Kto się boi ekskomuniki?

O kwestii ekskomuniki za współudział w aborcji

Kto się boi ekskomuniki?

rys. Małgorzata Wrona-Morawska

Pomysł ekskomunikowania minister zdrowia wywołał niezły ferment. To kompromitowanie Kościoła i ruchów pro-life? A może zasadne wezwanie do bardziej konsekwentnej postawy?

Inicjatywa ogłoszenia ekskomuniki dla pani minister zdrowia Ewy Kopacz za współudział w dokonaniu aborcji u czternastolatki z Lublina wywołała spory medialny odzew i pobudziła emocje. Współudział miał polegać na wskazaniu szpitala gotowego na wykonanie aborcji. Pomysłodawca zamieścił na internetowym forum „Frondy” wzór petycji do bp. Zygmunta Zimowskiego z Radomia z prośbą, by zbadał sprawę i podjął stosowną decyzję. (Pani minister mieszka na terenie diecezji radomskiej).

Ośmieszanie Kościoła?

Reakcja świeckich mediów była do przewidzenia. Cezary Michalski komentował zgryźliwie, że „młodzi ideologiczni bojownicy z »Frondy« wymachują krzyżem z braku innego poręcznego narzędzia, a ich żądania to nawoływanie do wojny religijnej z laickim państwem” („Dziennik” 23.06). Katarzyna Wiśniewska z „Gazety Wyborczej” nazwała ten pomysł maniakalnym (GW 24.06) i ubolewała, że „rozdmuchiwanie tzw. tematu odbywa się kosztem nerwów minister zdrowia, która jako katoliczka czuje się zaszczuta” (GW 25.06).

Katolicka Agencja Informacyjna poprosiła o komentarz w tej sprawie kościelnych ekspertów. Prawie wszyscy wyrazili sceptycyzm i dezaprobatę wobec inicjatywy. „Boleję nad sytuacją 14-latki z Lublina, ale minister rządu musi respektować prawo” — stwierdził ks. prof. Andrzej Szostek, etyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Z kolei abp Józef Życiński powiedział, że obowiązkiem katolików jest „modlić się za te osoby, których sumienia są ukształtowane inaczej, a nie straszyć je ekskomunikami”. „Kategorycznie wykluczam tworzenie rankingu kandydatów do ekskomuniki i umieszczanie w nim członków rządu lub tych, którzy z racji instytucjonalnych obowiązków zmuszeni są do działań, jakich wewnętrznie nie akceptują. (...) Tego typu działania ośmieszają Kościół” — stwierdził metropolita lubelski. Odmiennego zdania był jedynie abp Tadeusz Gocłowski. W wywiadzie dla RMF FM i „Newsweeka” powiedział, że ci, którzy przyczynili się do dokonania aborcji u 14-letniej lublinianki „już są w ekskomunice” oraz że „prawo kościelne działa bezpośrednio od momentu popełnienia czynu”. Zapytany, czy min. Kopacz jest już wykluczona z Kościoła, hierarcha odparł: „Jeśli rzeczywiście wskazała miejsce aborcji, to bezpośrednio uczestniczyła w tym czynie. A przepis odnosi się do każdego, kto przyczynia się do śmierci dziecka nienarodzonego”.

Czym właściwie jest ekskomunika?

Słowo „ekskomunika” drażni i budzi mało pozytywne skojarzenia. Zadaniem Kościoła nie jest przecież piętnowanie grzeszników, ale prowadzenie ich do Boga. Prawo kościelne ma dokładnie taki sam cel — pomagać ochrzczonym, słabym i grzesznym, żyć zgodnie ze swoją wiarą. Jeśli w Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 roku znalazła się cała księga poświęcona sankcjom w Kościele, to znaczy, że i dziś mogą zdarzyć się takie okoliczności, kiedy trzeba je zastosować. Ekskomunika, najcięższa z kościelnych sankcji, jest z definicji karą poprawczą. Polega ona na pozbawieniu prawa do uczestnictwa w życiu sakramentalnym z powodu ciężkiego przestępstwa wobec porządku i nauki Kościoła. Cel każdej kościelnej kary jest potrójny: naprawienie zgorszenia, wyrównanie naruszonej sprawiedliwości i doprowadzenie winnego do poprawy (kan.1341). Chodzi o dobro winowajcy i o dobro wspólnoty. Ekskomunika wskazuje pewną nieprzekraczalną granicę: „katolik tak nie czyni, a jeśliby tak czynił, to wtedy wyłącza się z komunii z Bogiem i ze wspólnotą”. Kara może być zdjęta, jeśli winowajca uzna swój grzech, postanawia poprawę i prosi o pojednanie z Bogiem i Kościołem.

W przypadkach określonych przez prawo ekskomunikę można zaciągnąć przez sam fakt popełnienia „kościelnego przestępstwa” (tzw. kara latae sententiae). Dotyczy to czynów, które zostały uznane za szczególnie ciężkie czy szkodliwe dla kościelnej wspólnoty. Nie ma racji ks. Krzysztof Mądel, który w wypowiedzi dla KAI twierdził, że ekskomunika late sententiae funkcjonuje wyłącznie w tzw. zakresie wewnętrznym, co oznacza, że zaciągnięcie tych kar można stwierdzić wyłącznie w konfesjonale i tylko tam możliwe jest ich zniesienie. Kiedy zło jest publiczne, władza kościelna może potwierdzić zaciągnięcie ekskomuniki latae sententiae na piśmie. Mówimy wtedy o tzw. deklaracji ekskomuniki. Ma to miejsce zwłaszcza wtedy, kiedy doszło do publicznego zgorszenia.

Czy Kościół wstydzi się swojego prawa?

Aktualny Kodeks Prawa Kanonicznego stwierdza: „Kto powoduje przerwanie ciąży, po zaistnieniu skutku, podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa” (kan. 1398). Dopowiedzeniem jest kan. 1329 § 2: „Karze wiążącej mocą samego prawa dołączonej do przestępstwa podlegają wspólnicy nie wymienieni w ustawie lub nakazie, jeśli bez ich udziału przestępstwo nie byłoby dokonane, a kara jest tej natury, że może ich dotyczyć”. Jan Paweł II komentuje: „Za pomocą takiej surowej kary Kościół wskazuje na to przestępstwo jako na jedno z najcięższych i najbardziej niebezpiecznych, zachęcając sprawcę do gorliwego poszukiwania drogi nawrócenia. W Kościele bowiem kara ekskomuniki wymierzana jest po to, aby w pełni uświadomić winnemu powagę popełnionego grzechu, a z kolei by doprowadzić go do koniecznego nawrócenia i pokuty” (Evangelium vitae, 62).

Pomysł młodych katolików, domagających się ekskomuniki dla pani minister, można uznać za zbyt radykalny, nie jest on jednak bezzasadny. To, że został wykpiony przez świeckie media, nie dziwi. Ale dlaczego także kościelne autorytety zbyły tę inicjatywę milczeniem lub sceptycznym komentarzem? Wierni mają przecież prawo powoływać się na prawo kanoniczne oraz prosić biskupa o zbadanie sprawy, podjęcie decyzji i jej wytłumaczenie. Tym bardziej gdy rzecz dzieje się w przestrzeni publicznej. To przecież dobra okazja, aby przypomnieć nauczanie Kościoła. Także o ekskomunice za aborcję. Niektórzy biskupi w Stanach Zjednoczonych odważyli się prosić na piśmie katolickich polityków znanych ze swoich proaborcyjnych postaw, aby nie przystępowali do Komunii św. Nie była to formalna ekskomunika, ale jednak jakaś forma publicznej sankcji. Z kolei meksykańscy biskupi zagrozili ekskomuniką politykom, którzy głosowali za legalizacją aborcji w mieście Meksyk. Kiedy Benedykta XVI pytano w drodze do Brazylii w maju 2007 o to, czy popiera takie działania, odpowiedział: „Biskupi nie uczynili niczego nowego, arbitralnego czy zaskakującego, oni po prostu ogłosili publicznie to, co przewiduje prawo Kościoła”.

Sumienie w przedpokoju urzędu

Formalne rozstrzygnięcie, czy minister zdrowia podpadła pod ekskomunikę, czy nie, nie jest w tej chwili najważniejsze. Czymś ważniejszym jest odpowiedź na pytanie bardziej zasadnicze: jak powinien zachować się katolicki polityk pełniący publiczny urząd w sytuacji konfliktu między prawem państwowym a prawem moralnym. Postąpić zgodnie z prawem państwowym, a wbrew prawu moralnemu? Czy nie zgodzić się na współpracę w złu, nawet za cenę rezygnacji z urzędu? A może powinien uchylić się od decyzji, powołując się na klauzulę sumienia? Pani minister znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Jednak podjęła decyzję, którą później sama tłumaczyła w radiu TOK FM. Przyznała, że jest praktykującą katoliczką, ale uważa, że „przekonania, z którymi żyjemy, musimy zostawić w przedpokoju urzędu, który obejmujemy”. „Aborcja, która odbywa się zgodnie z prawem, nie jest niczym złym. Złe jest to, co dzieje się w podziemiu aborcyjnym” — stwierdziła minister. „Nie mam powodu, żeby mieć poczucie winy. Mam dyskomfort, wynikający z moich przekonań. Ale jako urzędnik spełniłam swoją rolę” — dodała.

Te wyznania domagają się krytycznego komentarza. Nie chodzi tu o rzucanie kamieniami, ale o przypomnienie prawd, które publicznie, czynem i słowem, zanegowała pani minister. Jej postawa może wprowadzić zamęt w sumieniach tych, którzy stają przed podobnymi wyborami. Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae, rozważając problem relacji między prawem cywilnym a prawem moralnym, nadał tej części wymowny tytuł: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Stwierdza on w sposób bardzo zdecydowany: „Przerywanie ciąży i eutanazja są zbrodniami, których żadna ludzka ustawa nie może uznać za dopuszczalne. Ustawy, które to czynią, nie tylko nie są w żaden sposób wiążące dla sumienia, ale stawiają wręcz człowieka wobec poważnej i konkretnej powinności przeciwstawienia się im poprzez sprzeciw sumienia (podkr. JP II). (...) W przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję, nie wolno się nigdy do niego stosować ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu”.

Prawo obowiązujące w Polsce w porównaniu z liberalnym prawodawstwem na Zachodzie chroni znacznie lepiej najbardziej bezbronnych. Tym niemniej każda „legalna” aborcja jest zawsze czymś złym. Katolik nie ma dwóch sumień: jednego w urzędzie i drugiego w życiu prywatnym. W przypadku konfliktu między niesprawiedliwym prawem cywilnym a Dekalogiem, wybór jest jeden: wierność ważniejszemu Prawodawcy. To bywa strasznie trudne, ale tylko wtedy chrześcijanie mogą być solą świata, nieraz także solą w oku. Nie przypadkiem patronem polityków i rządzących jest św. Tomasz Morus, kanclerz Anglii w XVI w. Kiedy król ogłosił się głową Kościoła w Anglii, Morus odmówił uznania tego aktu. Za wierność Bogu, Kościołowi i sumieniu zapłacił cenę bardzo wysoką. Stracił nie tylko urząd, ale i głowę. Zachował twarz.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama