Ołtarze pod sierpem i młotem

Na Mszę św. na placu Defilad ktoś przemycił transparent: „Czwarta pielgrzymka – już do wolnej Polski”. Słowa okazały się prorocze.

"Idziemy" nr 22/2009

Irena Świerdzewska

OŁTARZE POD SIERPEM I MŁOTEM

Prawdziwa historia budowy papieskich ołtarzy w czasach PRL-u wydaje się dzisiaj niewiarygodna. Władze imały się zaskakujących sposobów, by przeszkadzać w ich powstawaniu.

Rok 1979 – pierwsza w historii wizyta papieża w Polsce i pierwsza w kraju komunistycznym. Największe komplikacje wiązały się z przygotowaniem ołtarza na pl. Zwycięstwa. Projekt musiał uwzględniać dostępność materiałów i najdziwniejsze uwarunkowania narzucane przez władzę. Episkopat wybrał projekt prof. Adolfa Szczypińskiego z ASP. – Pomyślałem, że krzyż na rozstajnych drogach jest symbolem tej Polski, jaką mamy. Był rok 1979 i znajdowaliśmy się w fazie dojrzewania do poważnych przemian – wspominał kilka lat temu prof. Szczypiński. Stół ofiarny – sześciometrowej długości blok – od strony wiernych zawierał umieszczone w kilku rzędach imiona polskich świętych i błogosławionych. Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński polecił dodatkowo, by na krzyżu umieszczono wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej i ogromną stułę. Uszyły ją siostry z ul. Brackiej.

Kiedy już uzgodniono, że krzyż nie może być z jednego kawałka drewna i że trzeba dlań wykonać metalową konstrukcję, rozpoczęły się targi o jego wielkość. Podczas konferencji Rady Prymasowskiej Budowy Kościołów uzgodniono, że będzie miał wysokość 24 m. Na przeszkodzie w realizacji tego pomysłu stanęła partia. PZPR sama określiła górną granicę wysokości krzyża – 7 m. Według obliczeń projektanta, podium dla Ojca Świętego musiało mieć 3,6 m wysokości. Wobec tego zachowanie odpowiednich proporcji gwarantował krzyż o minimalnej długości 9 metrów. Dyrektor "Warexpo", jedynej wówczas firmy reklamowej, zajmujący się realizacją projektu walczył o każdy metr: "Zrobimy siedmiometrowy albo doniosę na projektanta do Komitetu Centralnego PZPR" – zagroził. Projektant nie dał się zastraszyć, zapowiedział skargę w Episkopacie Polski i tak zachował się krzyż 9-metrowy.

Potem największym wyzwaniem był wyścig z czasem. Na wykonanie projektu pozostawało 40 dni. Dwa Ochotnicze Hufce Pracy pracowały po 24 godziny na dobę, na dwie zmiany. Po 4 dniach stalowe rusztowanie ze 140 tysiącami połączeń było gotowe. Nie był to koniec trudności. Pojawił się problem z materiałem. W obfitującym w lasy kraju nagle okazało się, że żadne nadleśnictwo „nie dysponuje wystarczającą ilością desek”. Dwa wagony drewna przyjechały natomiast – i to w ekspresowym tempie, ale suto opłacone dolarami – ze Związku Radzieckiego. Rząd zajął się transportem budulca na ołtarz. Wszystkie koszty, wielokrotnie przewyższające realną wartość materiałów ponosił Episkopat. Od podium ołtarza do Grobu Nieznanego Żołnierza miał być rozłożony dywan o szerokości 9 metrów. Władze zażądały za to od Kościoła niebagatelnej na owe czasy sumy 1,5 miliona zł. Odpowiedzialny za sprawy finansowe kanclerz ks. Zdzisław Król wyraził zgodę, jednakże pod warunkiem, że dywany po uroczystości będą przeznaczone dla warszawskich kościołów. Wtedy władze zrezygnowały z zapłaty i... dostarczenia dywanów. Podobnie rzecz miała się ze stalową konstrukcją pod krzyż. Znalazł się nawet fikcyjny rachunek za projekt konstrukcji, która w rzeczywistości powstała z gotowych elementów. Gdy Kościół zażądał potwierdzających rachunek obliczeń, okazało się, że nie dostanie ani rachunku, ani konstrukcji.

Po uroczystościach władze błyskawicznie, w ciągu jednej nocy rozebrały ołtarz – tak, by następnego dnia, kiedy Jan Paweł II odlatywał z placu helikopterem, nie pozostało żadne wspomnienie najważniejszego spotkania z rodakami. Ostatnim akordem była kradzież fotela przyniesionego z katedry, na którym podczas Eucharystii na pl. Zwycięstwa siedział Ojciec Święty. Episkopat postawił władzom ostre warunki: „Jeśli nie oddacie, wiadomość podamy do prasy”. Fotel odnalazł się bardzo szybko.

ORZEŁEK MALUTKI

Jan Paweł II po raz drugi odwiedził Warszawę w 1983 r. Pomysł, by główne spotkanie zorganizować na Stadionie Dziesięciolecia wyszedł od nieżyjącego już bp. Zbigniewa Józefa Kraszewskiego, proboszcza par. Bożego Ciała na Pradze. Rok wcześniej w tym samym miejscu rozpoczynało się nawiedzenie biskupiej parafii przez kopię obrazu M.B. Częstochowskiej. – Ojciec Święty poczuł się na stadionie jak w górach – wspominał potem bp Kraszewski – z korony można było objąć wzrokiem całą panoramę Warszawy. Było to największe spotkanie Jana Pawła II z ludem stolicy. Wzięło w nim udział, wewnątrz i na zewnątrz stadionu, ponad 1,5 mln ludzi. Włosi z papieskiej obsługi mówili, że tak pięknego ołtarza nie widzieli. Zachwyt uczestników liturgii, nie wyłączając Ojca Świętego, budził sposób odczytania przez twórcę ołtarza – Jacka Nowickiego – zbawczej ofiary Chrystusa. Na wystającym 18 metrów ponad koronę stadionu krzyżu artysta stworzył rzeźbę w głąb krzyża: Chrystus jakby wtopił się w miękki materiał, jak pieczęć wciska się w roztopiony wosk. Pozornie nieobecny Jezus pozostawił na krzyżu swój krwawy ślad, jak na całunie. Jan Nowicki miał zaledwie 2 miesiące na wykonanie projektu. Z artystą współpracował konstruktor – dr Stańczyk, który zaprojektował ustawienie ciężkiej stalowej konstrukcji. Tak niestabilnego terenu jak korona Stadionu zbudowana z gruzów i śmieci, nie można było obciążać punktowo, żeby nie spowodować katastrofy. Poszycie krzyża powstawało w bardzo prymitywnych warunkach – na podwórku przed kamienicą przy ul. Żelaznej. Aby obserwować kilkunastometrowe dzieło z odpowiedniej perspektywy, artysta biegał na czwarte piętro i stamtąd oceniał precyzję wykonania.

W bramie wjazdowej Stadionu ustawiono orła z Matką Bożą na piersi. Godło Polski, zgodnie z wymaganiami tamtej epoki było bez korony, co nie równało się z jej całkowitą utratą. Otóż korona znajdowała się nad obrazem Matki Bożej, stanowiąc jednocześnie naturalne zadaszenie dla obrazu.

Władze komunistyczne w ustawieniu kilkunastometrowego orła na Stadionie Dziesięciolecia dopatrywały się różnych podtekstów. Usiłowały więc sabotować prace. Za pierwszym razem ekipę do pomocy plastykowi przysłała prokomunistyczna organizacja katolików. Człowiek zawiadujący grupą robotników na dwa dni przed uroczystością stwierdził: "My tego nie zmontujemy. Nasi ludzie nie mają badań lekarskich i nie mają zaświadczeń do pracy na wysokościach. Musi pan sobie zrobić takiego małego orzełka. Po co panu taki duży! Zrobi pan małego i też będzie dobrze". Wygłosiwszy swoją kwestię kierownik poszedł od razu w stronę Domu Partii – wspominał Jacek Nowicki. Sprawę uratowała w ostatniej chwili pomoc inż. Ambroziewicza z Saskiej Kępy.

Z kolei po zakończeniu papieskiej celebry Służba Bezpieczeństwa usiłowała aresztować twórcę ołtarza pod zarzutem… próby podpalenia dekoracji w celu wywołania zamieszek. Fabrykowaniu zarzutów służyła milicyjna prowokacja. Otóż, jak wspomina pan Nowicki, wieczorem w przeddzień Mszy na Stadionie pojawił się pułkownik milicji z paroma ZOMO-wcami. Padło pytanie ze strony ZOMO-wców: "Prawy czy lewy?". Za kilka minut rozległ się szczęk tłuczonego szkła. Mundurowi zniszczyli jeden z teatralnych reflektorów podświetlających krzyż. O sabotaż i próbę wzniecenia pożaru próbowali oskarżyć wykonawcę ołtarza. Dla władzy każda okazja do obniżenia morale narodu była dobra!

KRZYŻA NIELZIA!

W czerwcu 1987 r. Jan Paweł II gościł w stolicy po raz trzeci. Decyzja o wyborze miejsca celebry zapadła na rok przed wizytą. Na Placu Defilad, w miejscu wieców i przemarszów pierwszomajowych pochodów, zamiast trybuny dla "wierchuszki" przed głównym wejściem Pałacu Kultury miał stanąć ołtarz. Pierwszym pomysłem było umiejscowienie na frontonie Pałacu Kultury "lustrzanego" krzyża. Zbudowany na zasadzie struktury kryształu, składać się miał z kilku tysięcy płaszczyzn. Promienie słońca, padając na ustawione pod odpowiednim kątem powierzchnie aluminiowej folii, odbijałyby jego naturalny blask. Efekt wędrującego światła zapowiadał się imponująco. Na wypadek, gdyby dzień miał okazać się pochmurny, przygotowano reflektory lotnicze. Projekt został zatwierdzony. Srebrną folię sprowadzono z Francji. Fazę realizacji przerwała jednak radziecka ambasada: "Na naszym prezencie" nie chcemy żadnych świętości. „Krzyża nielzia!” – głosiły dyrektywy. Sytuacja bardzo się skomplikowała, bo do przyjazdu Papieża pozostały niespełna 3 miesiące. Jacek Kalina przygotował kolejny projekt: formę zbliżoną do kształtu organów, z naniesioną na nie aluminiową folią. Na pierwszym planie projektu znajdował się krzyż. – Byłem połowicznie zadowolony z tego projektu, nie mogłem do końca pogodzić się ze stratą poprzedniej koncepcji – wspominał autor. Wykonanie ołtarza zajęło półtora miesiąca. Udało się zdążyć na przyjazd Jana Pawła II.

Na Mszę św. na placu Defilad ktoś przemycił transparent: „Czwarta pielgrzymka – już do wolnej Polski”. Słowa okazały się prorocze. Smutny udział komunistów w przygotowaniach do spotkań wiernych z papieżem przeszedł do historii wraz z całym PRL-em.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama