Antek określa siebie jako chuligana Pana Jezusa. Jego historia pokazuje, że Kościół nie jest miejscem tylko dla grzecznych, ułożonych osób, ale że może się w nim odnaleźć każdy człowiek
Pod koniec 2015 roku przebój Antka Smykiewicza „Pomimo Burz” podbił serca Polaków, zajął pierwsze miejsca na listach przebojów największych stacji radiowych oraz zanotował miliony odsłon na YouTube’ie. Była to nagroda dla Antka za dziesięć lat konsekwentnej pracy, mozolne przebijanie się przez kolejne talent-show i setki koncertów. Mało kto wie, że podobną konsekwencją Antek wykazuje się także w innej dziedzinie życia – każdego roku w sierpniu udaje się na pielgrzymkę na Jasną Górę, a całe swoje życie stara się opierać na Bogu. Antek określa siebie jako chuligana Pana Jezusa. Jego historia pokazuje, że Kościół nie jest miejscem tylko dla grzecznych, ułożonych osób, ale że może się w nim odnaleźć każdy człowiek.
Pierwszy raz usłyszałem o Tobie, kiedy w programie The Voice of Poland Nergal, który był wówczas jurorem, trochę prześmiewczo powiedział, że aby dostać się do programu, musiałeś wziąć zwolnienie z pielgrzymki. Zdaję sobie sprawę, że media lubią naciągać pewne fakty. Jestem ciekawy, jak było naprawdę?
Antek Smykiewicz: Sytuacja wyglądała trochę inaczej. Od lat chodzę w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę. Szedłem już dwadzieścia osiem razy. Taką mamy tradycję rodzinną: rodzice zawsze chodzili i zabierali mnie oraz moje rodzeństwo ze sobą. Pierwszy raz uczestniczyłem w pielgrzymce, kiedy miałem miesiąc. Całe moje rodzeństwo też pielgrzymowało, a mam niekonwencjonalną rodzinę, bo jest nas dziesiątka, czyli taka mała armia (śmiech). Zawsze dawaliśmy radę. Podczas pielgrzymki ładujemy nasze duchowe baterie na resztę roku. Sam wiesz, w jakim świecie żyjemy. Łatwo się zagubić. Im dłuższy czas mija od pielgrzymki, tym bardziej podupada mój pozytywny duch. I wtedy znów wybieram się na pielgrzymkę. Trzeciego dnia wędrówki już czuję, że mam naładowane baterie na kolejne pół roku (śmiech). Każdego roku pielgrzymka była dla mnie najważniejszym punktem w kalendarzu. Stawiałem ją na pierwszym miejscu. Jestem bardzo zżyty z grupą, z którą chodzę, czyli z Piętnastką Srebrną. Gdy miałem wziąć udział w The Voice of Poland, wyruszała trzechsetna Warszawska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę, a więc bardzo ważna, jubileuszowa. W dodatku z całej Warszawskiej Pielgrzymki mieliśmy wejść na Jasną Górę jako pierwsza grupa. W Piętnastce Srebrnej dbam o oprawę muzyczną – prowadzę śpiewanie, piszę piosenki. Wszyscy wiedzą, że mogą na mnie polegać w tej kwestii, dlatego nie chciałem ich zawieść. Tymczasem dostałem zaproszenie na casting, na tak zwane przesłuchania w ciemno, które miały odbyć się w dniu naszego wejścia do Częstochowy. Próbowałem przesunąć termin przesłuchania. Na początku organizatorzy nie chcieli się zgodzić, ale powiedziałem, że w przeciwnym razie będę musiał zrezygnować z udziału w programie. I udało się przełożyć moje przesłuchanie na dwa dni później. Nie mogę więc powiedzieć, że dostałem zwolnienie z pielgrzymki, bo idzie się w niej z własnej woli, nikt nikogo do tego nie zmusza. Ale najwyraźniej chciano zrobić z tamtej sytuacji jakąś sensację, w pewien sposób ją podkoloryzować i tak wyszło, jak usłyszałeś (śmiech). Nergal powiedział też, że nie będę Chrystusem tego programu, to znaczy, że na pewno go nie wygram. Miał rację, nie wygrałem, ale do jego drużyny też nie dołączyłem.
Jak wspominasz występy z Nergalem w jednym programie?
Diametralnie różnimy się w podejściu do religii, ale on się z tym specjalnie nie obnosił. To bardzo sympatyczny człowiek. Wiedział, że jestem katolikiem i szanował moją wiarę. Ale przez cały czas pamiętałem, że jest satanistą i kiedy zapytano mnie, dlaczego nie wybrałem jego drużyny, nie ukrywałem, że właśnie z tego powodu.
Wracając do tematu pielgrzymki: w tym roku będziesz szedł dwudziesty dziewiąty raz. Traktujesz to wędrowanie jako rodzinną tradycję, czy masz głębszy cel?
Kiedy rodzice zabierali nas ze sobą na pielgrzymki, gdy byliśmy dziećmi, traktowaliśmy je jako wakacje w drodze, z dala od domu. Później jako nastolatek chodziłem nadal, bo i rodzice ciągle chodzili. Aż w pewnym momencie, kiedyś po drodze, odnalazłem siebie. Był taki okres w moim życiu, że bardzo się pogubiłem i właśnie podczas pielgrzymki nawróciłem się. Wtedy coś we mnie pękło – nagle stałem się człowiekiem z nastawieniem zmienionym o sto osiemdziesiąt stopni. Można powiedzieć, że zaparłem się samego siebie i zacząłem iść właściwą drogą. I do tej pory nią idę. Czynienie dobra sprawia mi niesamowitą radość. Lubię pomagać innym, nie jestem już tym egoistą, którym byłem kiedyś.
I wciąż chodzisz na pielgrzymki.
Może głupio zabrzmi to, co powiem, ale pielgrzymki są mi potrzebne do życia. Potrzebuję wyjść na pustynię, żeby znaleźć siebie. W ciągu roku często się gubię, a przez tych parę dni mogę zostawić rzeczy nieważne za sobą i skupić się na tym, co istotne. Na pewno potrzebuję Boga – dużo bardziej niż on mnie (śmiech).
Jest to fragment książki: Zbigniew Kaliszuk, "Yes, we can! Powołani, by świadczyć", Wydawnictwo Fronda, 2016.
Książka jest TUTAJ!
opr. ac/ac