Możemy być pełnomocnikami naszych zmarłych

Rozmowa z o. prof. Jackiem Salijem OP, teologiem, pisarzem i publicystą.

Czy często Ojciec Profesor słyszy od osób, które opłakują bliskich zmarłych: „Gdzie on/ona teraz jest”?

Jeżeli ktoś zadaje mi to pytanie, zazwyczaj staram się je przekierunkować. Bo kiedy utraciliśmy kogoś bardzo bliskiego, z kim byliśmy związani nierozerwalnie, ważne jest przede wszystkim to, byśmy tę ukochaną osobę powierzali Jezusowi. Zastanawianiem się, co się teraz z nią dzieje, nie pomożemy jej. Natomiast, kiedy oddajemy w modlitwie drogiego mi zmarłego Jezusowi, to realnie zabiegamy o to, żeby dostąpił on zbawienia. Gdy jednak komuś bardzo zależy na tym, żeby usłyszeć odpowiedź na pytanie: „Gdzie on teraz jest?”, zazwyczaj pokazuję mu początek trzeciego rozdziału Księgi Mądrości.

Co jest w nim tak niezwykłego?

„Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju” (Mdr 3,1-3)” - czytamy w tym fragmencie. Miliony ludzi czerpało pociechę z tego krótkiego tekstu. Jednak pod jego wpływem może pojawić się następujący niepokój: „Czy mogę mieć pewność, że również Bóg rozpoznał mojego drogiego zmarłego jako kogoś sprawiedliwego?”.

No właśnie, możemy mieć tę pewność?

Otóż, jeżeli ogarnia nas taki niepokój, starajmy się usłyszeć w nim wezwanie do ożywienia modlitwy za naszego zmarłego. Przecież wolno nam ufać, że Jezusowi jeszcze bardziej niż mnie zależy na tym, aby mojego męża, żonę, matkę, ojca i najbliższe mi osoby obdarzyć życiem wiecznym. Przecież On za każdego z nas zapłacił niewyobrażalnie wysoką cenę męki i śmierci na krzyżu. Jeszcze w jednym wiara ma całkowitą pewność: że im więcej tu, na ziemi, będziemy należeli do Pana Jezusa, tym większą wolno nam mieć nadzieję, iż w Nim odnajdziemy również naszych zmarłych. Bo przecież sam, należąc do Pana Jezusa, przybliżam się do Niego jako ktoś związany miłością z moimi najbliższymi. Również z tymi, którzy już odeszli z tego świata.

Proszę Ojca, a co możemy powiedzieć o życiu wiecznym?

Nowy Testament wspomina o nim bardzo często, a zarazem bardzo oszczędnie. Pan Jezus mówił nam po prostu, że to On jest - i będzie na zawsze - naszym Życiem i dzięki Niemu śmierć nas nie ogarnie, nawet kiedy pomrzemy: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25n). To dlatego, zbliżając się do Niego przez wiarę, tym samym otwieramy się na życie wieczne: „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne” (J 3,36; por. 6,47). Rzecz jasna, nie chodzi tu o wiarę w sensie deklaratywnym, ale o tę, która rzeczywiście przemienia człowieka: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: «Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki»” (J 8,51). Tylko w takiej wierze można dojść do życia wiecznego: „Moje owce słuchają Mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki” (J 10,27n; por. 12,50). Dokładnie tego samego - z perspektywy kogoś, kto właśnie w Chrystusie dostępuje zbawienia - nauczał apostoł Paweł. „Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie (...) nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,38n). Dla Pawła być zbawionym to po prostu „być z Chrystusem”: „pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele - to bardziej dla was konieczne” (Flp 1,24). W innym liście apostoł pisze, że „chcielibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana” (2 Kor 5,8). I najbardziej znany fragment: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdoła pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9).

A czy możemy powiedzieć, na czym będzie polegało życie wieczne?

Zwróćmy uwagę na niezwykłą atrakcyjność, a zarazem kompletną nieatrakcyjność jego przedstawień w Nowym Testamencie. Kiedy dowiadujemy się, iż życie wieczne będzie polegało na tym, że będziemy z Chrystusem, cali Jemu oddani i bez reszty Go kochający, to w sercu, które już teraz Go kocha, obietnica ta rozpala bezbrzeżną tęsknotę. Natomiast dla człowieka, który Chrystusa nie pokochał, takie niebo wyda się stanem wiecznej nudy. Z kolei w Apokalipsie czytamy: „Paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu” (Ap 7,17). Taki obraz porwać może tylko kogoś kochającego! Nawet ten, kto Jezusa podziwia, ale Go nie pokochał, zapewne nie zapragnie wiekuistego przebywania z tym Barankiem Bożym, który zgładził grzech świata. Ten zaś, kogo ogarnia tęsknota za tym Barankiem, znajdzie w tym obrazie również odpowiedź na pytanie, czy po śmierci spotkamy naszych bliskich.

Spotkamy?

Oczywiście - u źródeł wód życia, do których poprowadzi nas Chrystus!

Czy zmarli - a przynajmniej ci, którzy dostąpili już zbawienia - pamiętają o nas?

Chrystus, nasz Arcykapłan, „zawsze żyje, aby się wstawiać za nami” (Hbr 7,25; por. 9,24). Ci, którzy już na zawsze są z Nim, tzn. zbawieni, z całą pewnością uczestniczą w Jego modlitwie wstawienniczej. Święci w chwale nieba - czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego - nadal wypełniają z radością wolę Bożą w odniesieniu do innych ludzi i do całego stworzenia. Już królują z Chrystusem; z Nim „będą królować na wieki wieków” (Ap 22,5).

A czy zmarli, którzy są już zbawieni, tęsknią za swoimi bliskimi, którzy jeszcze są na tym świecie?

Przebywają już z Chrystusem, a zatem są niewyobrażalnie szczęśliwi, ale czy za nami tęsknią? Odpowiedzi na to pytanie szukajmy w nauce Kościoła, która mówi, iż pełnię zbawienia otrzymamy dopiero w zmartwychwstaniu powszechnym, kiedy Chrystus „przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała” (Flp 3,21). Zatem również ci, którzy są już wiekuiście zjednoczeni z Chrystusem, czekają na odzyskanie i chwalebne przemienienie swoich ciał. Rozumie się samo przez się, że czekają również na chwalebne zmartwychwstanie tych, z którymi byli szczególnie związani w swoim życiu doczesnym. W tym miejscu warto przypomnieć, jak ważna jest modlitwa za zmarłych. Jednak trzeba pamiętać, iż jej skuteczność zależy od tego, czy, wstawiając się za nimi u Boga, znajdujemy się w stanie łaski uświęcającej. Również w inny sposób możemy - a niekiedy nawet powinniśmy - okazywać miłość tym, którzy już odeszli.

Co Ojciec Profesor ma na myśli?

Że możemy być poniekąd pełnomocnikami naszych zmarłych. Wyczytałem kiedyś u Oskara Kolberga, że ludność wiejska na Mazowszu pielęgnowała pewien zwyczaj: kondukt pogrzebowy w drodze na cmentarz zatrzymywał się obok kapliczki albo przy krzyżu przydrożnym i ktoś z bliskich zmarłego zwracał się do uczestników ceremonii z prośbą, aby wybaczyli mu wszelkie zło, jakie, być może, im wyrządził. Obyczaj nakazywał przekrzykiwać się wtedy wzajemnie zdaniami w rodzaju: „To on niech nam wybaczy, jeżeli go skrzywdziliśmy!”, „Nic przeciwko niemu nie mamy!”, „Niech Pan Jezus okaże mu miłosierdzie!”, „Niech odpoczywa w pokoju!” itp. Przypomniałem o tym zwyczaju podczas pogrzebu pewnej artystki, zachęcając, by podczas przekazywania sobie znaku pokoju wszyscy duchowo pojednali się ze zmarłą, ale również, byśmy my wszyscy, uczestnicy tej Mszy św., pojednali się wzajemnie ze sobą i wybaczyli sobie wszelkie urazy, które się w nas nagromadziły. Potraktujmy to - powiedziałem - jako rodzaj naszego daru dla zmarłej, który może w Bożych oczach będzie nawet więcej wart niż nasze modlitwy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w pogrzebie uczestniczy wielu ludzi głęboko ze sobą skłóconych. Gdybym wiedział, może nie odważyłbym się aż tak bezceremonialnie wzywać do pojednania. Wiele się potem nasłuchałem o tym, iż na uczestników pogrzebu spłynął deszcz łaski Bożej. Ludzie składali świadectwa o pojednaniach, które się wtedy dokonały. Jeszcze dziś się zdarza, że ktoś wspomina moje wezwanie do przekazania sobie znaku pokoju jako niezapomniane doświadczenie i wielki cud łaski Bożej. Ponadto sposobem czynienia dobrych uczynków w imieniu bliskiego zmarłego, niejako w jego zastępstwie, jest spłacenie jego długów oraz wypełnienie innych podjętych przez niego zobowiązań i naprawienie dających się jakoś wynagrodzić krzywd, które komuś wyrządził - jeżeli sam, odchodząc z tego świata, nie zdążył pozamykać swoich rachunków z bliźnimi. Miłość podpowiada nam, że na sądzie Bożym będzie mu łatwiej, jeżeli tego nie zaniedbamy. Intuicja sugeruje też, by swojemu drogiemu zmarłemu umożliwić czynienie dobra nawet po śmierci.

Jak to zrobić?

Niekiedy rozwiązywano to wręcz instytucjonalnie, np. podczas pogrzebu osoby majętnej rodzinie nie wypadało uchylić się od rozdawania jałmużny ubogim. W niektórych klasztorach posiłek zakonnika był przez 40 dni po jego śmierci przekazywany komuś głodnemu. Dzisiaj zdarza się, że rodzina zmarłego prosi jego znajomych i przyjaciół, by zamiast kwiatów na grób złożyli ofiarę na jakąś instytucję charytatywną, a bywa i tak, że fundują stypendium dla ubogiego studenta. Jeden tylko Bóg wie, jakie oraz ile różnych dobrych uczynków spełniają ludzie ze względu na swoich zmarłych, nikomu się tym nie chwaląc. Zazwyczaj mamy wówczas poczucie, jak gdyby spełnione w ten sposób dobro liczyło się jako zasługa tego zmarłego.

Proszę Ojca, pytałam już, czy nasi bliscy, którzy odeszli tego świata, pamiętają o nas, tęsknią za nami. A czy modlą się za nas?

Odpowiedzi trzeba szukać w perspektywie prawdy o świętych obcowaniu. Dwie rzeczy wiemy na pewno. Powinniśmy się modlić za naszych zmarłych. Należy jednak pamiętać, że jeżeli króluje w nas grzech, niweczy on skuteczność modlitw. Zazwyczaj zdajemy sobie z tego sprawę i często, mając wielką potrzebę powierzenia swoich zmarłych Bogu, sami z siebie, bez żadnej zachęty, przystępujemy do sakramentu pokuty i przyjmujemy Komunię św., wierząc, że zanoszone przez nas modlitwy będą dzięki temu bardziej skuteczne. Te nawrócenia to największe zwycięstwa zza grobu, które z pewnością liczą się zmarłym jako ich zasługa.

Jeszcze jedno wiemy na pewno: zmarli, którzy są już dopuszczeni do oglądania Bożego oblicza, aktywnie interesują się wszystkimi, których podczas swojego ziemskiego życia kochali, i na pewno modlą się za nich. Oni bowiem są już cali w Bogu i realnie uczestniczą w Bożej prawdzie i miłości. Nauczyciele Kościoła wysuwają tu jednak ważne zastrzeżenie: skuteczność naszych modlitw za zmarłych oraz ich modlitw za nas istotnie zmniejsza nasz grzech. Choćbym miał bardzo świętych rodziców i nawet jeżeli oni są już ostatecznie zjednoczeni z Bogiem, ich modlitwa za mnie niewiele mi pomoże, jeżeli żyję w grzechu i w ogóle nie zamierzam się nawracać. Krótko mówiąc: aby modlitwa zanoszona za mnie przez zmarłych, którzy są już bez reszty święci, była skuteczna, sam muszę Boga kochać i starać się wzrastać w świętości.

A co z tymi, którzy są jeszcze w czyśćcu? Czy wiedzą, co się ze mną dzieje, czy modlą się za mnie?

Tego nie wiemy. Raczej nie - tak twierdzą najwybitniejsi teologowie. Kościół jednak ostatecznie się na ten temat nie wypowiedział. Zatem lepiej nie znać odpowiedzi na te pytania niż ryzykować fałszywe odpowiedzi. Najważniejsze, żebyśmy nie zapominali się modlić za naszych zmarłych.

Dziękuję za rozmowę.

MD
Echo Katolickie 45/2017

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama