Ataki na biskupów ze strony środowisk związanych z Agorą nieprzypadkowo następują w przededniu Bożego Ciała, kiedy biskupi zazwyczaj odnoszą się do ważnych zagadnień życia społecznego.
"Idziemy" nr 23/2010
Takiej skali i rodzaju ataków na biskupów nie doświadczaliśmy w Polsce od dawna. Owszem, nieprzerwanie trwały oskarżenia, ale dotyczyły one szeroko rozumianych spraw obyczajowych. Czyli praktyki życia, z którą każdy chrześcijanin może mieć problemy. Tym razem jednak powodem bezpardonowych ataków na poszczególnych biskupów i na całe gremia działające w ramach Konferencji Episkopatu Polski stała się nie praktyka, ale samo nauczanie Kościoła w zakresie wiary i moralności. Czyli w obszarze, do którego Kościół jest ze swej istoty powołany.
Ostatni raz coś podobnego miało u nas miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych. Toczył się wtedy spór o kształt naszej wolności. Jego sednem była kwestia obecności Kościoła i wartości chrześcijańskich w życiu publicznym. Przedstawiciele „totalitaryzmu bezideowości”, bili na alarm wobec grożącej rzekomo klerykalizacji przestrzeni publicznej. Prym w straszeniu dyktaturą „czarnych”, która tylko czyha aby zastąpić dopiero co obaloną dyktaturę „czerwonych” wiodło środowisko skupione wokół współtworzonej przez Andrzeja Wajdę i Adama Michnika Agory i „Gazety Wyborczej”. Częściowo dołączyło do nich również środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Polityczną reprezentacją owego „salonu” stała się ówczesna Unia Demokratyczna i jej późniejsze wcielenia.
Po stronie budowania Polski na gruncie jej chrześcijańskiego dziedzictwa stanęły solidarnościowe masy. Siłą rzeczy, jako stronę w sporze, zaczęto postrzegać nie tylko Episkopat Polski, ale nawet samego Jana Pawła II. Biskupi bronili bowiem prawa do nauczania religii w szkole, uzasadniali sens odradzającego się duszpasterstwa w wojsku, w szpitalach i więzieniach. Wspierali tych, którzy podjęli zmagania o ustawową ochronę życia poczętego i opowiadali się za umieszeniem „invocatio Dei” w preambule Konstytucji. Zaś Jan Paweł II ostrzegał przed „wolnością posuniętą do obłędu” (Agrykola 1991), przed marginalizowaniem ludzi wierzących w życiu publicznym (Skoczów 1995), udzielił nawet reprymendy Tygodnikowi Powszechnemu (list z 1995). Ceną, którą płacił za udział w tej dyskusji, były niewybredne ataki na jego osobę i jego nauczanie w zdominowanych przez „salon” mediach, a w rezultacie odwołanie przez Papieża dwutygodniowego wypoczynku w Zakopanem.
Ten rodzaj sporu o fundamentalne dla życia społecznego wartości właśnie powraca. Stawką jest dzisiaj świętość życia (prokreacja czy reprodukcja?), rozumienie małżeństwa jako związku wyłącznie mężczyzny i kobiety czy prawo do obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Katastrofa pod Smoleńskiem spowodowała dodatkowe zaognienie sporu, bo przebudziła marginalizowane dotąd warstwy społeczne, które we wspominanych sprawach zasadniczo podzielają stanowisko Kościoła. Dla ideologów dyktatury relatywizmu to spore zagrożenie.
Ataki na biskupów ze strony środowisk związanych z Agorą nieprzypadkowo następują w przededniu Bożego Ciała, kiedy biskupi zazwyczaj odnoszą się do ważnych zagadnień życia społecznego. Kościół tego dnia wychodzi procesyjnie ze świątyń na zewnątrz. Dosłownie i w przenośni. Stąd ten rodzaj medialnej prewencji w postaci bezpardonowych ataków nie tylko na abp. Michalika czy bp. Ryczana, ale również na członków Rady ds. Rodziny z bp. Górnym i abp Hoserem, która ośmieliła się przypomnieć, że poparcia dla in vitro nie da się pogodzić z Komunią Świętą. O „politycznym”, czyli niekorzystnym dla jednego z kandydatów na prezydenta podtekście przypomnienia akurat teraz tematu in vitro orzekła „nawet” pani prezydent Warszawy – też katoliczka. Czy biskupi zrozumieją te ostrzeżenia i poczekają z głoszeniem prawd politycznie niepoprawnych? Wierzę, że nie.
opr. aś/aś