Brak pełnej satysfakcji z postawy Papieża wśród wielu Żydów i wśród Palestyńczyków jest czymś normalnym...
"Idziemy" nr 20/2009
Papież nie spełnił oczekiwań Szewacha Weissa, Amosa Oza, Israela Gutmana i wielu innych intelektualistów żydowskich. Nie spełnił także oczekiwań środowiska „Gazety Wyborczej”, która już we wtorek nie kryła swojego niedosytu z powodu powściągliwości Benedykta XVI w słowach i gestach. Jakby głównym celem papieskiej pielgrzymki na całym Bliskim Wschodzie była wizyta w instytucie Yad Vashem i pod Ścianą Płaczu. A podstawowym zadaniem Głowy Kościoła miałby być przepraszanie za grzechy Kościoła wobec Żydów, potępianie antysemityzmu, podkreślanie jedyności Holokaustu, gloryfikowanie pokojowej polityki Izraela i jeszcze ciągłe kajanie się z powodu niemieckiego pochodzenia Benedykta XVI. I w żadnym wypadku nie wspominanie o Chrystusie. Ani o prześladowaniach, których doświadczają chrześcijanie z Ziemi Świętej od czasów apostolskich, aż do dzisiaj.
Papież nie spełnił także oczekiwań Palestyńczyków. Przynajmniej tych, którzy na jego wizytę patrzą w wymiarze czysto politycznym. Bo dla nich z kolei najważniejsze było spotkanie w obozie uchodźców i wykrzyczenie całemu światu swoich krzywd. Najlepiej gdyby się to mogło stać na tle muru, którym Izrael zamknął ich we współczesnym getcie, bo to przemawia do wyobraźni widzów na całym świecie. Jak wielkie jest to oczekiwanie potępienia Izraela ze strony Palestyńczyków świadczyć może choćby nieplanowane, bardzo emocjonalne wystąpienie szejka Taisira Tamimiego, który wzywał Papieża do interwencji wobec faktu, że: „Izraelczycy niszczą nasze miasta, a na naszych terenach budują swoje osiedla”.
Akcentowanie własnej martyrologii i przemilczanie cudzej jest zabiegiem, przez który każda ze stron chce moralnie uzasadnić swoje wyłączne prawo do Ziemi Świętej. Zwłaszcza że tak Żydzi, jak i Palestyńczycy doskonale wiedzą, że nie są w stanie wyegzekwować tego prawa bez pomocy świata chrześcijańskiego. A wizyta Papieża to niepowtarzalna okazja, aby zademonstrować swoje racje we wszystkich mediach i wzbudzić w zachodnich społeczeństwach poczucie winy, które przekuwa się na konkretne decyzje polityczne. Wiadomo przecież, że gdyby nie Holokaust i zbiorowe poczucie winy za bierność, państwa zachodnie w imię spokoju nie dopuściłyby do wskrzeszenia Izraela. Wszak jeszcze podczas II wojny światowej Brytyjczycy ostrzeliwali barki z Żydami uciekającymi do Palestyny! A gdyby nie równoczesna świadomość traumy Palestyńczyków, Europa Zachodnia nie dotowałaby ich autonomii.
Brak pełnej satysfakcji z postawy Papieża wśród wielu Żydów i wśród Palestyńczyków jest czymś normalnym. Celem papieskiej pielgrzymki, nie jest bowiem wsparcie dla którejkolwiek ze stron roszczących sobie jedyne prawo do Ziemi Świętej. Ba, nie jest nim nawet zaspokojenie jakiegoś prywatnego pragnienia Benedykta XVI, aby nawiedzić miejsca związane z historią zbawienia. Jest nim natomiast umocnienie w wierze chrześcijan, którzy zwłaszcza w Izraelu i w Autonomii Palestyńskiej są traktowani w ostatnim czasie jako zawadzająca mniejszość. A właśnie tam ich świadectwo wiary i życia jest szczególnie potrzebne. Bo to oni, tak wywodzący się spośród Arabów, jak i Żydów, zbierający się wokół jednego pasterza są znakiem nowej ludzkości pojednanej przez Krew Chrystusa. To właśnie jest sedno orędzia pokoju, z którym staje namiestnik Chrystusa w Jeruzalem – „Mieście Pokoju”, jakkolwiek dzisiaj dosłowne znaczenie nazwy miasta świętego dla wszystkich trzech religii wydawałoby się ponurym żartem.
opr. aś/aś