Dane opublikowane przez CBOS na temat spadku religijności Polaków w okresie pandemii powinny dać do myślenia
Kilka dni temu CBOS opublikował raport: „Wpływ pandemii na religijność Polaków”. W komentarzach „na gorąco” przede wszystkim wybiła się informacja, iż w minionym dwuletnim okresie ograniczeń i restrykcji odsetek Polaków uczestniczących w niedzielnej Mszy św. spadł z 46% przed pandemią do 37% obecnie.
Różnica rzeczywiście wydaje się być szokująca. Zapewne jednych ucieszyła, innych zasmuciła. Na pewno powinna dać do myślenia.
Czy wyniki badań zaskoczyły Kościół? I tak, i nie. Od miesięcy w kuluarowych „księżowskich” rozmowach ów wątek powracał. Ludzkie zachowania są dość przewidywalne. Poza tym mamy do czynienia z wielkim, dokonującym się na wielu poziomach procesem duchowego oczyszczenia.
Stało się, co musiało się stać
Na ile zasadny jest jeden z wniosków autorów raportu: „O ile więc przed pandemią sytuacja była w miarę stabilna, o tyle dwa lata dyspensy - nakładanej i znoszonej w różnych falach pandemii przez biskupów - spowodowały, że odsetek Polaków chodzących do kościoła w każdą niedzielę poważnie stopniał (o 9 punktów procentowych)”? Czy udzielane dyspensy od uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii (a jakie mieli wyjście w tej, obiektywnie trudnej sytuacji, biskupi?) przyczyniły się do poszerzenia pola interpretacji obowiązku bycia na Mszy niedzielnej, gdy zniesiono obostrzenia pandemiczne? Wszak prawo jest po to, by chronić - w tym konkretnym przypadku - przed konfliktem sumienia. Dyspensa zakładała chrześcijańską dojrzałość wiernych, ale też - o czym należy pamiętać - zobowiązywała do udziału w Mszy św. niedzielnej za pośrednictwem mediów. Wielu skorzystało z tej okazji.
W raporcie znajdujemy częściową odpowiedź na zadane wyżej pytania. „Długotrwałe ograniczenie możliwości udziału w Mszach, spowodowane koronawirusem, osobom, które przed pandemią chodziły do kościoła ze względów kulturowych, dla zachowania zwyczajów przekazanych przez rodziców, doprowadziło do zmiany nawyków i zaprzestania praktyk” - czytamy w nim. „Do kościoła po pandemii wrócili przede wszystkim ci, którzy mieli z nim więź silniejszą niż sama tradycja”.
Miara i proporcje
Prawda jest taka, że pandemia w wielu sytuacjach podziałała jak katalizator: przyspieszyła procesy, które i tak by się dokonały w niedalekiej przyszłości. Chrześcijaństwo puste, zbudowane na rutynie, przyzwyczajeniu, wypalone i zastygłe w schematach, w których Bóg dawno przestał się liczyć - straciło swoją rację bytu. Już ponad pół wieku temu ks. Joseph Ratzinger - przyszły papież Benedykt XVI - pisał o letnich katolikach, którzy „nie bardzo szukają i nie bardzo są w domu (...). Są na progu, to znaczy nie wiedzą, czy do Kościoła wejść, czy z niego wyjść; znajdują się pomiędzy wiarą a niewiarą”. Fakt, wielu zeń wyszło, ale też statystyki pokazują, że wcale niemała grupa w nim - w minionym czasie - swoje miejsce odnalazła. Świadczą o tym inne badania ukazujące np. duży wzrost tzw. dominicantes (przyjmujących regularnie Komunię św.) czy rekordowy udział wiernych w tegorocznej procesji Bożego Ciała. Odeszli ci, których tak naprawdę już dawno w Kościele nie było.
Przy okazji: patrząc na problem dyspens, redukowanie wymagań w jakichś aspektach dyscypliny kościelnej, na pewno konieczna jest mądrość. Natura ludzka ma to do siebie, że pociąga ją to, co trudne, wymagające radykalizmu, jednoznaczności. Za tym idziemy. Z drugiej strony z niezwykłą łatwością przyzwyczajamy się do dróg na skróty. I tak na przykład po dziś dzień można na wsiach spotkać się z tłumaczeniem rolników wyjeżdżających w niedzielę kombajnami na pola, że przecież „kiedyś prymas Wyszyński pozwolił”. Od tego „kiedyś” minęło już pół wieku, poza tym wtedy non stop padały deszcze - każdy przebłysk słońca był szansą na uratowanie zbiorów. Prymas pozwolił na pracę w polu w tej wyjątkowej sytuacji, ale też... po uczestnictwie w Mszy św. O kontekście i unikatowości tamtego czasu dziś już nikt nie pamięta.
Inny przykład: wiemy, że liturgia dopuszcza różne formy przyjmowania Komunii św. W jednej ze znanych mi dużych parafii swego czasu (nie bez oporów) wprowadzono procesję komunijną. Później z niej zrezygnowano, wracając do tradycyjnych szpalerów wzdłuż nawy kościoła. Sęk w tym, że po wcześniejszej liturgicznej wolcie - mimo tego, że nie byłoby z tym żadnego problemu - ludzie już nie klękali. Oduczyli się. W jakiś sposób podstawowy, modlitewny gest został zdeprecjonowany.
Może to drobiazg, może nie. Ale o czymś świadczy. I stanowić powinien poważną przestrogę na przyszłość.
Zapewne są i dziś osoby, które sobie tłumaczą, że skoro „wtedy można było”, to również i dziś Msza św. „obejrzana” w telewizji ma taką samą wartość, jak realna obecność w świątyni, a „Komunia duchowa” jest równa tej przyjętej w realu. Trzeba spokojnie tłumaczyć, wyjaśniać, że jednak tak nie jest. I że warto zachować miarę i proporcje.
Wyzwania duszpasterskie
Warte uwagi są inne wyniki badań zaprezentowanych w raporcie. Oto kilka z nich. Dla prawie połowy badanych (47%) Kościół jest miejscem, w którym wciąż się odnajdują, ale dla niewiele mniejszej grupy (46%) stał się instytucją odległą - wynika z danych CBOS. Dlaczego tak się dzieje? Co zrobić, by to mogło się zmienić?
Zapytano też o sposób rozumienia definicji Kościoła. Największa grupa, czyli 27% osób, uważa, że Kościół jest wspólnotą, w której ich wiara się spełnia. Prawie tyle samo dorosłych Polaków (26%) postrzega Kościół przez pryzmat księży i biskupów. Dla 20% najbliższe jest stwierdzenie, że Kościół to parafia. Tylko i aż… To kolejne wyzwanie duszpasterskie.
W sondażu zadano pytanie: „Kim dla ciebie jest Pan Bóg?”. Można było wybrać jedną z zaproponowanych odpowiedzi. 44% badanych stwierdziło, iż „jest On Osobą, która ma konkretny wpływ na to, co się dzieje w ich życiu”. Jedna czwarta badanych (25%) postrzega Boga jako „ważną Osobę”, która jednak nie wpływa na ich życie. 13% uważa, że Bóg na ich życie nie wpływa, ale jest ważny dla ich bliskich. Dla 8% jest ideą odległą, 1,5% zaś w Niego nie wierzy.
Od dawna mamy do czynienia z „chrześcijaństwem bezobjawowym” lub - jak kto woli - z „alekatolicyzmem”. To są prawdziwe wyzwania duszpasterskie. Przypuszczać należy, że w tej grupie najwięcej - sięgając do retoryki cytowanej wyżej - jest „stojących w drzwiach” i zastanawiających się, „czy wejść do Kościoła, czy z niego wyjść”. Bóg jako li tylko jedna z idei wcześniej czy później przegra w konfrontacji z innymi propozycjami. Co robić, by tak się nie stało?
Istotne i zarazem stanowiące „oczywistą oczywistość” jest inne stwierdzenie zawarte w raporcie CBOS: 58% Polaków najbardziej identyfikowało się ze stwierdzenie, iż wynieśli wiarę z domu rodzinnego. Wiary nie da się wyuczyć, nie wysysa się jej z mlekiem matki - wiarę można tylko przekazać. Nikt i nic nie jest w stanie zastąpić w tym rodziny. Dlatego walka o jej kształt była, jest i będzie „oczkiem w głowie” wszelkich działań duszpasterskich.
Echo Katolickie 27/2022