O domu rekolekcyjnym Heliosz
Kiedy ks. Roman Hosz po raz pierwszy pokazał swoim znajomym z grup charyzmatycznych dom, który miał się stać miejscem ich spotkań rekolekcyjnych i dni skupienia, pukali się w czoła
To prawda, że co roku przed wakacjami pojawiał problem ze znalezieniem odpowiedniego lokum na rekolekcje, że od jakiegoś czasu wśród wielu z nich narastała tęsknota za wspólnotą życia, a więc i stałą jej siedzibą lub choćby zakątkiem, w którym podczas weekendu można by było się wyciszyć i pomodlić. Zdrowy rozsądek przeszkadzał jednak w ulokowaniu tych tęsknot w miejscu, które zobaczyli. Z ponadstuletniego budynku, który ostatni gospodarze opuścili przed czterdziestu laty, pozostały tylko mury, dachówka i stary plac. Aby dostać się do wejścia, trzeba było wyciąć przejście wśród wysokich na dwa - trzy metry haszczy, przedzierać się przez wybujałe pokrzywy, zdziczałe krzewy jeżyn, głogów i akacji. W samym domu nie było nic, to znaczy nie było drzwi, okien, stropów, podłóg. Jedynym znakiem jakiejś ludzkiej obecności w tym miejscu były ślady po ognisku wewnątrz domu i setki butelek po wódce. Na zdrowy rozum lepiej byłoby porwać się na wybudowanie nowego domu niż inwestować w tę ruinę. Zresztą - cóż mieliby inwestować, skoro dysponowali 500 tys. starych złotych? I wtedy okazało się, że najlepiej jest inwestować w marzenia, te zaś są ewidentnym charyzmatem ks. Romana. Dzięki nim w tajemniczy sposób, bez posługiwania się szklaną kulą, oczyma wyobraźni, widzi przyszłość. No i - zobaczył. Chyba przede wszytskim to, że piękno przeważa nad brzydotą. A dom, choć zaniedbany aż do ruiny, usytuowany był w pięknej okolicy - u podnóża masywu Góry św. Anny, na skraju wioski Jasiona, nad strumykiem, w sąsiedztwie kawałka pola i lasu. Tym jednak, co najbardziej zachwycało, była cisza, przenikająca i jakby otwierająca na zupełnie nowe przeżycia. I chyba to był główny argument przemawiający za "udomowieniem" tego miejsca. Nazwali je Domem Ciszy.
Tak się zaczęło. Powiedzieli sobie, że jeżeli ma powstać w tym miejscu dom, o którym marzą, to Pan Bóg im pomoże. Zdecydowali się zainwestować swój czas, pracę i modlitwę. Po rocznych staraniach w sądzie udało się ustalić, kto jest spadkobiercą posiadłości, a w 1995 r. domek z ogrodem, kawałkiem pola i lasu stał się ich własnością.
Okoliczna ludność nazywa to miejsce Helioszem, co na język polski przekłada się: Eliasz. Nazwą tą upamiętniono bardzo znaną na Śląsku postać rozbójnika Heliosza, który, zgodnie ze zbójnickim zwyczajem, zabierał dobra bogatym i rozdawał je biednym. Tutaj też, w jednej ze swoich licznych kryjówek, ukrył skarb. Ale i osoba proroka Eliasza, który kojarzy się z ciszą i spotkaniem z Bogiem, bliska jest poszukiwaczom skarbu Heliosza. To dziwne połączenie legendy i Biblii okazało się prorocze i jak najbardziej na miejscu.
Zaczęła się praca, w którą właczyło się około pięćdziesięciu osób, od siedemnasto- po siedemdziesięciolatków, z całego Śląska, a także Wrocławia, Krakowa a nawet Łeby. Przyjeżdżali, kiedy mogli i powoli, krok po kroku, detal po detalu, z zapałem i cierpliwością odbudowywali zaniedbany dom, wyrywali chwasty, sadzili kwiaty. Ponieważ na wynajęcie fachowców nie mieli pieniędzy, uczyli się po kolei wszystkiego - od doprowadzenia kanalizacji, energii elektrycznej i każdego drutu w ścianie, przez zrobienie podłóg, okien, sufitu, po wybudowanie kominka. Kominek był ważny, bo przecież w domu powinien płonąć żywy ogień, przy którym można się ogrzać, wypić herbatę, zatonąć w lekturze albo przegadać całą noc. Z kominka też wylatują iskry zwiastujące gości. Każdy, kto tutaj przybył, by zakosztować ciszy, spotkania z przyrodą i Panem Bogiem, zostawiał swój ślad - kawałek płotu, mostek nad strumieniem, obrazek na ścianie albo podpórki pod powój w ogrodzie. Co ciekawe, ludzie brali się za zajęcia, które nigdy wcześniej nie przyszłyby im do głowy. Na przykład siedemnastoletniej Asi tak spodobało się przycinanie desek piłą elektryczną, że sama zrobiła boazerię we wszystkich pokojach. A co jeszcze ciekawsze - ludzie przy pracy zaczynali śpiewać. Okazało się, że wspólna praca wcale nie jest zbiorową harówką, ale świetnym sposobem na budowanie wspólnoty i okazją do takiego spotkania, jakie nie zdarza się na co dzień we wspólnotach modlitewnych. Przede wszystkim na odkrywanie tego, jakim darem jest drugi człowiek. Może dlatego, że tworzony z ciszy i spotkania dom wydaje się mieć duszę. Nie tylko każdy kawałek ściany, ale każdy mebel i przedmiot ma tu swoją historię. Na przykład duży krzyż wiszący obecnie w sali kominkowej znalazł ks. Roman idąc na poranną Mszę św. Właściwie nawet nie znalazł go, bo krzyż "czekał" na niego, oparty o zamknięte drzwi kościoła. Wydawać by się mogło, że sprzęty zbierane i otrzymywane według klucza "od sasa do lasa" nie mogą pozostawać ze sobą w zgodzie, a jednak, o dziwo - tworzą harmonijną całość. To, czego odkrywcy Domu Ciszy nie zrobili własnymi rękami, dostali od życzliwych ludzi. A tych ostatnich w najbliższej okolicy nie brakuje. Na początku, kiedy w domu nie było jeszcze nic i jedyną możliwością spożycia ciepłego posiłku było upieczenie kiełbasy przy ognisku, poruszeni tym faktem sąsiedzi przysłali dzieci na "oazę" (jak ich nazywają), z zaproszeniem na kawę i specjalnie dla nich upieczone ciasto! Teraz traktują ich jak swoich, pilnują dobytku, pomagają. "Od nich uczymy się, jakim dobrym człowiekiem można być na co dzień - mówi ks. Roman. - Dla nich jest oczywiste, że jeżeli obrodziły owoce, to trzeba się nimi podzielić. Bo skoro sami mają dwadzieścia koszyków jabłek, to cóż im szkodzi przynieść nam pięć koszyków? Jeżeli jest jakakolwiek praca, przychodzą pomóc. Bo widzą, że młodzi ludzie pracują, a oni, będąc już na emeryturze, mają czas, to jakby to wygladało, gdyby nie pomogli?" Ta życzliwość mieszkańców Jasiony wobec wspólnoty z Heliosza jest także zasługą miejscowego księdza proboszcza. Wiedząc, że wspólnota z Domu Ciszy kocha modlitwę adoracji, ze względu na nich założył - w dotychczas stale zamykanym ze względów bezpieczeństwa kościele - alarm. Dzięki temu mogą zajść na modlitwę o każdej porze dnia.
Dziś domek, a właściwie już Diecezjalny Dom Rekolekcyjny, składa się z jadalni z kominkiem, kuchni, łazienki i czterech pokoików na górze. Jest w nim miejsce na różne "rodzaje aktywności" - świętą ciszę, która obowiązuje w sypialniach po godz. 23.00, grę w scrabble'a lub rozmowy w pokoju kominkowym.
W pierwszym zamyśle dom miał być przeznaczony na dni skupienia i rekolekcje dla grup charyzmatycznych. Wkrótce jednak okazało się, że chętnie przyjeżdżają tutaj także ludzie z innych wspólnot, grup i ruchów. Łączy ich pragnienie modlitwy i powrotu do źródeł - Eucharystii, medytacji nad Pismem Świętym. Co miesiąc przyjeżdżają tu na odpoczynek i formację ludzie z Katowic, ze wspólnoty prowadzącej dom Aniołów Stróżów dla młodocianych narkomanów. Wiedzą, że jeżeli to, co robią, będzie tylko akcją, działaniem, to bardzo szybko wypalą się i stracą siły.
Raz w miesiącu odbywają się weekendy ciszy. Ponieważ w domu mieści się tu jednorazowo zaledwie 18 osób, zachowany zostaje rodzinny charakter spotkań. Dom staje się tyglem, w którym z różnorodności wyłania się jedność. Udaje się tutaj coś, co tak trudno jest odnaleźć w parafii, gdzie niejednokrotnie istnieje wiele grup, ale są one hermetyczne a niekiedy rywalizują ze sobą. Tu ludzie dzielą się owocami tej duchowości, w której się formują. Osoby, które mają trudności z odkryciem rzeczywistości charyzmatycznej w Kościele, bez oporów uczestniczą razem z charyzmatykami w modlitwie i dzieleniu się Słowem Bożym.
Coraz jaśniej wyłania się dalsza perspektywa - wspólnota życia 10-12 osób, posługujących tym, którzy chcieliby odnaleźć na nowo w sobie dar wyciszenia i modlitwy. Takie osoby towarzyszyłyby duchowo tym, którzy potrzebują pozbierać się na nowo w życiu, którzy przeżyli jakąś burzę, tragedię i stawiają sobie pytanie, jak dalej żyć. Jest nadzieja, że właśnie tutaj wypełnią się dla nich słowa: A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanał przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: »Co ty tu robisz, Eliaszu?«. (1Krl 19,11b -13)
Już dziś wśród stałych bywalców domu są tacy, którzy zostawiliby wszystko i zamieszkali w Helioszu, ale cierpliwie czekają. Wierzą, że Pan Bóg zna właściwy czas na rozpoczęcie wspólnego życia i jakoś im to pokaże.
Cierpliwie czekając ks. Roman nie zaniedbuje swojego charyzmatu, a że prędzej czy później wypełnia się to, co "zobaczy", nic dziwnego, że domownicy uwielbiają słuchać jego marzeń o tym, że: na polu przylegającym do domku zostanie wybudowany większy dom rekolekcyjny, nad kaplicą będzie czytelnia zaopatrzona nie tylko w lektury duchowe, ale także w inną dobrą literaturę, za kaplicą powstaną warsztaty, w których będą wykonywane piękne meble, ikony, figurki. I może z czasem przedmioty piękne wyprą brzydotę, którą przyozdabiamy nasze kościoły.
Najbliższą inwestycją jest budowa kaplicy w miejscu dotychczasowego oratorium, które mieściło się w stodole, gdzie na gołych ścianach był zawieszony krzyż z Taizé. Ubóstwo wystroju nie przeszkadzało w tym, by działy się tam wielkie rzeczy. Jednak jesienią i zimą było zbyt zimno, by pozostać tam na dłuższą modlitwę, a przecież bez tego trudno sobie wyobrazić Dom Ciszy.
No więc będzie kaplica i to nie byle jaka, bo w stylu romańskim, z łukami i sklepieniami. Dla jej postawienia sprowadzono po raz pierwszy fachowców, murarzy-kamieniarzy. No i po raz pierwszy zaangażowano sponsorów. Teraz trzeba się tylko modlić, by wystarczyło pieniędzy, no i , oczywiście, pomagać jak się da.
Praca jest stałym elementem weekendów, nie tylko dlatego, że wciąż jest jej pod dostatkiem, ale także dlatego, że otwiera na inne dobra. Każdy może wybrać takie zajęcie, które najbardziej mu odpowiada. Na przykład ci, którzy stale mieszkają w mieście i nigdy nie pracowali w ogrodzie, w kontakcie z przyrodą uczą się spokoju, wyciszenia. Inni oddając się temu, co po prostu lubią - rozwijają swoje zdolności. Wreszcie są i tacy, którzy odkrywają zakopane talenty. Może dlatego, że nie trzeba niczego kończyć "na wczoraj", opada napięcie związane z nerwową bieganiną.
Choć wspólnocie z Domu Ciszy bardzo przydałaby się skrzyneczka z kosztownościami rozbójnika Heliosza, są zbyt zajęci, by szukać jej z większym zaangażowaniem. Może nawet przestali zaprzątać sobie głowę pogonią za tym, o czym nie wiadomo, czy istnieje, a zajmując się tym, co jest, odnaleźli większy skarb? Od dawna marzyli o wspólnocie życia, niektórzy bywali we wspólnotach francuskich i amerykańskich. Ale przekonani, że Bóg zaplanował dla nich drogę, która nie będzie po prostu kopią czy kalką, cierpliwie czekają i słuchają. "Jest coś takiego w mentalności Polaków, że szukają od razu czegoś wielkiego, gotowego - mówi ks. Roman. - Myślę, że nie tędy droga. Taki dom jak nasz może powstać wszędzie. To nie wymaga jakiegoś szaleństwa". Nie chodzi też o zbudowanie enklawy spokoju, w której można się schronić przed zgiełkiem i nieporządkiem świata, czyli uciec przed nim, ale o odnalezienie w spotkaniu z Bogiem zdolności do przemiany świata. Dlatego ważne jest odnalezienie w sobie ciszy i odpoczynku, wspomnienia Edenu, po którym przechadzał się Pan Bóg i przenoszenie owoców tego spotkania w naturalne środowiska życia. Pan Bóg umieścił człowieka w Edenie, aby uprawiał go i doglądał (Rdz 2,15). I choć dziś więcej w nas z producentów, konsumentów i posiadaczy niż ogrodników, twórców i odkrywców, zawsze możemy zacząć na nowo uprawiać nasz Eden.
opr. ab/ab