Przedziwne działanie Bożej łaski

Turcja jest jak mozaika, tam nic nie jest czarno-białe. O kapłanach, którzy mają moc, snach o Jezusie i spotkaniach z muzułmanami opowiada br. Maciej Sokołowski

Turcja jest jak mozaika, tam nic nie jest czarno-białe. O kapłanach, którzy mają moc, snach o Jezusie i spotkaniach z muzułmanami opowiada br. Maciej Sokołowski.

Br. Maciej należy do Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Pochodzi z Białej Podlaskiej. Obecnie ma 34 lata. Misyjną przygodę rozpoczął w 2007 r. Spotykamy się w bialskim klasztorze. Najpierw pytam o początki. Wyznaje, iż wezwanie do życia zakonnego poczuł przy grobie św. Franciszka. Odkrycie własnego powołania dało mu poczucie szczęścia. Zaznacza, że ta radość towarzyszy mu do dzisiaj. Nie musi o tym przekonywać, w jego oczach widać spełnienie. Pragnienie wyjazdu na misje pojawiło się podczas formacji w zakonie. Myśl o wyjeździe na Syberię nie dawała mu spokoju. Wiedział jednak, że to niemożliwe, bo w tamtych rejonach nie ma kapucynów. - Myślom o Syberii towarzyszyła regularna medytacja nad słowem Bożym. Bóg dawał mi dziwne wskazówki w postaci fragmentów m.in. o ludziach ze wschodu, którzy mówią niezrozumiałym językiem. Potem nasz generał z Rzymu zaproponował, by któryś z kapucynów dołączył do wspólnoty żyjącej w... Turcji. Dla wielu była to abstrakcja. Kiedy usłyszałem słowo „Turcja”, wszystko nagle zaczęło składać się w całość. Wiedziałem, że Turcy przywędrowali z Syberii! Zrozumiałem, że woła mnie Bóg. Potem było siedmiotygodniowe seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Na modlitwie wstawienniczej usłyszałem: „Ja cię posyłam”. Decyzja prowincjała przypieczętowała resztę - opowiada br. Maciej.

Trudne początki

Do Turcji pojechał razem z br. Pawłem Szymalą. Nie ukrywa, że nie było łatwo. - Inna kultura i język, mało katolików. Zamiast na sukcesy trzeba nastawiać się raczej na trudności, ale wołaniu, które było w sercu nie dało się oprzeć. Zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Przez 1,5 roku uczyliśmy się języka i wchodziliśmy w tamtą kulturę. Mieszkaliśmy w Izmirze, w dzielnicy cygańskiej. To jedno z najbardziej europejskich miast w Turcji. W tym kraju nie można nosić habitów, ani innych przedmiotów, które wskazywałyby na przynależność religijną. Turcy wiedzą, że jesteśmy „inni”. Wystarczy tylko spojrzeć na twarz i posłuchać, jak mówimy. Na początku nas wykorzystywali i śmiali się z nas. Z czasem opanowaliśmy język do tego stopnia, że mogliśmy już spokojnie pracować i funkcjonować. Później poszliśmy na własne placówki. Pojechałem na południe Turcji, pod Tars, do miejscowości Mersin, gdzie przez dwa lata byłem pomocnikiem proboszcza. Pracowałem z młodzieżą i dziećmi. Na placówkach uczyliśmy się posługiwania językiem tureckim w praktyce - zaznacza zakonnik.

Zauważamy dyskryminację

Katolików w Turcji jest jak na lekarstwo. Jak mówi mój rozmówca, jeszcze w latach 50 i 60 ubiegłego wieku tamtejszych chrześcijan można było liczyć w milionach. Potem pojawiło się zjawisko antagonizmu. Z wyznawcami Jezusa walczyli nie tyle muzułmanie, co nacjonaliści. Rozpoczęły się prześladowania, przesiedlenia i wyjazdy. - Tamtejsi chrześcijanie do dziś doświadczają wielu przykrości. Nie mogą awansować i pełnić funkcji kierowniczych. Panuje przekonanie, że chrześcijanin nie może dominować nad muzułmanem. Tamtejszy świat nie jest czarno-biały. Zauważamy dyskryminację, ale w tym względzie dużo zależy od miasta, ulicy, samej rodziny. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o sytuację chrześcijan w Turcji. Tamtejsza konstytucja mówi, że to państwo świeckie. Jeśli jakiś rząd skłaniał się w kierunku islamu, zaraz był obalany przez wojsko, które uznaje się za gwaranta demokracji. W Turcji Kościół nie może zajmować się edukacją i działalnością socjalną - podkreśla misjonarz.

Wielki ekumenizm

Do katolickiej parafii w Mersin należy kilkaset rodzin. Do kościoła przychodziło 100-200 osób, co na tureckie warunki było zadowalające. - Łączyły nas bardzo dobre relacje z prawosławnymi. Tamtejsze małżeństwa są mieszane. Prawosławne dzieci przychodziły do nas na katechezę. Kościół prawosławny i katolickie wspólnoty obrządków wschodnich zależą głównie od patriarchatu Konstantyopola, Antiochii lub Damaszku. Parafie są jak mozaiki. Należą do nich chrześcijanie z kościołów wschodnich, maronici, syryjczycy, chaldejczycy i członkowie Kościoła zachodniego, czyli rzymskokatolicy. Są także konwertyci. To ci, którzy przeszli z islamu na chrześcijaństwo - wylicza br. M. Sokołowski. A co z bezpieczeństwem tych, którzy przyjęli chrzest?

- Z tym bywa różnie. Jedni doznają okrutnych prześladowań ze strony rodziny i są wydziedziczani, inni spotykają się z akceptacją. Mentalnie Turcy wiedzą, że nie powinni tego robić, ale prawo nie zabrania zmiany wyznania. Rząd nie karze w takich sprawach więzieniem i nie narzuca restrykcji - wyjaśnia kapucyn.

Symboliczna przepaść

Dodaje, że kościół jest otwarty od rana do wieczora. Do świątyni zaglądają także ateiści i muzułmanie. - Wielu z nich chce skonfrontować to, co słyszy w szkole na nasz temat. Chrześcijaństwo przedstawiane jest pejoratywnie. Imamowie i hodża (nauczyciel, duchowny) przestrzegają przed wchodzeniem w relacje z wyznawcami Jezusa. Młodzi, przeżywając kryzysy, buntują się i zaglądają do nas. Kierują się również ciekawością. Nie raz zdarzało się, że przychodziły do nas całe klasy uczniów, albo grupy studentów. Wchodzili i mówili, że chcą przyjąć chrzest. Ja oczywiście nie mogłem tego spełnić. Przygotowanie do chrztu trwa od siedmiu do dziesięciu lat. Od formacji intelektualnej ważniejsze jest jednak to, czy konwertyci zostaną przyjęci przez nasze wspólnoty. Wielokrotnie proszono nas, byśmy nie chrzcili takich osób. Zarzucano nam, że jesteśmy naiwni. Katolicy przekonywali, iż zbyt wiele nacierpieli się od muzułmanów i dlatego są wobec nich nieufni. Tłumaczyli, że wyznawcy islamu nie mają czystych intencji. Niektórzy chcą zrobić z kościoła trampolinę do lepszego życia. Zdobywają certyfikat chrztu, wpisują do dowodu, że są chrześcijanami i zaczynają się skarżyć na prześladowania po to, by wyjechać na zachód. Wiele o tym dyskutowaliśmy, ale to nie jest takie proste. Pamiętam, jak w kościele w Mersin po lewej stronie stali chrześcijanie z dziada pradziada, a po prawej konwertyci. Między nimi była niewidzialna przepaść. Aby przekazać znak pokoju, posyłaliśmy między nich ministrantów. Wiem, to może gorszyć, ale trzeba też zrozumieć tych, których dotknęły bolesne prześladowania - wyjaśnia br. Maciej.

Mają większą moc

- Młodzi muzułmanie mówią, że chrześcijanie mają inny styl życia. Nie raz słyszę od nich: „macie dużo wolności, jesteście radośni i nie boicie się trudnych pytań; możecie rozmawiać o Biblii, o Koranie tak się nie da”. Dostrzegam, że im bardziej wspólnota promieniuje miłością i jednością, tym bardziej przyciąga innych - mówi zakonnik.

Wspomina o muzułmanach, którzy przychodzili do niego, by prosić o błogosławieństwo, modlitwę i ...odczarowanie od uroków szamanów. - Imamowie odsyłają ich do nas, mówiąc: „Oni mają większą moc niż my” - opowiada.

Wspomina spotkanie z muzułmanką, która chciała poddać się aborcji. Przyszła do kościoła. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Płakała, bo opuścił ją mąż. Br. Maciej zaproponował wspólną modlitwę. Kiedy zaczął odmawiać „Ojcze nasz”, kobieta była w szoku. Nie potrafiła zrozumieć, że do Boga można mówić „Ojcze”. Brat polecił jej, by w ten sposób modliła się o przemianę serca męża i o przebaczenie. Po sześciu miesiącach został zaproszony do domu muzułmanki. Nie poznał jej. Podczas spotkania dowiedział się o powrocie męża, zobaczył też jej malutkie dziecko.

Tajemniczy mężczyzna

- Byłem zszokowany, jak silnie muzułmanie doświadczają Bożej łaski. Są na nią otwarci o wiele bardziej niż tamtejsi chrześcijanie. Wyznawcy Jezusa żyją w zgorzknieniu. Czują się rozżaleni z powodu prześladowań i na tym się często zatrzymują. Mała wspólnota nie daje gwarancji jedności, bywa wręcz przeciwnie - podkreśla.

Br. Maciej nie mógł ewangelizować na ulicach, ale chętnie chodził na miejskie uroczystości, na które był zapraszany, na mecze i do klubów sportowych. Nie ukrywał, że jest księdzem.

- Młodzi rzucali sztangi w kąt i siadali wokół mnie, aby rozmawiać o Bogu. Tworzyły się małe grupki dzielenia. Często opowiadali mi o snach, których nie potrafili zrozumieć. Mówili o różnych postaciach, które zawsze miały w rękach jakieś przedmioty. Ja rozpoznawałem w nich świętych. Na sny trzeba patrzeć w perspektywie Biblii. Tam, gdzie nie było proroków, albo gdzie nie można było głosić Ewangelii, Bóg przychodził do ludzi w snach i natchnieniach. Pewien człowiek wyznał mi, że miał trzy dziwne sny. Widział w nich długowłosego mężczyznę i krzyż. Jezus objawiał mu się etapami. Był piękny, jak z obrazu Jezusa Miłosiernego i wołał do niego: „Ahmed, przyjdź do Mnie”. Mężczyzna wyznał: „Podczas trzeciego snu podszedł do mnie, otworzył mi usta i włożył jakiś mały biały krążek. Powiedział, że jeśli będę to jadł, nie umrę na wieki”. Zaprowadziłem go do zakrystii i pokazałem niekonsekrowane komunikanty. Gdy je zobaczył, był przerażony. Pytał, czy ma przyjąć chrzest. Powiedziałem, aby się nie bał i nawiązał relację z Tym, którego widział w snach. Dotarło do mnie, co jest istotą naszego przepowiadania. Trzeba nam mówić o Eucharystii i grzechu, o wielkim miłosierdziu Boga, o tym, że Jezus umarł za każdego człowieka, również za muzułmanina i buddystę. Nie możemy wchodzić w jakieś getta i ograniczać działania łaski. Dostrzegam, że tam gdzie jest łaska, tam jest Kościół; gdzie Kościół tam i Jezus, a gdzie Chrystus - tam zbawienie - tłumaczy br. Maciej.

Potrzebujemy wsparcia

Na koniec spotkania misjonarz prosi o modlitwę. Zaznacza, że powinniśmy się modlić nie tylko za dzieła misyjne, ale przede wszystkim za samych misjonarzy. - Dziś przelicza się człowieka na to, co zrobi: ile wybuduje studni, ile założy ochronek, ilu biednych nakarmi. W Turcji nie można robić spektakularnych rzeczy. Tu liczy się cicha praca i sama obecność. Mamy być szczyptą soli i małym promykiem światła w świecie. Obecność kapłana ma sens. Jeśli ludzie wiedzą, że mają pośród siebie księdza, gromadzą się wokół niego, jak owce przy pasterzu. Z drugiej strony misjonarze są narażeni na wielkie niebezpieczeństwa. W ostatnich latach zginęło kilku naszych braci, co roku mamy takich, którzy odchodzą z kapłaństwa. Wielu boryka się z dużymi kryzysami. Proszę, módlcie się za misjonarzy. Proście dla nas o wiarę i to, byśmy przeżywali swoje trudności w Duchu Świętym, aby nie zabrakło nam łaski. Czasami misjonarz nie ma już siły, aby się modlić, dlatego tym bardziej potrzebuje waszego wsparcia - apeluje zakonnik. Br. Maciej wraca do Turcji we wrześniu. Zapewnia, że pójdzie wszędzie tam, gdzie go poślą...

 Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 33/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama