Kuferek pod łóżkiem papieża

O książce Philippa Vandenberga "Piąta Ewangelia"

Sięgnąłem po książkę Philippa Vandenberga „Piąta Ewangelia”. Po co? Trochę po to, by „zabić” czas podróżowania, ale przede wszystkim w celu poznania wroga. Vandenberg bowiem to jeden z tych modnych w ostatnich latach pisarzy, którzy — tak jak słynny Dan Brown, autor m.in. „Kodu Leonarda da Vinci” oraz „Aniołów i demonów” — zarabiają duże pieniądze na sprzedawaniu historyjek „demaskujących” chrześcijaństwo, a w szczególności Kościół katolicki.

Ktoś zapyta: „Dlaczego mówisz o wrogach? Przecież to tylko powieści, fabuła wymyślona dla zainteresowania czytelnika”. Jasne! Chodzi o kasę, a tę daje napisanie czegoś, co stanie się bestsellerem. Ale nie tylko! W jednym z wywiadów na temat „Piątej Ewangelii” Vandenberg stwierdził: „To nie książka przeciw wierze, to książka przeciw Kościołowi jako instytucji”. Vandenberg ma na celu pisanie książek, które sprzedadzą się w wielotysięcznych nakładach, ale niewątpliwie chce też uderzać w Kościół katolicki. Przy czym w odpowiedzi na jakąkolwiek rzeczową krytykę zawsze może z uśmiechem powiedzieć, że to tylko książki.

Problem polega na tym, że czytelnicy nie zawsze odróżniają powieściową fikcję od rzeczywistości. A ci, którzy odróżniają, też poddają się w jakiejś mierze literackiej manipulacji i zaczynają — pod wpływem powieści — myśleć: „A może rzeczywiście istnieje jakaś tajna księga, skrywana w kuferku pod łóżkiem papieża, która zawiera niewygodną dla Kościoła prawdę na temat Jezusa i chrześcijaństwa?”. Dobrze skonstruowana fabuła rozpala wyobraźnię i budzi skłonność do snucia fantastycznych wizji.

Ulubionym motywem książek typu „Piąta Ewangelia” jest podejrzenie, że Jezus w ogóle nie umarł na krzyżu (a tym samym też nie zmartwychwstał), ale pojął za żonę Marię Magdalenę i żył długo i szczęśliwie, ciesząc się gromadką dzieci i wnucząt. Pisarze nie wyjaśniają, po co w tej sytuacji tzw. apostołowie postanowili iść w świat z nowiną, że Jezus zmartwychwstał. Argument, że Kościół okazał się być dobrym biznesem, a zatem apostołowie robili wszystko dla pieniędzy jest zupełnie chybiony, gdyż nie ma żadnych dowodów, że pierwsi chrześcijanie dorobili się czegokolwiek innego niż srogich prześladowań i przedwczesnej śmierci.

Wedle Vandenberga (u Dana Browna jest bardzo podobnie) „prawda” o Jezusie miałaby być strzeżona i przekazywana do naszych czasów przez jakichś wyjątkowo mądrych i szlachetnych ludzi (jak np. Leonardo da Vinci). W pewnym jednak momencie dochodzi do pasjonującego starcia owych szlachetnych ludzi z siłami ciemności, czyli Kościoła instytucjonalnego. W „Piątej Ewangelii” o tajemniczy pergamin (ewangelię Barabasza) walczą między sobą ludzie z chcącej zniszczyć Kościół sekty „orfików”, niemniej nieprzyjaźni Kościołowi fundamentaliści islamscy oraz posłani przez papieża jezuici (wyjątkowe typy spod ciemnej gwiazdy).

Książka Vandenberga roi się od wszelakich błędów udających fakty. Ale najgłupsze z tego wszystkiego jest założenie, że jakaś księga mogłaby zachwiać fundamentem Kościoła. To nie było tak, że tajemne księgi dały początek Kościołowi. Kościół zrodził się ze spotkania grupki apostołów z Chrystusem. Opowieść o tym spotkaniu była przekazywana ustnie. Dopiero potem te opowieści spisywano. I to wspólnota pierwszych chrześcijan na czele z apostołami orzekała, jaki pisemny przekaz oddaje wiarę Kościoła. Dlatego Kościół nie boi się tzw. apokryfów i innych tekstów z zewnątrz Kościoła. Powtórzmy: To nie księgi stworzyły Kościół, ale to w łonie Kościoła zrodził się Nowy Testament, który stał się potem normą.

Drogi czytelniku, jeśli chcesz przeczytać jakąś opowieść w rodzaju „Piątej Ewangelii”, to najpierw zastanów się, czy nie masz czegoś lepszego do roboty. A jeśli już po nią sięgniesz, to nie bądź głupi i nie ulegaj manipulacjom zręcznego powieściopisarza.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama