Wyznaczam nową trasę!

Kiedy gubimy drogę, Pan Bóg zawsze wyznacza nową trasę. Cel pozostaje niezmienny: to nasze zbawienie. O nielogicznej z ludzkiego punktu widzenia Bożej miłości, która zawsze wychodzi nam naprzeciw

Pan Bóg jest w swoim Kościele. Nie ma co do tego wątpliwości. Ileż razy w dziejach Kościół „wypadał z trasy”, wchodził w koszmarne turbulencje? Ludzie od zawsze chcieli „nawigować” po swojemu. Wydawało się, że za chwilę rozpęta się kolejny potop, który „zresetuje” historię, że czara Bożego gniewu przelewa się. A jednak zawsze dostawaliśmy kolejną szansę.

Aby dziś trafić do celu, niepotrzebne są papierowe mapy, nie trzeba też pytać o drogę przypadkowo spotkanych na ulicy ludzi (och, jak faceci tego nie lubią! - wiadomo, męska duma). Wystarczy włączyć nawigację samochodową lub mapę w smartfonie, wpisać cel i …ruszyć przed siebie! Generalnie systemy są dziś bezbłędne, zdecydowanie przewyższające te sprzed lat poziomem technologicznym (znane są przypadki, gdy słodki głos płynący z urządzenia sugerował jazdę po schodach lub skręt wprost do jeziora), niejednokrotnie na bieżąco aktualizując warunki drogowe, sugerując objazdy itp. Wybór zawsze jednak należy do kierowcy (rzecz jasna, niekorzystanie z takiego prowadzenia nie może być jednak równoznaczne z wyłączeniem rozumu). Cóż, niejednokrotnie też zdarzy mu się przegapić zjazd, wjechać nie w tę, co trzeba, ulicę, pomylić kierunki. Jak się wówczas zachowuje mikrokomputer? Przez chwilę na jego wyświetlaczu coś miga, pulsuje, potem zaś pojawia się komunikat: „wyznaczam nową trasę!”. Po kolejnym błędzie: „wyznaczam nową trasę!”... Cel jest określony, system niestrudzenie kieruje w jego stronę. Nie ma limitu błędów, zniecierpliwienia, fochów. Choć kierowca cały czas zachowuje wolność, ma możliwość wyboru dowolnej drogi, może wyłączyć nawigację, wjechać w tunel itp.

Wiraże i zakręty

To ułomna metafora, ale dobrze oddaje coś, o czym niejednokrotnie zapominamy, doświadczając różnego rodzaju kryzysów czy zwątpień. Kiedy gubimy drogę, Pan Bóg z cierpliwością nieporównywalną z czymkolwiek na ziemi …wyznacza nową trasę! Cel pozostaje niezmienny: to zbawienie, świętość, pełnia życia. Ani na jotę nie zdezaktualizowały się słowa Jezusa z ewangelii Janowej: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). To nam się plączą ścieżki, grzech zamazuje kierunek wędrówki. On jest niezmienny w swoim zamiarze potwierdzonym przymierzem, najpierw zawartym z Abrahamem, potem przypieczętowanym krwią Chrystusa.

Ileż razy w dziejach Kościół „wypadał z trasy”, wchodził w koszmarne turbulencje? Ludzie od zawsze chcieli „nawigować” po swojemu. Wydawało się, że za chwilę rozpęta się kolejny potop, który „zresetuje” historię, że czara Bożego gniewu przelewa się. A jednak świat istnieje dalej, choć - jak wielokrotnie mówiła podczas wielu objawień Maryja - karzącą rękę Syna coraz trudniej jest Jej powstrzymywać. W położonym we francuskich Alpach La Salette 19 września 1846 r. ukazała się dwojgu pastuszków: Maksyminowi Giraud i Melanii Calvat. Ostrzegała wtedy: „Jeżeli mój lud nie zechce się nawrócić, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej podtrzymywać. Od jak dawna już cierpię za was. Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona ustawicznie Go o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie”. Gdy w Fatimie dzieci zapytały Ją, czemu płacze, odpowiedziała, że to dlatego, iż bardzo wiele dusz idzie na wieczne potępienie. Płacze z powodu cierpienia, którego wielkości i skali ludzie nie są w stanie sobie tutaj, na ziemi wyobrazić. Bo ono nie ma sensu, bo jest wieczną przegraną, bo nie owocuje dobrem, nawróceniem, zmianą życia, zbliżeniem się do Boga. Ono od Boga odsuwa. Oddala na wieki.

W istocie karę wymierzamy sobie sami, nie Pan Bóg. Dał nam wolność wybierania dróg. W swojej mądrości i miłości wyznacza nowe ścieżki do nieba: daje znaki, wysyła proroków pomagających nam na nowo odczytywać Jego słowa, pragnienia, ale też zobaczyć w pełnym świetle bałagan, jakiego często sami w sobie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Wzbudza świętość. Podsuwa nowe szanse, które my lekkomyślnie nazywamy zbiegiem okoliczności, przypadkiem. Źródło Jego łaski nigdy nie wysycha.

Czy tak będzie zawsze? Nadejdzie kiedyś koniec widzialnego świata - koniec immanentnego świata każdego z nas to śmierć. Najsprawiedliwsza na świecie, bo zabierająca każdego. Co wtedy? Co się stanie z człowiekiem, gdy całe życie było naznaczone pogardą dla Głosu nieustannie powtarzającego: „wyznaczam nową trasę”?

Kiedy odrzucimy Boże miłosierdzie, pozostanie tylko sprawiedliwość - przypomniał Pan Jezus św. s. Faustynie. I Pan Bóg uszanuje taki wybór. Straszny w swoich konsekwencjach dla grzesznika.

Jeden cel

Czy dziś - w pierwszej ćwierci XXI w. - Pan Bóg wyznacza nową trasę Kościołowi? Coś się kończy - mamy tego świadomość. I nie chodzi tu tylko o uparcie lansowane przekonanie, że to „oni” są wszystkiemu winni, to „oni” muszą coś wymyśleć. Rzecz w tym, że Kościół to dom dla wszystkich. I wszyscy powinni się czuć odpowiedzialni za to, jakim będzie: papież, hierarchia i szeregowi kapłani, i wszyscy wierni.

Zatem jak rozumieć ów Jezusowy głos: „wyznaczam nową trasę…”?

Odpowiedź nie jest prosta. Teraz mamy właściwy czas na to, by jej poszukać. Pytanie: czy jest, wola, by jej szukać? I czy mamy wewnętrzną dyspozycję, by jej szukać, a potem dać się poprowadzić alternatywnym szlakiem wiodącym do tego samego celu, co poprzednio - choć tym razem nie „z górki”, a ostro pod górę? Jeśli chodzi o wydarzenia nagłośnione w minionych tygodniach, uczucia paniki, wstydu zatrą się z czasem. Zapewne uda się uporządkować rzeczywistość. Ale co dalej? Czy zmiana w ogóle jest możliwa? Czy nie jest tak, że - podobnie jak w sytuacji wędrówki Izraelitów do Ziemi Obiecanej - musiała dokonać się zmiana pokoleniowa, by nowi ludzie zaczęli nowe życie? Czy ten sam mechanizm musi zadziałać u nas?

Do głębi serca!

Konsekwencje nigdy niepodjętych bitew, niestoczonych walk ciągną się za nami latami. Nie może być argumentem stwierdzenie: bo tak było, bo taka jest tradycja… Dziś, aby zdobyć autorytet, nie wystarczy tylko być. To nie te czasy. Coś się bezpowrotnie skończyło. I Bogu dzięki za to!

A może droga powrotu dla nas jest prostsza, niż to może się wydawać: po prostu trzeba zacząć dokładniej czytać Ewangelię. I tam szukać odpowiedzi na pytanie, co poszło nie tak…

W oktawie Wielkanocy czytaliśmy fragment z Dziejów Apostolskich, przypominający słynną mowę apostoła Piotra po zesłaniu Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy: „«Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego ukrzyżowaliście, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem» - mówił wtedy. Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca: «Cóż mamy czynić, bracia?» - zapytali Piotra i pozostałych apostołów” (Dz 2,36-41).

Czyż nam, chrześcijanom znużonym religijną rutyną, wzmacnianą lukrowaną tradycją, bezpieczeństwem, nie brakuje owego biblijnego „przejęcia się do głębi serca” nowiną o Jezusie Chrystusie? Wyrwania się ze złudnego przekonania, że „to nas nie dotyczy”? Czasem zachowujemy się tak, jakby Krzyż Chrystusa był hologramem, projekcją 3D! Złudzeniem! Jakby to była historia, która niczym się nie różni od mitologii, ekranizacji nieprawdopodobnych przygód bohaterów szklanego ekranu...

Co odpowiedział Piotr poruszonym słuchaczom? „Nawróćcie się [...] i niech każdy z was przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich!”

Tylko tyle. I aż tyle.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 22/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama