała mi się jako dziedzina wiedzy, praktyka w zakresie ginekologii i położnictwa, w pełni zgodna z Magisterium. Większość podręczników ginekologii przedstawia zagadnienia ginekologii w sposób przeciwny wierze katolickiej. W 2004 r. kupiłem podręcznik prof. Thomasa Hilgersa „The Medical & Surgical Practice of NaProTechnology”. Zafascynowało mnie, że ktoś w dalekim Omaha myśli podobnie jak ja, a jednocześnie wykonał przeogromną pracę, aby w sposób systematyczny opracować fundamenty naukowe takiego postępowania. Naprotechnologia - Technologia Naturalnej Prokreacji skupia uwagę i kieruje wysiłek lekarski na współpracę z fizjologią, naturalnym rytmem płodności. Respektuje go również w leczeniu schorzeń niezwiązanych bezpośrednio z płodnością. Diagnozowanie i leczenie opiera się na prowadzeniu dokładnych obserwacji kobiecego organizmu i tworzeniu na tej podstawie indywidualnych wytycznych dla każdej niewiasty. Całość opiera się na tzw. modelach płodności Creightona.
Rozwój naprotechnologii był silnie wspierany przez Papieża Jana Pawła II. Zresztą prof. Hilgers przez 20 lat współpracował z Ojcem Świętym. Fundamentalną inspirację do swej działalności zaczerpnął z encykliki papieża Pawła VI „Humane vitae”, w której czytamy m.in.: „Pragniemy teraz zwrócić się ze słowami zachęty do ludzi nauki, którzy wiele mogą oddać usług dobru małżeństwa i rodziny oraz spokojowi sumień, jeśli przez wspólny wkład swych badań będą się gorliwie starać wszechstronnie wyjaśnić różne warunki sprzyjające właściwemu regulowaniu ludzkiej rozrodczości. (...) W ten sposób ludzie nauki, a w szczególności uczeni katoliccy, wykażą ze swej strony, iż rzeczy mają się tak, jak Kościół naucza, że mianowicie nie może być rzeczywistej sprzeczności między boskimi prawami dotyczącymi z jednej strony przekazywania życia, a z drugiej pielęgnowania prawdziwej miłości małżeńskiej”.
W naprotechnologii istnieje szacunek dla życia poczętego, sakramentu małżeństwa, kobiety jako osoby i pacjentki, dla godności człowieka i respektowanie naturalnych mechanizmów fizjologicznych. Jednocześnie jest to systematyczny wykład rzetelnej wiedzy naukowej, popartej ponad 30-letnimi badaniami naukowymi i praktyką kliniczną. Stosuje ją coraz więcej lekarzy.
Jeśli małżeństwo wybierze naprotechnologię jako metodę leczenia niepłodności, jak wygląda w praktyce dalsze postępowanie?
Zwykle po trzech miesiącach pracy z instruktorem (to etap wstępny) trafia do lekarza, który interpretując zrobione przez parę badania, zleca kolejne, dopasowane do indywidualnego cyklu kobiety. Druga faza diagnostyki trwa od trzech do pięciu miesięcy. Obejmuje - oczywiście, jeśli to konieczne - zabiegi chirurgiczne, m.in. histeroskopię czy laparoskopię. Po rozpoznaniu przyczyny niepłodności podejmuje się leczenie farmakologiczne, hormonalne. Jeśli występują nieprawidłowości w badaniach męża, jemu również podajemy leki. Cały proces diagnostyczno-leczniczy przewidziany jest na 18-24 miesiące. W tym czasie większość małżeństw powinno doczekać cudu narodzin dziecka.
Jaka jest skuteczność tej metody?
Naprotechnologia widzi dziecko jako dar, w przeciwieństwie do uznawania prawa do dziecka - tak, jak stwierdza to instrukcja „Donum vitae”: „prawdziwe i właściwe prawo do dziecka sprzeciwiałoby się jego godności i naturze. Dziecko nie jest jakąś rzeczą, która należałaby się małżonkom, i nie może być uważane za przedmiot posiadania. Jest raczej darem, i to «największym», najbardziej darmowym małżeństwa, żywym świadectwem wzajemnego oddania się jego rodziców...”. W zależności od przyczyny niepłodności (niedrożność jajowodów, endometrioza, zespół policystycznych jajników, brak owulacji), wieku pacjentów oraz czasu leczenia naprotechnologia pomogła w uzyskaniu poczęcia i urodzenia dzieci od 40 do 80% zgłaszających się małżeństw. Metoda ta jest również skuteczna w leczeniu niepłodności męskiej. Oczywiście, są sytuacje, kiedy pomoc jest niemożliwa, np. przyczyny genetyczne, niektóre wady wrodzone narządu rodnego, brak jajowodów lub ich niedrożność niemożliwa do korekcji chirurgicznej, brak plemników.
Jednak wielu lekarzy z braku czasu lub chęci działa na oślep. Zlecają badania rutynowo, bez dokładniejszego wywiadu dotyczącego małżeństwa. A kiedy nie przynoszą one dobrych wyników, proponują inseminację lub in vitro.
Rzeczywiście, tak się zdarza. Znam małżeństwo, któremu po zobaczeniu wyników lekarz powiedział, że nie ma szans na dziecko. Zaproponował in vitro. Kiedy ci ludzie odpowiedzieli, że chcą leczenia niepłodności, a nie in vitro, wówczas podarł wyniki badań i wyrzucił ich z gabinetu. Inni lekarze twierdzą natomiast, że diagnozowanie i leczenie pacjentki powyżej 35 roku życia to marnowanie jej czasu reprodukcyjnego. Proponują najpierw inseminację, a po jej niepowodzeniu - spodziewanym, ponieważ skuteczność inseminacji jest bardzo niska - in vitro, ICSI i wszystkie inne coraz bardziej wysublimowane sposoby obejścia problemu. Jednak nie można uogólniać. Bowiem wielu kolegów, np. należących do Sekcji Ginekologów Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, od lat leczy niepłodność małżeńską, szukając przyczyny i zgodnie z nauką Kościoła.
Przeciwnicy naprotechnologii nazywają ją pseudonaukową metodą dla katolików, którzy boją się sztucznej prokreacji. Inni wręcz szydzą z naprotechnologii, twierdzą, że obdarza ona kobiety złudzeniami.
Naprotechnologia daje wielu małżeństwom nadzieję na godziwe, skuteczne leczenie zaburzeń organicznych u podstaw ich bezpłodności, przy poszanowaniu dla ich intymności i prawdziwego języka miłości. Traktuje człowieka jako całość, nie tylko jako ciało. A to u wielu par uwalnia blokadę psychiczną i pozwala im w naturalny sposób począć dziecko. Naprotechnologia w żadnym wypadku nie karmi kobiet wyłącznie złudzeniami, proponuje realne i dogłębne spojrzenie na problem.
Przez media znowu przetacza się dyskusja o ustanawianiu regulacji prawnych dotyczących in vitro. Czy naprotechnologia może stać się metodą konkurencyjną dla in vitro?
Ostatnio zgłosiło się do mnie małżeństwo, które miało za sobą trzy próby in vitro. Zabiegi te zlecono im bez diagnozy przyczyny niepłodności. Kobieta ma za sobą depresję, przeszli też kryzys małżeński, terapię psychiatryczną. Wiedzmy, że in vitro zawsze zostawia ślad. Czasami jest to depresja podobna do syndromu poaborcyjnego lub osłabienie relacji małżeńskiej. Pamiętajmy też, że Bóg daje możliwość poznawania przyczyn i leczenia bezpłodności. Zatem jeśli niepłodność jest chorobą czy objawem choroby, nie należy proponować małżeństwom sztucznej reprodukcji w „fabrykach dzieci”, jakimi są kliniki „in vitro” i zootechnicznych metod hodowlanych (np. sztuczna inseminacja), ponieważ te metody nie są leczeniem, lecz obejściem problemu, dostarczeniem potomstwa dla pary niepłodnej w sposób niegodny człowieka. Poza tym realna skuteczność metod laboratoryjnego zapładniania - według raportów ESHRE (Europejskie Towarzystwo Ludzkiej Reprodukcji i Embriologii; ostatni raport publikuje dane za 2005 r.) - nie rośnie (od pierwszych urodzin dziecka z „probówki” minęło już 31 lat, a w Polsce 25 lat). Statystyka jasno pokazuje też, że dla urodzenia jednego dziecka z in vitro ginie co najmniej siedem zarodków, a przy zamrażaniu jeszcze więcej. Ogromna większość małżeństw podchodzących do tych zabiegów odchodzi bez „rezultatu”.
Naprotechnologia jest wciąż terminem stosunkowo mało znanym. Gdzie zainteresowani małżonkowie powinni szukać informacji o metodzie i pracujących nią lekarzach oraz instruktorach?
Uruchomiliśmy stronę internetową: www.leczenie-nieplodnosci.pl, którą ciągle uzupełniamy. Już teraz można poczytać o naprotechnologii, znaleźć potrzebne linki do innych internetowych źródeł wiedzy na ten temat, a także listę adresów praktykujących i szkolących się lekarzy oraz instruktorów.
Dziękuję za rozmowę.
opr. aw/aw