Nowe motu proprio Franciszka, wprowadzające poważne zmiany dotyczące sprawowania Mszy św. w rycie przedsoborowym, wywołało wiele emocji. Trudno się dziwić emocjom, zwłaszcza tych, którzy przywiązani są do liturgii trydenckiej, choć dobrze byłoby czasem głębiej zastanowić się nad motywami tego przywiązania.
Nowe motu proprio Franciszka, wprowadzające poważne zmiany dotyczące sprawowania Mszy Świętych w rycie przedsoborowym, wywołało wiele emocji. Trudno się dziwić emocjom, zwłaszcza tych, którzy przywiązani są do liturgii trydenckiej, choć dobrze byłoby czasem głębiej zastanowić się nad motywami tego przywiązania.
Sami zainteresowani powtarzają często, że chodzi o ryt od początku występujący w Kościele, co nie do końca jest prawdą, bo owszem, Pius V zwołał koncylium uczonych badających najwcześniejsze i najbardziej autentyczne teksty liturgiczne, niemniej jednak nie chodzi o takie, które faktycznie miałyby 2000 lat. Tak, liturgia ewoluowała i zmieniała się, zarówno Sobór Trydencki, jak i Watykański II w tym względzie dokonały bardzo radykalnych zmian. Różnica między nimi jest taka, że konstytucja Piusa V promulgująca nowy mszał zawierała sformułowanie, iż „po wsze czasy” nic już w tym względzie zmienić nie będzie można, a konstytucja Sacrosanctum concilium stwierdzała: „Ponieważ Sobór święty postawił sobie za cel: przyczynić się do coraz większego rozwoju życia chrześcijańskiego wśród wiernych, lepiej dostosować do potrzeb naszych czasów podlegające zmianom instytucje, popierać to, co może ułatwić zjednoczenie wszystkich wierzących w Chrystusa i umocnić to, co prowadzi do powołania wszystkich ludzi na łono Kościoła, dlatego uznał, że w szczególny sposób należy zatroszczyć się także o odnowienie i rozwój liturgii”. To tylko jeden, pierwszy punkt wspomnianej konstytucji.
Na szerokiej fali dyskusji pozwoliłem sobie sięgnąć do publikacji z tamtego okresu, między innymi autorstwa księdza Stanisława Burzawy. W artykule „Soborowa reforma liturgiczna odnową Kościoła” stwierdził on między innymi: „Należy przyznać, nawet bez większego zastanowienia, że dzieło II Soboru Watykańskiego w dziedzinie liturgii zawiera w sobie wartości, które w pełni będą mogły być ocenione przez przyszłe pokolenia”. No cóż, miał rację, choć byłbym ostrożny z ferowaniem wyroków na temat tego, jak te przyszłe pokolenia reformę ocenią i które to pokolenia będą. W tych współczesnych można spotkać sporo ludzi, którzy oceniają ją negatywnie, co gorsza, uznając, iż można ją obwinić za kryzys w Kościele, odchodzenie wiernych i sekularyzację. Ksiądz Burzawa przewiduje takie wątpliwości, gdy pisze: „Wierni narodzeni w Kościele i zwyczajnie pouczeni o prawdach wiary, przyzwyczajeni do tradycyjnego kultu, mogą zadawać sobie pytanie: po co zmieniać liturgię? W ciągu tylu wieków chrześcijaństwo przechowało obrzędy, do których przyzwyczailiśmy się; przechował się język łaciński, śpiew gregoriański, obrzędy sakramentów świętych, które potrafimy przyjmować. Liturgia ujednoliciła się w pewnym sensie, po co więc tykać tej budowli, która wykazała w ciągu wieków swoją solidność i znaczenie?”. Przewidujący autor natychmiast odpowiada: „Sama historia daje odpowiedź na to pytanie. To nie misja Kościoła się zmienia, ale zmieniają się warunki ludzkiego życia, a Kościół mimo tych zmian ma za zadanie przekazywać ludziom życie Boże”.
opr. ac/ac