O stygmatykach
Od wieków pozostają tajemnicą, której nie potrafią wyjaśnić naukowcy. Zaś wierni Kościoła katolickiego otaczają ich czcią i szacunkiem. Stygmatycy, bo o nich mowa, są żywym dowodem Męki Pańskiej tu, na ziemi.
Stygmaty to trudny dar Pana Boga. Dlaczego otrzymały go te, a nie inne osoby, pozostaje Bożą tajemnicą. Czy znamy jakichś stygmatyków? Pewnie wiemy, że pierwszym był św. Franciszek z Asyżu. Umiemy też wymienić św. o. Pio. Ale czy mamy świadomość, że stygmaty (choć niewidzialne!) miała też s. Faustyna? Dlaczego nie wszystkie osoby, u których występują krwawe rany na rękach, stopach i boku, możemy nazywać stygmatykami? Niespodzianek i pytań związanych z tym tematem jest więcej niż może się nam wydawać.
Stygmaty są to widzialne lub ukryte, trwałe bądź okresowo powtarzające się, bolesne rany występujące na rękach, nogach, boku oraz głowie, a więc w miejscach podobnych do tych, w których w czasie męki odniósł rany Chrystus. Ich występowanie oceniane jest w zależności od tego, co można powiedzieć o życiu i postępowaniu stygmatyka, bądź jako charyzmat pochodzący od Boga lub zjawisko wywołane przez autosugestię.
- Stygmaty zaliczane są do najbardziej znanych zjawisk paramistycznych porządku somatycznego - wyjaśnia zajmujący się teologią duchowości ks. Krzysztof Domański. Następnie uzupełnia: - W dawniejszej teologii ascetyczno-mistycznej zanadto (jak się wydaje) podkreślano wewnętrzny charakter życia duchowego, czego pozostałością jest panujący do dzisiaj zwyczaj mówienia o duszy jako niemal wyłącznym podmiocie wchodzącym w relację z Bogiem. Tymczasem Pismo Święte ujmuje człowieka jako całość, wielokrotnie wzmiankując o tym, że w doświadczeniu duchowym uczestniczy ciało człowieka i żywo na nie reaguje. Jest więc rzeczą naturalną, że najgłębsze przeżycia duchowe mogą manifestować się na zewnątrz w ciele - podkreśla.
Do wszelkich zewnętrznych manifestacji stanów duchowych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością i roztropnością. Nie możemy przyjmować za przejaw mistycyzmu każdego przypadku, kiedy na ludzkim ciele, z bliżej niezbadanych przyczyn, pojawiają się rany przypominające Chrystusowe. - Ponieważ zewnętrzne przejawy przeżyć mistycznych nie należą do istoty stanu mistycznego, dlatego określane są mianem zjawisk nadzwyczajnych lub paramistycznych. Mogą one towarzyszyć doświadczeniu mistycznemu, ale nie są koniecznym jego składnikiem, a ponadto nie zawsze ich przyczyną sprawczą jest działanie Boże, toteż mogą występować poza stanem zjednoczenia mistycznego, a czasem także bez wyraźnego związku z życiem duchowym - tłumaczy ks. Domański. - Z tego powodu teologia duchowości zajmuje się nimi tylko ubocznie, tym bardziej, że większość spośród tych zjawisk nadzwyczajnych może być wywołana działaniem szatańskim lub nie jest do końca zbadaną naturalną siłą ludzkiej psychiki - przestrzega kapłan. Dalej nadmienia: - Zjawiska nadzwyczajne, o ile są autentyczne, to znaczy mają przyczynę sprawczą w uświęcającym działaniu Ducha Świętego, występują na ogół u osób dość zaawansowanych w życiu duchowym, ale są stosunkowo rzadkie. Częściej natomiast pojawiają się u ludzi pozorujących intensywne życie duchowe. Ponadto w odróżnieniu od zjawisk mistycznych w ścisłym znaczeniu, czyli „łask udoskonalających” podmiot mistyczny, zjawiska paramistyczne służą nie tyle bezpośredniemu uświęceniu mistyka, co dobru innych ludzi, dlatego należą do kategorii „łask charyzmatycznych” - stwierdza.
Najczęściej rany stygmatyczne występują na rękach, stopach, boku w okolicach serca i na głowie. Mają kształt okrągły lub owalny, bywają płytkie bądź głębokie, były nawet przypadki ran przebijających na wylot ręce i stopy. Mają różne wymiary, zwykle jednak na zewnętrznej stronie dłoni lub stóp są nieco większe niż po stronie wewnętrznej. Krwawienie bywa dość intensywne, ciągłe bądź okresowe. Najczęściej związane jest z rozważaniem Męki Pańskiej. Z ran wydobywa się krew tętnicza lub różowy płyn, a czasem krew z osoczem, dotyczy to zwłaszcza rany na boku.
- Charakterystyczną cechą stygmatów odróżniającą je od falsyfikacji na tle neurotycznym jest to, że nie goją się, a mimo to zachowują świeżość. Nigdy też nie ulegają infekcjom, nie stwierdzono w nich rozkładu tkanki. Często z tych ran wydziela się przyjemny zapach. Stygmatyk odczuwa autentycznie fizyczny ból, adekwatny do stopnia zranienia, który jest zasadniczym motywem stygmatyzacji. Chodzi o „dopełnianie w swoim ciele braków udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, jakim jest Kościół (Kol l, 24)” - wyjaśnia ks. Domański.
Stygmaty, związane z głębokim przeżywaniem Męki Jezusa, są darem Bożym wskazującym na wielki związek z Chrystusem cierpiącym oraz udział w tajemnicy Zbawienia przez przyjęcie krzyża.
Warto też wspomnieć, iż w teologii duchowości oprócz stygmatów fizycznych mówi się o duchowych, niewidzialnych, polegających na dotkliwych bólach odczuwanych w częściach ciała, którym odpowiadają rany Jezusa. Łaskę stygmatów duchowych otrzymała m.in. św. Faustyna Kowalska.
Kościół bardzo ostrożnie wypowiada się w kwestii stygmatów i mistyków. Aby lepiej zrozumieć, kim oni są, warto poznać historię chociażby kilkorga spośród nich.
Niektórzy uważają, że pierwszym stygmatykiem był św. Paweł. - Uczynił on pierwszą wzmiankę o stygmatach (Ga 6, 17), z czego nie wynika jednoznacznie, że sam był stygmatykiem. Być może chodziło o rany, jakich doznał wskutek prześladowań. Niemniej jednak od niego pojęcie „stygmaty” weszło na trwałe do terminologii teologiczno-mistycznej - mówi ks. Domański.
Od czasów średniowiecza mistycyzm stał się popularny, a co za tym idzie zdarzały się przypadki fałszywych stygmatyków. Za przykład może tu posłużyć Magdalena z Kordoby, która zyskała w Hiszpanii sławę wielkiej mistyczki i dopiero tuż przed śmiercią wyznała, że symulowała charyzmaty, w tym również stygmatyzację. Zaś w okresie międzywojennym po Europie podróżował Paweł Diebel, szewc z Waldenbergu, zalewając się podczas seansów krwawymi łzami i demonstrując na czole krwawiące ślady po koronie cierniowej. Jak się później okazało, był to skutek nakłuwania sobie przez fałszywego stygmatyka kącików oczu i głowy.
Za pierwszego autorytatywnie przez Kościół potwierdzonego stygmatyka uznaje się św. Franciszka z Asyżu. W sumie Kościół za stygmatyków uznał już ponad 300 osób. Wśród nich są m.in.: św. Gertruda Wielka, bł. Dorota z Mątowów, św. Franciszka Rzymska, Katarzyna z Genui, św. Teresa z Avila, św. Katarzyna z Ricci, św. Magdalena z Pazzi, św. Jan Boży, św. Jan od Krzyża. Wszyscy wymienieni żyli kilka wieków temu. Jednak stygmatycy pojawiali się również w XX i XXI w.
Niewątpliwie najbardziej znanym współcześnie mistykiem jest św. ojciec Pio. Kapucyn z San Giovanni Rotondo we Włoszech otrzymał początkowo niewidzialne, a później widzialne stygmaty. Gdy w piątek, 20 września 1918 r. klęczał na chórze przed wizerunkiem Ukrzyżowanego, ujrzał postać, której ręce, nogi i pierś ociekały krwią. Po latach tak wspominał to wydarzenie: „Czułem, że chyba umrę, jeśli Pan nie przyjdzie mi z pomocą, że me serce wyskoczy z piersi. Postać na chwilę cofnęła się, a ja zauważyłem, że moje ręce, nogi i pierś zostały przebite i ociekają krwią. Możecie sobie wyobrazić ból, jaki przeżyłem i odczuwam po dziś dzień. Rana serca wyrzuca nieustannie porcje krwi. Dzieje się to od czwartku wieczorem do soboty...”.
Stygmatyczką była również zmarła 2 marca 2003 r. Wanda Boniszewska, zakonnica bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Jak się okazało, od 1934 r. nosiła na ciele stygmaty Męki Chrystusa (rany w miejscu gwoździ, lewego i prawego boku, nad lewą piersią, 13 ranek dookoła głowy, lewego i prawego ramienia, guzy i sińce od pobicia oraz szramy po biczowaniu na całym ciele, krwawy pot i łzy). S. Wanda przeżywała również przebieg Męki Chrystusa, znosząc rozmaite, wręcz niewyobrażalne cierpienia. Jej stygmaty ukazywały się głównie w czwartki po południu i w piątki, a przede wszystkim w Wielkim Poście, w szczególności w Wielkim Tygodniu. Dziś wiadomo, iż s. Wanda niezwykle starannie ukrywała je przed światem, a jednocześnie stoczyła ciężką walkę, prosząc Zbawiciela, aby jej nie udzielał tego daru. Na Jego wyraźne życzenie, a także m.in. za radą nadzwyczajnego spowiednika abpa wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego, zgodziła się je przyjąć. Zastrzegła sobie jednak zachowanie ścisłej tajemnicy o tym niezwykłym darze aż do chwili swojej śmierci.
Mimo że stygmaty przynoszą noszącym je osobom wielki ból, nie są karą, lecz znakiem Bożej miłości. - Przypominają o trwałym i niezniszczalnym zjednoczeniu Chrystusa z każdym człowiekiem. Są wyrazem prawdy, że Syn Boży dla nas stał się człowiekiem i przeszedł przez śmierć do życia. Pokazują, że przez cierpienie będące współudziałem w męce Chrystusa mamy szanse przezwyciężania grzechu i śmierci. Przypominają, że pełnię szczęścia osiąganie człowiek tylko w zjednoczeniu z Chrystusem i Jego cierpieniem, na które powinniśmy wyrażać świadomą zgodę w każdym podejmowaniu krzyża codzienności.
opr. aw/aw