Echo katolickie 45(697) 6 - 12 listopada 2008
- Rodzice dziękowali nam, że ich dzieci zaczęły chodzić do kościoła - wspomina Aleksandra Andrzejewska, licealistka z Siedlec, która uczestniczyła w misji Oblackiej Wspólnoty Młodzieżowej „Niniwa” na Ukrainie.
Swoją nazwę Wspólnota wzięła od starożytnego miasta Niniwa w Asyrii, które nazywane było „miastem grzechu”. Dopiero Jonaszowi, za rozkazem Boga, udało się nawrócić tamtejszych mieszkańców. „Niniwa” zrzesza młodych ludzi, którzy chcą przekazać światu wiarę w miłość i dobroć Boga. Ale jej uczestnikami mogą również stać się ci, którzy w coraz szybciej funkcjonującym świecie zgubili drogę do Boga, ale potrzebują wsparcia i akceptacji. Kilka razy w roku organizowane są dla młodzieży zrzeszonej w „Niniwie”, ale też innych ruchach katolickich, kilkudniowe spotkania. Okazją do bliższego zacieśniania więzów w katolickich wspólnotach, jest również organizowany corocznie w ostatnim tygodniu lipca „Festiwal Życia”. Oprócz spotkań, członkowie „Niniwy” z misją ewangelizacyjną wyruszają również poza granice kraju.
O możliwości wyjazdu na misje Aleksandra dowiedziała się podczas zeszłorocznego spotkania młodzieży oblackiej w Katowicach. - Uczestnicy opowiadali wówczas, jak to się wszystko odbywa. Wtedy również uroczyście oddawali krzyże misyjne, które dostali - opowiada Aleksandra. Przyznaje, że była pod wrażeniem tych opowieści i postanowiła sama doświadczyć podobnych wzruszeń. Do swoich planów musiała również przekonać rodziców, gdyż ze względu na wiek konieczna była ich zgoda. Podczas kolejnego spotkania, tym razem w Iławie, na którym była jedyną przedstawicielką Siedlec, zdecydowała się na wyjazd na Ukrainę.
W jeden z lipcowych dni, po 46 godzinach podróży pociągiem, wraz z grupą 20 osób znalazła się w Nieżynie, który jest jedną z prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Na 80 tys. mieszkańców tego ukraińskiego miasta jedynie 15 osób to praktykujący katolicy. Zajmuje się nimi polski proboszcz parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła o. Jacek Pyl, który na Ukrainie mieszka od 18 lat. Pod jego opiekę trafili również wolontariusze z Polski. - Chłopcy nocowali u ojca, a dziewczyny u jednej z parafianek, która jest Ukrainką i, jako jedyna z rodziny, katoliczką - wspomina Andrzejewska. Cała grupa codziennie rano spotykała się u ojca w domu na Jutrzni i wspólnym śniadaniu. - Wszystkie posiłki przygotowywaliśmy sami. Nikt z nas nie potrafił gotować, ale z czasem daliśmy sobie radę - mówi Aleksandra. Potem każde z nich miało swoje obowiązki. Chłopcy pomagali przy budowie kościoła, a dziewczyny odwiedzały przytułki dla sierot i dzieci z rodzin patologicznych. - Każdy z nas miał swojego podopiecznego, przynosił mu zabawki. Ojciec dawał nam dużo materiałów edukacyjnych i ewangelizacyjnych, choćby kolorowanki biblijne. Poza tym grałam im na gitarze, śpiewaliśmy razem piosenki, głównie religijne w języku ukraińskim - wraca pamięcią Aleksandra, choć przyznaje, że nigdy nie miała do czynienia z tym językiem. - Znałam podstawy rosyjskiego, więc jakoś sobie radziłam - dodaje.
Zdradza też, że nie od razu dzieci chciały współpracować z młodą wolontariuszką. - Starsze początkowo nas wyśmiewały i nie chciały uczestniczyć w zajęciach. W końcu wpadły na pomysł, że mogą z nami potańczyć hip-hop. A niektóre dziewczynki wybrały balet. Taniec pomógł nam złapać dobry kontakt. Praktycznie każdego dnia dzieci prosiły mnie, żebym z nimi tańczyła - uśmiecha się Aleksandra. Najważniejsze w opiece nad dzieciakami, jak podkreśla, było pokazanie im, że komuś na nich zależy. - Kiedy podchodziłam do jednej z dziewczynek, ona mówiła do mnie: „mamo” - przypomina sobie Aleksandra.
Z opowiadań o. Pyli wolontariusze dowiedzieli się, że do przytułku najczęściej trafiają dzieci z rodzin patologicznych, które były wcześniej bite i maltretowane. I to właśnie do nich najtrudniej było dotrzeć z pomocą. - Najpierw się bały, zachowywały się wobec nas dziwnie i nieufnie. Wiele dzieci cierpiało na chorobę sierocą, w ogóle się nie odzywały. Ale z czasem, podczas naszego 3-tygodniowego pobytu bardzo się z nami zżyły - dodaje Aleksandra. I przyznaje, że z niektórymi z nich do dziś ma kontakt.
Do obowiązków chłopców, którzy w ramach wolontariatu również trafili pod opiekę o. Pyla, należała pomoc przy budowie kościoła. Ale Aleksandra zastrzega, że mężczyźni nie mieli wcale na to monopolu. - Dziewczyny też chodziły z łopatami, jeśli oczywiście był na to czas po zajęciach z dzieciakami - dodaje. Czasami nawet same rozdzielały między sobą zadania i 2 z nich szły na budowę, a 2 do sierocińca. Ale żeby kościół jawił się parafianom w całej okazałości, potrzeba jeszcze sporo czasu i pieniędzy. - W tej chwili kładziony jest dach. Brakuje pieniędzy, więc budowa stoi, a dotychczasowa konstrukcja przecieka. Wygląda to nie najlepiej, zwłaszcza, że idzie zima - relacjonuje Aleksandra. Jednak sami parafianie nie garną się do pomocy. - Jeżeli mogą pracować fizycznie, to przychodzą na budowę, a jeśli ktoś ma pieniądze, to wspiera ją finansowo, ale takich osób jest bardzo mało - dodaje.
Ale, jak podkreśla młoda wolontariuszka, to właśnie dzięki parafianom odnalazła największy sens misji. - Pewnego razu padał deszcz i na niedzielną Mszę przyszły jedynie 2 osoby. Gdy zwiedzaliśmy miasto, byliśmy w cerkwi, a na nabożeństwie nie było nikogo. Ponadto mieliśmy jeszcze drugą parafię do odwiedzenia w każdą niedzielę. Wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby po każdej niedzielnej Eucharystii robić pantonimę. Po Mszach odgrywaliśmy więc scenki biblijne, a pod koniec całych misji zrobiliśmy spektakl „na mieście”. Jak opowiadali nam potem ludzie, było to największe wydarzenie w życiu miasta - relacjonuje Aleksandra i przypomina sobie o uśmiechu na twarzach tych, którzy mówili, że właśnie na coś takiego czekali. - Rodzice dziękowali nam, że ich dzieci zaczęły chodzić do kościoła - dodaje.
Najczęściej misje młodych wolontariuszy z Polski trwają kilka tygodni. Na dłuższe pobyty (nawet do roku) pozwalają sobie osoby najczęściej już po studiach. Będący na stałe nie tylko na Ukrainie księża misjonarze otrzymują pomoc materialną z Polski. W kraju młodzież zrzeszona w stowarzyszeniach katolickich organizuje zbiórki, najczęściej zabawek i słodyczy. - Potem osoby wyruszające na misje zawożą tam paczki. Są one zbyt duże, aby wysyłać je pocztą - przyznaje Aleksandra. Ale nie tylko podczas zbiórek jest okazja do pomocy. Można to zrobić w każdej chwili wpłacając choćby niewielką kwotę na adres: Prowincja Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej Delegatura Prowincjonalna na Ukrainie, ul. Ostatnia 14, 60-102 Poznań, z dopiskiem „na Nieżyn”, Bank PEKAO SA II o/Poznań, ul. Masztalarska 8a, 61-767 Poznań, nr konta: 64124017631111000018132416 (PLN).
opr. aw/aw